Drogi Robercie, CzujĘ siĘ fatalnie, bo przedwczoraj przypaliŁem sos. Jest to rodzaj tragedii, który potrafi mnie wpędzić w długotrwałą depresję. Sos był pomidorowy, zdążyłem w niego zainwestować dużo produktów i masę pracy.
Miał starczyć na co najmniej dwa, a może i trzy kolejne dni na słomie, czyli w stanie przejściowego osamotnienia przez lubą i troskliwą połowicę. W takiej sytuacji biorę się właśnie za sos pomidorowy, jako że jest to bodaj jedyne danie na świecie, które najbardziej lubię w swoim wykonaniu.
Zrobiłem staranne zakupy, drobniej niż zwykle posiekałem cebulę (rżnąłem ją z poświęceniem ponad pół godziny), podsmażyłem w wybornej oliwie, wrzuciłem na to aż pięć puszek pomidorów, skomponowałem zioła, a potem zostawiłem na małym ogniu. Rzuciłem się w wir pracy umysłowej i zapomniałem na śmierć. Kiedy się ocknąłem znad komputera i ruszyłem do kuchni, która była pełna dymu, dookoła było już czuć swąd spalenizny. Sos w dziewięćdziesięciu procentach był zwęglony. No, tragedia (całe szczęście, że smażyłem na markowej patelni, która dała się umyć bez problemów).
Po takiej klęsce odechciewa mi się czynnego uprawiania sztuki kucharskiej. Mam poczucie, że zasłużyłem na zesłanie do kulinarnego piekła w rodzaju baru mlecznego, gdzie króluje wieczny i niezbywalny zapach przypalonego mleka.
Oczywiście, stopień zwęglenia nie ma tu wielkiego znaczenia, bo nawet najmniejsze przypalenie zupy lub sosu dyskwalifikuje potrawę. W tym miejscu wypada współczuć wszystkim tym, których okoliczności zmuszają do gotowania na elektrycznych kuchenkach. Sam byłem w takiej sytuacji przez dłuższy czas kilka lat temu, kiedy wynajmowałem stare mieszkanie, przymusowo odłączone przez gazownię ze względu na nieszczelne instalacje.
Należy też być zaopatrzonym w odpowiednio ciężką patelnię z grubym dnem, choć i to na nic, jeśli kompletnie zapomnimy, żeśmy ją zostawili na najmniejszym choćby ogniu, a sami udamy się do kina.
Pozdrawiam Cię z dna rozpaczy
Bikont Zhańbiony
i Zniechęcony
Piotrusiu!
Nie powinieneŚ popadaĆ pochopnie w prostracjĘ, tylko spożyć cały sosik. Spalenizna bowiem wybornie oczyszcza krew, jak twierdziła moja przedszkolna siostra zakonna, gdy podawano nam sczerniałe od ognia sznycle, zwane w innych częściach kraju kotletami mielonymi lub karbinadlami. Cóż, dzieci nie są w stanie wniknąć w niuanse medycyny naturalnej, więc miast je spożyć, wyliśmy opętańczo. Ty jednak, człowiek dorosły i świadomy wagi zagadnienia, mogłeś zjeść przypalony sos, a uważna analiza Twych krwinek przed i po ostatecznie wyjaśniłaby problem.
To byłoby ważne, bowiem potrawy przypalone smak mają najczęściej odrażający. Choć nie wszystkie, przynajmniej dla mnie. Z perwersyjną szczerością przyznam Ci się, że są przynajmniej dwie rzeczy, które lubię tylko w lekko zwęglonej postaci. To już przeszło trzydzieści lat, odkąd niemiłosiernie przypalam kiełbasę nad ogniskiem, zawsze ryzykując przepalenie kija i utratę całej porcji. Smakuje mi tylko wówczas, gdy skóra wędliny przybierze postać kliniczną, godną specjalistów z Piekar Śląskich. Z ziemniakami rzecz ma się tak samo, lubię je wówczas, gdy wyjęte z ogniska mogłyby służyć profesorowi Zinowi jako narzędzie pracy.
To jednak wyjątki. Inne przypalenia napawają mnie wstrętem. Kiedyś podano mi w podkrakowskiej knajpie sos beszamelowy okropnie przypalony. Mimo że było to wiele lat temu, wspomnienie wciąż tkwi boleśnie w pamięci, choć podobno nowsze złe wspomnienia wypierają te dawniejsze. Wspomnienie Edwarda Babiucha nie rozsierdza mnie tak jak wzmianka o Mariuszu Łapińskim, lecz ta reguła najwyraźniej przypaleń nie dotyczy.
Skoro sos wyrzuciłeś, musimy radzić sobie inaczej. Włoska grappa na pewno oczyszcza krew, a przy tym jest pyszna. Butelkę odmianowej (grappa di riesling) kupiłem ostatnio w Niemczech za 5 euro. U nas kosztuje przynajmniej 80 zł.
Byle do unii, Przyjacielu!
