Listy od czytelników
Mysz, która ryknęła
W ubiegłym miesiącu odpowiedziałem na artykuł "Drogi przyjaciel Saddam" zamieszczony w 9. numerze "Wprost". Mój list ("Słownik polsko-francuski", nr 10) wywołał wówczas odpowiedź autora artykułu (w zasadzie dłuższą od samego artykułu), od komentowania której się powstrzymałem. Tym razem poziom obrazy jest tak wysoki, że jako ambasador Francji w zaprzyjaźnionym kraju, jakim jest Polska, nie mogę się nie podzielić z waszymi czytelnikami raz jeszcze uczuciami, które wywołał we mnie tekst "Mysz, która ryknęła" (nr 16).
Na dwóch stronach autor artykułu Jan Winiecki (już w grudniu 2001 r. wsławił się we "Wprost" tekstem o "chorobie francuskiej", który wywołał usprawiedliwioną reakcję mego poprzednika) pozwala sobie na pewną liczbę nieprzyjaznych Francji stwierdzeń, których tu nie wymienię. Chciałbym jedynie zaznaczyć, że odczuwam oburzenie, gdy czytam, że Francuzi "nie pomogli Amerykanom wyprzeć armii hitlerowskiej z Francji w 1944 r.". Wstyd mi za tego, kto nic nie wie o setkach tysięcy partyzantów i żołnierzy I Armii generała de Lattre i II Dywizji Pancernej generała Leclerca. Pierwsi z nich należą do francusko-polskiego stowarzyszenia kombatantów Ren i Dunaj w Warszawie; pozostawiam im troskę o przekazanie panu Winieckiemu wiedzy o czasach, które przeżyli.
Profesorowi Winieckiemu pozostawiam zaś smutną odpowiedzialność za napisanie słów "od blisko dwustu lat... Francja nie wygrała żadnej wojny bez pomocy silnych sprzymierzeńców". Nie będę polemizował z takimi niedorzecznościami z szacunku dla wielkich francuskich dowódców wojskowych, uznanych przez sprzymierzeńców, takich jak na przykład Foch, który był również marszałkiem Polski. Powstrzymam się też od wydawania osądu na temat zasadności porównywania "ambicji wojskowych Francji" z ambicjami "starego człowieka, który nie może". To oznaczałoby zejście do poziomu prasy brukowej, czego nie spodziewałem się po takim tygodniku jak "Wprost".
"Mysz, która ryknęła" to tytuł komedii. Artykuł prof. Winieckiego zaś zachęca raczej do płaczu.
PATRICK GAUTRAT
ambasador Francji w Polsce
Odpowiedź autora: Ambasador Francji pan Patrick Gautrat zareagował na mój felieton (kończąc swoje pełne oburzenia wywody) stwierdzeniem, że "Mysz, która ryknęła" (tytuł felietonu) to komedia, zaś mój felieton skłania raczej do płaczu. Osobiście szczerze współczuję panu ambasadorowi. Jeśli uszczypliwy wobec Francji żart kabaretowy, przytoczony przeze mnie w felietonie, wywołuje eksplozję śmiechu na widowni, jest to pewien wskaźnik nastroju polskich elit, istotnie wielce krytycznych wobec Francji, jej polityki i Francuzów.
Pilnym zadaniem pana ambasadora i jego współpracowników powinna się stać próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Polskie przysłowie mówi: "Nie ma dymu bez ognia". Nieprzyjazne Francji stwierdzenia zawarte w felietonie (jak to był uprzejmy określić pan ambasador) nie biorą się przecież z niczego. W dniu, w którym dotarł do mnie list pana ambasadora (22.04), ukazał się w "Gazecie Wyborczej" przetłumaczony na język polski list trzech intelektualistów francuskich do dziennika "Le Monde", w którym piszą, kropka w kropkę, to samo co ja. A mianowicie o "zbiorowym zaczadzeniu", o sojuszu z oprawcami (np. o Putinie, oprawcy Czeczenów), wypominają - jak ja - hucpiarstwo, jakim było zaproszenie afrykańskiego despoty Roberta Mugabe, i wiele innych grzechów i grzeszków francuskiej polityki.
Ba, jako Francuzi - poirytowani zachowaniem swoich rodaków - są znacznie mniej skłonni do żartów i używają ostrzejszej niż ja terminologii. Uważają, że "Francja postawiła się poza grą, ośmieszyła się". Piszą o "nacjonalizmie imbecyli", wykazywanym z lewa i z prawa, a tam, gdzie ja w konwencji żartu trawestuję Hemingwaya, oni piszą o symptomach "resentymentu i schyłku". Ich konkluzja jest więc identyczna co do treści, choć ostrzejsza w formie. Dodają jeszcze do tego rejestru amoralizmu i obłudy przykłady, które mnie akurat w trakcie pisania nie były znane.
