Jak pakistańska technologia nuklearna trafiła do państw rozbójniczych
Kto przekazał Korei Północnej, Iranowi oraz Libii wiedzę o tym, jak zbudować bombę atomową? Wiele wskazuje, że uczynił to doktor Abdul Kadir Chan, uważany za ojca pakistańskiej bomby atomowej. Prawdopodobnie pomagał on również w budowaniu "brudnej bomby" terrorystom z Al-Kaidy, którzy urzędowali w Afganistanie. Na razie nie wiadomo, czy Chan lub jego współpracownicy działali na własną rękę, chcąc się wzbogacić albo zaszkodzić Zachodowi, czy też robili to za zgodą i na polecenie władz Pakistanu. Obie możliwości są równie zatrważające.
Od miesiąca w środowisku ekspertów zajmujących się bronią nuklearną huczało od spekulacji. 19 grudnia uchodzący za jednego z głównych sponsorów terroryzmu przywódca Libii Muammar Kaddafi niespodziewanie ogłosił, że rezygnuje z programu budowy broni masowego rażenia i podda się inspekcjom. Wcześniej podejrzewano, że Kaddafi coś kombinuje z bronią masowego rażenia, ale co dokładnie, nikt nie wiedział. Kiedy wreszcie wyszło na jaw, na jakim etapie znajduje się libijski program nuklearny, nie było wątpliwości - Kaddafiemu pomagał ktoś z zagranicy.
Kupienie na czarnym rynku uranu czy plutonu do bomby atomowej lub nawet gotowego ładunku nuklearnego jest możliwe, ale żadnego kraju mocarstwem nie uczyni. Najtrudniejsze jest wzbogacanie tych pierwiastków. Zdobycie wiedzy na ten temat poprzedzają lata badań, których nie da się trzymać w tajemnicy, chyba że... tę technologię dostanie się od kogoś lub ją ukradnie. To właśnie ona jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic na świecie.
Gdzie libijski dyktator mógł zdobyć informacje, dzięki którym tak szybko rozwijał się jego program nuklearny? Odpowiedzi 6 stycznia udzielił w wywiadzie dla "The Sunday Times" Saif al-Islam, syn Kaddafiego, mówiąc, że od początku lat 90. Libia na komponenty wydała na czarnym rynku w Azji i RPA miliony dolarów, a "znaczne fundusze szły też dla naukowców, m.in. z Pakistanu". Wkrótce prasa ujawniła fragmenty raportu ekspertów z USA i Wielkiej Brytanii, którzy badali libijskie instalacje nuklearne. Napisali oni, że odnaleźli na miejscu inspekcji "pełne dossier bomby" autorstwa Pakistańczyków. Islamabad oficjalnie nie komentuje tych doniesień, twierdząc jedynie, że władze Pakistanu nigdy nie wydały autoryzacji na transfer technologii nuklearnych. Pod międzynarodową presją zapowiedziano jednak wszczęcie śledztwa.
Jednocześnie w centrum uwagi znajduje się inny równie poważny problem: wyjaśnienie, jak doszło do przecieku technologii nuklearnych do... Iranu. Jesienią ubiegłe- go roku inspektorzy Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej poinformowali pakistańskiego prezydenta gen. Perweza Muszarrafa, że znaleźli dowody świadczące o tym, iż w irańskim programie atomowym mogli uczestniczyć naukowcy z jego kraju.
Odświeżono też inną sprawę: sześć lat temu okazało się, że wytwarzane w pakistańskiej miejscowości Kahuta rakiety Ghauri o zasięgu 3 tys. km są udoskonaloną wersją północnokoreańskich pocisków Nodong. Co Phenian dostał w zamian za rakietowe know-how? Wiadomo było, że prowadzi intensywne prace nad pozyskaniem potrzebnego do bomby wzbogaconego plutonu, ale ma problemy z uzdatnianiem równie potrzebnego uranu. Przed rokiem "The New York Times" ujawnił, że już administracja Billa Clintona miała "mocne dowody", iż między Koreą Północną a Pakistanem doszło do transakcji - rakiety w zamian za technologię uranową. Nie było tylko jasne, kto autoryzował umowę.
