Szewach Weiss dokonał rzeczy niemożliwej: przyczynił się do wspólnego polsko-żydowskiego spojrzenia na historię

- Właśnie, a wyjść po żydowsku oznacza długo się żegnać i zostać - zażartował Oleksy. Tę opowieść przytoczył Szewach Weiss podczas jednego z licznych pożegnań, które dla niego w Polsce urządzono.
- Nie, nie, ja nie zostaję. Ja naprawdę wyjeżdżam. O proszę, mam bilet na samolot. Będę pisał książkę, spotykał się z rodziną, miał czas dla wnuczki. To pożegnanie trwa już za długo - mówi Szewach Weiss.
Siedzimy w gabinecie ambasadora. Wszędzie pełno pudeł z książkami, papierami, fotografiami. Za godzinę wprowadzi się nowy ambasador Państwa Izrael. Na ścianie fotografie władz izraelskich: prezydent, premier, minister spraw zagranicznych. Zostają. Obok zdjęcia gospodarza z prezydentem i premierem Polski. - Te zabieramy - przypomina ambasador panu Wojtkowi, swojemu polskiemu kierowcy. Na końcu w pudłach znikają dwie fotografie: wnuczki i Szymona Peresa. - On zawsze będzie moim ministrem - powiada Weiss.
Uroczy gawędziarz, profesjonalny dyplomata
- Mój kierowca, pan Wojtek, pozostaje najbliższym mi człowiekiem w Polsce - mówi Weiss. Spędził z nim znaczną część trzyletniego ambasadorowania. Bo co najmniej połowę każdego tygodnia był w podróży. - Przejechałem po Polsce ponad 153 tys. km. Nie ma regionu, w którym bym nie był. Kocham polski krajobraz. Nieraz otwierałem okno w aucie, by poczuć zapach miejsc, przez które przejeżdżałem. Ochrona się krzywiła, że to niebezpieczne. I padają nazwy miast i miasteczek. Zwłaszcza tych tchnących atmosferą prowincjonalnej Polski. Tej, która była wspólną ziemią Polaków i Żydów.
- Tam ciągle w murach i belkach drewnianych domków słychać jidysz - ambasador powtarza, że fascynuje go język polskich Żydów.
W rozmowie wraca nazwa Płońsk. To miejsce urodzenia Dawida Ben Guriona, twórcy Państwa Izrael. Szewach Weiss jest honorowym obywatelem Płońska. A muzeum Ben Guriona znajdzie się w starym, drewnianym domu, przeniesionym do centrum miasta. Takim samym jak dom, w którym twórca syjonizmu przyszedł na świat.
Podróż ambasadora po Polsce to odkurzanie śladów polsko-żydowskiej przeszłości. Szewach Weiss osiągnął sukces niezwykły. Trudno mu zliczyć pomniki, cmentarze, synagogi i domy podniesione z ruiny i przywrócone wspólnemu myśleniu o historii. Co najważniejsze, przywrócone w sposób naturalny, bez konfliktów, ale i bez pompy. Pamięć wspólnej historii, niszczona przez Niemców i zakłamana przez komunistów, będzie kiedyś opisana. Dzięki charyzmie i katorżniczej pracy ambasador doprowadził do przełomu w tym, co dla Polaków i Żydów było najtrudniejsze - w ocenie wspólnej historii.
Nie można się żegnać z samym sobą
- Ile było pożegnań? Nie wiem, może czterdzieści, może pięćdziesiąt. Za dużo - uśmiecha się Szewach Weiss. - Znudzę się wam. Szybko jednak dodaje, że sam nie zorganizował ani jednego. - Nie można się żegnać z samym sobą. Wszystkie organizowali Polacy. I to nie były pożegnania z ambasadorem. To były pożegnania z Szewachem. Miło być Szewachem. Mam wrażenie - powiada - że te pożegnania były szczere, że Polacy nie chcą, bym wyjeżdżał. I ja nie chciałem, ale takie są reguły dyplomatycznego życia.
