Al-Kaida chce uczynić z Arabii Saudyjskiej bazę do kolejnej odsłony "świętej wojny"
Organizacja nie straciła swych możliwości bojowych. Nie zmieniły się jej cele: chęć obalenia rządów w Arabii Saudyjskiej i powołania własnego państwa opartego na Koranie - mówi "Wprost" dr Rohan Gunaratna, autor książki "Wewnątrz Al-Kaidy: światowa sieć terroru". W czasie ataków zamachowców samobójców na osiedla zagranicznych pracowników w Arabii Saudyjskiej zginęły 34 osoby, a 200 zostało rannych. Zamachy wykazały, że Al-Kaida nie została zniszczona w wyniku wojny, jaką toczą z terrorem Stany Zjednoczone i ich sojusznicy po 11 września 2001 r. Nawet po inwazji na Irak międzynarodowa siatka terroru jest wciąż niczym Hydra, której odrastają odcięte głowy.
Zamach na indonezyjskiej wyspie Bali był odpowiedzią na operację w Afganistanie, obecne ataki są reakcją na zajęcie przez Amerykanów Iraku. Poprzednio jednak zamachu dokonała organizacja stowarzyszona z Al-Kaidą. Tym razem uderzenie nastąpiło tam, gdzie znajduje się samo centrum siatki terroru: ideowe, finansowe i organizacyjne. Okaleczona bestia wróciła do gniazda, w którym narodził się cały jej koncept wojny między cywilizacjami
- walki na śmierć i życie z "niewiernymi". Trzy równoczesne ataki na osiedla były niczym znak firmowy Al-Kaidy. Prawdopodobny jest też ich związek z dwoma zamachami w Czeczenii. Źródła wywiadowcze alarmują, że terroryści planują kolejne akty terroru na Bliskim Wschodzie, w Afryce i południowo-
-wschodniej Azji.
Kronika zapowiedzianej śmierci
Zamachy nastąpiły w chwili, gdy amerykański sekretarz stanu Colin Powell rozpoczynał podróż na Bliski Wschód, by prze-
dyskutować m.in. z saudyjskim księciem Abdullahem nową pokojową ofertę Stanów Zjednoczonych dla regionu. Terroryści nadal walczą więc o najwyższe stawki. - Zamachy utrudnią odbudowę nadwątlonych stosunków między USA a Arabią Saudyjską. Zaognią sytuację na Bliskim Wschodzie i skomplikują próby wcielenia w życie "mapy drogowej" (planu pokojowego dla Izraela i Palestyńczyków) - przewiduje Anthony Cor-desman, ekspert z waszyngtońskiego Centrum Studiów Międzynarodowych i Strategicznych. - To stały element brutalnej gry na Bliskim Wschodzie. Ilekroć przyjeżdża amerykański wysłannik z jakąś propozycją, tylekroć dochodzi do spektakularnego zamachu uniemożliwiającego lub poważnie komplikującego rozmowy o zawarciu pokoju - mówi Ali al-Baghli, były kuwej-
cki minister ds. ropy, znany komentator.
Z perspektywy znawców tematu znów wszystko wyglądało więc jak jeszcze jedna kronika zapowiedzianej śmierci. Zwłaszcza po wystąpieniu prezydenta USA George'a Busha, który przed wizytą Powella wyraził wdzięczność przywódcom Arabii Saudyjskiej i Egiptu za ich wkład w próbę znalezienia nowego rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Saudyjski eksport terroru
Sympatia Arabów dla Palestyńczyków walczących z Izraelem jest paliwem napędzającym poparcie dla dżihadu. Bojownicy "świętej wojny" są od lat najważniejszym, choć nieoficjalnym, produktem eksportowym Arabii Saudyjskiej, zaraz po ropie oraz petrodolarach inwestowanych na całym świecie i służących do finansowania działalności grup terrorystycznych. Od zamachów 11 września, gdy wyszło na jaw, że z 19 zamachowców tylko czterech nie było Saudyjczykami, stało się jasne, że Amerykanie zrobią wszystko, by położyć kres eksportowi terroru. Zbankrutowała bowiem polityka kupowania przez autokratyczny reżim spokoju społecznego za pomocą rządów o charakterze religijnym, mających udobruchać radykałów. Była ona prowadzona od 1987 r., gdy grupa zrewoltowanych szyitów próbowała przejąć Wielki Meczet w Mekce. Rodzina królewska postanowiła wówczas wzmocnić swą pozycję "strażnika świętych miejsc Islamu", zawierając sojusz z radykalnymi mułłami. Uzyskali oni spore wpływy na edukację i sprawy społeczne.
Skutki tak okupionej stabilizacji były jednak opłakane. Wahabiccy ekstremiści zarazili swoimi ideami znaczną część młodzieży. Al-Kaida nie musiała się martwić o rekrutów. Terroryści nie podnosili ręki na tron, ale mogli eksportować przemoc za granicę. Jej następstwa w końcu musiały niczym bumerang wrócić do pustynnego królestwa, które przecież zawarło pakt z "wielkim szatanem", pozwalając mu na stacjonowanie wojsk na swym terytorium - w pobliżu świętych miejsc islamu. Tym bardziej że podstawowym celem bin Ladena było od dawna obalenie rodziny królewskiej.
Po zajęciu Bagdadu Amerykanie zdecydowali się na wycofanie żołnierzy z Arabii Saudyjskiej, niepotrzebnych już do nadzorowania dawnych stref zakazu lotów nad Irakiem. Decyzję ogłoszono m.in. po to, by osłabić antyamerykańskie nastroje wśród Saudyjczyków, umożliwić rodzinie królewskiej wprowadzenie reform i pomóc jej uniknąć wrażenia, że są one skutkiem waszyngtońskiego dyktatu. Amerykanie zdawali sobie sprawę, że obecność wojskowa w Arabii Saudyjskiej przynosi im więcej szkody niż pożytku, ale dopiero po wojnie w Iraku pojawiła się szansa, by wycofanie nie zostało poczytane za porażkę. Teraz można to było zrobić z pozycji zwycięzcy.
Al-Kaida zwietrzyła w tym jednak wielką szansę. Atakując właśnie teraz zachodnie cele w Arabii Saudyjskiej, chce stworzyć wrażenie, że nie przegrywa w globalnej wojnie z terrorem. Podobnie zachował się Hezbollach w momencie wycofywania wojsk izraelskich z południowego Libanu, ogłaszając się zwycięzcą i gospodarzem terytorium. Po 1998 r. bin Laden przekuł swój cel wyrzucenia Amerykanów z Arabii Saudyjskiej w plan totalnej konfrontacji z Ameryką. Teraz jego zwolennicy przypomnieli o pierwotnym celu tej konfrontacji - tym bardziej że terytorium saudyjskie zostało użyte do prowadzenia ataków USA na Afganistan oraz Irak (dwukrotnie - w 1991 r. i 2003 r.). Siatka bin Ladena liczy, że okupowanie Iraku przez Amerykanów rozpali na nowo dżihad, a Arabia Saudyjska stanie się jego bazą.
Więcej możesz przeczytać w 21/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.