20 mld funtów wart jest rocznie rynek medycyny naturalnej krajów Trzeciego Świata
Plemię Khoisan podpisało umowę z Południowoafrykańską Radą Badań Naukowych i Przemysłu (CSIR), na mocy której w ciągu czterech lat otrzyma półtora miliona dolarów za przekazanie całej wiedzy dotyczącej rośliny hoodia. Lud Khoisan mieszka na południu Afryki od
25 tys. lat i od epoki kamiennej stosuje tę roślinę jako lek usuwający uczucie głodu i pragnienia. Aktywna substancja znajdująca się w roślinie, nazwana P57, w 1996 r. została opatentowana przez CSIR i zbadana w laboratoriach brytyjskiej firmy Phytopharm. Ostatecznie prawa do patentu wykupił amerykański Pfizer. Pierwszy raz w RPA koncern farmaceutyczny zapłaci autochtonom za prawa do stosowania leku.
Witalny tonik Kani
Problem tzw. biopiractwa dotyczy większości krajów tropikalnych. Szacuje się, że występujące tam rośliny są warte dla światowego przemysłu farmaceutycznego
20 mld funtów rocznie. Do tej pory przywłaszczano sobie prawa do nich w iście gangsterski sposób. Tommy Young z World Conservation Union, międzynarodowej organizacji ekologicznej, tak opisuje stosowane zazwyczaj praktyki: "To tak, jakby ktoś nagrał mnie, kiedy śpiewam w nocnym klubie, skopiował nagranie i sprzedał tysiące płyt CD, nie dzieląc się ze mną zyskiem".
Rządy i obywatele wielu krajów Afryki, Ameryki Południowej i Azji coraz częściej dopominają się jednak o swoje prawa. Plemię Kani w stanie Kerala w południowo-zachodnich Indiach było jednym z pierwszych, które zaczęło czerpać zyski z tego, że jego wiedzę wykorzystują koncerny farmaceutyczne. Kani od wieków stosowali roślinę zmniejszającą zmęczenie i dodającą sił witalnych. Przedstawiciel plemienia Mathan Kani przypomina, że jego przodkowie używali jej podczas prac na polu, kiedy brakowało jedzenia. W 1987 r. na roślinę natknęła się dwójka indyjskich uczonych, którzy zaczęli wytwarzać z niej tonik, dzisiaj bardzo poszukiwany w całej Azji. Kani są współwłaścicielami patentu chroniącego ten środek i otrzymują połowę zysków z jego sprzedaży.
Patenty na zioła
Firmy amerykańskie kilkakrotnie próbowały uzyskać wyłączność na indyjskie zioła. Tak było między innymi z powszechnie znaną kurkumą czy produktami z drzewa neem. Kurkuma jest znana w Indiach od wieków, wykorzystuje się ją m.in. do opatrywania ran - odkaża je i przyspiesza gojenie. Hindusi nie kryli zaskoczenia, kiedy wyszło na jaw, że jedna z amerykańskich firm próbuje ją opatentować. Jak twierdzi dr R.A. Mashelkar, dyrektor generalny CSIR w Indiach, nieporozumieniom (które często trzeba rozstrzygać w sądach) zapobiegłoby stworzenie przejrzystej bazy danych zawierającej informacje o środkach i metodach leczenia. Dr Mashelkar zajmował się problemem kurkumy w amerykańskim biurze patentowym. Złożył wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy i po czterech miesiącach patent został unieważniony. Gdyby urzędnik miał dostęp do odpowiedniej bazy danych, szybko i łatwo byłby w stanie odrzucić zgłoszenie.
Indie dysponują rozległą wiedzą dotyczącą naturalnych metod leczenia. Tradycja medycyny ludów żyjących w tym kraju ma tysiące lat. Część sposobów leczenia jest opisana po angielsku, część w innych językach, nawet w sanskrycie. Jeszcze więcej informacji jest przekazywanych z ust do ust. Kilka lat temu naukowcy z Indii zaczęli gromadzić dane o tradycyjnych sposobach leczenia i ziołach. Przedsięwzięcie nie jest jednak łatwe.
Spółka szamanów z lekarzami?
