To, co najcenniejszego mają dziś do zaoferowania transatlantyki, to... ucieczka ze zmęczonego wojną, strachem i waśniami świata
Dzień dobry, dzwonię z gazety. Jak się pan czuje, panie Tomku? - głos dziennikarza wibruje z podniecenia.
- Dziękuję, dobrze, dlaczego pan pyta?
- Bo wszyscy jesteśmy ciekawi, jak się pan przygotowuje do rejsu.
- Jakiego rejsu?
- No, niech pan nie udaje. Jest pan już na pokładzie?
- Na pokładzie czego? Jestem w domu!
- Jak to w domu?! Mnie pan nie oszuka. Mam pewne informacje i wiem, że pan jest teraz na "Queen Mary"!!!
Potem drugi podobny telefon, i trzeci. Zaprzeczam, zaprzeczam, zaprzeczam. Wreszcie SMS od kolegi, który właśnie wrócił z Maroka: "Czy jesteś teraz na tym nowym dużym okręcie?!". I widzę, jak moje palce zaczynają klikać na telefonie: "Wiesz, zdaje mi się, że jestem ".
Ktoś, widać, puścił plotkę, że ja - wielbiciel potężnych transatlantyków, a niegdyś oficer rozrywkowy na "Stefanie Batorym" - znalazłem się wśród pasażerów dziewiczego rejsu "Queen Mary 2". Ale tam mnie nie ma. Jestem w swoim podwarszawskim domu. Kiedy jednak rozglądam się wokół siebie, widzę morskie mapy nawigacyjne, kapitańską lunetkę, latarnie morskie i wielki model "Titanica". Tak przecież zawsze wygląda mój pokój, dzięki czemu ciągle jestem na tym "dużym okręcie".
Teraz "Titanic" ma godnego następcę, stworzonego na zamówienie do niedawna brytyjskiego armatora Cunard Line. Dzisiaj większościowymi udziałowcami są tu Amerykanie. I to oni zdecydowali, by na największy, najnowocześniejszy, najbezpieczniejszy i najbardziej luksusowy statek pasażerski w dziejach świata wydać 780 milionów dolarów. Przedsięwzięcie paraliżujące swym ogromem niejednego finansistę. A jednak Cunard zamierza dobrze zarobić na nowej "Królowej". Swoje wyliczenia opiera na dokładnych badaniach, które wykazały, że już w 2001 r. było na świecie ponad milion pasażerów gotowych zapłacić nawet rekordowo wysoką cenę za rejs dalekomorski gwarantujący im luksus i całkowite bezpieczeństwo. Od tego czasu liczba zainteresowanych ciągle rośnie. Statki pasażerskie nieoczekiwanie dla samych siebie wpłynęły w kolejną złotą erę swojej historii. Zupełnie jak 100 lat temu
"Titanic" też był największy, najbezpieczniejszy i najbardziej elegancki, gdy 14 kwietnia 1912 r. zatonął po zderzeniu z górą lodową. Ta tragedia - jak żadna inna - trafiła do wyobraźni ludzi. Do dzisiaj robi wrażenie: przeraża i pociąga. Nie tylko nie zniechęciła do podróży morskich, lecz w niezrozumiały sposób dodała im nowego powabu, niejako czyniąc luksusowy rejs elementem przedziwnego psychologicznego survivalu.
Sukces filmu "Titanic" potwierdził tylko prawidłowość, którą zaobserwowałem dużo wcześniej, pracując na "Stefanie Batorym". Nie było w tamtejszej bibliotece bardziej rozchwytywanych książek niż te opowiadające historię tragedii "Titanica". Nie było w czasie kolacji kapitańskiej bardziej nieuniknionego tematu niż "Titanic". Nie było też nikogo, kto nie wypatrywałby na horyzoncie góry lodowej. Czytaliśmy, dyskutowaliśmy, wypatrywaliśmy, ale w głębi serca byliśmy spokojni: w erze radarów, komunikacji satelitarnej historia "Titanica" nie miała prawa się powtórzyć. Teraz pływa się naprawdę bezpiecznie.
Doceniają to ci wszyscy, którzy coraz dotkliwiej odczuwają stres związany z lataniem samolotami. Groźba zamachów terrorystycznych sprawiła, że lotniskowe procedury osiągnęły szczyt uciążliwości, a w trakcie lotu trudno nie myśleć o zagrożeniu. W porównaniu z tym luksusowy transatlantyk, taki jak "Queen Mary 2", wydaje się istną pływającą wyspą szczęścia. Dla terrorystów jest obiektem trudnym i słabo osiągalnym. Pasażerowie płacą kosmiczne sumy za bilet nie tylko po to, by zaznać uroków morskiej podróży, jeść najbardziej wyszukane dania, bawić się w kasynach, oglądać teatralne musicale i obrazy zgromadzone w galerii, grać na wielkich pokładach w tenisa i golfa (naprawdę!) oraz pławić się w prywatnych jacuzzi. To, co najcenniejszego mają dziś do zaoferowania transatlantyki, to ucieczka ze zmęczonego wojną, strachem i waśniami świata. Z chwilą gdy statek wypływa w morze, kończy się władza prezydentów, premierów i parlamentów. Znajdujemy się na przemieszczającej się wyspie wszelkich rozkoszy, na której królem okazuje się kapitan. Ale jego władza jest raczej teatralna (w odniesieniu do pasażerów) i ani trochę nie przeszkadza w folgowaniu wyobraźni, która zachęca, by zakosztować bezpiecznego hedonizmu. To taki sen człowieka początku XXI wieku. Wiem dobrze, bo mnie też się śni n
[email protected]
- Dziękuję, dobrze, dlaczego pan pyta?