Po zmianie administracji w USA Richard Armitage, zastępca sekretarza stanu, w wywiadzie dla "Financial Times" sugerował, że za wyciek technologii nuklearnych do Korei "odpowiedzialne mogą być osoby zatrudnione w pakistańskiej agencji atomowej lub te, które przeszły na emeryturę". Ta wypowiedź odnosiła się, choć nie wprost, do Abdula Kadira Chana, który od 1976 r. kierował naukowcami w Kahucie, a niespełna dwa miesiące wcześniej został - przynajmniej oficjalnie - emerytem. Przedstawiciele Departamentu Stanu, podobnie jak sam Armitage, dopytywani później o szczegóły, milczeli jak zaklęci.
Abdul Kadir Chan w latach 90. aż 13 razy jeździł do Korei Północnej, a wkrótce po wypowiedzi Armitage'a, znów opuścił Pakistan. Udał się do rządzonego przez talibów Afganistanu. W marcu, gdy schwytano Chalida Shajka Muhammada, postać nr 3 w siatce Osamy bin Ladena, zeznał on, że spotykał się z Chanem w Kabulu. Mieli rozmawiać o stworzeniu "brudnej bomby". Pół roku temu w afgańskiej stolicy odnaleziono dokumenty, które mogą obciążać Chana.
Silny człowiek Pakistanu
Spec od bomb atomowych powinien trafić do aresztu lub co najmniej zostać przesłuchany. Na razie jednak doktora jedynie "poproszono o złożenie wyjaśnień". Abdul Kadir Chan - poza tym, że pomógł się rodakom uwolnić od kompleksu wobec Indii, z którymi przegrali trzy wojny - słynie z niechęci do Zachodu. Zapewnia mu ona poparcie islamskich radykałów, najczęściej tych samych, którzy byli zapleczem talibów w Afganistanie. Khan wiele razy powtarzał, że "Zachód, włączając Izrael, jest zagrożeniem nie tylko dla Pakistanu, ale też dla całego świata islamskiego". Imię "ojca islamskiej bomby" nadano najważniejszemu w Pakistanie ośrodkowi badawczemu, którym zresztą on sam kieruje, oraz szkołom i drużynie futbolowej. Chan ma silne poparcie w armii. Tymczasem Muszarraf, który nie cieszy się zbyt wielką sympatią wśród obywateli, widocznie nie chce pojedynku z takim przeciwnikiem. Ostatnio prezydent musiał walczyć o porozumienie z żądającą jego głowy koalicją muzułmańską w parlamencie, w armii zaś narobił sobie wielu wrogów, popierając USA w wojnie z talibami i Al-Kaidą. Ostatnio dwukrotnie uszedł cało z zamachów.
Zanim Chan w 1976 r. wrócił do Pakistanu z zagranicy, pracował w brytyjsko-niemiecko-holenderskich zakładach wzbogacania uranu Urenco. W ojczyźnie szybko objął kierownictwo w laboratoriach w Kahucie. Holendrzy zorientowali się jednak, że Pakistańczyk wykradł im tajemnice dotyczące centryfug - urządzeń do wzbogacania uranu. Holenderski sąd skazał go za to zaocznie w 1983 r. na cztery lata więzienia (sąd apelacyjny unieważnił wyrok). Chan utrzymywał, że program, którym kieruje, ma charakter wyłącznie pokojowy, ale po przeprowadzeniu finalnych testów wyznał: "Nigdy nie miałem wątpliwości, że buduję bombę. Musiałem to zrobić".
Na razie pewne jest, że do wycieku technologii nuklearnych z Pakistanu dochodziło od lat. Czy w takiej sytuacji możliwe jest, że stoi za tym jedynie Chan albo grupa podlegających mu naukowców? Wątpliwe. Zdaniem większości ekspertów, o ile można sobie jakoś wyobrazić, że emerytowany naukowiec jedzie pomagać w budowaniu bomby do Afganistanu, o tyle trudno uwierzyć, że bez zgody najważniejszych dowódców armii Chan na własną rękę kontaktował się z władzami Libii, Korei czy Iranu.
