Co tydzień w Polsce dla okupu porywane są co najmniej dwie osoby
Łatwiej jest uprowadzić człowieka niż ukraść samochód. Żeby ukraść i później zalegalizować auto, potrzeba wielu pośredników, a zysk jest nieporównywalnie mniejszy. Dlatego porwania dla okupu są jednym z podstawowych sposobów zarabiania pieniędzy przez grupy przestępcze. Co tydzień w Polsce dla okupu porywane są co najmniej dwie osoby. Tylko w Warszawie i okolicach dokonano w ubiegłym roku ponad 40 (zgłoszonych na policję) uprowadzeń biznesmenów. Okupy wynosiły od 30 tys. do 2 mln zł. - Do niedawna porywani dla pieniędzy byli niemal wyłącznie ludzie powiązani ze światem przestępczym lub działający w szarej strefie, czyli uprowadzenia były związane bardziej z porachunkami i walkami o wpływy niż z wymuszaniem okupu. Obecnie przestępcy uważają porwania za szybki i łatwy zarobek. Dzieje się tak m.in. dlatego, że rodziny osób uprowadzonych rzadko zgłaszają to przestępstwo policji - mówi nadkomisarz Tomasz Malczyk, koordynator spraw dotyczących uprowadzeń w Centralnym Biurze Śledczym.
W 1998 r. zgłoszono policji 17 porwań dla okupu, rok później już 33, zaś w 2001 - 88. Nie obrazuje to jednak rzeczywistej skali zjawiska, bowiem większość uprowadzonych i ich rodziny zaprzeczają, że doszło do przestępstwa. Według danych CBŚ, w ostatnich trzech latach z porwań czerpało zyski siedemnaście działających w Polsce zorganizowanych grup przestępczych. Takie gangi pojawiły się między innymi w Trójmieście, Łodzi i Wrocławiu. Ofiarę zwykle typują lokalne szajki, zaś wykonanie zleca się grupie z innego regionu Polski.
Niebezpieczni amatorzy
Cały okup przejmują zwykle pomysłodawcy uprowadzenia. Bezpośredni wykonawcy tej operacji - porywacze, pilnujący, negocjujący i odbierający okup - otrzymują wynagrodzenie w wysokości 10-20 tys. zł. Bossowie łódzkiej ośmiornicy za trzech uprowadzonych przedsiębiorców wzięli okup przekraczający 3 mln zł. Milion złotych zapłacił za porwanego w 2001 r. syna jeden z najbogatszych ludzi w Małopolsce, były współwłaściciel Tele-Foniki i klubu sportowego Wisła Kraków. - Nie spotkałem się z tym, żeby osoba uprowadzona, nie związana ze środowiskiem przestępczym, po wpłaceniu pieniędzy nie została wypuszczona - mówi Tomasz Malczyk z CBŚ. Malczyk zaznacza, że powiadomienie policji i współpraca z nią zwykle doprowadzają do zatrzymania porywaczy.
Eksperci FBI podkreślają, że jedną z cech wyróżniających zawodowych porywaczy jest to, że ofiary prawie zawsze oddawane są żywe. Najniebezpieczniejsi są amatorzy: denerwują się, gdy w pobliżu kryjówki parkowane są auta, w zwykłych przechodniach widzą wywiadowców, stają się okrutni, gdy pertraktacje się przedłużają. Obawa przed ujęciem i nasilające się zmęczenie sprawiają, że popełniają wiele błędów. Wówczas posuwają się nawet do zabójstwa świadka.
Kredyt na okup
460 tys. zł zapłacił porwany sprzed domu olsztyński biznesmen Zbigniew Ł. Został uprowadzony przez gang Marka G. (zanim zajął się porwaniami, napadał na tiry). Przestępcy byli ubrani jak antyterroryści. By zmiękczyć Zbigniewa Ł., bandyci strzelali w jego kierunku, a rodzinie mówili, że jeśli nie zbierze pieniędzy, biznesmen straci najpierw ucho. Pieniądze na okup pochodziły z kredytu, który Zbigniew Ł. spłaca do dziś. Kiedy w trakcie negocjacji z porywaczami rodzina innego przedsiębiorcy błagała o dowód, że ich bliski żyje, usłyszała: "Proszę podać adres, wyślemy kawałek nosa".