Twój RM
Zrobiłem staranne zakupy, drobniej niż zwykle posiekałem cebulę (rżnąłem ją z poświęceniem ponad pół godziny), podsmażyłem w wybornej oliwie, wrzuciłem na to aż pięć puszek pomidorów, skomponowałem zioła, a potem zostawiłem na małym ogniu. Rzuciłem się w wir pracy umysłowej i zapomniałem na śmierć. Kiedy się ocknąłem znad komputera i ruszyłem do kuchni, która była pełna dymu, dookoła było już czuć swąd spalenizny. Sos w dziewięćdziesięciu procentach był zwęglony. No, tragedia (całe szczęście, że smażyłem na markowej patelni, która dała się umyć bez problemów).
Po takiej klęsce odechciewa mi się czynnego uprawiania sztuki kucharskiej. Mam poczucie, że zasłużyłem na zesłanie do kulinarnego piekła w rodzaju baru mlecznego, gdzie króluje wieczny i niezbywalny zapach przypalonego mleka.
Oczywiście, stopień zwęglenia nie ma tu wielkiego znaczenia, bo nawet najmniejsze przypalenie zupy lub sosu dyskwalifikuje potrawę. W tym miejscu wypada współczuć wszystkim tym, których okoliczności zmuszają do gotowania na elektrycznych kuchenkach. Sam byłem w takiej sytuacji przez dłuższy czas kilka lat temu, kiedy wynajmowałem stare mieszkanie, przymusowo odłączone przez gazownię ze względu na nieszczelne instalacje.
Należy też być zaopatrzonym w odpowiednio ciężką patelnię z grubym dnem, choć i to na nic, jeśli kompletnie zapomnimy, żeśmy ją zostawili na najmniejszym choćby ogniu, a sami udamy się do kina.
Pozdrawiam Cię z dna rozpaczy
Bikont Zhańbiony
i Zniechęcony
Piotrusiu!
Nie powinieneŚ popadaĆ pochopnie w prostracjĘ, tylko spożyć cały sosik. Spalenizna bowiem wybornie oczyszcza krew, jak twierdziła moja przedszkolna siostra zakonna, gdy podawano nam sczerniałe od ognia sznycle, zwane w innych częściach kraju kotletami mielonymi lub karbinadlami. Cóż, dzieci nie są w stanie wniknąć w niuanse medycyny naturalnej, więc miast je spożyć, wyliśmy opętańczo. Ty jednak, człowiek dorosły i świadomy wagi zagadnienia, mogłeś zjeść przypalony sos, a uważna analiza Twych krwinek przed i po ostatecznie wyjaśniłaby problem.
To byłoby ważne, bowiem potrawy przypalone smak mają najczęściej odrażający. Choć nie wszystkie, przynajmniej dla mnie. Z perwersyjną szczerością przyznam Ci się, że są przynajmniej dwie rzeczy, które lubię tylko w lekko zwęglonej postaci. To już przeszło trzydzieści lat, odkąd niemiłosiernie przypalam kiełbasę nad ogniskiem, zawsze ryzykując przepalenie kija i utratę całej porcji. Smakuje mi tylko wówczas, gdy skóra wędliny przybierze postać kliniczną, godną specjalistów z Piekar Śląskich. Z ziemniakami rzecz ma się tak samo, lubię je wówczas, gdy wyjęte z ogniska mogłyby służyć profesorowi Zinowi jako narzędzie pracy.
To jednak wyjątki. Inne przypalenia napawają mnie wstrętem. Kiedyś podano mi w podkrakowskiej knajpie sos beszamelowy okropnie przypalony. Mimo że było to wiele lat temu, wspomnienie wciąż tkwi boleśnie w pamięci, choć podobno nowsze złe wspomnienia wypierają te dawniejsze. Wspomnienie Edwarda Babiucha nie rozsierdza mnie tak jak wzmianka o Mariuszu Łapińskim, lecz ta reguła najwyraźniej przypaleń nie dotyczy.
Skoro sos wyrzuciłeś, musimy radzić sobie inaczej. Włoska grappa na pewno oczyszcza krew, a przy tym jest pyszna. Butelkę odmianowej (grappa di riesling) kupiłem ostatnio w Niemczech za 5 euro. U nas kosztuje przynajmniej 80 zł.
Byle do unii, Przyjacielu!
Twój RM
Gulasz wiedeŃski Podaje Robert MakŁowicz |
---|
W garnku o grubym dnie bardzo mocno rozgrzać olej, wrzucić pokrojoną w kosteczkę cebulę i smażyć, aż mocno się przyrumieni. Wsypać paprykę, wymieszać, podlać nieco wodą, dodać pokrojone w kostkę mięso i obsmażyć na mocnym ogniu. Dodać zgnieciony czosnek, lekko przesiekany kminek, ocet, majeranek i pastę pomidorową. Dodać tyle wody, by lekko przykrywała składniki, doprawić solą oraz pieprzem i dusić na wolnym ogniu przez godzinę, aż mięso zmięknie, część płynu odparuje, a cebula rozpadnie się, tworząc gęsty sos bez konieczności zagęszczania mąką. Podawać z knedlami bułczanymi, czeskim knedlem lub kluseczkami galuszka. |
Więcej możesz przeczytać w 22/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.