Edyta Górniak na naszych oczach została zmielona i rozsmarowana na zagranicznych grzankach tak cieniutko, że już jej prawie nie widać
Z okładek kolorowych magazynów znowu spogląda na nas Edyta Górniak. Tytuły artykułów informują, że powodem publikacji jest jej nareszcie udany związek z mężczyzną, niejakim Paulem, mieszkańcem Londynu. Wiadomo jednak, że chodzi o promocję najnowszej płyty piosenkarki "Invisible". Dodajmy: najbardziej nieudanej płyty Edyty Górniak.
Fenomen nieco wystraszonej i płaczliwej dziewczyny spod Opola, która oryginalną urodą, pracowitością i znakomitym głosem zasłużyła sobie nie tylko na sympatię polskiej publiczności, ale i na szansę zawojowania serc obcokrajowców, od lat przedstawia się intrygująco, choć ostatnio w coraz smutniejszych barwach. Edyta została bowiem na naszych oczach zmielona na pasztet i rozsmarowana na zagranicznych grzankach tak cieniutko, że już jej prawie nie widać. Może dlatego najnowszą płytę artystki, wydaną z myślą o rynkach europejskich, nazwano właśnie "Invisible" ("Niewidzialna").
Byłem na Broadwayu tego wieczoru, gdy po raz pierwszy wystawiono tam musical "Metro" z Edytą Górniak w drugoplanowej roli. Miała jeden popisowy numer. Zaśpiewała go tak, że widzowie dopytywali się potem, kim jest ta dziewczyna. Dla wszystkich było oczywiste, że Edyta jest "gotowa": miała już pełen zestaw argumentów, by myśleć o prawdziwej karierze. Była ambitna, więc odrzuciła propozycję z ważnej światowej agencji modelek. Nie marzyła o wybiegach, lecz o prawdziwej, wielkiej estradzie. Gdy na festiwalu Eurowizji o mało co nie zajęła pierwszego miejsca (prawdę powiedziawszy, zasługiwała na nie), a cała Polska puchła z dumy, słuchając, jak śpiewa "To nie ja byłam Ewą", wydawało się, że ma nie tylko głos i urodę, ale także osobowość. To dlatego błyskawicznie uzyskała status gwiazdy, tak samo niekwestionowany w świecie muzyki rozrywkowej jak ten, który na filmowym ekranie od lat przysługuje Grażynie Szapołowskiej.
Od tej pory piosenki w wykonaniu Edyty Górniak przeplatały się z wywiadami, w których piosenkarka raz po raz odkrywała zaskakujące tajemnice osobistego życia: chętnie mówiła o swojej seksualnej wstrzemięźliwości na kilka dni przed koncertem (niezbędnej do osiągnięcia krystalicznej barwy głosu), o ojcu Cyganie, o kochankach i narzeczonych. Niczym Marilyn Monroe szukała ich wśród mężczyzn imponujących jej intelektem i stanowiskiem. Piotr Gembarowski, Piotr Kraśko i Robert Kozyra zapewne nie wiedzieli, jaką jest puszką Pandory, zwiedzeni delikatnością jej szeptu (gdy mówiła) i krystalicznością karmionego wstrzemięźliwością głosu (gdy śpiewała). Ale po udzielonych przez Edytę wywiadach już nigdy nie mieli zaznać spokoju
Szepcząco-pochlipująca gwiazda trwała niepokalana na okładkach kolorowych magazynów aż do feralnego dnia, gdy na stadionie w Korei zaśpiewała polski hymn narodowy. Chciała to zrobić jak Whitney Houston dziesięć lat wcześniej, na wielkim stadionie na Florydzie podczas finałów rozgrywek Super Bowl: wirtuozersko, z zapierającymi dech wokalnymi improwizacjami. Amerykanie nagrodzili wtedy Houston burzą braw, a nagranie ze stadionu znalazło się na jej płycie "Greatest Hits". "Mazurek Dąbrowskiego" nie stał się jednak przebojem Edyty Górniak. Koreańscy widzowie nic z tego nie zrozumieli, polscy piłkarze pogubili się w tekście, nie umiejąc dopasować się do Edyty (mam wrażenie, że wszyscy mężczyźni mają w jej wypadku ten problem), a potem pogubili się też na boisku. W rezultacie Polacy, zamiast uwielbiać swoją gwiazdę, z wściekłością strącili ją z piedestału.
I wtedy coś pękło. Między nią a polską publicznością i w niej samej. Ten trzask, który było słychać, gdy oświadczała, że nie może już śpiewać w kraju i wybiera karierę za granicą, to był dźwięk jej pękającego kręgosłupa artystycznego. Dała się potulnie wepchnąć do maszynki z show-biznesowym mięsem i przerobić na pasztet z Edyty, nierozpoznawalny i nie wyróżniający się niczym oryginalnym.
Płyta "Invisible" wygląda jak dowód rzeczowy, że wytwórnia Virgin-EMI straciła wiarę w sukces swojej podopiecznej i próbuje sprzedać na rynku nieświeży towar. To dlatego umieszczono na niej utwory nagrane prawie dwa lata temu i już wtedy uznane za nijakie. Dodano do nich jedną nowość - piosenkę "Impossible", którą niemieccy krytycy od razu uznali za plagiat przeboju "Love Is Like Oxygen" zespołu The Sweet. Przyprawiony na ostro (z odrobiną pieprznego seksu) pasztet z Edyty wystawiany jest właśnie na półki sklepów w całej Europie. Ale jego termin przydatności do spożycia jest niestety krótki.
