Socjalizm niszczy zawodową ligę hokeja
Setki sportowców, którzy grają zawodowo w hokeja w najlepszej lidze świata, zachowują się tak jak Andrzej Lepper. Nie rozumieją oni, że płace zależą bezpośrednio od zysków przedsiębiorstwa. Ich przedsiębiorstwo nazywa się National Hockey League. I choć NHL przynosiła w ostatnich latach prawie 2 miliardy USD przychodu rocznie, stoi na skraju bankructwa. Obecne finały playoff z udziałem Krzysztofa Oliwy (Calgary Flames), jedynego Polaka, który zdobył już najwyższe trofeum w tej dyscyplinie - Puchar Stanleya, mogą być ostatnimi. Widmo bankructwa jest zasługą zawodników, żądających podwyżek i tak już milionowych kontraktów, mimo że rynek tych podwyżek nie uzasadnia. Wręcz przeciwnie, wartość kontraktów powinna być obniżona, bo zmniejszają się dochody.
Zarobki zawodowych hokeistów pochłaniają do 75 proc. wpływów całej ligi. Minimalna gwarantowana płaca to ponad 600 tys. USD rocznie. Maksymalnej granicy, jak w koszykarskiej NBA, gdzie funkcjonuje tzw. salary cup (górny limit zarobków przewidziany na każdy zespół), w hokeju nie ma. Jest za to socjalizm w czystej formie - strajki, żądania i coraz niższa wydajność pracy. Właściciele ligi i klubów wreszcie powiedzieli - dość. Nowy sezon na pewno nie rozpocznie się więc w terminie, bo nie zamierzają oni ulec naciskom.
Mała rzecz, a cieszy
Amerykańsko-kanadyjska zawodowa liga jest dla hokeja tym, czym dla koszykówki byli Harlem Globetrotters, a dla piłki nożnej Real Madryt - doskonałością. Grali w niej najwięksi hokeiści wszech czasów: Wayne Gretzky, Gordie Howe, Tony Esposito, Mario Lemieux, Bobby Hull czy Guy Lafleur. NHL była odrębną planetą i wyłaniała własnego mistrza świata, zupełnie nie zważając na to, że gdzieś w świecie toczyły się igrzyska z genialnymi na owe czasy Rosjanami. Bo w prawdziwym hokeju zawodowym przez lata liczyła się tylko Kanada. Leopold Tyrmand, komentując w swoim "Dzienniku 1954" notkę "Trybuny Ludu" o wyższości hokeistów radzieckich nad amatorską Kanadą (zawodowcy nie grali z rzekomymi amatorami z ZSRR aż do późnych lat 70.), tak skwitował tę bzdurę: "Mała rzecz, a cieszy".
Szukając szans na rozwój, NHL otworzyła się najpierw szeroko na USA, a potem na Rosję i resztę Europy, ale też wystawiła się na mnóstwo zagrożeń. Jednym z nich stały się importowane z zagranicy związki zawodowe, a za nimi absurdalne żądania, poparte niespotykaną w zawodowym sporcie presją. Hokeiści po głośnym studniowym strajku sprzed dziesięciu lat przechwycili 75 proc. dochodu klubów na pensje, ubezpieczenia i przywileje socjalne. Właściciele próbowali kontrować, ale groźby lokautu nie złamały oporu zawodników.
Widmo katastrofy
Nadciągającą nad NHL katastrofę najlepiej widać na trybunach. Do niedawna dzięki sprzedaży abonamentów były one pełne. Według Chrisa Reiko, dziennikarza sportowego z Kalifornii, w tegorocznym sezonie zasadniczym na widowniach liczących przeciętnie 20 tys. miejsc, co czwarte było puste. Kibice zniechęcili się brakiem zaangażowania zawodników (gwarantowane zarobki nie zmuszają do ciężkiej pracy), małą liczbą bramek i tym, że większość spotkań tak naprawdę toczy się o nic. Finaliści playoff (mistrzowskiej fazy) znani są na długo przed końcem rozgrywek. Mało kibiców to mało pieniędzy i reklamodawców. Z danych Arthura Levitta, byłego szefa komisji papierów wartościowych, wynika, że aż 19 spośród 30 klubów NHL przynosi straty - średnio 18 mln USD na sezon.