Niewiedza, że doszło do transferu pakistańskiej technologii nuklearnej, nie jest dobrym usprawiedliwieniem dla prezydenta Muszarrafa. Czyni go wątpliwym sojusznikiem w walce z terroryzmem, ale przede wszystkim wymusza postawienie pytania, kto w takim razie, jeśli nie prezydent, kontroluje atomowy arsenał tego kraju i trzyma palec na guziku odpalającym pakistańską bombę atomową.
Od miesiąca w środowisku ekspertów zajmujących się bronią nuklearną huczało od spekulacji. 19 grudnia uchodzący za jednego z głównych sponsorów terroryzmu przywódca Libii Muammar Kaddafi niespodziewanie ogłosił, że rezygnuje z programu budowy broni masowego rażenia i podda się inspekcjom. Wcześniej podejrzewano, że Kaddafi coś kombinuje z bronią masowego rażenia, ale co dokładnie, nikt nie wiedział. Kiedy wreszcie wyszło na jaw, na jakim etapie znajduje się libijski program nuklearny, nie było wątpliwości - Kaddafiemu pomagał ktoś z zagranicy.
Kupienie na czarnym rynku uranu czy plutonu do bomby atomowej lub nawet gotowego ładunku nuklearnego jest możliwe, ale żadnego kraju mocarstwem nie uczyni. Najtrudniejsze jest wzbogacanie tych pierwiastków. Zdobycie wiedzy na ten temat poprzedzają lata badań, których nie da się trzymać w tajemnicy, chyba że... tę technologię dostanie się od kogoś lub ją ukradnie. To właśnie ona jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic na świecie.
Gdzie libijski dyktator mógł zdobyć informacje, dzięki którym tak szybko rozwijał się jego program nuklearny? Odpowiedzi 6 stycznia udzielił w wywiadzie dla "The Sunday Times" Saif al-Islam, syn Kaddafiego, mówiąc, że od początku lat 90. Libia na komponenty wydała na czarnym rynku w Azji i RPA miliony dolarów, a "znaczne fundusze szły też dla naukowców, m.in. z Pakistanu". Wkrótce prasa ujawniła fragmenty raportu ekspertów z USA i Wielkiej Brytanii, którzy badali libijskie instalacje nuklearne. Napisali oni, że odnaleźli na miejscu inspekcji "pełne dossier bomby" autorstwa Pakistańczyków. Islamabad oficjalnie nie komentuje tych doniesień, twierdząc jedynie, że władze Pakistanu nigdy nie wydały autoryzacji na transfer technologii nuklearnych. Pod międzynarodową presją zapowiedziano jednak wszczęcie śledztwa.
Jednocześnie w centrum uwagi znajduje się inny równie poważny problem: wyjaśnienie, jak doszło do przecieku technologii nuklearnych do... Iranu. Jesienią ubiegłe- go roku inspektorzy Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej poinformowali pakistańskiego prezydenta gen. Perweza Muszarrafa, że znaleźli dowody świadczące o tym, iż w irańskim programie atomowym mogli uczestniczyć naukowcy z jego kraju.
Odświeżono też inną sprawę: sześć lat temu okazało się, że wytwarzane w pakistańskiej miejscowości Kahuta rakiety Ghauri o zasięgu 3 tys. km są udoskonaloną wersją północnokoreańskich pocisków Nodong. Co Phenian dostał w zamian za rakietowe know-how? Wiadomo było, że prowadzi intensywne prace nad pozyskaniem potrzebnego do bomby wzbogaconego plutonu, ale ma problemy z uzdatnianiem równie potrzebnego uranu. Przed rokiem "The New York Times" ujawnił, że już administracja Billa Clintona miała "mocne dowody", iż między Koreą Północną a Pakistanem doszło do transakcji - rakiety w zamian za technologię uranową. Nie było tylko jasne, kto autoryzował umowę.
Po zmianie administracji w USA Richard Armitage, zastępca sekretarza stanu, w wywiadzie dla "Financial Times" sugerował, że za wyciek technologii nuklearnych do Korei "odpowiedzialne mogą być osoby zatrudnione w pakistańskiej agencji atomowej lub te, które przeszły na emeryturę". Ta wypowiedź odnosiła się, choć nie wprost, do Abdula Kadira Chana, który od 1976 r. kierował naukowcami w Kahucie, a niespełna dwa miesiące wcześniej został - przynajmniej oficjalnie - emerytem. Przedstawiciele Departamentu Stanu, podobnie jak sam Armitage, dopytywani później o szczegóły, milczeli jak zaklęci.