Grupa Marka G. dokonywała porwań przy wielu świadkach. Dla miliona marek okupu bandyci z tego gangu uprowadzili w Olsztynie 45-letniego Piotra R., biznesmena prowadzącego interesy w Niemczech. Zabrano go z budowy, którą nadzorował - na oczach kilkunastu robotników. Przestępcy nie wiedzieli nawet, jak wygląda ich przyszła ofiara, więc wypytywali o to robotników. Potem skuli ofiarę kajdankami, wrzucili do samochodu i odjechali. - Piotr R. przez prawie pół miesiąca niemal wisiał na łańcuchach, podwieszonych pod sufitem piwnicy nie ukończonego domu. Łańcuchy były tak umocowane, że nie mógł ani siedzieć, ani leżeć - opowiada Sławomir Smułkowski z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie. Policji udało się uwolnić Piotra R. przed wpłaceniem okupu. Organizatora porwania, Marka G., aresztowano we wrześniu 2001 r. - prokuratura olsztyńska zarzuca mu trzy uprowadzenia. Jest on również oskarżony o udział w głośnym porwaniu Kamila, syna wyszkowskiego właściciela ubojni zwierząt - przestępcy zażądali za chłopaka miliona dolarów. W tej akcji brał udział wciąż poszukiwany listem gończym Jerzy Brodowski vel Szuryga, uczestnik strzelaniny w Parolach, gdzie zginął policjant.
Okup, czyli kapitał założycielski
1 kwietnia tego roku dwóch studentów prawa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie uprowadziło 16-letnią córkę miejscowego biznesmena. Zażądali 100 tysięcy euro. Najpierw wozili ją do wieczora po okolicy, potem umieścili w mieszkaniu należącym do jednego z nich, gdzie przetrzymywali przez kilka dni, bo nie mieli pomysłu na to, jak odebrać okup. To pozwoliło policji znaleźć sprawców i uwolnić dziewczynę. Za zdobyte pieniądze porywacze zamierzali założyć agencję ochrony.
50-letniego Andrzeja Dziamskiego z Tarnowa Podgórnego koło Poznania, właściciela warsztatu samochodowego, uprowadzano dwa razy. Najpierw porywacze przyszli nocą do jego domu i podając się za policjantów, "aresztowali" przedsiębiorcę. Żona porwanego zapłaciła okup, nie powiadamiając policji. Miesiąc później Andrzej Dziamski znowu zniknął, a przestępcy zażądali 600 tys. zł. Żona nie potrafiła zebrać takiej kwoty. Domagała się też dowodu, że jej mąż żyje. Wkrótce porywacze zamilkli, a policja znalazła samochód Dziamskiego podziurawiony kulami. Do dziś nie wiadomo, co się stało z przedsiębiorcą.
Nie drażnić porywacza!
Andrzej Kawczyński, zastępca naczelnika Wydziału Terroru Kryminalnego Komendy Stołecznej Policji, twierdzi, że ofiara często jest "wystawiana" przez znajomych, wspólników lub członków rodziny. Grupy przestępcze prowadzą też wywiad w środowiskach biznesowych, podsłuchują rozmowy przedsiębiorców w miejscach publicznych, zbierają plotki o zawartych transakcjach. Niedawno za porwanego biznesmena zażądano 100 tys. dolarów okupu, czyli akurat tyle, ile tydzień wcześniej zarobił na sprzedaży działki. Przedsiębiorca opowiadał wielu osobom o tej transakcji. Również wspomniany już Piotr R. chwalił się kiedyś publicznie: "Gdybym sprzedał wszystko, co mam, zebrałbym milion marek".
Psychologowie radzą, by osoba uprowadzona nie próbowała walczyć z porywaczami, lekceważyć ich, obrażać, naśmiewać się z żądań. Zapewniając porywacza, że nie będziemy utrudniać mu zadania, redukujemy jego agresję, osłabiamy czujność - podkreślają policyjni psycholodzy.
W 1998 r. zgłoszono policji 17 porwań dla okupu, rok później już 33, zaś w 2001 - 88. Nie obrazuje to jednak rzeczywistej skali zjawiska, bowiem większość uprowadzonych i ich rodziny zaprzeczają, że doszło do przestępstwa. Według danych CBŚ, w ostatnich trzech latach z porwań czerpało zyski siedemnaście działających w Polsce zorganizowanych grup przestępczych. Takie gangi pojawiły się między innymi w Trójmieście, Łodzi i Wrocławiu. Ofiarę zwykle typują lokalne szajki, zaś wykonanie zleca się grupie z innego regionu Polski.