Naturalne metody leczenia są nadal bardzo popularne w Afryce Południowej
- 80 proc. mieszkańców RPA przynajmniej raz korzystało z pomocy uzdrowiciela. Skuteczność niektórych tradycyjnych metod terapii potwierdziły badania kliniczne, na przykład roślinę stosowaną przez szamanów do uśmierzenia uczucia pragnienia farmaceuci wykorzystują dziś jako środek osłabiający łaknienie. Naukowcy badają teraz rośliny stosowane tradycyjnie w leczeniu malarii i gruźlicy.
Uzdrowiciele są nieufni i niechętnie współpracują z zachodnimi lekarzami. Philip Kibukeli, szaman z RPA, nie kryje, że on i jego koledzy czują się spychani na margines. Jednocześnie jako jeden z nielicznych chce doprowadzić do współpracy między miejscowymi uzdrowicielami a zachodnią medycyną.
Handlowanie produktami ewolucji
W 1992 r. na konferencji ONZ w Rio de Janeiro sformułowano konwencję o bioróżnorodności, którą przyjęło 160 państw. Uzgodniono między innymi, że kraje bogate w dobra biologiczne powinny mieć możliwość żądania wynagrodzeń od firm, które je wykorzystują. Nie ustalono jednak, według jakich procedur miałoby to przebiegać. W Hadze w 2002 r. udało się ustalić bardziej szczegółowe zasady. Porozumienie podpisało 150 krajów. Zgodnie z nowymi postanowieniami, zachodnie firmy mogą korzystać z bogactw naturalnych krajów rozwijających się, pod warunkiem że wypłacają im wynagrodzenie lub część zysków. Przedstawiciele rdzennych kultur z Afryki i Azji argumentują jednak, że przyjęte zasady są zbyt mało restrykcyjne, aby mogły zapewnić im właściwą ochronę, a egzekwowanie przepisów może być trudne.
Niektórzy przedstawiciele organizacji związanych z ochroną naturalnego środowiska ostro skrytykowali konwencję haską. Jeremy Rifkin, dyrektor waszyngtońskiej Foundation on Economic Trends, znany z kampanii przeciwko modyfikacjom genetycznym roślin i zwierząt, stwierdził, że nowe zasady pozwolą niektórym krajom uzyskać monopol na światowe zasoby genetyczne. "Nikt nie może mieć wyłączności na produkty milionów lat ewolucji" - mówi i dodaje, że ubogie kraje będą sprzedawać swoje dobra za grosze, a koncerny ustalą wysokie ceny za gotowe produkty. Rifkin nazywa to typowym biopiractwem.
25 tys. lat i od epoki kamiennej stosuje tę roślinę jako lek usuwający uczucie głodu i pragnienia. Aktywna substancja znajdująca się w roślinie, nazwana P57, w 1996 r. została opatentowana przez CSIR i zbadana w laboratoriach brytyjskiej firmy Phytopharm. Ostatecznie prawa do patentu wykupił amerykański Pfizer. Pierwszy raz w RPA koncern farmaceutyczny zapłaci autochtonom za prawa do stosowania leku.
Witalny tonik Kani
Problem tzw. biopiractwa dotyczy większości krajów tropikalnych. Szacuje się, że występujące tam rośliny są warte dla światowego przemysłu farmaceutycznego
20 mld funtów rocznie. Do tej pory przywłaszczano sobie prawa do nich w iście gangsterski sposób. Tommy Young z World Conservation Union, międzynarodowej organizacji ekologicznej, tak opisuje stosowane zazwyczaj praktyki: "To tak, jakby ktoś nagrał mnie, kiedy śpiewam w nocnym klubie, skopiował nagranie i sprzedał tysiące płyt CD, nie dzieląc się ze mną zyskiem".
Rządy i obywatele wielu krajów Afryki, Ameryki Południowej i Azji coraz częściej dopominają się jednak o swoje prawa. Plemię Kani w stanie Kerala w południowo-zachodnich Indiach było jednym z pierwszych, które zaczęło czerpać zyski z tego, że jego wiedzę wykorzystują koncerny farmaceutyczne. Kani od wieków stosowali roślinę zmniejszającą zmęczenie i dodającą sił witalnych. Przedstawiciel plemienia Mathan Kani przypomina, że jego przodkowie używali jej podczas prac na polu, kiedy brakowało jedzenia. W 1987 r. na roślinę natknęła się dwójka indyjskich uczonych, którzy zaczęli wytwarzać z niej tonik, dzisiaj bardzo poszukiwany w całej Azji. Kani są współwłaścicielami patentu chroniącego ten środek i otrzymują połowę zysków z jego sprzedaży.
