Średniego wzrostu, do czterdziestki zostało mu jeszcze parę lat. Uśmiechnięty człowiek sukcesu. W pracy stanowczy i zdecydowany. Nikt nie miał pojęcia, co się działo za drzwiami jego stumetrowego apartamentu.
Pierwszy raz zdarzył się jeszcze przed ślubem. – Uderzyła mnie w ramię tak, że zrobił się ogromny wylew – mówi Tomek. – Potem kolejny siniak, kolejne wyzwiska. To był dla mnie straszny wstyd. Nie, nie oddawałem, nie umiałem jej uderzyć ani nie umiałem przerwać jej agresji. Teraz wiem, że starała się bić tak, żeby nie było widać śladów. Celowała zwykle w tułów, bo wiedziała, że spod garnituru sińców nie będzie widać. Tylko raz uderzyła mnie w oko. Pamiętam wstyd, gdy w pracy opowiadałem o bliskim spotkaniu z kuchenną szafką. Raczej nie uwierzyli, wiem, że śmiali się po kątach. Czasami drapała. Po twarzy. Tego nie dawało się już ukryć – mówi Tomek. Na początku ataki agresji żony przyjmował jak swoistą normę. – W domu rodzice często się kłócili, więc uznałem, że jest to normalne. Kochałem ją. Oszukiwałem się, że to zdarzenia epizodyczne, że to minie. Niestety było coraz gorzej – mówi. Nie robił obdukcji, nie wzywał policji. Gdy pytam dlaczego, tylko się uśmiecha. – To oczywiste. Bałem się ośmieszyć – mówi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.