[email protected]
Fenomen nieco wystraszonej i płaczliwej dziewczyny spod Opola, która oryginalną urodą, pracowitością i znakomitym głosem zasłużyła sobie nie tylko na sympatię polskiej publiczności, ale i na szansę zawojowania serc obcokrajowców, od lat przedstawia się intrygująco, choć ostatnio w coraz smutniejszych barwach. Edyta została bowiem na naszych oczach zmielona na pasztet i rozsmarowana na zagranicznych grzankach tak cieniutko, że już jej prawie nie widać. Może dlatego najnowszą płytę artystki, wydaną z myślą o rynkach europejskich, nazwano właśnie "Invisible" ("Niewidzialna").
Byłem na Broadwayu tego wieczoru, gdy po raz pierwszy wystawiono tam musical "Metro" z Edytą Górniak w drugoplanowej roli. Miała jeden popisowy numer. Zaśpiewała go tak, że widzowie dopytywali się potem, kim jest ta dziewczyna. Dla wszystkich było oczywiste, że Edyta jest "gotowa": miała już pełen zestaw argumentów, by myśleć o prawdziwej karierze. Była ambitna, więc odrzuciła propozycję z ważnej światowej agencji modelek. Nie marzyła o wybiegach, lecz o prawdziwej, wielkiej estradzie. Gdy na festiwalu Eurowizji o mało co nie zajęła pierwszego miejsca (prawdę powiedziawszy, zasługiwała na nie), a cała Polska puchła z dumy, słuchając, jak śpiewa "To nie ja byłam Ewą", wydawało się, że ma nie tylko głos i urodę, ale także osobowość. To dlatego błyskawicznie uzyskała status gwiazdy, tak samo niekwestionowany w świecie muzyki rozrywkowej jak ten, który na filmowym ekranie od lat przysługuje Grażynie Szapołowskiej.
Od tej pory piosenki w wykonaniu Edyty Górniak przeplatały się z wywiadami, w których piosenkarka raz po raz odkrywała zaskakujące tajemnice osobistego życia: chętnie mówiła o swojej seksualnej wstrzemięźliwości na kilka dni przed koncertem (niezbędnej do osiągnięcia krystalicznej barwy głosu), o ojcu Cyganie, o kochankach i narzeczonych. Niczym Marilyn Monroe szukała ich wśród mężczyzn imponujących jej intelektem i stanowiskiem. Piotr Gembarowski, Piotr Kraśko i Robert Kozyra zapewne nie wiedzieli, jaką jest puszką Pandory, zwiedzeni delikatnością jej szeptu (gdy mówiła) i krystalicznością karmionego wstrzemięźliwością głosu (gdy śpiewała). Ale po udzielonych przez Edytę wywiadach już nigdy nie mieli zaznać spokoju
Szepcząco-pochlipująca gwiazda trwała niepokalana na okładkach kolorowych magazynów aż do feralnego dnia, gdy na stadionie w Korei zaśpiewała polski hymn narodowy. Chciała to zrobić jak Whitney Houston dziesięć lat wcześniej, na wielkim stadionie na Florydzie podczas finałów rozgrywek Super Bowl: wirtuozersko, z zapierającymi dech wokalnymi improwizacjami. Amerykanie nagrodzili wtedy Houston burzą braw, a nagranie ze stadionu znalazło się na jej płycie "Greatest Hits". "Mazurek Dąbrowskiego" nie stał się jednak przebojem Edyty Górniak. Koreańscy widzowie nic z tego nie zrozumieli, polscy piłkarze pogubili się w tekście, nie umiejąc dopasować się do Edyty (mam wrażenie, że wszyscy mężczyźni mają w jej wypadku ten problem), a potem pogubili się też na boisku. W rezultacie Polacy, zamiast uwielbiać swoją gwiazdę, z wściekłością strącili ją z piedestału.
I wtedy coś pękło. Między nią a polską publicznością i w niej samej. Ten trzask, który było słychać, gdy oświadczała, że nie może już śpiewać w kraju i wybiera karierę za granicą, to był dźwięk jej pękającego kręgosłupa artystycznego. Dała się potulnie wepchnąć do maszynki z show-biznesowym mięsem i przerobić na pasztet z Edyty, nierozpoznawalny i nie wyróżniający się niczym oryginalnym.
Płyta "Invisible" wygląda jak dowód rzeczowy, że wytwórnia Virgin-EMI straciła wiarę w sukces swojej podopiecznej i próbuje sprzedać na rynku nieświeży towar. To dlatego umieszczono na niej utwory nagrane prawie dwa lata temu i już wtedy uznane za nijakie. Dodano do nich jedną nowość - piosenkę "Impossible", którą niemieccy krytycy od razu uznali za plagiat przeboju "Love Is Like Oxygen" zespołu The Sweet. Przyprawiony na ostro (z odrobiną pieprznego seksu) pasztet z Edyty wystawiany jest właśnie na półki sklepów w całej Europie. Ale jego termin przydatności do spożycia jest niestety krótki.
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 22/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.