Upadek grozi tak sławnym klubom, jak Ottawa Senators czy Pittsburgh Penguins. W tym ostatnim stała się rzecz zadziwiająca: klub, którego nie było stać na wypłacanie 50 mln USD rocznie supergwieździe Mario Lemieux, przekazał mu swoje akcje i pełnię władzy. Lemieux pozwalniał co kosztowniejszych partnerów (m.in. "ochroniarza" Oliwę), ale budżetu "Pingwinów" nie zrównoważył.
Chris Reiko twierdzi, że problemem NHL jest brak nowych gwiazd. Konkurencyjna NBA (zawodowa liga koszykówki) wciąż lansuje nowe nazwiska. W dodatku fani mają ogromne problemy z identyfikacją gwiazd, mało kto jest w stanie spamiętać po dwudziestu hokeistów z każdej ekipy. Rosjanie dawno przestali być atrakcją, a Czesi poza lodowiskiem są najzwyczajniej nudni. Wyjątkiem był ostatnio najlepszy bramkarz świata Dominik Haszek, który po odniesieniu kontuzji dobrowolnie zrezygnował z 3 mln USD należnych poborów. Niezadowoleni z tego gestu hokeiści twierdzą, że Haszek pieniądze dostał, ale umówił się z pracodawcą, iż będzie mówił co innego. Miałoby to poskromić finansowe łakomstwo kolegów.
Problemem jest to, że hokeiści nie zamierzają rezygnować ze swoich gaż. Polak Mariusz Czerkawski, zarabiający milion dolarów rocznie w New York Islanders, twierdzi, iż liga ma kłopoty z powodu złego zarządzania, a nie wygórowanych płac: - Przecież to właściciele podpisywali milionowe kontrakty, więc do kogo teraz mają pretensje? Związek zawodowy hokeistów Unia wręcz wyśmiał wezwanie do obniżki płac. Związek nie jest zainteresowany tym, że właśnie kończy się kontrakt NHL z kablową siecią ESPN, i że ta, nawet jeśli go przedłuży, to najwyżej za pół ceny. Bo mecze są nudne, pada coraz mniej goli. Rozważa się powiększenie bramek i zmniejszenie bramkarskich parkanów.
Komisarz Gary Bettman, choć bagatelizuje widmo katastrofy, przestrzega, że od strajku w 1994 r. zarobki wzrosły o 250 proc. i wynoszą średnio dla całej ligi aż 1,6 mln USD! To o pół miliona więcej, niż otrzymują zawodnicy NFL (ligi amerykańskiego futbolu zawodowego). Szef związku zawodowego hokeistów Bob Goodenow zarabia rocznie milion dolarów!
Ucieczka do Rosji?
Najlepsi gracze, asekurując się przed plajtą i bezrobociem, szukają pracy w... lidze rosyjskiej. Taki pomysł ma słynny Czech Jaromir Jagr z New York Rangers: "Szansę gry w Moskwie oceniam na 95 proc" - wyznał w "The New York Times".
Ucieczka hokeistów z Kanady i USA do Rosji byłaby ironią historii - dotychczas było tylko odwrotnie. Już jesienią gwiazdy NHL mogą błyszczeć w rosyjskiej superlidze: w Dynamo i CSKA, w Magnitogorsku, Omsku, Permie, Ufie czy Chabarowsku. Kiedy związkowcy wytargują nową umowę płacową z NHL, wrócą. Nikt nie rozważa wariantu, że nic nie wytargują. Bo dziś to właściciele zapowiadają strajk - aż do zwycięstwa. Chcą salary cup (maksimum 50 proc. dochodów na wypłaty) i karny podatek za łamanie dyscypliny finansowej.
