Dzieje nie przekazały nam wypadku - pisał w kwietniu 1943 r. Zygmunt Nowakowski, publicysta londyńskich "Wiadomości" - tak totalnego mordu, dokonanego w sposób tak nikczemny i w jeszcze bardziej nikczemny sposób zatajonego". Co miał na myśli? 13 kwietnia 1943 r. Niemcy ogłosili komunikat o odnalezieniu pod Smoleńskiem grobów tysięcy polskich oficerów. Ściślej mówiąc, dwa dni wcześniej donosiła o tym niemiecka rozgłośnia radiowa Transocean. W najnowszej historii rozpoczynała się epoka smoleńska, jak ją nazwał w owych dniach Nowakowski. W jego przeczuciu waga kłamstwa i jego polityczne skutki miały się okazać nie mniejsze niż skutki egzekucji tysięcy bezbronnych polskich jeńców. Owa epoka smoleńska - epoka zbrodni, kłamstwa, dziesiątek mistyfikacji i fałszerstw, których celem było ukrycie prawdy - miała trwać aż do 13 kwietnia 1990 r., gdy Michaił Gorbaczow w Moskwie podczas wizyty prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego zdecydował się uczciwie ujawnić, że to Sowieci dokonali zbrodni katyńskiej.
Jednocześnie kończyła się haniebna polityczna "gra Katyniem", w której lęk przed prawdą łączył po stronie kłamstwa i zbrodni oskarżycieli i obrońców, stalinowskich zbrodniarzy i demokratycznych polityków. Najprościej problem ten ujął sir Alexander Cadogan, podsekretarz stanu w brytyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych: "Co jest złowieszczego w tej sprawie, to jej dalekosiężne polityczne reperkusje. Jeśli wina rosyjska zostanie udowodniona, czy możemy oczekiwać od Polaków pokojowego współżycia z Rosjanami w czasach, które nadejdą?". Równie ważne, jak się zdaje, były inne aktualne wówczas pytania: czy jeśli wina Rosjan zostanie udowodniona, to 190 sowieckich dywizji na froncie wschodnim nadal będzie dźwigać główny ciężar wojny? A z amerykańskiego punktu widzenia, czy Rosja napiętnowana za zbrodnię katyńską zechce przystąpić do wojny z Japonią?
Goebbelsa bomba propagandowa z opóźnionym zapłonem
To, że Niemcy długo przed ujawnieniem grobów katyńskich znali prawdę, wydaje się niewątpliwe. Pierwsze prace ekshumacyjne przeprowadzano na Kozich Górach - jak wynika z dokumentacji niemieckiego żołnierza Richarda Stieblera, jednego z uczestników tych zdarzeń - już na jesieni 1942 r. Na rozkaz z Berlina groby zostały jednak zasypane, by czekać na "właściwszy moment". Ten moment nastąpił pół roku później, już po klęsce stalingradzkiej. Joseph Goebbels, minister propagandy III Rzeszy, zapisał w swym osobistym dzienniku 9 kwietnia 1943 r.: "Bolszewicy trzasnęli tu po prostu 10 000 jeńców polskich, w tej liczbie więźniów cywilnych, biskupów, inteligentów, artystów itd. Spowoduję, aby polskie groby masowe odwiedzili znajdujący się w Berlinie dziennikarze zagraniczni". Liczył, że ta chyba najpotężniejsza w dziejach nowożytnych bomba propagandowa rozbije sojusze, zwróci Polaków i Brytyjczyków przeciwko Rosji, a być może doprowadzi do zmiany aliansów. Niemcy w tej grze propagandowej posunęli się do zaproszenia do Katynia gen. Władysława Sikorskiego, premiera polskiego rządu na uchodźstwie, gwarantując mu pełne bezpieczeństwo. Sikorski z zaproszenia nie skorzystał, co w niczym nie wpłynęło na szydercze oskarżenie Polaków przez Stalina o współpracę z Hitlerem, a w efekcie na zerwanie z nami, pod byle pretekstem, stosunków politycznych.
Formuła brytyjskiego milczenia
To, że także Brytyjczycy znali prawdę katyńską w chwili odkrycia grobów polskich oficerów, nie ulega wątpliwości od roku 1972, to znaczy od chwili, gdy zgodzili się prawie po trzydziestu latach ujawnić raport Owena O'Malleya, brytyjskiego ambasadora przy polskim rządzie w Londynie. "(...)Jeśli okaże się, że potworna zbrodnia została popełniona przez obcy rząd - choć rząd zaprzyjaźniony - i że my, choćby z jak najważniejszych powodów zmuszeni byliśmy zachować się tak, jakby czyn nie był przez niego popełniony, czy nie stoimy w obliczu niebezpieczeństwa oszukiwania nie tylko innych, ale i samych siebie? - pisał 24 maja 1943 r. - Przynajmniej możemy dokonać zadośćuczynienia i potwierdzenia naszej wierności zasadom prawdy, sprawiedliwości i współczucia." W owej epoce smoleńskiej nie było jednak miejsca na prawdę, sprawiedliwość i współczucie. W tajnym komentarzu do raportu O'Malleya sir William Denis Allen, jeden z pracowników Foreign Office, zapisał formułę wieloletniego brytyjskiego milczenia: "W istocie O'Malley nakłania nas do postępowania zgodnie z przykładem, który Polacy są - niestety - skłonni nam dawać, byśmy w naszej dyplomacji pozwolili sercu rządzić głową". Wspominany już sir Alexander Cadogan dodawał: "(...) na podstawie świadectw, które mamy, trudno jest uciec przed obwinieniem Rosjan. Rodzi to oczywiście poważne problemy, ale nikt - myślę - nie wskazał na to, że z czysto moralnego punktu widzenia nie są one nowe (...). Oczywiście, nie możemy obecnie nic zrobić w tej sprawie".
