Nie obawiałbym się ludzi broniących tradycji ojczyzny w dzisiejszej Polsce, a nawet bym ich popierał, bo ojczyznę powszechnie mamy za nic. Mamy za nic w edukacji szkolnej, skoro historia jest na szarym końcu, mamy za nic w domach, gdzie się już wielkich polskich poetów i prozaików nie czyta, mamy za nic w Kościele (poza wzniosłym gołosłowiem) i przy wszystkich oficjalnych obchodach. Mamy ją za nic nawet w codziennej wiedzy, jak ten poseł, który powstanie warszawskie sytuuje w 1989 r. A ojczyzna jest nam potrzebna jak „oddychalne powietrze” – pisał Maurycy Mochnacki.
Jestem jednak przekonany, że współcześni tak zwani narodowcy, rzekomo broniący ojczyzny, nie są narodowcami, lecz radykalną nienawistną prawicą, która z piękną romantyczno-liberalną ideą narodu nie ma nic wspólnego. A oto dlaczego: na początku XIX w. nacjonaliści (Fichte i inni) doprowadzili do powstania idei, którą nazwali „narodem” i która stopniowo była ucieleśniana. Przedtem narodów po prostu nie było – były państwa. Nie dziwota, że idea narodowa zrodziła się na terenach Niemiec, gdzie istniało ponad 400 państw, państewek i państewuniek oraz Prusy. Po napoleońskiej klęsce inteligencja niemiecka obudziła się i chciała wspólnych, zjednoczonych Niemiec.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.