21 grudnia 1995 r., Sejm. Andrzej Milczanowski ogłasza z trybuny, że urzędujący premier Józef Oleksy „został zarejestrowany jako źródło informacji zagranicznej służby wywiadowczej”. To jeden z najbardziej dramatycznych momentów w polskiej polityce po 1989 r. A zarazem ostatni akt obecności w niej samego Milczanowskiego, który następnego dnia odchodził ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych. – Ten moment jest jednym z najtrudniejszych w moim życiu, ogromny ciężar odpowiedzialności ciąży na moich barkach – mówi na koniec wystąpienia Milczanowski.
Minister miał rację. To wystąpienie przesądziło o wybuchu tzw. afery Oleksego, która na przełomie 1995 i 1996 r. wstrząsnęła polską polityką, a samego Oleksego zmusiła do odejścia ze stanowiska premiera. Do dziś właściwie nie sposób jednoznacznie przesądzić, kto miał wtedy rację. Czy Oleksy twierdzący, że cała sprawa jest prowokacją służb specjalnych, działających z inspiracji ustępującego prezydenta Lecha Wałęsy, który nie mógł się pogodzić z wyborczą porażką z Aleksandrem Kwaśniewskim. Czy Milczanowski i podlegający mu oficerowie Urzędu Ochrony Państwa (istniejącego w latach 1990-2002, wykonującego dzisiejsze zadania ABW i Agencji Wywiadu), argumentujący, że kontakty Oleksego z radzieckimi, a potem rosyjskimi dyplomatami Władimirem Ałganowem i Grigorijem Jakimiszynem wykraczały poza relacje towarzyskie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.