Alianci doskonale poinformowani
W świetle dostępnych dzisiaj źródeł i relacji trudno się oprzeć wrażeniu, że alianci wiedzieli o katyńskiej zbrodni nieledwie wszystko. Wiedziano, że w kwietniu i maju polscy oficerowie wywożeni z obozu kozielskiego trafiali poprzez stacyjkę w Gniezdowie do Lasu Katyńskiego, skąd już nie wracali. Dysponowano informacjami rosyjskich kolejarzy, którzy - to sprawa zupełnie nieznana - uważali za konieczne przekazanie w kwietniu 1940 r. Polakom, że enkawudziści koło stacji Gniezdowo mordują polskich oficerów! Wiadomo było, że w marcu 1942 r. grupa polskich robotników kolejowych niemieckiego pociągu budowlanego "Bauzug 2005 - München" odkopała w jednym z grobów katyńskich zwłoki polskich oficerów i oznaczyła to miejsce dwoma brzozowymi krzyżami. Dopiero jednak w 1991 r. por. Ryszard Rubasiński "Dolata" ujawnił, że o tym odkryciu osobiście złożył meldunek wraz ze szkicem terenu na ręce oficerów AK pod Warszawą. Co więcej, że ten meldunek został przez radiostację działającą w okolicach Marek przekazany do Londynu. Najważniejszego ustalenia w tej sprawie dokonał prof. Jacek Trznadel, który w 1990 r. odnalazł Zbigniewa Koźlińskiego, w 1940 r. mającego 18 lat. Jego relacja rzuca nowe światło na problem zatajenia prawdy katyńskiej. Oto w maju 1940 r. Edward Koźliński, ojciec Zbigniewa, właściciel Gniezdowa i Lasu Katyńskiego, przypadkiem został przez dwóch oficerów NKWD zawieziony do Lasu Katyńskiego. Miał odszukać broń i pieniądze zakopane tam w latach rewolucji. Gdy znaleźli się na miejscu, trafili na polanę z dwoma otwartymi rowami pełnymi ciał polskich oficerów. Koźliński natychmiast został cofnięty przez swych "opiekunów" i zamknięty w areszcie na stacji w Gniezdowie, skąd cudem zdołał uciec. Meldunek o tym, czego był świadkiem, poprzez konspirację polską w Grodnie przekazał synowi, a ten w czerwcu 1940 r. złożył go na ręce oficerów wywiadu w Warszawie przy placu Inwalidów. Nie potrafił podać ich nazwisk ani nazwy organizacji, lecz wszystko wskazuje na to, że meldunek został odebrany przez oficerów organizacji Muszkieterowie i niewątpliwie przekazany do Londynu.
Władze Rzeczypospolitej najpewniej wiedziały zatem, że NKWD dokonało zbrodni katyńskiej, kilka tygodni po zdarzeniu. Co więcej, Zbigniew Koźliński już w 1941 r., po zajęciu Smoleńszczyzny przez Niemców, dwa razy na rozkaz podziemia udał się wraz z kilkuosobową grupą na miejsce zbrodni, by znaleźć jej potwierdzenie w wywiadzie z mieszkańcami i wykonać szkice. Uczestnicy tych misji prowadzili indywidualne poszukiwania i sporządzali raporty dla dowództwa wywiadu w Warszawie. Nie były to jedyne misje wywiadowcze, których celem był Las Katyński, podejmowane przez AK w latach 1941--1942. Jak wynika z relacji Zdzisława Petelczyca, opublikowanej w "Rewizji nadzwyczajnej" w 1991 r., podobne misje zostały zlecone też innym oddziałom AK-owskim działającym w okolicach Grodna.
Mimo że istnieje już ogromna literatura katyńska, niewiele wiadomo o działaniach i wysiłkach wywiadowczych podejmowanych przez podziemie niepodległościowe w celu ustalenia prawdy o losie kilkunastu tysięcy polskich oficerów "zaginionych", jak wówczas pisano, w ZSRR. Zarówno o tych, wspomnianych wyżej, podejmowanych przed ujawnieniem przez Niemców grobów katyńskich, jak i o tych organizowanych po roku 1943. Wiadomo jedynie o polskich interwencjach dyplomatycznych podejmowanych przez rząd po roku 1941. Jak zapisał w swych nie opublikowanych materiałach Tadeusz Romer, ambasador RP w Moskwie, późniejszy minister spraw zagranicznych, w ciągu niespełna dwóch lat, między lipcem 1941 r. a kwietniem 1943 r., interwencji dyplomatycznych i wojskowych mających na celu ustalenie losu oficerów doliczono się powyżej 50. Jeszcze dwa miesiące przed odkryciem grobów - w lutym 1943 r. - płk Klemes Rudnicki zwrócił się do władz radzieckich o udostępnienie pełnych list zaginionych polskich oficerów. Ta prośba, jak i inne, pozostała bez odpowiedzi.
