Chwalić Boga, że kadencja obecnego przewodniczącego Komisji Europejskiej dobiega końca
Politycy, którzy spotykają po raz pierwszy Romano Prodiego, przewodniczącego Komisji Europejskiej, zastanawiają się, czy jego zachowanie to jakaś wyrafinowana poza intelektualna, czy też mają do czynienia z człowiekiem o nietęgim rozumie. Kiedy spotykają go po raz drugi - wątpliwości już nie mają.
W wywiadzie udzielonym lewicowemu dziennikowi "La Repubblica" Prodi dał kolejny popis swoich zdolności. Przeprowadzający rozmowę Andrea Bonanni prowokował go: "Nowo przybyli [członkowie UE] są bardziej nosicielami wartości atlantyckich niż europejskich, nie pasują do projektu prawdziwej unii politycznej!". Na to odpowiedział Prodi: "Jasno postawiłem tę sprawę [w rozmowach] ze wszystkimi nowymi rządami. Mówiłem o listach ośmiu i grupy wileńskiej, które podzieliły Europę w kwestii irackiej. (...) Ma być jasne, że kto wchodzi do unii, wchodzi do rodziny. Nie można myśleć, że powierza się portfel Europie, a bezpieczeństwo Ameryce".
Prodi wyjawił, że w Atenach wezwał szefów państw "świeżo zaakceptowanych przez UE" na dywanik. Zrobił im wykład; przywołując symbolikę niczym z powieści Maria Puzo (autora "Ojca chrzestnego"), porównał podpisanie aktu akcesyjnego do rytuału "rodzinnej" inicjacji... Oskarżył ich o rozbijanie Europy. Najwyraźniej dla Prodiego Europa sprowadza się do Francji, Niemiec, Belgii i Grecji, bo tylko te cztery z 25 krajów unii można jednoznacznie zaliczyć do frontu antyamerykańskiego. Kto nie podzielał ich (i Prodiego) stanowiska w sprawie Iraku, "rozbijał Europę". Dziennikarz gazety "La Repubblica" pytał dalej: "Co odpowiedzieli nowo przyjęci?". "Wierzę, że zrozumieli sens moich słów" - odpowiedział Prodi. "Nawet Polacy?"- starał się dowiedzieć więcej Bonanni. "Oni też. Rozmawiałem o tym z prezydentem Kwaśniewskim. Pewnie, że nie jest przyjemnie, jeśli dzień po ceremonii przystąpienia Polska podpisuje megakontrakt na dostawę amerykańskich myśliwców" - dodał Prodi.
Jego zdaniem, Polska powinna kupić gripena albo jeszcze lepiej mirage'a, gwiżdżąc na koszty i na offset. Czyli obrać podobną strategię, jaką Romano Prodi stosował wielokrotnie jako prezes gigantycznego koncernu państwowego IRI, zwłaszcza przy sprzedaży holdingu żywnościowego Cirio - Bertolli - De Rica i przy budowie linii superszybkiej kolei łączącej północ z południem Włoch.
Jak przed kilku laty poinformował dziennik "The Daily Telegraph", Prodi i jego żona Flavia byli właścicielami malutkiej spółki ASE, na której konto zostały przelane dwa miliony dolarów solidarnie przez międzynarodowy koncern Unilever i spółkę konsultingową Goldman Sachs. Tak się składa, że Prodi będąc prezesem IRI, sprzedał lwią część holdingu Cirio - Bertolli - De Rica Unileverowi, a doradzał przy tej operacji Goldman Sachs. Jednocześnie zasiadał w radach nadzorczych Unileveru i Goldmana Sachsa, czyli w tej transakcji był jednocześnie i sprzedającym, i kupującym. Kto na tym zyskał? Unilever, bo nabył dobrze prosperujący holding za cenę pięciokrotnie niższą od jego wartości, a na dodatek na kupno za zgodą Prodiego pożyczył pieniądze od... IRI, czyli sprzedającego!
Czy Prodi trafił za tamtą sprawę do więzienia? Nie, awansował na "strażnika europejskości"! Prokurator Giuseppa Geremia, która prowadziła śledztwo w tej sprawie, była wielokrotnie zastraszana, a gdy to nie poskutkowało, z dnia na dzień została przeniesiona na najgłębszą sardyńską prowincję. Zresztą wszystkie śledztwa w sprawie Prodiego zakończyły się umorzeniem, również to, które prowadził słynny "jakobin od 'czystych rąk'" Antonio Di Pietro. 3 lipca 1992 r. sędzia podczas przesłuchania krzyczał na Prodiego i potrząsał mu przed oczyma kajdankami. Zapłakany Prodi poleciał po pomoc do ministra sprawiedliwości, a ten zadzwonił do prokomunistycznego chadeka, prezydenta Oscara Luigiego Scalfaro, i... całej sprawie ukręcono łeb, a postkomuniści znaleźli w osobie Prodiego pierwszego w historii chadeka, który chciałby wejść z nimi w koalicję rządową.
Utknęło także śledztwo w sprawie postępowania Prodiego przy realizacji największego w historii Włoch kontraktu na budowę superszybkiej kolei. Wartość: prawie 100 mld euro. Autorzy książki "Superszybka korupcja" (m.in. słynny sędzia Ferdinando Imposimato) twierdzą, że 90 proc. tej sumy Prodi, nadzorujący z ramienia państwa budowę, rozdzielił między partie, ale dopiero po opłaceniu mafii, kamorry i innych organizacji przestępczych, których firmy w przetargach jaskrawie niezgodnych z normami unijnymi (!) otrzymały zamówienia na wykonanie robót...
