W poniedziałek 23 lipca 2013 r. w Wielkiej Brytanii przyszło na świat ponad 2 tys. dzieci. Uwaga niemal wszystkich mediów skupiona była jednak na drzwiach skrzydła Lindo szpitala św. Marii w londyńskim Paddington, gdzie rodził się potomek księcia Williama i jego żony – Catherine de domo Middleton. Na specjalnie zbudowanej platformie dla dziennikarzy przed wejściem do szpitala już od szóstej rano fotografowie balansowali na drabinach. Reporterzy w słocie i upale zapełniali wciąż tymi samymi zdaniami czas antenowy. „Księżna jeszcze nie przyjechała do szpitala”. „Już przyjechała, ale weszła tylnym wyjściem”. „Jest w środku. Nie, nie wiemy, co się tam dzieje, ale i tak wam o tym opowiemy”.
Przed kamerami ustawiano „specjalistów od dworu królewskiego”, którzy głosami nabrzmiałymi poufałością twierdzili, że „królowa się niecierpliwi, bo ma wyjechać na wakacje do Szkocji, a dziecka wciąż nie ma”. Odkurzani przy każdej okazji dotyczącej Windsorów zagorzali rojaliści dowodzili, że to historyczne wydarzenie umocni miłość Brytyjczyków do monarchii. Do odpowiedzi wywoływano spieszących się do pracy londyńskich przechodniów: „Czy cieszy się pan z narodzin dziecka Cambridge’ów? Czy jest pani podekscytowana?”. W przedstawieniu brali udział dziennikarze nie tylko z Wysp, ale z Chin, Hiszpanii, Włoch czy Japonii. I oczywiście z USA, gdzie książę William i Kate cieszą się popularnością większą niż Angelina Jolie i Brad Pitt. – Amerykanie uwielbiają tę młodą parę i chcą wiedzieć o wszystkim, co jej dotyczy. Dlatego aż tyle amerykańskich mediów ma tu dziś swoich korespondentów. Bo ten news jest gigantyczny! – mówiła Lama Hassan, reporterka ABC News.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.