Pozostają więc różnice w ocenie historii. To, co przeczytałem na temat II wojny światowej, upoważnia mnie do twierdzenia, że Polska na samym tylko froncie zachodnim miała więcej żołnierzy niż Francja de Gaulle'a (nie wspominając już o polskich wojskach na froncie wschodnim). Liczenia partyzantów raczej bym się nie podejmował, a już na pewno oceny ich aktywności, aby znów nie wpaść w konwencję żartu (o ludziach tworzących bojówki, to znaczy takich, którzy zbierali się w kilku i bali się...).
Jan Winiecki
Na dworcu w Kutnie
Z zainteresowaniem przeczytałem recenzję Bogusława Kaczyńskiego z opery "Podróż do Reims" Rossiniego ("Na dworcu w Kutnie", nr 16). Autor recenzji dwa razy wymienił moje nazwisko jako projektanta scenografii. Otóż z projektami scenografii do wyżej wymienionej opery mam owszem dużo wspólnego, ale - niestety - tylko z projektami... Moja wizja i koncepcje sceniczne nie pokrywały się z wizją reżysera Tomasza Koniny i nie zostały zrealizowane. Niestety, było za późno, by moje nazwisko wycofać z wydrukowanego już programu i niefortunnie występuję tam jako współautor scenografii.
RAFAŁ OLBIŃSKI
Kwartał Kołodki
Uważam, że Nagrodę Złamanego Grosza ("Kwartał Kołodki", nr 15) powinien powtórnie otrzymać Marek Pol. Pomysł wykorzystania pieniędzy gromadzonych przez obywateli w otwartych funduszach emerytalnych OFE (w celu zabezpieczenia finansowego swojej starości) w sposób inny niż bezpieczne ich pomnażanie jest pomysłem nieludzkim. Zamach na te pieniądze jest zamachem na podstawy egzystencji przyszłych emerytów. Zresztą takim samym zamachem jest postępowanie ZUS wobec OFE (a pośrednio również wobec przyszłych emerytów). Każda próba takiego działania powinna być nagłaśniana i niezwłocznie torpedowana.
JAN KOWALSKI
Bomba w obligacjach
Opisany w notce "Bomba w obligacjach" (Peryskop, nr 17) Dariusz Dudek (adwokat Henryka M., który wygrał pozew ze skarbem państwa o zapłatę za przedwojenne obligacje) jest pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Redakcja
W ubiegłym miesiącu odpowiedziałem na artykuł "Drogi przyjaciel Saddam" zamieszczony w 9. numerze "Wprost". Mój list ("Słownik polsko-francuski", nr 10) wywołał wówczas odpowiedź autora artykułu (w zasadzie dłuższą od samego artykułu), od komentowania której się powstrzymałem. Tym razem poziom obrazy jest tak wysoki, że jako ambasador Francji w zaprzyjaźnionym kraju, jakim jest Polska, nie mogę się nie podzielić z waszymi czytelnikami raz jeszcze uczuciami, które wywołał we mnie tekst "Mysz, która ryknęła" (nr 16).
Na dwóch stronach autor artykułu Jan Winiecki (już w grudniu 2001 r. wsławił się we "Wprost" tekstem o "chorobie francuskiej", który wywołał usprawiedliwioną reakcję mego poprzednika) pozwala sobie na pewną liczbę nieprzyjaznych Francji stwierdzeń, których tu nie wymienię. Chciałbym jedynie zaznaczyć, że odczuwam oburzenie, gdy czytam, że Francuzi "nie pomogli Amerykanom wyprzeć armii hitlerowskiej z Francji w 1944 r.". Wstyd mi za tego, kto nic nie wie o setkach tysięcy partyzantów i żołnierzy I Armii generała de Lattre i II Dywizji Pancernej generała Leclerca. Pierwsi z nich należą do francusko-polskiego stowarzyszenia kombatantów Ren i Dunaj w Warszawie; pozostawiam im troskę o przekazanie panu Winieckiemu wiedzy o czasach, które przeżyli.
Profesorowi Winieckiemu pozostawiam zaś smutną odpowiedzialność za napisanie słów "od blisko dwustu lat... Francja nie wygrała żadnej wojny bez pomocy silnych sprzymierzeńców". Nie będę polemizował z takimi niedorzecznościami z szacunku dla wielkich francuskich dowódców wojskowych, uznanych przez sprzymierzeńców, takich jak na przykład Foch, który był również marszałkiem Polski. Powstrzymam się też od wydawania osądu na temat zasadności porównywania "ambicji wojskowych Francji" z ambicjami "starego człowieka, który nie może". To oznaczałoby zejście do poziomu prasy brukowej, czego nie spodziewałem się po takim tygodniku jak "Wprost".
