Jak Hugo Chavez wspiera międzynarodówkę terrorystyczną
Gdy na lotnisku im. Simóna Bolćvara na obrzeżach Caracas wylądowało sześć boeingów z 950 Kubańczykami na pokładzie, rampę nr 4, gdzie odprawiane są samoloty z Hawany, otoczyły oddziały wenezuelskiej Gwardii Narodowej. Na lotnisku zabroniono używać kamer i aparatów fotograficznych. Dziennikarze w ogóle nie weszli do portu. - Bez sprawdzania paszportów i bagaży Kubańczycy przesiadali się do autobusów - opowiada Yolanda Ojeda Reyes, reporterka dziennika "El Universal", której udało się zobaczyć całe wydarzenie.
- Autobusy podstawiało biuro burmistrza, a bagaże Kubańczyków ładowali jego urzędnicy. Po kilkunastu minutach "goście" odjeżdżali z lotniska.
Castrowanie Wenezueli
Takich tajemniczych lotów, jak ten z 29 września 2003 r., było więcej. Tylko w następnym miesiącu do Wenezueli, w 76 samolotach, przyleciało 11 530 Kubańczyków. Oficjalnie - trenerów sportowych, lekarzy i nauczycieli. Nieoficjalnie wiadomo, że wielu z nich to agenci kubańskiego wywiadu DGI, którzy przylecieli w ramach "bratniej pomocy" dyktatora Kuby Fidela Castro dla prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza. Wzajemna adoracja tych środkowoamerykańskich caudillos kwitnie i już dawno przerodziła się w gorącą przyjaźń. Castro widzi w Chavezie swego następcę. "Zmiany w Wenezueli są nieodwracalne! Nikt i nic nie zdoła zatrzymać rewolucji" - mówił niedawno na cześć Chaveza Castro. Ludowy trybun Chavez chętnie ściska się z "tytanem, który rzucił wyzwanie wielkiej Ameryce", podsyłając mu przy okazji miliony baryłek darmowej ropy. Nie chce być jednak nazywany "drugim Castro". Podkreśla, że przeprowadza "konstytucyjną rewolucję", choć zanim w 1998 r. wygrał wybory, próbował - wzorem Castro - przejąć władzę w wyniku puczu (w 1992 r.). Chavezowi - tak jak jego kubańskiemu mentorowi - marzy się stworzenie bloku państw, które "powalą na kolana neoliberalizm, kapitalizm, imperializm", a przede wszystkim "pierwszego terrorystę Busha". Właśnie dlatego potrzebne mu jest partyzanckie doświadczenie "brata Fidela" i jego zaprawionych w bojach towarzyszy.
Rewolucja na eksport
To Castro namówił Chaveza, by aktywniej zajął się eksportem "rewolucji bolivarańskiej" (nazwanej tak na cześć Simóna Bolćvara, który wyzwalał kolonie hiszpańskie). W ten sposób pieniądze z wenezuelskiej ropy, które - wedle obietnic populistycznego prezydenta - miały posłużyć zasypywaniu przepaści między bogatymi a biednymi, zasiliły konta terrorystów. Pierwsze oznaki tego, że Chavez wspiera ugrupowania będące na amerykańskiej liście organizacji terrorystycznych, pojawiły się jeszcze w 2001 r. Juan Diaz Castillo, pilot Chaveza, wyznał, że po atakach z 11 września prezydent przekazał Al-Kaidzie milion dolarów. To wtedy Chavez odbył tournée po krajach Bliskiego Wschodu: Libii, Iraku i Iranie, gdzie podpisywał "umowy o współpracy".
Według źródeł amerykańskiego Departamentu Stanu, w portowym Maracaibo i na zamieszkanej przez liczną kolonię arabską wyspie Margarita powstały bazy szkoleniowe terrorystów. Gen. Marcos Ferreira wyznał niedawno, że kiedy był szefem straży granicznej, minister spraw zagranicznych naciskał, by przymknął oko na wizyty w Wenezueli arabskich ekstremistów. Według Ferreiry, Chavez wydał im w sumie 270 wenezuelskich paszportów.
Prawdziwa bomba wybuchła, kiedy pod koniec 2003 r. amerykański tygodnik "US News & World Report" opublikował wyniki swego śledztwa. Okazuje się, że Chavez od dawna finansuje zbrojne bojówki w Kolumbii - FARC i ELN - odpowiedzialne za trwającą tam od kilkudziesięciu lat wojnę domową. Tygodnik dotarł do mapy pokazującej, gdzie leżą obozy szkoleniowe, w których przebywało kilka tysięcy bojowników. Opisał także mechanizmy szmuglowania przez Wenezuelę narkotyków (z tej działalności finansowano paramilitares).
Forum wywrotowców
Duet Castro - Chavez rozpoczął też ofensywę polityczną. W 1990 r. z inspiracji Castro Lula da Silva, ówczesny brazylijski przywódca związkowy, powołał Forum Săo Paolo, na którym co roku spotykają się organizacje lewicowe z całej Ameryki Południowej. Wedle zamysłu Castro, Forum Săo Paolo miało być spadkobiercą "antykapitalistycznego" Kongresu Trójkontynentalnego. W rzeczywistości jednak stało się areną spotkań wywrotowców z całego świata. Na szczyty przyjeżdżają przedstawiciele takich organizacji terrorystycznych, jak FARC i ELN z Kolumbii, chilijski MIR czy Tupac Amaru z Peru. W zeszłym roku pojawili się także przedstawiciele Iraku, Libii, Korei Północnej, Laosu, Wietnamu, a także wysłannicy IRA, ETA oraz Frontu Wyzwolenia Palestyny. Na jednym z takich spotkań Chavez zadeklarował pomoc dla boliwijskich cocaleros, związku farmerów, którzy niedawno zmusili do ustąpienia prezydenta Gonzalo Sáncheza de Lozadę. Także dzięki forum Chavez zbratał się z Nestorem Kirchnerem, lewicowym prezydentem Argentyny. Na jego zaprzysiężeniu w Buenos Aires owacyjnie witano Fidela Castro, a zaraz po nim właśnie Chaveza.