Jeśli do połowy września nie uda się podpisać nowego kontraktu, a nic na to nie wskazuje, NHL zawiesi działalność. Zawodnicy nie przejmują się problemami właścicieli. - To przecież miliarderzy, nic im nie będzie. Możemy mieć najdłuższy strajk w historii mówi "Wprost" Mariusz Czerkawski.
Zarobki zawodowych hokeistów pochłaniają do 75 proc. wpływów całej ligi. Minimalna gwarantowana płaca to ponad 600 tys. USD rocznie. Maksymalnej granicy, jak w koszykarskiej NBA, gdzie funkcjonuje tzw. salary cup (górny limit zarobków przewidziany na każdy zespół), w hokeju nie ma. Jest za to socjalizm w czystej formie - strajki, żądania i coraz niższa wydajność pracy. Właściciele ligi i klubów wreszcie powiedzieli - dość. Nowy sezon na pewno nie rozpocznie się więc w terminie, bo nie zamierzają oni ulec naciskom.
Mała rzecz, a cieszy
Amerykańsko-kanadyjska zawodowa liga jest dla hokeja tym, czym dla koszykówki byli Harlem Globetrotters, a dla piłki nożnej Real Madryt - doskonałością. Grali w niej najwięksi hokeiści wszech czasów: Wayne Gretzky, Gordie Howe, Tony Esposito, Mario Lemieux, Bobby Hull czy Guy Lafleur. NHL była odrębną planetą i wyłaniała własnego mistrza świata, zupełnie nie zważając na to, że gdzieś w świecie toczyły się igrzyska z genialnymi na owe czasy Rosjanami. Bo w prawdziwym hokeju zawodowym przez lata liczyła się tylko Kanada. Leopold Tyrmand, komentując w swoim "Dzienniku 1954" notkę "Trybuny Ludu" o wyższości hokeistów radzieckich nad amatorską Kanadą (zawodowcy nie grali z rzekomymi amatorami z ZSRR aż do późnych lat 70.), tak skwitował tę bzdurę: "Mała rzecz, a cieszy".
Szukając szans na rozwój, NHL otworzyła się najpierw szeroko na USA, a potem na Rosję i resztę Europy, ale też wystawiła się na mnóstwo zagrożeń. Jednym z nich stały się importowane z zagranicy związki zawodowe, a za nimi absurdalne żądania, poparte niespotykaną w zawodowym sporcie presją. Hokeiści po głośnym studniowym strajku sprzed dziesięciu lat przechwycili 75 proc. dochodu klubów na pensje, ubezpieczenia i przywileje socjalne. Właściciele próbowali kontrować, ale groźby lokautu nie złamały oporu zawodników.
Widmo katastrofy
Nadciągającą nad NHL katastrofę najlepiej widać na trybunach. Do niedawna dzięki sprzedaży abonamentów były one pełne. Według Chrisa Reiko, dziennikarza sportowego z Kalifornii, w tegorocznym sezonie zasadniczym na widowniach liczących przeciętnie 20 tys. miejsc, co czwarte było puste. Kibice zniechęcili się brakiem zaangażowania zawodników (gwarantowane zarobki nie zmuszają do ciężkiej pracy), małą liczbą bramek i tym, że większość spotkań tak naprawdę toczy się o nic. Finaliści playoff (mistrzowskiej fazy) znani są na długo przed końcem rozgrywek. Mało kibiców to mało pieniędzy i reklamodawców. Z danych Arthura Levitta, byłego szefa komisji papierów wartościowych, wynika, że aż 19 spośród 30 klubów NHL przynosi straty - średnio 18 mln USD na sezon.
