Ci, którzy doprowadzili do choroby finansów państwa, używają określenia "chłodzenie gospodarki" jako narzędzia negatywnej propagandy
W serii pogadanek o naszej mowie ojczystej chciałbym dziś trochę uwagi poświęcić wyrażeniom: chłodzenie i pobudzanie gospodarki. Nie każdy chyba zdaje sobie sprawę z tego, że mamy tu do czynienia z oryginalnym wkładem języka polityki do polszczyzny potocznej, a także z nową polską specjalnością w ekonomii
- ekonomią termiczną, w której można wyróżnić krioekonomię (chłodzenie) i termoekonomię (pobudzanie).
Chłodzenie, czyli wyzysk
Określenie "chłodzenie gospodarki" zrobiło u nas w ostatnich kilku latach niebywałą karierę. Nie znalazłem jego odpowiednika w innych krajach, w każdym razie tych, które uchodzą za cywilizowane. Wygląda więc na to, że mowa polska wzbogaciła się o nowy składnik, a inne języki (jeszcze?) nie. Co chcą słuchaczom przekazać ci, którzy mówią: schłodzono gospodarkę? Najwyraźniej to, że zrobiono jej coś złego. O jakie jednak zło chodzi? Nie ma tu zgodności wśród użytkowników omawianego wyrażenia. Dla jednych oznacza ono wyrządzanie jej dowolnych szkód. To określenie daje więc - pozornie - proste wyjaśnienie: w gospodarce jest źle, bo ją schłodzono. Przypomina to główną tezę marksizmu, że proletariat cierpi, bo wyzyskują go kapitaliści. Chłodzenie gospodarki i wyzysk proletariatu należą do tej samej rodziny prostych (a przez to skutecznych) narzędzi negatywnej propagandy. Ich moc propagandową zwiększa to, że w obu wypadkach wskazuje się na sprawcę: sprawcą wyzysku proletariatu jest burżuazja, a sprawcą chłodzenia jest... (tu proszę sobie podstawić to, co państwu przychodzi do głowy). Bardziej wyrafinowani użytkownicy języka, mówiąc o chłodzeniu gospodarki, mają na myśli to, że
szkodliwie obniżono tempo jej wzrostu.
Piroman i strażak
W jaki sposób chłodzenie ma wyrządzać gospodarce wszelkie możliwe szkody albo szkodliwie obniżać jej tempo wzrostu? Podobnie jak w marksizmie mamy tu rozmaite szkoły. Jedna, nazwijmy ją naiwną (tzn. obliczona jest na
naiwność odbiorców), zakłada po prostu, że chłodzenie źle się ludziom kojarzy - każdy przecież zmarzł kiedyś na mrozie. Wystarczy więc powiedzieć, że schłodzono gospodarkę, i każdy będzie czuł - brr! - że spotkało ją coś złego. Oczywiście, siła oddziaływania naiwnej szkoły używania określenia "chłodzenie" jako narzędzia negatywnej propagandy ogranicza się do umiarkowanej i polarnej strefy klimatycznej. W tropiku chłodzenie będzie się kojarzyć dobrze, a pobudzanie (grzanie) źle. Należy o tym pamiętać przy eksporcie tego propagandowego języka do Afryki.
Inna szkoła, nazwijmy ją wyrafinowaną, nie poprzestaje na eksploatacji termicznych skojarzeń typowych dla strefy umiarkowanej i polarnej, lecz dodaje, że wyrażenie "chłodzenie gospodarki" oznacza(ło) szkodliwe ograniczanie jej tempa wzrostu przez redukowanie globalnych wydatków. Taką interpretację lansowali kilka lat temu przedstawiciele ówczesnej opozycji, przeciwstawiając się ograniczeniom wydatków i deficytu budżetu. Okazało się, że - w dużej mierze wskutek tej obstrukcji oraz forsowania ekspansji zobowiązań budżetu - problem choroby finansów państwa wybuchł. Określenie "chłodzenie" jako narzędzie negatywnej propagandy jest jednak nadal używane przez tych, którzy się do tego walnie przyczynili. Co więcej, niektórzy z nich chcą sprawić wrażenie, że zawsze mieli rację: zarówno wtedy, gdy wzniecali budżetowy pożar, jak i teraz, gdy chcą - jak twierdzą - pożar ugasić.
Trzeba przypomnieć, że w gospodarce liczy się systematyczny wzrost, a nie sprint. Bywa, że PKB przez jakiś czas szybko rośnie, ale kosztem ryzyka załamania na dłuższą metę. Zagrożeniami są narastanie luki w wymianie z zagranicą, wzrost inflacji i rosnący dług publiczny, których ważnym źródłem jest zwykle nadmierny wzrost krajowych wydatków. Ich ograniczanie chroni rozwój gospodarki na dłuższą metę. Propagandowe "chłodzenie" trzeba wtedy zamienić na "równoważenie" gospodarki, aby nie wypadła ona z toru. Do tego zmierzały wysiłki na rzecz sanacji
budżetu w latach 1997-2000, niestety - jak wspomniałem - w dużej mierze storpedowane przez tych, którzy używali i używają wyrażenia "chłodzenie gospodarki" jako propagandowej maczugi.
