SLD wkracza na drogę ekonomicznej paranoi Samoobrony
Do napadów na Radę Polityki Pieniężnej, NBP i Leszka Balcerowicza zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Tyle że do tej pory atakującymi byli politycy partii znanych z populizmu. Ostatnio jednak do ataku ruszyła "Trybuna", bądź co bądź, organ partii rządzącej. I to ruszyła piórem samego redaktora naczelnego. Jego tekst "Balcerowicz musi odejść" przebija agresywnością (żeby nie powiedzieć chamstwem) wszystko, co mówił dotychczas Andrzej Lepper. Radykalizacja poglądów SLD może oznaczać, że partia ta, oszołomiona rosnącym poparciem społecznym dla Samoobrony, wybrała drogę Leppera. Zapomniała przy tym, że w ten sposób nie tylko nie odbierze punktów populistom, ale wręcz im ich dołoży. Bo Lepper za kilka tygodni powie: "A nie mówiłem, jak zwykle mam rację!".
Nie ma gruszek nawet na gruszy
Przez wiele miesięcy politycy SLD winę za złą sytuację gospodarczą zwalali na poprzednie rządy. Od wyborów minęło już jednak ponad półtora roku i takie usprawiedliwienie nikogo nie przekonuje. Zwłaszcza że bezrobocie nadal rośnie, wzrost PKB mieści się w granicach błędu statystycznego, a inwestycje - najważniejszy motor rozwoju - ciągle maleją. Co gorsza, na panewce spaliły wszystkie szeroko reklamowane pomysły, które miały spowodować cud gospodarczy. Przypomnijmy, że były to abolicja podatkowa i biopaliwa (zawetowane przez prezydenta), likwidacja kas chorych (nastąpiła i w służbie zdrowia jest jeszcze gorzej, a wszystkie szpitale nadal są zadłużone), restrukturyzacja zadłużenia przedsiębiorstw (miała uratować 700 tys. miejsc pracy i przynieść budżetowi ponad miliard złotych), winiety (odrzucone przez Sejm). Jeżeli do tego dodamy klęskę licznych ambitnych planów, takich jak "Przede wszystkim przedsiębiorczość", "Pierwsza praca", "Infrastruktura - klucz do rozwoju", trudno się dziwić stwierdzeniu ministra tego rządu Jerzego Hausnera, który przyznał, że "program gospodarczy rządu się rozsypał".
Realne nonsensy
Próbą "ucieczki do przodu" był program naprawy finansów Grzegorza W. Kołodki i program pobudzenia gospodarki Jerzego Hausnera. Niestety, oba zostały niemiłosiernie zjechane przez ekspertów, którzy wykazali także ich wzajemną sprzeczność. W telegraficznym skrócie można powiedzieć, że to, co w tych programach jest sensowne, jest mało realne do wykonania przez rząd SLD, a to, co jest realne, jest nonsensowne gospodarczo i jedynie pogłębiałoby katastrofę.
Z "kierunkowo przyjętego" planu Kołodki niewiele już dzisiaj zostało. Nikt już nie mówi o likwidacji powiatów, funduszy, agencji i tzw. środków specjalnych oraz zmniejszeniu kosztów funkcjonowania KRUS. Minister finansów wycofał się także z propozycji obniżki podatku od dochodów osobistych. Wedle ostatnich ustaleń, ulgi mają być zlikwidowane, a progi i stopy podatkowe pozostaną nie zmienione. Oznacza to, że cały wielki program - jak to zresztą przewidywaliśmy - zredukował się do kolosalnej podwyżki podatków, która obejmie wszystkich obywateli.
No i pozostał jeszcze pomysł drukowania pieniędzy, który eufemistycznie nazywa się wykorzystaniem rezerwy rewaluacyjnej. Pomysł bardzo dobry, bo maszyna drukarska - jak dobrze pamiętamy z czasów rządów poprzedniczki SLD - ma cudowną zdolność rozwiązywania problemów gospodarczych rządu. Jest tylko kilka "ale"... Drukowanie pieniędzy jako sposób finansowania wydatków państwa jest sprzeczne z konstytucją. Jest również sprzeczne z prawem unijnym i wszelkimi normami przyjętymi w cywilizowanym świecie. No i co najgorsze, nie podoba się (nie wiedzieć czemu) Radzie Polityki Pieniężnej. I to nie podoba tak bardzo, że protestuje przeciw temu jednogłośnie (wliczając w to zdecydowany sprzeciw trojga członków rady wywodzących się z kręgów UP i SLD: Wiesławy Ziółkowskiej, Dariusza Rosatiego i Grzegorza Wójtowicza).