Chwalić Boga, że kadencja Prodiego w Brukseli dobiega końca. Dla dobra Europy, dla dobra Polski, niech wraca do Włoch. Do rodziny.
W wywiadzie udzielonym lewicowemu dziennikowi "La Repubblica" Prodi dał kolejny popis swoich zdolności. Przeprowadzający rozmowę Andrea Bonanni prowokował go: "Nowo przybyli [członkowie UE] są bardziej nosicielami wartości atlantyckich niż europejskich, nie pasują do projektu prawdziwej unii politycznej!". Na to odpowiedział Prodi: "Jasno postawiłem tę sprawę [w rozmowach] ze wszystkimi nowymi rządami. Mówiłem o listach ośmiu i grupy wileńskiej, które podzieliły Europę w kwestii irackiej. (...) Ma być jasne, że kto wchodzi do unii, wchodzi do rodziny. Nie można myśleć, że powierza się portfel Europie, a bezpieczeństwo Ameryce".
Prodi wyjawił, że w Atenach wezwał szefów państw "świeżo zaakceptowanych przez UE" na dywanik. Zrobił im wykład; przywołując symbolikę niczym z powieści Maria Puzo (autora "Ojca chrzestnego"), porównał podpisanie aktu akcesyjnego do rytuału "rodzinnej" inicjacji... Oskarżył ich o rozbijanie Europy. Najwyraźniej dla Prodiego Europa sprowadza się do Francji, Niemiec, Belgii i Grecji, bo tylko te cztery z 25 krajów unii można jednoznacznie zaliczyć do frontu antyamerykańskiego. Kto nie podzielał ich (i Prodiego) stanowiska w sprawie Iraku, "rozbijał Europę". Dziennikarz gazety "La Repubblica" pytał dalej: "Co odpowiedzieli nowo przyjęci?". "Wierzę, że zrozumieli sens moich słów" - odpowiedział Prodi. "Nawet Polacy?"- starał się dowiedzieć więcej Bonanni. "Oni też. Rozmawiałem o tym z prezydentem Kwaśniewskim. Pewnie, że nie jest przyjemnie, jeśli dzień po ceremonii przystąpienia Polska podpisuje megakontrakt na dostawę amerykańskich myśliwców" - dodał Prodi.
Jego zdaniem, Polska powinna kupić gripena albo jeszcze lepiej mirage'a, gwiżdżąc na koszty i na offset. Czyli obrać podobną strategię, jaką Romano Prodi stosował wielokrotnie jako prezes gigantycznego koncernu państwowego IRI, zwłaszcza przy sprzedaży holdingu żywnościowego Cirio - Bertolli - De Rica i przy budowie linii superszybkiej kolei łączącej północ z południem Włoch.
Jak przed kilku laty poinformował dziennik "The Daily Telegraph", Prodi i jego żona Flavia byli właścicielami malutkiej spółki ASE, na której konto zostały przelane dwa miliony dolarów solidarnie przez międzynarodowy koncern Unilever i spółkę konsultingową Goldman Sachs. Tak się składa, że Prodi będąc prezesem IRI, sprzedał lwią część holdingu Cirio - Bertolli - De Rica Unileverowi, a doradzał przy tej operacji Goldman Sachs. Jednocześnie zasiadał w radach nadzorczych Unileveru i Goldmana Sachsa, czyli w tej transakcji był jednocześnie i sprzedającym, i kupującym. Kto na tym zyskał? Unilever, bo nabył dobrze prosperujący holding za cenę pięciokrotnie niższą od jego wartości, a na dodatek na kupno za zgodą Prodiego pożyczył pieniądze od... IRI, czyli sprzedającego!
Czy Prodi trafił za tamtą sprawę do więzienia? Nie, awansował na "strażnika europejskości"! Prokurator Giuseppa Geremia, która prowadziła śledztwo w tej sprawie, była wielokrotnie zastraszana, a gdy to nie poskutkowało, z dnia na dzień została przeniesiona na najgłębszą sardyńską prowincję. Zresztą wszystkie śledztwa w sprawie Prodiego zakończyły się umorzeniem, również to, które prowadził słynny "jakobin od 'czystych rąk'" Antonio Di Pietro. 3 lipca 1992 r. sędzia podczas przesłuchania krzyczał na Prodiego i potrząsał mu przed oczyma kajdankami. Zapłakany Prodi poleciał po pomoc do ministra sprawiedliwości, a ten zadzwonił do prokomunistycznego chadeka, prezydenta Oscara Luigiego Scalfaro, i... całej sprawie ukręcono łeb, a postkomuniści znaleźli w osobie Prodiego pierwszego w historii chadeka, który chciałby wejść z nimi w koalicję rządową.
Utknęło także śledztwo w sprawie postępowania Prodiego przy realizacji największego w historii Włoch kontraktu na budowę superszybkiej kolei. Wartość: prawie 100 mld euro. Autorzy książki "Superszybka korupcja" (m.in. słynny sędzia Ferdinando Imposimato) twierdzą, że 90 proc. tej sumy Prodi, nadzorujący z ramienia państwa budowę, rozdzielił między partie, ale dopiero po opłaceniu mafii, kamorry i innych organizacji przestępczych, których firmy w przetargach jaskrawie niezgodnych z normami unijnymi (!) otrzymały zamówienia na wykonanie robót...
Chwalić Boga, że kadencja Prodiego w Brukseli dobiega końca. Dla dobra Europy, dla dobra Polski, niech wraca do Włoch. Do rodziny.
Więcej możesz przeczytać w 18/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.