Lekarstwo gorsze od choroby
Do wyrażeń wywołujących termiczne skojarzenia należy też "pobudzanie gospodarki" (dla pełnej symetrii należałoby mówić o jej grzaniu). O ile jednak chłodzenie kojarzy się nam z zimnem i dlatego nadaje się na narzędzie negatywnej propagandy, o tyle pobudzanie kojarzy się przyjemnie z ciepłem, i dlatego może być narzędziem propagandy pozytywnej. Obydwa wyrażenia są niebezpieczne, bo kierują myślenie o czynnikach rozwoju gospodarki na fałszywy tor, odwracając uwagę od sił dla niej fundamentalnych. Oba sugerują, że systematyczny, długofalowy rozwój zależy głównie od kształtowania przez państwo globalnych wydatków. Jest to pogląd dawno zarzucony w zachodniej ekonomii, szczególnie niebezpieczny w krajach wychodzących z socjalizmu. Tutaj bowiem, bardziej niż na bogatym Zachodzie, rozwój zależy od instytucjonalnych (strukturalnych) warunków działania ludzi i przedsiębiorstw: od zawiłości przepisów, wysokości podatków (która z kolei jest uzależniona od skali wydatków publicznych), od sposobu działania administracji publicznej i wymiaru sprawiedliwości, udziału własności państwowej w gospodarce, bodźców skłaniających do poszukiwania pracy zamiast zasiłku itp. Jeżeli w tych dziedzinach jest źle i nie ma poprawy, rządowe pobudzanie gospodarki, rozumiane jako zwiększanie deficytu (lub nawet utrzymywanie go na wysokim poziomie), jest lekarstwem gorszym od choroby. Nie tylko nie usunie wspomnianych barier, ale na dodatek - przez zaciąganie dodatkowego długu publicznego - będzie ograniczać fundusze dostępne dla przedsiębiorstw, a tym samym ich inwestycje.
Zwolennicy ekonomii termicznej wyznają osobliwą i niebezpieczną doktrynę odpowiedzialności państwa: na pierwszy plan wysuwają sterowanie przez władzę polityczną globalnymi wydatkami, zamiast się skupiać na budowie ustroju sprzyjającego porządnej, twórczej i uczciwej pracy we wszystkich istotnych dziedzinach. Z taką koncepcją odpowiedzialności ani państwo, ani gospodarka nie mogą daleko zajechać.
- ekonomią termiczną, w której można wyróżnić krioekonomię (chłodzenie) i termoekonomię (pobudzanie).
Chłodzenie, czyli wyzysk
Określenie "chłodzenie gospodarki" zrobiło u nas w ostatnich kilku latach niebywałą karierę. Nie znalazłem jego odpowiednika w innych krajach, w każdym razie tych, które uchodzą za cywilizowane. Wygląda więc na to, że mowa polska wzbogaciła się o nowy składnik, a inne języki (jeszcze?) nie. Co chcą słuchaczom przekazać ci, którzy mówią: schłodzono gospodarkę? Najwyraźniej to, że zrobiono jej coś złego. O jakie jednak zło chodzi? Nie ma tu zgodności wśród użytkowników omawianego wyrażenia. Dla jednych oznacza ono wyrządzanie jej dowolnych szkód. To określenie daje więc - pozornie - proste wyjaśnienie: w gospodarce jest źle, bo ją schłodzono. Przypomina to główną tezę marksizmu, że proletariat cierpi, bo wyzyskują go kapitaliści. Chłodzenie gospodarki i wyzysk proletariatu należą do tej samej rodziny prostych (a przez to skutecznych) narzędzi negatywnej propagandy. Ich moc propagandową zwiększa to, że w obu wypadkach wskazuje się na sprawcę: sprawcą wyzysku proletariatu jest burżuazja, a sprawcą chłodzenia jest... (tu proszę sobie podstawić to, co państwu przychodzi do głowy). Bardziej wyrafinowani użytkownicy języka, mówiąc o chłodzeniu gospodarki, mają na myśli to, że
szkodliwie obniżono tempo jej wzrostu.
Piroman i strażak
W jaki sposób chłodzenie ma wyrządzać gospodarce wszelkie możliwe szkody albo szkodliwie obniżać jej tempo wzrostu? Podobnie jak w marksizmie mamy tu rozmaite szkoły. Jedna, nazwijmy ją naiwną (tzn. obliczona jest na
naiwność odbiorców), zakłada po prostu, że chłodzenie źle się ludziom kojarzy - każdy przecież zmarzł kiedyś na mrozie. Wystarczy więc powiedzieć, że schłodzono gospodarkę, i każdy będzie czuł - brr! - że spotkało ją coś złego. Oczywiście, siła oddziaływania naiwnej szkoły używania określenia "chłodzenie" jako narzędzia negatywnej propagandy ogranicza się do umiarkowanej i polarnej strefy klimatycznej. W tropiku chłodzenie będzie się kojarzyć dobrze, a pobudzanie (grzanie) źle. Należy o tym pamiętać przy eksporcie tego propagandowego języka do Afryki.
