Lęk przed SARS jest groźniejszy w skutkach niż SARS
Wystarczy co dzień wypić setkę wódki, by się uchronić przed SARS - twierdzi Anatolij Worobiow, dyrektor Wydziału Mikrobiologii i Immunologii Akademii Medycznej w Moskwie. Dobra jest również ostro przyprawiona, marynowana kapusta z dodatkiem czosnku i rzodkwi - to z kolei recepta władz Korei Północnej. W Kambodży dziesięciokrotnie zdrożała fasolka szparagowa, ponieważ zjadana w dużych ilościach ma zwiększyć odporność na nietypowe zapalenie płuc.
Trudno się powstrzymać od refleksji, że w zaleceniach tych jest mniej więcej tyle samo sensu, ile w stwierdzeniu Gro Harlem Brundtland, dyrektora generalnego Światowej Organizacji Zdrowia, że SARS przejdzie do historii jako pierwsza światowa epidemia w XXI wieku. Czarny bilans tej choroby, przedstawiony ostatnio przez WHO, to 600 zgonów w 28 krajach. Czy Światowa Organizacja Zdrowia nie zauważyła, że każdego dnia - według jej własnych statystyk - w Afryce umiera z powodu malarii pięć razy więcej dzieci, bo około trzech tysięcy, że - według przewidywań na ten rok - około miliona kobiet na świecie stanie się śmiertelnymi ofiarami gruźlicy? Jedno jest pewne: lęk przed SARS jest groźniejszy w skutkach niż sam SARS. Oto kilka dni temu chiński Sąd Najwyższy obwieścił, że "osoby rozmyślnie rozpowszechniające wirus SARS, np. uchylające się od kwarantanny, mogą podlegać karze więzienia od lat 7 do kary śmierci włącznie"...
Brytyjska flegma na zarazę
"To są zachowania średniowieczne" - powiedział wściekły francuski premier Jean-Pierre Raffarin, kiedy dowiedział się, że Radio France Inter i Europa 1 zmusiły swoich wysłanników do Chin, by po powrocie odbyli kwarantannę. Sam podczas dwudniowego pobytu w Pekinie odmówił noszenia chirurgicznej maski, która miała go chronić przed zarażeniem. Na tle ogarniętych paniką zamaskowanych Chińczyków wyglądał jak przybysz z innej planety. "Francuzi, których spotkałem w Pekinie, czują się jak zadżumieni. Ich rodziny we Francji nie chciały przyjąć wnuków na zimowe wakacje. To jest psychoza, której nie należy się poddawać"- mówił nazajutrz po powrocie z Chin.
Unia Europejska pod koniec kwietnia ostrzegła przed podróżami do Chin, Hongkongu i Singapuru. Na początku maja unijni ministrowie zdrowia zdecydowali, że podróżni z regionów dotkniętych wirusem powinni być na lotniskach poddawani badaniom kontrolnym i w razie podejrzeń izolowani. Nic dziwnego, że wobec takich restrykcji londyński korespondent francuskiej gazety "Le Figaro" wyraża uznanie dla Brytyjczyków: "Żadnej paniki i lamentów po drugiej stronie kanału La Manche. Flegma absolutna. Władze całkowicie ignorują poczynania 24 tys. uczniów szkół wyższych pochodzących z Azji Południowo-
-Wschodniej. Nikt się nie interesuje tym, gdzie byli podczas ferii wielkanocnych, choć po przyjeździe z Azji mogą stwarzać ryzyko zdrowotne".
Prywatne uczelnie brytyjskie nie wykazały się aż takim spokojem. Trzydzieści internatów, w tym Eton czy Winchester, zarządziło na angielskiej wyspie Wight kwarantannę 150 uczniów po ich powrocie z Azji.
Zachowajmy poczucie proporcji
"Obwód Amurski zamknął granicę z Chinami, wkrótce zamierza to zrobić graniczący z Japonią Kraj Nadmorski" - doniosła rosyjska prasa. Ten sam Kraj Nadmorski, gdzie według WHO trudno znaleźć zdrowego mężczyznę, tak się bowiem szerzy alkoholizm i inne masowe choroby... "Moskwa przygotowuje się na najgorsze", "Indie zarządziły kwarantannę 23 Australijczyków przybyłych z Tajlandii" - to kolejne tytuły z gazet.