Abdul Kadir Chan w latach 90. aż 13 razy jeździł do Korei Północnej, a wkrótce po wypowiedzi Armitage'a, znów opuścił Pakistan. Udał się do rządzonego przez talibów Afganistanu. W marcu, gdy schwytano Chalida Shajka Muhammada, postać nr 3 w siatce Osamy bin Ladena, zeznał on, że spotykał się z Chanem w Kabulu. Mieli rozmawiać o stworzeniu "brudnej bomby". Pół roku temu w afgańskiej stolicy odnaleziono dokumenty, które mogą obciążać Chana.
Silny człowiek Pakistanu
Spec od bomb atomowych powinien trafić do aresztu lub co najmniej zostać przesłuchany. Na razie jednak doktora jedynie "poproszono o złożenie wyjaśnień". Abdul Kadir Chan - poza tym, że pomógł się rodakom uwolnić od kompleksu wobec Indii, z którymi przegrali trzy wojny - słynie z niechęci do Zachodu. Zapewnia mu ona poparcie islamskich radykałów, najczęściej tych samych, którzy byli zapleczem talibów w Afganistanie. Khan wiele razy powtarzał, że "Zachód, włączając Izrael, jest zagrożeniem nie tylko dla Pakistanu, ale też dla całego świata islamskiego". Imię "ojca islamskiej bomby" nadano najważniejszemu w Pakistanie ośrodkowi badawczemu, którym zresztą on sam kieruje, oraz szkołom i drużynie futbolowej. Chan ma silne poparcie w armii. Tymczasem Muszarraf, który nie cieszy się zbyt wielką sympatią wśród obywateli, widocznie nie chce pojedynku z takim przeciwnikiem. Ostatnio prezydent musiał walczyć o porozumienie z żądającą jego głowy koalicją muzułmańską w parlamencie, w armii zaś narobił sobie wielu wrogów, popierając USA w wojnie z talibami i Al-Kaidą. Ostatnio dwukrotnie uszedł cało z zamachów.
Zanim Chan w 1976 r. wrócił do Pakistanu z zagranicy, pracował w brytyjsko-niemiecko-holenderskich zakładach wzbogacania uranu Urenco. W ojczyźnie szybko objął kierownictwo w laboratoriach w Kahucie. Holendrzy zorientowali się jednak, że Pakistańczyk wykradł im tajemnice dotyczące centryfug - urządzeń do wzbogacania uranu. Holenderski sąd skazał go za to zaocznie w 1983 r. na cztery lata więzienia (sąd apelacyjny unieważnił wyrok). Chan utrzymywał, że program, którym kieruje, ma charakter wyłącznie pokojowy, ale po przeprowadzeniu finalnych testów wyznał: "Nigdy nie miałem wątpliwości, że buduję bombę. Musiałem to zrobić".
Na razie pewne jest, że do wycieku technologii nuklearnych z Pakistanu dochodziło od lat. Czy w takiej sytuacji możliwe jest, że stoi za tym jedynie Chan albo grupa podlegających mu naukowców? Wątpliwe. Zdaniem większości ekspertów, o ile można sobie jakoś wyobrazić, że emerytowany naukowiec jedzie pomagać w budowaniu bomby do Afganistanu, o tyle trudno uwierzyć, że bez zgody najważniejszych dowódców armii Chan na własną rękę kontaktował się z władzami Libii, Korei czy Iranu.
Niewiedza, że doszło do transferu pakistańskiej technologii nuklearnej, nie jest dobrym usprawiedliwieniem dla prezydenta Muszarrafa. Czyni go wątpliwym sojusznikiem w walce z terroryzmem, ale przede wszystkim wymusza postawienie pytania, kto w takim razie, jeśli nie prezydent, kontroluje atomowy arsenał tego kraju i trzyma palec na guziku odpalającym pakistańską bombę atomową.
Więcej możesz przeczytać w 4/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.