Dwie katastrofy
Co jednak będzie, jeśli rząd nie dostanie pieniędzy "prosto z maszyny". I nie o to chodzi, że czeka nas katastrofa gospodarcza, bo tę już mamy. Bez sensownych reform gospodarczych czeka nas katastrofa finansów publicznych. W przyszłym roku wydatki budżetu tak bardzo przewyższą przychody budżetu, iż będą nie do sfinansowania w normalny sposób. Nie tylko zatem skończą się rojenia o budowie autostrad czy lekach za złotówkę, ale w budżecie zabraknie funduszy na płace i emerytury.
Ta katastrofa będzie także katastrofą Leszka Millera. Nawet jeżeli przetrwa on referendum akcesyjne i lipcowy kongres SLD, polegnie w przyszłym roku, kiedy ludzie wyjdą na ulice. Dlatego premier ma dwa plany. Krótko- i długookresowy. Krótkookresowy, na trzy miesiące, polega na zapowiadaniu cudów (od tego ma Kołodkę) i szukaniu winnego.
Balcerowicz do bicia
A kto lepiej niż Leszek Balcerowicz nadaje się do rzucenia na pożarcie ludowi pracującemu miast i wsi? Dlatego na naszych oczach dość delikatne i rytualne niemal skargi na RPP, że "nie chce współpracować", zamieniają się w brutalny napad zmierzający do całkowitego podporządkowania sobie decyzji o emisji pieniądza. - 75 proc. narzędzi, którymi na bieżąco można oddziaływać na zmieniające się warunki gospodarowania, znajduje się w NBP - podpowiada premierowi jego doradca ekonomiczny Stanisław Nieckarz. - Nie będzie prawdziwego rozwoju, jeśli RPP dalej będzie podchodzić tak ostrożnie do sprawy stóp - dodaje Zbigniew Niemczycki, szef Polskiej Rady Biznesu. Stopy, rada, bank centralny, restrykcyjny monetaryzm... - co kilka dni odmawiają mantry ekonomiczni guru premiera, np. Andrzej Sopoćko, Jan Czekaj, nie mówiąc o wicepremierze Kołodce.
Teraz, tak naprawdę, nie chodzi o stopy procentowe, które są zresztą słabą wymówką, bo rada stale je obniża, sprowadzając do poziomu niższego niż na Węgrzech i Słowacji. (Pomysłu, zgodnie z którym RPP "powinna obniżyć stopy o trzy punkty procentowe", nikt nie może potraktować poważnie, gdyż każdy potrafi wyliczyć, że jego ROR oprocentowany dzisiaj na 1 proc. przynosiłby odsetki w wysokości minus 2 proc. I to przed zapłaceniem podatku!). Tu chodzi o zdobycie prawa do całkowitej dewastacji systemu pieniężnego, rozkradzenia oszczędności obywateli i powrotu do czasów, gdy płacono im "papierkami od cukierków". A wszystko w jednym celu: by jeszcze przez chwilę ratować się przed odejściem w polityczny niebyt.
Nie ma gruszek nawet na gruszy
Przez wiele miesięcy politycy SLD winę za złą sytuację gospodarczą zwalali na poprzednie rządy. Od wyborów minęło już jednak ponad półtora roku i takie usprawiedliwienie nikogo nie przekonuje. Zwłaszcza że bezrobocie nadal rośnie, wzrost PKB mieści się w granicach błędu statystycznego, a inwestycje - najważniejszy motor rozwoju - ciągle maleją. Co gorsza, na panewce spaliły wszystkie szeroko reklamowane pomysły, które miały spowodować cud gospodarczy. Przypomnijmy, że były to abolicja podatkowa i biopaliwa (zawetowane przez prezydenta), likwidacja kas chorych (nastąpiła i w służbie zdrowia jest jeszcze gorzej, a wszystkie szpitale nadal są zadłużone), restrukturyzacja zadłużenia przedsiębiorstw (miała uratować 700 tys. miejsc pracy i przynieść budżetowi ponad miliard złotych), winiety (odrzucone przez Sejm). Jeżeli do tego dodamy klęskę licznych ambitnych planów, takich jak "Przede wszystkim przedsiębiorczość", "Pierwsza praca", "Infrastruktura - klucz do rozwoju", trudno się dziwić stwierdzeniu ministra tego rządu Jerzego Hausnera, który przyznał, że "program gospodarczy rządu się rozsypał".
Realne nonsensy
Próbą "ucieczki do przodu" był program naprawy finansów Grzegorza W. Kołodki i program pobudzenia gospodarki Jerzego Hausnera. Niestety, oba zostały niemiłosiernie zjechane przez ekspertów, którzy wykazali także ich wzajemną sprzeczność. W telegraficznym skrócie można powiedzieć, że to, co w tych programach jest sensowne, jest mało realne do wykonania przez rząd SLD, a to, co jest realne, jest nonsensowne gospodarczo i jedynie pogłębiałoby katastrofę.