- Bo wszyscy jesteśmy ciekawi, jak się pan przygotowuje do rejsu.
- Jakiego rejsu?
- No, niech pan nie udaje. Jest pan już na pokładzie?
- Na pokładzie czego? Jestem w domu!
- Jak to w domu?! Mnie pan nie oszuka. Mam pewne informacje i wiem, że pan jest teraz na "Queen Mary"!!!
Potem drugi podobny telefon, i trzeci. Zaprzeczam, zaprzeczam, zaprzeczam. Wreszcie SMS od kolegi, który właśnie wrócił z Maroka: "Czy jesteś teraz na tym nowym dużym okręcie?!". I widzę, jak moje palce zaczynają klikać na telefonie: "Wiesz, zdaje mi się, że jestem ".
Ktoś, widać, puścił plotkę, że ja - wielbiciel potężnych transatlantyków, a niegdyś oficer rozrywkowy na "Stefanie Batorym" - znalazłem się wśród pasażerów dziewiczego rejsu "Queen Mary 2". Ale tam mnie nie ma. Jestem w swoim podwarszawskim domu. Kiedy jednak rozglądam się wokół siebie, widzę morskie mapy nawigacyjne, kapitańską lunetkę, latarnie morskie i wielki model "Titanica". Tak przecież zawsze wygląda mój pokój, dzięki czemu ciągle jestem na tym "dużym okręcie".
Teraz "Titanic" ma godnego następcę, stworzonego na zamówienie do niedawna brytyjskiego armatora Cunard Line. Dzisiaj większościowymi udziałowcami są tu Amerykanie. I to oni zdecydowali, by na największy, najnowocześniejszy, najbezpieczniejszy i najbardziej luksusowy statek pasażerski w dziejach świata wydać 780 milionów dolarów. Przedsięwzięcie paraliżujące swym ogromem niejednego finansistę. A jednak Cunard zamierza dobrze zarobić na nowej "Królowej". Swoje wyliczenia opiera na dokładnych badaniach, które wykazały, że już w 2001 r. było na świecie ponad milion pasażerów gotowych zapłacić nawet rekordowo wysoką cenę za rejs dalekomorski gwarantujący im luksus i całkowite bezpieczeństwo. Od tego czasu liczba zainteresowanych ciągle rośnie. Statki pasażerskie nieoczekiwanie dla samych siebie wpłynęły w kolejną złotą erę swojej historii. Zupełnie jak 100 lat temu
"Titanic" też był największy, najbezpieczniejszy i najbardziej elegancki, gdy 14 kwietnia 1912 r. zatonął po zderzeniu z górą lodową. Ta tragedia - jak żadna inna - trafiła do wyobraźni ludzi. Do dzisiaj robi wrażenie: przeraża i pociąga. Nie tylko nie zniechęciła do podróży morskich, lecz w niezrozumiały sposób dodała im nowego powabu, niejako czyniąc luksusowy rejs elementem przedziwnego psychologicznego survivalu.
Sukces filmu "Titanic" potwierdził tylko prawidłowość, którą zaobserwowałem dużo wcześniej, pracując na "Stefanie Batorym". Nie było w tamtejszej bibliotece bardziej rozchwytywanych książek niż te opowiadające historię tragedii "Titanica". Nie było w czasie kolacji kapitańskiej bardziej nieuniknionego tematu niż "Titanic". Nie było też nikogo, kto nie wypatrywałby na horyzoncie góry lodowej. Czytaliśmy, dyskutowaliśmy, wypatrywaliśmy, ale w głębi serca byliśmy spokojni: w erze radarów, komunikacji satelitarnej historia "Titanica" nie miała prawa się powtórzyć. Teraz pływa się naprawdę bezpiecznie.
Doceniają to ci wszyscy, którzy coraz dotkliwiej odczuwają stres związany z lataniem samolotami. Groźba zamachów terrorystycznych sprawiła, że lotniskowe procedury osiągnęły szczyt uciążliwości, a w trakcie lotu trudno nie myśleć o zagrożeniu. W porównaniu z tym luksusowy transatlantyk, taki jak "Queen Mary 2", wydaje się istną pływającą wyspą szczęścia. Dla terrorystów jest obiektem trudnym i słabo osiągalnym. Pasażerowie płacą kosmiczne sumy za bilet nie tylko po to, by zaznać uroków morskiej podróży, jeść najbardziej wyszukane dania, bawić się w kasynach, oglądać teatralne musicale i obrazy zgromadzone w galerii, grać na wielkich pokładach w tenisa i golfa (naprawdę!) oraz pławić się w prywatnych jacuzzi. To, co najcenniejszego mają dziś do zaoferowania transatlantyki, to ucieczka ze zmęczonego wojną, strachem i waśniami świata. Z chwilą gdy statek wypływa w morze, kończy się władza prezydentów, premierów i parlamentów. Znajdujemy się na przemieszczającej się wyspie wszelkich rozkoszy, na której królem okazuje się kapitan. Ale jego władza jest raczej teatralna (w odniesieniu do pasażerów) i ani trochę nie przeszkadza w folgowaniu wyobraźni, która zachęca, by zakosztować bezpiecznego hedonizmu. To taki sen człowieka początku XXI wieku. Wiem dobrze, bo mnie też się śni n
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 4/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.