Wynik PLL LOT za pierwsze półrocze jest mniej więcej o 20 mln zł lepszy niż ten zapisany w planie restrukturyzacji – poinformował w ubiegłym tygodniu wiceminister skarbu Rafał Baniak. Lepszy nie oznacza dobry. Aktualny bilans spółki to 324 mln zł na minusie. W sierpniu firma ma otrzymać drugą transzę pomocy ze Skarbu Państwa. Według planu miało to być 380 mln. Jednak prezes LOT Sebastian Mikosz twierdzi, że ostatnie miesiące były na tyle dobre, że nie będzie potrzebował aż takiego dofinansowania. – Są pewne powody do optymizmu. Daleko mi jeszcze do radości, bo spółka wciąż generuje straty. Jednak nie zamierzam się chować za własnym cieniem – mówił w ubiegłym tygodniu w rozmowie z dziennikarzami.
Mikoszowi się nie podoba, że zwolnienia grupowe oraz drakońskie cięcia kosztów dotyczą tylko linii lotniczej, a nie całej grupy państwowych firm związanych z lotnictwem. – Pokazuję palcem, że porty lotnicze, dostawcy paliwa czy Agencja Żeglugi Powietrznej mają się jak pączki w maśle. Przecież to oni dyktują wysokie rachunki opłacane przez LOT – mówi Mikosz. Główny dostawca paliwa lotniczego – Petrolot kupiony przez Orlen – zarobił w zeszłym roku kilkanaście milionów złotych. Państwowe Porty Lotnicze z Lotniskiem im. Chopina w Warszawie – za rok 2012 miały 58 mln zł zysku. Chociaż LOT konkuruje na śmierć i życie z tanimi liniami – niedawno Wizz Air uzyskał niższe stawki za obsługę na Okęciu. To prezent za to, że przeprowadził się tam z nieczynnego przez kilka miesięcy lotniska w Modlinie. Na początku tego roku pierwszy raz w historii okazało się, że inna tania linia lotnicza Ryanair przewiozła 1,2 mln pasażerów, o 5 tys. więcej niż PLL LOT. Na spółce niczym kula u nogi ciąży fakt politycznych wpływów i ręcznego sterowania z Ministerstwa Skarbu. LOT musi finansować innego biznesowego niedojdę – Eurolot (62 proc. akcji należy do Skarbu Państwa).
Spółka realizuje przewozy na trasach krajowych. LOT zaś w ramach umowy o współpracę płaci jej za dowożenie pasażerów z lotnisk regionalnych, przesiadających się później do lotowskich maszyn. Większy brat finansuje dwie trzecie wpływów Eurolotu, ale i tak krajowy przewoźnik przynosi straty. W 2011 r. 19 mln, za ubiegły rok 36 mln zł na minusie. Za kulisami akcji ratunkowej firmy aż trzeszczy od afer nazywanych przez samych pracowników lotowszczyzną. Chociaż byli szefowie Marcin Piróg i Zbigniew Mazur zostali zdymisjonowani jako winni spowodowania 400 mln strat w ubiegłym roku, to stanowisko zachował członek zarządu Tomasz Balcerzak. W spółce wrze, bo w 2011 r., kiedy LOT przeżywał kłopoty, żona Balcerzaka została udziałowcem konkurencyjnej firmy Bingo Airways. Prezes Piróg miał rzadko bywać w pracy, a część obowiązków zrzucił na prokurentów. – Oprócz tego, że byli aroganccy, to jeszcze zarabiali po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Nie obejmowała ich ustawa kominowa ograniczająca płace w państwowych spółkach – mówi pragnący zachować anonimowość pracownik linii lotniczych.
Kiedy w lutym tego roku Sebastian Mikosz po raz drugi zasiadł na fotelu prezesa, „Wprost” spytał go, czy w ogóle warto ratować spółkę, która ostatni raz przyniosła zysk sześć lat temu. Prezes przekonywał, że upadek narodowych linii lotniczych to dla gospodarki strata rzędu kilku miliardów złotych. Roztoczył wizję, jak nasz rynek zostanie zdegradowany do biznesowego zaścianka. Tymczasem suma strat w ostatnich latach wynosi już 1,1 mld zł. Jeśli do tego doliczyć pomoc państwa, wyjdzie, że każdy Polak dopłacił za latanie narodowego przewoźnika 50 zł.
324 mln zł. To strata linii lotniczych po I półroczu działalności. Przy spadających przychodach LOT wciąż traci pieniądze
380 mln zł. Druga transza dotacji ze Skarbu Państwa przewidziana w planie ratunkowym dla firmy
142 mln zł. Tyle wynosi zaplanowana strata na ten rok
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.