Z "kierunkowo przyjętego" planu Kołodki niewiele już dzisiaj zostało. Nikt już nie mówi o likwidacji powiatów, funduszy, agencji i tzw. środków specjalnych oraz zmniejszeniu kosztów funkcjonowania KRUS. Minister finansów wycofał się także z propozycji obniżki podatku od dochodów osobistych. Wedle ostatnich ustaleń, ulgi mają być zlikwidowane, a progi i stopy podatkowe pozostaną nie zmienione. Oznacza to, że cały wielki program - jak to zresztą przewidywaliśmy - zredukował się do kolosalnej podwyżki podatków, która obejmie wszystkich obywateli.
No i pozostał jeszcze pomysł drukowania pieniędzy, który eufemistycznie nazywa się wykorzystaniem rezerwy rewaluacyjnej. Pomysł bardzo dobry, bo maszyna drukarska - jak dobrze pamiętamy z czasów rządów poprzedniczki SLD - ma cudowną zdolność rozwiązywania problemów gospodarczych rządu. Jest tylko kilka "ale"... Drukowanie pieniędzy jako sposób finansowania wydatków państwa jest sprzeczne z konstytucją. Jest również sprzeczne z prawem unijnym i wszelkimi normami przyjętymi w cywilizowanym świecie. No i co najgorsze, nie podoba się (nie wiedzieć czemu) Radzie Polityki Pieniężnej. I to nie podoba tak bardzo, że protestuje przeciw temu jednogłośnie (wliczając w to zdecydowany sprzeciw trojga członków rady wywodzących się z kręgów UP i SLD: Wiesławy Ziółkowskiej, Dariusza Rosatiego i Grzegorza Wójtowicza).
Dwie katastrofy
Co jednak będzie, jeśli rząd nie dostanie pieniędzy "prosto z maszyny". I nie o to chodzi, że czeka nas katastrofa gospodarcza, bo tę już mamy. Bez sensownych reform gospodarczych czeka nas katastrofa finansów publicznych. W przyszłym roku wydatki budżetu tak bardzo przewyższą przychody budżetu, iż będą nie do sfinansowania w normalny sposób. Nie tylko zatem skończą się rojenia o budowie autostrad czy lekach za złotówkę, ale w budżecie zabraknie funduszy na płace i emerytury.
Ta katastrofa będzie także katastrofą Leszka Millera. Nawet jeżeli przetrwa on referendum akcesyjne i lipcowy kongres SLD, polegnie w przyszłym roku, kiedy ludzie wyjdą na ulice. Dlatego premier ma dwa plany. Krótko- i długookresowy. Krótkookresowy, na trzy miesiące, polega na zapowiadaniu cudów (od tego ma Kołodkę) i szukaniu winnego.
Balcerowicz do bicia
A kto lepiej niż Leszek Balcerowicz nadaje się do rzucenia na pożarcie ludowi pracującemu miast i wsi? Dlatego na naszych oczach dość delikatne i rytualne niemal skargi na RPP, że "nie chce współpracować", zamieniają się w brutalny napad zmierzający do całkowitego podporządkowania sobie decyzji o emisji pieniądza. - 75 proc. narzędzi, którymi na bieżąco można oddziaływać na zmieniające się warunki gospodarowania, znajduje się w NBP - podpowiada premierowi jego doradca ekonomiczny Stanisław Nieckarz. - Nie będzie prawdziwego rozwoju, jeśli RPP dalej będzie podchodzić tak ostrożnie do sprawy stóp - dodaje Zbigniew Niemczycki, szef Polskiej Rady Biznesu. Stopy, rada, bank centralny, restrykcyjny monetaryzm... - co kilka dni odmawiają mantry ekonomiczni guru premiera, np. Andrzej Sopoćko, Jan Czekaj, nie mówiąc o wicepremierze Kołodce.
Teraz, tak naprawdę, nie chodzi o stopy procentowe, które są zresztą słabą wymówką, bo rada stale je obniża, sprowadzając do poziomu niższego niż na Węgrzech i Słowacji. (Pomysłu, zgodnie z którym RPP "powinna obniżyć stopy o trzy punkty procentowe", nikt nie może potraktować poważnie, gdyż każdy potrafi wyliczyć, że jego ROR oprocentowany dzisiaj na 1 proc. przynosiłby odsetki w wysokości minus 2 proc. I to przed zapłaceniem podatku!). Tu chodzi o zdobycie prawa do całkowitej dewastacji systemu pieniężnego, rozkradzenia oszczędności obywateli i powrotu do czasów, gdy płacono im "papierkami od cukierków". A wszystko w jednym celu: by jeszcze przez chwilę ratować się przed odejściem w polityczny niebyt.
|
Więcej możesz przeczytać w 18/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.