"Mysz, która ryknęła" to tytuł komedii. Artykuł prof. Winieckiego zaś zachęca raczej do płaczu.
PATRICK GAUTRAT
ambasador Francji w Polsce
Odpowiedź autora: Ambasador Francji pan Patrick Gautrat zareagował na mój felieton (kończąc swoje pełne oburzenia wywody) stwierdzeniem, że "Mysz, która ryknęła" (tytuł felietonu) to komedia, zaś mój felieton skłania raczej do płaczu. Osobiście szczerze współczuję panu ambasadorowi. Jeśli uszczypliwy wobec Francji żart kabaretowy, przytoczony przeze mnie w felietonie, wywołuje eksplozję śmiechu na widowni, jest to pewien wskaźnik nastroju polskich elit, istotnie wielce krytycznych wobec Francji, jej polityki i Francuzów.
Pilnym zadaniem pana ambasadora i jego współpracowników powinna się stać próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje. Polskie przysłowie mówi: "Nie ma dymu bez ognia". Nieprzyjazne Francji stwierdzenia zawarte w felietonie (jak to był uprzejmy określić pan ambasador) nie biorą się przecież z niczego. W dniu, w którym dotarł do mnie list pana ambasadora (22.04), ukazał się w "Gazecie Wyborczej" przetłumaczony na język polski list trzech intelektualistów francuskich do dziennika "Le Monde", w którym piszą, kropka w kropkę, to samo co ja. A mianowicie o "zbiorowym zaczadzeniu", o sojuszu z oprawcami (np. o Putinie, oprawcy Czeczenów), wypominają - jak ja - hucpiarstwo, jakim było zaproszenie afrykańskiego despoty Roberta Mugabe, i wiele innych grzechów i grzeszków francuskiej polityki.
Ba, jako Francuzi - poirytowani zachowaniem swoich rodaków - są znacznie mniej skłonni do żartów i używają ostrzejszej niż ja terminologii. Uważają, że "Francja postawiła się poza grą, ośmieszyła się". Piszą o "nacjonalizmie imbecyli", wykazywanym z lewa i z prawa, a tam, gdzie ja w konwencji żartu trawestuję Hemingwaya, oni piszą o symptomach "resentymentu i schyłku". Ich konkluzja jest więc identyczna co do treści, choć ostrzejsza w formie. Dodają jeszcze do tego rejestru amoralizmu i obłudy przykłady, które mnie akurat w trakcie pisania nie były znane.
Pozostają więc różnice w ocenie historii. To, co przeczytałem na temat II wojny światowej, upoważnia mnie do twierdzenia, że Polska na samym tylko froncie zachodnim miała więcej żołnierzy niż Francja de Gaulle'a (nie wspominając już o polskich wojskach na froncie wschodnim). Liczenia partyzantów raczej bym się nie podejmował, a już na pewno oceny ich aktywności, aby znów nie wpaść w konwencję żartu (o ludziach tworzących bojówki, to znaczy takich, którzy zbierali się w kilku i bali się...).
Jan Winiecki
Na dworcu w Kutnie
Z zainteresowaniem przeczytałem recenzję Bogusława Kaczyńskiego z opery "Podróż do Reims" Rossiniego ("Na dworcu w Kutnie", nr 16). Autor recenzji dwa razy wymienił moje nazwisko jako projektanta scenografii. Otóż z projektami scenografii do wyżej wymienionej opery mam owszem dużo wspólnego, ale - niestety - tylko z projektami... Moja wizja i koncepcje sceniczne nie pokrywały się z wizją reżysera Tomasza Koniny i nie zostały zrealizowane. Niestety, było za późno, by moje nazwisko wycofać z wydrukowanego już programu i niefortunnie występuję tam jako współautor scenografii.
RAFAŁ OLBIŃSKI
Kwartał Kołodki
Uważam, że Nagrodę Złamanego Grosza ("Kwartał Kołodki", nr 15) powinien powtórnie otrzymać Marek Pol. Pomysł wykorzystania pieniędzy gromadzonych przez obywateli w otwartych funduszach emerytalnych OFE (w celu zabezpieczenia finansowego swojej starości) w sposób inny niż bezpieczne ich pomnażanie jest pomysłem nieludzkim. Zamach na te pieniądze jest zamachem na podstawy egzystencji przyszłych emerytów. Zresztą takim samym zamachem jest postępowanie ZUS wobec OFE (a pośrednio również wobec przyszłych emerytów). Każda próba takiego działania powinna być nagłaśniana i niezwłocznie torpedowana.
JAN KOWALSKI
Bomba w obligacjach
Opisany w notce "Bomba w obligacjach" (Peryskop, nr 17) Dariusz Dudek (adwokat Henryka M., który wygrał pozew ze skarbem państwa o zapłatę za przedwojenne obligacje) jest pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Redakcja
Więcej możesz przeczytać w 18/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.