Policzmy spokojnie. Według "The World Factbook", kompendium danych statystycznych, między innymi medycznych, w Chinach średnia liczba zgonów na tysiąc mieszkańców wyniosła w ubiegłym roku 6,77. Biorąc pod uwagę, że kraj ten zamieszkuje 1,3 mld osób, rocznie umiera około 7 mln obywateli. Tymczasem obecnie panikę wzbudziła śmierć kilkuset Chińczyków. Jednocześnie warto zauważyć, że w Japonii w sezonie 1998/1999 na grypę zmarły 4 tys. osób. W USA z tej samej przyczyny żegna się z życiem co roku
20 tys. osób, z powodu błędów lekarskich ginie w tym kraju prawie 100 tys. pacjentów rocznie. Wobec psychozy SARS starajmy się zatem zachować elementarne poczucie proporcji.
Gdybyście byli wirusem...
Przyczyną epidemii strachu jest to, że mamy do czynienia - jak to bywało przed wiekami - z zagrożeniem bliżej jeszcze nie określonym. Tymczasem wirusy zmieniają się nieustannie. Epidemiolodzy dobrze znają pojęcie "pojawiających się chorób zakaźnych". Prof. Stephen Morse, wirusolog z Uniwersytetu Rockefellera w Nowym Jorku, określa je jako infekcje, które najczęściej istniały od dawna w jakichś rejonach świata, nagle jednak zaatakowały z gwałtowną siłą. Sytuacje takie są coraz częstsze. - Nikt nie mógłby przewidzieć nagłego wydostania się wirusów Marburg czy Ebola z ich nieznanych nisz ekologicznych w Afryce ani pojawienia się hantawirusów jakiś czas temu w Stanach Zjednoczonych - mówił prof. Morse na międzynarodowej konferencji w Paryżu, poświęconej epidemiom chorób wirusowych. Nosicielami tych chorób są najczęściej zwierzęta. Do epidemii dochodzi, gdy wirus znajduje nowego gospodarza. Przyczyną są zmiany, jakie człowiek wprowadza w środowisku, zakłócając dotychczasową równowagę. Na przykład wybuch epidemii wirusowego zapalenia mózgu w Japonii był wynikiem masowego nawadniania pól ryżowych i pojawienia się komarów roznoszących wirusy.
W Chinach duży odsetek zachorowań na SARS odnotowano u dostawców żywności. Jednym z pierwszych chorych był mężczyzna handlujący wężami i ptakami, który zmarł w szpitalu. Bazary, gdzie sprzedaje się żywe zwierzęta, są tyglem, w którym mieszają się zarazki. "W setkach klatek ustawionych jedna na drugiej, cuchnących krwią i wnętrznościami, tłoczy się prawdziwe zoo, które ma trafić na stoły w prowincji Guangdong: węże, kurczęta, koty, żółwie, żaby i papugi" - raportuje z takiego targu chińska korespondentka międzynarodowego dziennika. I dodaje: "Gdybyście byli wirusem SARS, nie mielibyście żadnych trudności, by z tych zabijanych zwierząt przenieść się na człowieka".
Jeśli do tych warunków zewnętrznych dodać wewnętrzną skłonność wirusów do zmian genetycznych (drobnoustroje te nie mają bowiem mechanizmu kontrolującego "odstępstwa od oryginału" w reprodukcji kolejnych pokoleń), epidemie podobne do SARS stają się naturalnym następstwem istnienia ludzi i mikrobów. Nie pozwólmy, by obezwładniający strach zabił zdrowy rozsądek!