Niebezpieczni amatorzy
Cały okup przejmują zwykle pomysłodawcy uprowadzenia. Bezpośredni wykonawcy tej operacji - porywacze, pilnujący, negocjujący i odbierający okup - otrzymują wynagrodzenie w wysokości 10-20 tys. zł. Bossowie łódzkiej ośmiornicy za trzech uprowadzonych przedsiębiorców wzięli okup przekraczający 3 mln zł. Milion złotych zapłacił za porwanego w 2001 r. syna jeden z najbogatszych ludzi w Małopolsce, były współwłaściciel Tele-Foniki i klubu sportowego Wisła Kraków. - Nie spotkałem się z tym, żeby osoba uprowadzona, nie związana ze środowiskiem przestępczym, po wpłaceniu pieniędzy nie została wypuszczona - mówi Tomasz Malczyk z CBŚ. Malczyk zaznacza, że powiadomienie policji i współpraca z nią zwykle doprowadzają do zatrzymania porywaczy.
Eksperci FBI podkreślają, że jedną z cech wyróżniających zawodowych porywaczy jest to, że ofiary prawie zawsze oddawane są żywe. Najniebezpieczniejsi są amatorzy: denerwują się, gdy w pobliżu kryjówki parkowane są auta, w zwykłych przechodniach widzą wywiadowców, stają się okrutni, gdy pertraktacje się przedłużają. Obawa przed ujęciem i nasilające się zmęczenie sprawiają, że popełniają wiele błędów. Wówczas posuwają się nawet do zabójstwa świadka.
Kredyt na okup
460 tys. zł zapłacił porwany sprzed domu olsztyński biznesmen Zbigniew Ł. Został uprowadzony przez gang Marka G. (zanim zajął się porwaniami, napadał na tiry). Przestępcy byli ubrani jak antyterroryści. By zmiękczyć Zbigniewa Ł., bandyci strzelali w jego kierunku, a rodzinie mówili, że jeśli nie zbierze pieniędzy, biznesmen straci najpierw ucho. Pieniądze na okup pochodziły z kredytu, który Zbigniew Ł. spłaca do dziś. Kiedy w trakcie negocjacji z porywaczami rodzina innego przedsiębiorcy błagała o dowód, że ich bliski żyje, usłyszała: "Proszę podać adres, wyślemy kawałek nosa".
Grupa Marka G. dokonywała porwań przy wielu świadkach. Dla miliona marek okupu bandyci z tego gangu uprowadzili w Olsztynie 45-letniego Piotra R., biznesmena prowadzącego interesy w Niemczech. Zabrano go z budowy, którą nadzorował - na oczach kilkunastu robotników. Przestępcy nie wiedzieli nawet, jak wygląda ich przyszła ofiara, więc wypytywali o to robotników. Potem skuli ofiarę kajdankami, wrzucili do samochodu i odjechali. - Piotr R. przez prawie pół miesiąca niemal wisiał na łańcuchach, podwieszonych pod sufitem piwnicy nie ukończonego domu. Łańcuchy były tak umocowane, że nie mógł ani siedzieć, ani leżeć - opowiada Sławomir Smułkowski z Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego Komendy Wojewódzkiej Policji w Olsztynie. Policji udało się uwolnić Piotra R. przed wpłaceniem okupu. Organizatora porwania, Marka G., aresztowano we wrześniu 2001 r. - prokuratura olsztyńska zarzuca mu trzy uprowadzenia. Jest on również oskarżony o udział w głośnym porwaniu Kamila, syna wyszkowskiego właściciela ubojni zwierząt - przestępcy zażądali za chłopaka miliona dolarów. W tej akcji brał udział wciąż poszukiwany listem gończym Jerzy Brodowski vel Szuryga, uczestnik strzelaniny w Parolach, gdzie zginął policjant.