Inna szkoła, nazwijmy ją wyrafinowaną, nie poprzestaje na eksploatacji termicznych skojarzeń typowych dla strefy umiarkowanej i polarnej, lecz dodaje, że wyrażenie "chłodzenie gospodarki" oznacza(ło) szkodliwe ograniczanie jej tempa wzrostu przez redukowanie globalnych wydatków. Taką interpretację lansowali kilka lat temu przedstawiciele ówczesnej opozycji, przeciwstawiając się ograniczeniom wydatków i deficytu budżetu. Okazało się, że - w dużej mierze wskutek tej obstrukcji oraz forsowania ekspansji zobowiązań budżetu - problem choroby finansów państwa wybuchł. Określenie "chłodzenie" jako narzędzie negatywnej propagandy jest jednak nadal używane przez tych, którzy się do tego walnie przyczynili. Co więcej, niektórzy z nich chcą sprawić wrażenie, że zawsze mieli rację: zarówno wtedy, gdy wzniecali budżetowy pożar, jak i teraz, gdy chcą - jak twierdzą - pożar ugasić.
Trzeba przypomnieć, że w gospodarce liczy się systematyczny wzrost, a nie sprint. Bywa, że PKB przez jakiś czas szybko rośnie, ale kosztem ryzyka załamania na dłuższą metę. Zagrożeniami są narastanie luki w wymianie z zagranicą, wzrost inflacji i rosnący dług publiczny, których ważnym źródłem jest zwykle nadmierny wzrost krajowych wydatków. Ich ograniczanie chroni rozwój gospodarki na dłuższą metę. Propagandowe "chłodzenie" trzeba wtedy zamienić na "równoważenie" gospodarki, aby nie wypadła ona z toru. Do tego zmierzały wysiłki na rzecz sanacji
budżetu w latach 1997-2000, niestety - jak wspomniałem - w dużej mierze storpedowane przez tych, którzy używali i używają wyrażenia "chłodzenie gospodarki" jako propagandowej maczugi.
Lekarstwo gorsze od choroby
Do wyrażeń wywołujących termiczne skojarzenia należy też "pobudzanie gospodarki" (dla pełnej symetrii należałoby mówić o jej grzaniu). O ile jednak chłodzenie kojarzy się nam z zimnem i dlatego nadaje się na narzędzie negatywnej propagandy, o tyle pobudzanie kojarzy się przyjemnie z ciepłem, i dlatego może być narzędziem propagandy pozytywnej. Obydwa wyrażenia są niebezpieczne, bo kierują myślenie o czynnikach rozwoju gospodarki na fałszywy tor, odwracając uwagę od sił dla niej fundamentalnych. Oba sugerują, że systematyczny, długofalowy rozwój zależy głównie od kształtowania przez państwo globalnych wydatków. Jest to pogląd dawno zarzucony w zachodniej ekonomii, szczególnie niebezpieczny w krajach wychodzących z socjalizmu. Tutaj bowiem, bardziej niż na bogatym Zachodzie, rozwój zależy od instytucjonalnych (strukturalnych) warunków działania ludzi i przedsiębiorstw: od zawiłości przepisów, wysokości podatków (która z kolei jest uzależniona od skali wydatków publicznych), od sposobu działania administracji publicznej i wymiaru sprawiedliwości, udziału własności państwowej w gospodarce, bodźców skłaniających do poszukiwania pracy zamiast zasiłku itp. Jeżeli w tych dziedzinach jest źle i nie ma poprawy, rządowe pobudzanie gospodarki, rozumiane jako zwiększanie deficytu (lub nawet utrzymywanie go na wysokim poziomie), jest lekarstwem gorszym od choroby. Nie tylko nie usunie wspomnianych barier, ale na dodatek - przez zaciąganie dodatkowego długu publicznego - będzie ograniczać fundusze dostępne dla przedsiębiorstw, a tym samym ich inwestycje.
Zwolennicy ekonomii termicznej wyznają osobliwą i niebezpieczną doktrynę odpowiedzialności państwa: na pierwszy plan wysuwają sterowanie przez władzę polityczną globalnymi wydatkami, zamiast się skupiać na budowie ustroju sprzyjającego porządnej, twórczej i uczciwej pracy we wszystkich istotnych dziedzinach. Z taką koncepcją odpowiedzialności ani państwo, ani gospodarka nie mogą daleko zajechać.
Więcej możesz przeczytać w 21/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.