Krzyż polskich oficerów
Zapewne najdonioślejszego odkrycia w sprawie katyńskiej dokonał nieżyjący już Zbigniew Błażyński, polski dyplomata, a w latach wojny oficer służb specjalnych. Nie wiadomo, jaką drogą i kiedy w jego ręce trafił dokument znaleziony przez historyka w jego archiwum. Błażyński odnalazł dla historii dokument PCK z 18 marca 1941 r. (czyli sporządzony dwa lata przed ujawnieniem grobów), skierowany do Centralnej Agencji Jeńców Wojennych Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Genewie. Ujawniany dzisiaj po raz pierwszy zasługuje na szersze przytoczenie.
"Biuro Informacji Polskiego Czerwonego Krzyża ma honor poinformować o otrzymaniu listów datowanych na 29 I 41, Mil.Pol.G.P.133, które były dołączone do listu Niemieckiego Czerwonego Krzyża datowanego na 11 II 41, No.VII/4-Br./HC., i spieszy dostarczyć wszystkie szczegóły, które udało mu się zebrać w sprawie jeńców polskich więzionych w Rosji Sowieckiej. Ad 1) PCK do wiosny 1940 r. otrzymywał bardzo dużo listów od jeńców więzionych w Rosji w obozach oficerskich. Począwszy od wiosny do listopada cała korespondencja z oficerami internowanymi w głębi Rosji kompletnie ustała (...) Obozy umiejscowione w środku Rosji, Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie, służyły głównie jako miejsca przetrzymywania dla oficerów (...) Jeżeli wierzyć szczegółom dostarczonym przez rodziny jeńców lub relacjom jeńców i cywilnych uchodźców, którzy zostali uwolnieni i mogli wrócić do Polski, można stwierdzić, że obozy w Starobielsku i Kozielsku były stopniowo likwidowane od marca do maja 1940 r. Jeńcy byli wysyłani grupami w kierunkach nie znanych (...).W sierpniu, wrześniu i październiku PCK korzystał w tym celu z formularzy redagowanych wspólnie z Niemieckim Czerwonym Krzyżem i wysłał przeszło 500 kwestionariuszy adresowanych do Moskwy, do Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych, Centralnej Agencji Jeńców Wojennych (...) W styczniu 1941 r. otrzymaliśmy ze Stowarzyszenia Czerwonych Półksiężyców w ZSRR 87 odpowiedzi za pośrednictwem Niemieckiego Czerwonego Krzyża. Wszystkie te odpowiedzi były negatywne". Pod listem widnieje podpis dr. Władysława Gorczyckiego, dyrektora PCK, którego nazwisko figuruje także w spisach Muszkieterów, organizacji prowadzącej wywiad na wschodzie i najpewniej przyjmującej raporty katyńskie Zbigniewa Koźlińskiego.
W świetle tego dokumentu wydaje się niewątpliwe, iż MCK w Genewie był na bieżąco informowany o polskich poszukiwaniach prawdy katyńskiej długo przed jej ujawnieniem. Co więcej, jego członkowie uczestniczyli w próbach ustalenia losów polskich oficerów i wiele wskazuje na to, że byli świadomi ich losu już w latach 1940-1941. W tym kontekście wstydliwym pytaniem historii jest pytanie o milczenie tej organizacji w dniach odkrycia katyńskiego w 1943 r. i po wojnie.
Żółw w todze
W 1992 r. polski minister sprawiedliwości umorzył śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej i jednocześnie - ze względu na "właściwość miejscową" - po uzgodnieniach ze stroną rosyjską śledztwo przejęła tamtejsza prokuratura. Efekt? Od kilkunastu lat nic się nie dzieje w tej sprawie. Coraz częściej odzywają się również głosy, że należy wszcząć polskie śledztwo, co wydaje się tym bardziej zrozumiałe, że przez wszystkie minione lata strona polska świadczyła stronie rosyjskiej wszelką pomoc prawną w tej sprawie, a jednocześnie Instytut Pamięci Narodowej zbierał materiały i wszelkie dostępne dokumenty katyńskie.
28 kwietnia 2004 r. kolegium Instytutu Pamięci Narodowej uznało, że rozstrzygnięcie o wszczęciu polskiego śledztwa w sprawie zbrodni katyńskiej należy pozostawić do osobistej decyzji prof. Leona Kieresa, prezesa instytutu, który może ją podjąć dopiero za kilka tygodni, po uprzednich konsultacjach z rządem. Jakim rządem?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.