Okup, czyli kapitał założycielski
1 kwietnia tego roku dwóch studentów prawa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie uprowadziło 16-letnią córkę miejscowego biznesmena. Zażądali 100 tysięcy euro. Najpierw wozili ją do wieczora po okolicy, potem umieścili w mieszkaniu należącym do jednego z nich, gdzie przetrzymywali przez kilka dni, bo nie mieli pomysłu na to, jak odebrać okup. To pozwoliło policji znaleźć sprawców i uwolnić dziewczynę. Za zdobyte pieniądze porywacze zamierzali założyć agencję ochrony.
50-letniego Andrzeja Dziamskiego z Tarnowa Podgórnego koło Poznania, właściciela warsztatu samochodowego, uprowadzano dwa razy. Najpierw porywacze przyszli nocą do jego domu i podając się za policjantów, "aresztowali" przedsiębiorcę. Żona porwanego zapłaciła okup, nie powiadamiając policji. Miesiąc później Andrzej Dziamski znowu zniknął, a przestępcy zażądali 600 tys. zł. Żona nie potrafiła zebrać takiej kwoty. Domagała się też dowodu, że jej mąż żyje. Wkrótce porywacze zamilkli, a policja znalazła samochód Dziamskiego podziurawiony kulami. Do dziś nie wiadomo, co się stało z przedsiębiorcą.
Nie drażnić porywacza!
Andrzej Kawczyński, zastępca naczelnika Wydziału Terroru Kryminalnego Komendy Stołecznej Policji, twierdzi, że ofiara często jest "wystawiana" przez znajomych, wspólników lub członków rodziny. Grupy przestępcze prowadzą też wywiad w środowiskach biznesowych, podsłuchują rozmowy przedsiębiorców w miejscach publicznych, zbierają plotki o zawartych transakcjach. Niedawno za porwanego biznesmena zażądano 100 tys. dolarów okupu, czyli akurat tyle, ile tydzień wcześniej zarobił na sprzedaży działki. Przedsiębiorca opowiadał wielu osobom o tej transakcji. Również wspomniany już Piotr R. chwalił się kiedyś publicznie: "Gdybym sprzedał wszystko, co mam, zebrałbym milion marek".
Psychologowie radzą, by osoba uprowadzona nie próbowała walczyć z porywaczami, lekceważyć ich, obrażać, naśmiewać się z żądań. Zapewniając porywacza, że nie będziemy utrudniać mu zadania, redukujemy jego agresję, osłabiamy czujność - podkreślają policyjni psycholodzy.
ZaostrzyĆ kary za porwanie dla okupu? | |
---|---|
TAK | NIE |
KRZYSZTOF PIESIEWICZ senator, adwokat Jeżeli mamy zaostrzyć przepisy, to tylko wobec przestępców, którzy znęcali się nad ofiarą lub dopuścili się uszkodzenia ciała. Sądzę, że w takim wypadku powinno się rozważać nawet karę dożywocia. Byłby to sygnał, że tacy bandyci będą traktowani bezwzględnie. | KATARZYNA PIEKARSKA posłanka SLD, przewodnicząca sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka Nie sądzę, by zaostrzenie kary ograniczyło liczbę porwań. Przestępców bardziej odstrasza nieuchronność kary, którą muszą ponieść. Liczbę uprowadzeń może jedynie ograniczyć rozpracowanie środowiska przestępczego przez policję. Podniesienie kary nie przynosi oczekiwanych efektów, a świadczy o słabości państwa, które tylko w ten sposób umie walczyć z przestępczością. |
MARIUSZ KAMIŃSKI poseł PiS, członek Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych Zaostrzenie kar za kidnaping pomogłoby na długo wyeliminować groźnych przestępców ze społeczeństwa. Zasądzanie wysokich odsiadek jest słusznym i skutecznym rozwiązaniem. Ale oprócz surowszego karania należy położyć nacisk na sprawniejsze działanie policji oraz przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. | KAZIMIERZ OLEJNIK zastępca prokuratora krajowego Uważam, że najwyższa kara, czyli 10 lat za porwanie, jest wystarczająco wysoka. Podnoszenie górnej granicy kary nie jest dobrym pomysłem na rozwiązanie problemu porwań. Jak widać, wysokość kary nie odstrasza porywaczy. Uprowadzenia dla okupu to nowy obszar działania przestępców. Sprawcy zauważyli, że jest to łatwy sposób na duże pieniądze. Tylko efektywne działania organów ścigania mogą pomóc w walce z tą plagą. |
Więcej możesz przeczytać w 18/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.