Seria pożegnań ambasadora Weissa trwała z górą dwa miesiące. Od chwili gdy oficjalnie powiadomił o swoim odejściu setki ludzi, których zaliczał do grona przyjaciół, w mieszkaniach, teatrach i salach bankietowych żegnano Szewacha. Takiego pożegnania nie miał żaden z ambasadorów urzędujących dotychczas w Polsce. Ani Marketa Fialkova, pierwsza ambasador Czechosłowacji po 1989 r., działająca z Polakami w antykomunistycznym podziemiu, ani nasz węgierski przyjaciel Ákos Engelmayer, też aktywny w podziemiu, ani superfachowiec z USA Daniel Fried. Na pożegnaniach Szewacha Weissa spotykali się ludzie ze wszystkich stron politycznych barykad. A sam ambasador jednym tchem wyliczał, jak to wymieniał uściski z Leszkiem (Millerem) i udzielał rad Jerzemu (Kropiwnickiemu - prezydentowi Łodzi) lub jak miło gawędziło mu się z ministrem Cimoszewiczem. Niby nic nadzwyczajnego, bo rolą dyplomaty jest utrzymywanie kontaktów ze wszystkimi ważnymi ludźmi w kraju urzędowania, ale kontaktować się i przyjaźnić to dwie różne rzeczy. Wszyscy wymienieni (a lista może być długa) żegnali Szewacha, a nie ambasadora.
Może Szewach Weiss jest uroczym człowiekiem, gawędziarzem, a nie dyplomatą? Otóż nie. Mieliśmy do czynienia ze stuprocentowym zawodowcem. Ambasador załatwiał sprawy niesłychanie trudne: sprzedaż broni, współpracę wojskową. - To wciąż tajne - uciekł z uśmiechem od pytań o konkrety. Budował porozumienie polityczne i jego zasługą jest w części to, że stosunki polsko-izraelskie układają się wzorowo.
Ambasador, profesor, Szewach...
Pomagały też talenty profesora politologii i wybitnego praktyka politycznego. Ambasador był krótko ekspertem sejmowej komisji przygotowującej reformę samorządową, bo sam wprowadzał ją w Izraelu. Gdy dawał wykłady, słuchano profesora, a nie dyplomaty wygłaszającego nudnawy referat. - Mógłbym zostać w Polsce i jako latający profesor zarabiać wykładami - mówi. Wymienia nazwy najlepszych uczelni namawiających go do zostania. - Ale ja wyjeżdżam - mówi zdecydowanie. Nie całkiem jednak, bo co dwa, trzy tygodnie będzie wracał. We współpracy z Uniwersytetem Warszawskim chce napisać książkę o wpływie Żydów z Polski na powstanie Państwa Izrael. - Moim sposobem na komunikowanie się z Polakami będą eseje zamieszczane co dwa tygodnie we "Wprost" - dodaje.
Prezydent z Borysławia?
Politycy izraelscy nie ukrywają, iż Szewach Weiss za dwa lata będzie jednym z najpoważniejszych kandydatów na prezydenta Państwa Izrael. Sam zainteresowany uważa, iż za wcześnie, by o tym mówić. I opowiada o zapalniczce, którą zapalał papierosa premierowi Rabinowi. Ostatniego, kilka minut przed zabójstwem Rabina. A potem opowiada o tym, jak Icchak Rabin zaproponował Knesetowi jego kandydaturę na przewodniczącego parlamentu i jak przedstawiciele opozycji mówili, że poprą Szewacha Weissa. Bo jak tu nie poprzeć swojego profesora i wychowawcy? Abraham Szapiro, ówczesny lider partii ortodoksyjnych Żydów, zgłaszając poparcie dla Szewacha, stwierdził: "Ja jestem z Drohobycza, a on z Borysławia, to jak ja mogę na niego nie głosować?".
Wyjeżdża człowiek niezwykły. Polityk, dyplomata, uczony. Przede wszystkim jednak wyjeżdża człowiek, który dokonał sztuki z pozoru niemożliwej - stworzył wspólne polsko-żydowskie spojrzenie na historię. Dla nas, którzy go znamy, wyjeżdża Szewach - mądry, ciepły człowiek, służący zawsze radą i pomocą. Dawid Peleg, jego następca, jest przyjacielem Polski i wybitnym dyplomatą. W polskim domu pod izraelską flagą zbudowanym ciężką pracą Szewacha Weissa będzie się musiał liczyć z duchową obecnością poprzednika. Bo jest w tym nieco racji, że Szewach Weiss wychodzi po żydowsku, czyli nawet jak wyjeżdża, to na szczęście trochę zostaje - na Uniwersytecie Warszawskim i w tygodniku "Wprost".
Jerzy Marek Nowakowski
Więcej możesz przeczytać w 4/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.