Trudno się powstrzymać od refleksji, że w zaleceniach tych jest mniej więcej tyle samo sensu, ile w stwierdzeniu Gro Harlem Brundtland, dyrektora generalnego Światowej Organizacji Zdrowia, że SARS przejdzie do historii jako pierwsza światowa epidemia w XXI wieku. Czarny bilans tej choroby, przedstawiony ostatnio przez WHO, to 600 zgonów w 28 krajach. Czy Światowa Organizacja Zdrowia nie zauważyła, że każdego dnia - według jej własnych statystyk - w Afryce umiera z powodu malarii pięć razy więcej dzieci, bo około trzech tysięcy, że - według przewidywań na ten rok - około miliona kobiet na świecie stanie się śmiertelnymi ofiarami gruźlicy? Jedno jest pewne: lęk przed SARS jest groźniejszy w skutkach niż sam SARS. Oto kilka dni temu chiński Sąd Najwyższy obwieścił, że "osoby rozmyślnie rozpowszechniające wirus SARS, np. uchylające się od kwarantanny, mogą podlegać karze więzienia od lat 7 do kary śmierci włącznie"...
Brytyjska flegma na zarazę
"To są zachowania średniowieczne" - powiedział wściekły francuski premier Jean-Pierre Raffarin, kiedy dowiedział się, że Radio France Inter i Europa 1 zmusiły swoich wysłanników do Chin, by po powrocie odbyli kwarantannę. Sam podczas dwudniowego pobytu w Pekinie odmówił noszenia chirurgicznej maski, która miała go chronić przed zarażeniem. Na tle ogarniętych paniką zamaskowanych Chińczyków wyglądał jak przybysz z innej planety. "Francuzi, których spotkałem w Pekinie, czują się jak zadżumieni. Ich rodziny we Francji nie chciały przyjąć wnuków na zimowe wakacje. To jest psychoza, której nie należy się poddawać"- mówił nazajutrz po powrocie z Chin.
Unia Europejska pod koniec kwietnia ostrzegła przed podróżami do Chin, Hongkongu i Singapuru. Na początku maja unijni ministrowie zdrowia zdecydowali, że podróżni z regionów dotkniętych wirusem powinni być na lotniskach poddawani badaniom kontrolnym i w razie podejrzeń izolowani. Nic dziwnego, że wobec takich restrykcji londyński korespondent francuskiej gazety "Le Figaro" wyraża uznanie dla Brytyjczyków: "Żadnej paniki i lamentów po drugiej stronie kanału La Manche. Flegma absolutna. Władze całkowicie ignorują poczynania 24 tys. uczniów szkół wyższych pochodzących z Azji Południowo-
-Wschodniej. Nikt się nie interesuje tym, gdzie byli podczas ferii wielkanocnych, choć po przyjeździe z Azji mogą stwarzać ryzyko zdrowotne".
Prywatne uczelnie brytyjskie nie wykazały się aż takim spokojem. Trzydzieści internatów, w tym Eton czy Winchester, zarządziło na angielskiej wyspie Wight kwarantannę 150 uczniów po ich powrocie z Azji.
Zachowajmy poczucie proporcji
"Obwód Amurski zamknął granicę z Chinami, wkrótce zamierza to zrobić graniczący z Japonią Kraj Nadmorski" - doniosła rosyjska prasa. Ten sam Kraj Nadmorski, gdzie według WHO trudno znaleźć zdrowego mężczyznę, tak się bowiem szerzy alkoholizm i inne masowe choroby... "Moskwa przygotowuje się na najgorsze", "Indie zarządziły kwarantannę 23 Australijczyków przybyłych z Tajlandii" - to kolejne tytuły z gazet.
Policzmy spokojnie. Według "The World Factbook", kompendium danych statystycznych, między innymi medycznych, w Chinach średnia liczba zgonów na tysiąc mieszkańców wyniosła w ubiegłym roku 6,77. Biorąc pod uwagę, że kraj ten zamieszkuje 1,3 mld osób, rocznie umiera około 7 mln obywateli. Tymczasem obecnie panikę wzbudziła śmierć kilkuset Chińczyków. Jednocześnie warto zauważyć, że w Japonii w sezonie 1998/1999 na grypę zmarły 4 tys. osób. W USA z tej samej przyczyny żegna się z życiem co roku
20 tys. osób, z powodu błędów lekarskich ginie w tym kraju prawie 100 tys. pacjentów rocznie. Wobec psychozy SARS starajmy się zatem zachować elementarne poczucie proporcji.
Gdybyście byli wirusem...