Patenty na zioła
Firmy amerykańskie kilkakrotnie próbowały uzyskać wyłączność na indyjskie zioła. Tak było między innymi z powszechnie znaną kurkumą czy produktami z drzewa neem. Kurkuma jest znana w Indiach od wieków, wykorzystuje się ją m.in. do opatrywania ran - odkaża je i przyspiesza gojenie. Hindusi nie kryli zaskoczenia, kiedy wyszło na jaw, że jedna z amerykańskich firm próbuje ją opatentować. Jak twierdzi dr R.A. Mashelkar, dyrektor generalny CSIR w Indiach, nieporozumieniom (które często trzeba rozstrzygać w sądach) zapobiegłoby stworzenie przejrzystej bazy danych zawierającej informacje o środkach i metodach leczenia. Dr Mashelkar zajmował się problemem kurkumy w amerykańskim biurze patentowym. Złożył wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy i po czterech miesiącach patent został unieważniony. Gdyby urzędnik miał dostęp do odpowiedniej bazy danych, szybko i łatwo byłby w stanie odrzucić zgłoszenie.
Indie dysponują rozległą wiedzą dotyczącą naturalnych metod leczenia. Tradycja medycyny ludów żyjących w tym kraju ma tysiące lat. Część sposobów leczenia jest opisana po angielsku, część w innych językach, nawet w sanskrycie. Jeszcze więcej informacji jest przekazywanych z ust do ust. Kilka lat temu naukowcy z Indii zaczęli gromadzić dane o tradycyjnych sposobach leczenia i ziołach. Przedsięwzięcie nie jest jednak łatwe.
Spółka szamanów z lekarzami?
Naturalne metody leczenia są nadal bardzo popularne w Afryce Południowej
- 80 proc. mieszkańców RPA przynajmniej raz korzystało z pomocy uzdrowiciela. Skuteczność niektórych tradycyjnych metod terapii potwierdziły badania kliniczne, na przykład roślinę stosowaną przez szamanów do uśmierzenia uczucia pragnienia farmaceuci wykorzystują dziś jako środek osłabiający łaknienie. Naukowcy badają teraz rośliny stosowane tradycyjnie w leczeniu malarii i gruźlicy.
Uzdrowiciele są nieufni i niechętnie współpracują z zachodnimi lekarzami. Philip Kibukeli, szaman z RPA, nie kryje, że on i jego koledzy czują się spychani na margines. Jednocześnie jako jeden z nielicznych chce doprowadzić do współpracy między miejscowymi uzdrowicielami a zachodnią medycyną.
Handlowanie produktami ewolucji
W 1992 r. na konferencji ONZ w Rio de Janeiro sformułowano konwencję o bioróżnorodności, którą przyjęło 160 państw. Uzgodniono między innymi, że kraje bogate w dobra biologiczne powinny mieć możliwość żądania wynagrodzeń od firm, które je wykorzystują. Nie ustalono jednak, według jakich procedur miałoby to przebiegać. W Hadze w 2002 r. udało się ustalić bardziej szczegółowe zasady. Porozumienie podpisało 150 krajów. Zgodnie z nowymi postanowieniami, zachodnie firmy mogą korzystać z bogactw naturalnych krajów rozwijających się, pod warunkiem że wypłacają im wynagrodzenie lub część zysków. Przedstawiciele rdzennych kultur z Afryki i Azji argumentują jednak, że przyjęte zasady są zbyt mało restrykcyjne, aby mogły zapewnić im właściwą ochronę, a egzekwowanie przepisów może być trudne.
Niektórzy przedstawiciele organizacji związanych z ochroną naturalnego środowiska ostro skrytykowali konwencję haską. Jeremy Rifkin, dyrektor waszyngtońskiej Foundation on Economic Trends, znany z kampanii przeciwko modyfikacjom genetycznym roślin i zwierząt, stwierdził, że nowe zasady pozwolą niektórym krajom uzyskać monopol na światowe zasoby genetyczne. "Nikt nie może mieć wyłączności na produkty milionów lat ewolucji" - mówi i dodaje, że ubogie kraje będą sprzedawać swoje dobra za grosze, a koncerny ustalą wysokie ceny za gotowe produkty. Rifkin nazywa to typowym biopiractwem.
Więcej możesz przeczytać w 21/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.