Jeśli naigrawasz się z innej kobiety, dajesz do zrozumienia, że nie należysz do kobiecego świata. I liczysz na nagrodę. Co za krótkowzroczność!
Francois de La Rochefoucauld w "Maksymach i rozważaniach moralnych" zauważył, że zalotnice udają, iż są zazdrosne okochanków, by ukryć, że są zawistne o inne kobiety. Po lekturze felietonu "Szapołowska jest jedna" do redakcji przysłała e-mail młoda dziewczyna i podpisała go wdzięcznym imieniem Agata. Zaczynał się tak: "Smutne jest to, o czym Pani pisze. Jak to się mówi? Kobieta kobiecie kobietą? I to chyba nie jest pozytywne? Jest negatywne? Jest prawdziwe? Nie zastanawiałam się nad tym nigdy wcześniej. W moim niedługim życiu kobiety przeszłam przez wszystkie ogólnie uznane za normę etapy. Także przez ten najtrudniejszy - dojrzewanie, kiedy ciało stało się najważniejsze, a naśladownictwo - jak pani pisze - 'gwiazdeczek' naturalne. Przeszłam też inny etap, dużo bardziej drastyczny, zarówno dla mnie, jak i moich najbliższych, w którym budził się rozum i świadomość jestestwa niecielesnego. Jestem, bo myślę". Zatarłam ręce. Oto kolejna dziewczyna z generacji młodych gniewnych, która metodą prób i błędów wstąpiła na życiową prostą. Nie ma wątpliwości, że już nie tylko nie przeoczy słów: "Chętnie zobaczyłabym Grażynę Szapołowską w czarnym negliżu, tyle że piętnaście lat temu" - gwoli przypomnienia, publicznie wypowiedzianych przez jedną z gwiazdeczek rodzimego "szołbiznesu" - ale i uzna je za groźne. Seksistowskie, niemądre i nie na miejscu. Swoją drogą, to zadziwiające, skąd nadal w kobietach tyle agresji, niechęci w stosunku do samych siebie. Czyżby zmarnowany został trud sufrażystek, które w obronie kobiecego honoru rzucały się pod końskie kopyta i lądowały na bruku? Alice Schwarzer, niemiecka wyrocznia w sprawach feministycznej poprawności, przekonywała mnie kiedyś, że w takich sytuacjach idzie o to, aby za wszelką cenę jak najlepiej wypaść w męskich oczach. Nie rozumiałam. To proste - emocjonowała się Alice - jeśli naigrawasz się z innej kobiety (najlepiej w męskim towarzystwie), jeśli deprecjonujesz jej urodę, charakter, rzadziej inteligencję, to tym samym dajesz do zrozumienia, że nie należysz do kobiecego świata. Nie masz nic wspólnego z tym całym babskim kramem, głupiutkimi rozmowami o niczym, łapaniem cudzych mężów i niemądrymi łzami do poduszki. Jesteś inna, jesteś lepsza. Przecież mężczyźni muszą to zauważyć, coś obiecać, dać cukierka w nagrodę. Co za krótkowzroczność! Otóż oni niczego nie muszą. Dlatego mężczyznom bez względu na okoliczności podoba się wspomniana już gwiazda. Wczoraj, dzisiaj i prawdopodobnie jutro. Dlaczego? Bo tacy już są. Zawsze ceniłam i z dużą przyjemnością czytałam felietony Krystyny Jandy. Lubiłam ich błyskotliwość, spostrzegawczość i autoironię. Świetne charakteryzowanie i podpatrywanie tych z Marsa i tych z Wenus. Nas i ich. Nic więc dziwnego, że mam na półce każdą książkę Jandy i kupię następną. "Kobieta nigdy nie odchodzi od mężczyzny, jeśli za progiem nie stoi ktoś nowy. No, chyba że jest doprowadzona do ostateczności. Ale to są tylko 'patologiczne przypadki'". Gdybym wzięła udział w teleturnieju i zapytano by mnie, kto jest autorem tych słów: Friedrich Nietzsche, Krystyna Janda czy Elizabeth Badinter, bez namysłu odpowiedziałabym: z pewnością nie francuska erudytka, nie wybitna Krystyna Janda, a więc zostaje ten szowinista Friedrich Nietzsche. Po czym, żeby zrobić dodatkowe wrażenie na prowadzącym, z feministyczną satysfakcją dodałabym: zresztą, czemu tu się dziwić, skoro Nietzsche przy każdej okazji szydził, że kobieta to takie dziwne zwierzę z długimi włosami i krótkimi ideami. "Przykro mi - słyszę głos prowadzącego. - Kończymy grę, nie przechodzi pani do następnego etapu". Nie? - nie kryję zaskoczenia. "Nie, ponieważ słowa te wypowiedziała Krystyna Janda" - słyszę. Rany boskie, o co w tym wszystkim chodzi, czyżbym nie zrozumiała pytania, a może pomyliłam teleturnieje? Może akurat w tym przegrywa ten, kto odpowie prawidłowo? Zacznijmy więc od początku. "Kobieta nigdy nie odchodzi od mężczyzny, jeśli za progiem nie stoi ktoś nowy". Nie? To dlaczego odnoszę zgoła inne wrażenie? Co tam wrażenie, znam wiele kobiet, niektóre nawet bardzo dobrze, które decydując się na rozstanie z mężczyzną, automatycznie i z własnej nieprzymuszonej woli decydowały się na samotność. Nie dlatego, że nikt ich nie chciał i że nie miały w pobliżu ramion, w które mogłyby wskoczyć, ale dlatego że chciały zacząć wszystko od początku. Same. A tego się bardzo chce, gdy jest się doprowadzonym do ostateczności. Co jednak takie zachowanie, które jest nacechowane dużą dozą odwagi (kto tak naprawdę chce być sam?), szacunkiem do własnego życia, wiarą w przyszłość, ma wspólnego z patologią? Nie mam najmniejszego pojęcia i - szczerze mówiąc - nie chcę mieć. Bo to pewnie nie te pytania i nie ten teleturniej. Poczekam na następny. Może na ten, w którym na pytanie, kto zauważył, że nie rodzimy się kobietami, ale stajemy się nimi, bez wahania odpowiemy: "Simone de Beauvoir, ta od 'Drugiej płci'". I tak od niechcenia dodamy, że bez wiary w jej słowa nie da się przejść do następnego etapu.
Więcej możesz przeczytać w 21/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.