Przyczyną epidemii strachu jest to, że mamy do czynienia - jak to bywało przed wiekami - z zagrożeniem bliżej jeszcze nie określonym. Tymczasem wirusy zmieniają się nieustannie. Epidemiolodzy dobrze znają pojęcie "pojawiających się chorób zakaźnych". Prof. Stephen Morse, wirusolog z Uniwersytetu Rockefellera w Nowym Jorku, określa je jako infekcje, które najczęściej istniały od dawna w jakichś rejonach świata, nagle jednak zaatakowały z gwałtowną siłą. Sytuacje takie są coraz częstsze. - Nikt nie mógłby przewidzieć nagłego wydostania się wirusów Marburg czy Ebola z ich nieznanych nisz ekologicznych w Afryce ani pojawienia się hantawirusów jakiś czas temu w Stanach Zjednoczonych - mówił prof. Morse na międzynarodowej konferencji w Paryżu, poświęconej epidemiom chorób wirusowych. Nosicielami tych chorób są najczęściej zwierzęta. Do epidemii dochodzi, gdy wirus znajduje nowego gospodarza. Przyczyną są zmiany, jakie człowiek wprowadza w środowisku, zakłócając dotychczasową równowagę. Na przykład wybuch epidemii wirusowego zapalenia mózgu w Japonii był wynikiem masowego nawadniania pól ryżowych i pojawienia się komarów roznoszących wirusy.
W Chinach duży odsetek zachorowań na SARS odnotowano u dostawców żywności. Jednym z pierwszych chorych był mężczyzna handlujący wężami i ptakami, który zmarł w szpitalu. Bazary, gdzie sprzedaje się żywe zwierzęta, są tyglem, w którym mieszają się zarazki. "W setkach klatek ustawionych jedna na drugiej, cuchnących krwią i wnętrznościami, tłoczy się prawdziwe zoo, które ma trafić na stoły w prowincji Guangdong: węże, kurczęta, koty, żółwie, żaby i papugi" - raportuje z takiego targu chińska korespondentka międzynarodowego dziennika. I dodaje: "Gdybyście byli wirusem SARS, nie mielibyście żadnych trudności, by z tych zabijanych zwierząt przenieść się na człowieka".
Jeśli do tych warunków zewnętrznych dodać wewnętrzną skłonność wirusów do zmian genetycznych (drobnoustroje te nie mają bowiem mechanizmu kontrolującego "odstępstwa od oryginału" w reprodukcji kolejnych pokoleń), epidemie podobne do SARS stają się naturalnym następstwem istnienia ludzi i mikrobów. Nie pozwólmy, by obezwładniający strach zabił zdrowy rozsądek!
SARS respektuje reguły gry JÓZEF KNAP dyrektor Departamentu Przeciwepidemicznego w Głównym Inspektoracie Sanitarnym Na SARS umiera 5 proc. chorych, czyli mniej niż w niektórych epidemiach grypy. Jest to natomiast choroba nowa i właśnie dlatego budzi lęk. Przesadą jest jednak mówienie o pandemii. Wszystkie zachorowania poza Azją to przypadki zawleczone, przewiezione samolotem. SARS trzyma się Azji Południowo-Wschodniej, gdzie nowy wirus prawdopodobnie powstał na skutek mutacji innych pokrewnych wirusów. Co dla nas ważne - ten nowy koronawirus respektuje reguły gry, zachowuje się zgodnie ze specyfiką swego gatunku. Większość tego typu wirusów powoduje katar i przeziębienie. SARS wydaje się wirusem pochodzenia zwierzęcego, musiał przejść przez mieszadło genetyczne, np. przez ptaki wodne, od których pochodziły też wirusy wywołujące epidemie grypy. Pocieszający jest dla nas fakt, że wirus SARS szybko ginie, np. na skutek wysuszenia. Nie powinniśmy jednak zaniedbać procedur zalecanych przez WHO i amerykańskie Centrum Kontroli Chorób, np. izolacji osób, które mogą być chore. Sprowadziliśmy już testy pozwalające szybko rozpoznawać SARS. |
Więcej możesz przeczytać w 21/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.