Upadek grozi tak sławnym klubom, jak Ottawa Senators czy Pittsburgh Penguins. W tym ostatnim stała się rzecz zadziwiająca: klub, którego nie było stać na wypłacanie 50 mln USD rocznie supergwieździe Mario Lemieux, przekazał mu swoje akcje i pełnię władzy. Lemieux pozwalniał co kosztowniejszych partnerów (m.in. "ochroniarza" Oliwę), ale budżetu "Pingwinów" nie zrównoważył.
Chris Reiko twierdzi, że problemem NHL jest brak nowych gwiazd. Konkurencyjna NBA (zawodowa liga koszykówki) wciąż lansuje nowe nazwiska. W dodatku fani mają ogromne problemy z identyfikacją gwiazd, mało kto jest w stanie spamiętać po dwudziestu hokeistów z każdej ekipy. Rosjanie dawno przestali być atrakcją, a Czesi poza lodowiskiem są najzwyczajniej nudni. Wyjątkiem był ostatnio najlepszy bramkarz świata Dominik Haszek, który po odniesieniu kontuzji dobrowolnie zrezygnował z 3 mln USD należnych poborów. Niezadowoleni z tego gestu hokeiści twierdzą, że Haszek pieniądze dostał, ale umówił się z pracodawcą, iż będzie mówił co innego. Miałoby to poskromić finansowe łakomstwo kolegów.
Problemem jest to, że hokeiści nie zamierzają rezygnować ze swoich gaż. Polak Mariusz Czerkawski, zarabiający milion dolarów rocznie w New York Islanders, twierdzi, iż liga ma kłopoty z powodu złego zarządzania, a nie wygórowanych płac: - Przecież to właściciele podpisywali milionowe kontrakty, więc do kogo teraz mają pretensje? Związek zawodowy hokeistów Unia wręcz wyśmiał wezwanie do obniżki płac. Związek nie jest zainteresowany tym, że właśnie kończy się kontrakt NHL z kablową siecią ESPN, i że ta, nawet jeśli go przedłuży, to najwyżej za pół ceny. Bo mecze są nudne, pada coraz mniej goli. Rozważa się powiększenie bramek i zmniejszenie bramkarskich parkanów.
Komisarz Gary Bettman, choć bagatelizuje widmo katastrofy, przestrzega, że od strajku w 1994 r. zarobki wzrosły o 250 proc. i wynoszą średnio dla całej ligi aż 1,6 mln USD! To o pół miliona więcej, niż otrzymują zawodnicy NFL (ligi amerykańskiego futbolu zawodowego). Szef związku zawodowego hokeistów Bob Goodenow zarabia rocznie milion dolarów!
Ucieczka do Rosji?
Najlepsi gracze, asekurując się przed plajtą i bezrobociem, szukają pracy w... lidze rosyjskiej. Taki pomysł ma słynny Czech Jaromir Jagr z New York Rangers: "Szansę gry w Moskwie oceniam na 95 proc" - wyznał w "The New York Times".
Ucieczka hokeistów z Kanady i USA do Rosji byłaby ironią historii - dotychczas było tylko odwrotnie. Już jesienią gwiazdy NHL mogą błyszczeć w rosyjskiej superlidze: w Dynamo i CSKA, w Magnitogorsku, Omsku, Permie, Ufie czy Chabarowsku. Kiedy związkowcy wytargują nową umowę płacową z NHL, wrócą. Nikt nie rozważa wariantu, że nic nie wytargują. Bo dziś to właściciele zapowiadają strajk - aż do zwycięstwa. Chcą salary cup (maksimum 50 proc. dochodów na wypłaty) i karny podatek za łamanie dyscypliny finansowej.
Jeśli do połowy września nie uda się podpisać nowego kontraktu, a nic na to nie wskazuje, NHL zawiesi działalność. Zawodnicy nie przejmują się problemami właścicieli. - To przecież miliarderzy, nic im nie będzie. Możemy mieć najdłuższy strajk w historii mówi "Wprost" Mariusz Czerkawski.
Więcej możesz przeczytać w 19/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.