Czy rok od objęcia przez Baracka Obamę najpotężniejszego urzędu globu świat według Obamy jest rzeczywiście lepszy niż świat według Busha? Chyba tylko najbardziej oddani entuzjaści amerykańskiego prezydenta mogliby udzielić na to pytanie pozytywnej odpowiedzi. Mijające 12 miesięcy z nowym amerykańskim prezydentem były pełne rozczarowań.
Hasłem, pod jakim Obama obiecywał prowadzić politykę zagraniczną, miały być „negocjacje bez warunków wstępnych". Po roku widać wyraźnie, że zastrzeżenia, jakie jego oponenci zgłaszali wobec takiej koncepcji, były więcej niż uzasadnione. Najoczywistszym tego przykładem jest konflikt bliskowschodni. By móc pełnić tam funkcję pośrednika akceptowanego przez obie głęboko skonfliktowane strony, konieczne jest przede wszystkim zdobycie ich zaufania i oddalenie podejrzeń, iż reprezentuje się interesy przeciwnika. Taką bezstronność udało się wypracować Jimmy’emu Carterowi czy Billowi Clintonowi, co jednak wymagało od nich wielkiego wysiłku i dogłębnego zaznajomienia się ze szczegółami sporu. Barack Obama natomiast uwierzył w swą magiczną moc uzdrowiciela. Był przekonany, że samo jego przybycie wywoła entuzjazm niczym na wiecu wyborczym, ale ani Izraelczycy, ani Palestyńczycy nie ulegli jego czarowi.
Więcej możesz przeczytać w 52/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.