W ramach zapłaty za ropę (50 tys. baryłek dziennie) Castro wysłał do Wenezueli trenerów i lekarzy. Mają oni prowadzić na prowincji szkolenia, organizować szkoły i szpitale. Wśród nich przemycił agentów wywiadu i doradców wojskowych, którzy szkolą oddziały Kręgów Bolivariańskich. Oficerowie kubańscy już przejęli kontrolę nad wywiadem wenezuelskim DISCI. Odpowiadają oni np. za ochronę Chaveza.
Aló, "zgniła Ameryko"
Dzięki dochodom z ropy wenezuelski prezydent wyrósł na lidera ruchu mającego torpedować inicjatywy USA w regionie. Chavezowi udało się zablokować planowane na kwiecień spotkanie w sprawie powołania Strefy Wolnego Handlu Ameryk. USA gotowe były zmniejszyć bądź znieść część subsydiów dla rolnictwa (co umożliwiłoby wejście na rynek producentom z południa), ale godziły się to zrobić w ramach ogólnej umowy. Chavez nazwał to "wspólnym samobójstwem". Nawoływał do stworzenia "kontraktu socjalnego półkuli zachodniej". To wystarczyło, aby szczyt się nie odbył.
Prezydent Wenezueli wynajął w Waszyngtonie firmę public relations, która ma dbać o "wizerunek Hugo Chaveza i zdobycze rewolucji bolivarańskiej". Krytyków Chavez nazywa "waszyngtońskimi rasistami" i wzywa ich do "porzucenia nazistowskich sposobów działania". Klub Czarnoskórych Kongresmanów w amerykańskim Kongresie trzykrotnie w ostatnich dwóch latach uległ namowom PR-owców Chaveza i wysłał przedstawicieli do Caracas.
Najdobitniej jednak amerykańskiego "imperialistycznego potwora" Chavez krytykuje sam, w swoim ogródku, w cotygodniowym programie telewizyjnym. Przedstawienie "Aló, Presidente" zaczyna się zwykle w niedzielę koło południa. Program nie trwa krócej niż trzy godziny. Chavez opowiada w nim dowcipy, śpiewa, tańczy, krytykuje i obiecuje, ale przede wszystkim "miażdży zgniłą Amerykę". Kiedy w kraju trwały strajki i sklepy świeciły pustkami, prezydent, siedząc za stołem zarzuconym paczkami żywności, tłumaczył, że produkty są już na rynku i produkcja idzie w najlepsze. W jednym z ostatnich programów pogratulował Hiszpanii "zajęcia odważnego stanowiska". Wystąpienie zakończył dobitnie: "Chrystus także byłby za rewolucją".
- Chavez w swoich wystąpieniach tłumaczy świat prostym ludziom, posługując się ich językiem. Wyjaśnia, co jest dobre, a co złe, kto jest winny, a kto nie. Zarzuca mu się, że posługuje się prostym, niegramatycznym językiem, ale on robi to specjalnie. To jego sposób na dotarcie do ludzi, którzy wynieśli go do władzy - tłumaczy "Wprost" wenezuelski socjolog Vicente Obregon. To właśnie od Fidela Hugo nauczył się, że na początku rewolucji jest słowo. Zdolności oratorskie Chaveza mobilizują tłumy, które nie zdają sobie sprawy z tego, że obłudna retoryka sprawiedliwości społecznej jest zasłoną dymną dla wspierania terroryzmu.
- Autobusy podstawiało biuro burmistrza, a bagaże Kubańczyków ładowali jego urzędnicy. Po kilkunastu minutach "goście" odjeżdżali z lotniska.
Castrowanie Wenezueli
Takich tajemniczych lotów, jak ten z 29 września 2003 r., było więcej. Tylko w następnym miesiącu do Wenezueli, w 76 samolotach, przyleciało 11 530 Kubańczyków. Oficjalnie - trenerów sportowych, lekarzy i nauczycieli. Nieoficjalnie wiadomo, że wielu z nich to agenci kubańskiego wywiadu DGI, którzy przylecieli w ramach "bratniej pomocy" dyktatora Kuby Fidela Castro dla prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza. Wzajemna adoracja tych środkowoamerykańskich caudillos kwitnie i już dawno przerodziła się w gorącą przyjaźń. Castro widzi w Chavezie swego następcę. "Zmiany w Wenezueli są nieodwracalne! Nikt i nic nie zdoła zatrzymać rewolucji" - mówił niedawno na cześć Chaveza Castro. Ludowy trybun Chavez chętnie ściska się z "tytanem, który rzucił wyzwanie wielkiej Ameryce", podsyłając mu przy okazji miliony baryłek darmowej ropy. Nie chce być jednak nazywany "drugim Castro". Podkreśla, że przeprowadza "konstytucyjną rewolucję", choć zanim w 1998 r. wygrał wybory, próbował - wzorem Castro - przejąć władzę w wyniku puczu (w 1992 r.). Chavezowi - tak jak jego kubańskiemu mentorowi - marzy się stworzenie bloku państw, które "powalą na kolana neoliberalizm, kapitalizm, imperializm", a przede wszystkim "pierwszego terrorystę Busha". Właśnie dlatego potrzebne mu jest partyzanckie doświadczenie "brata Fidela" i jego zaprawionych w bojach towarzyszy.
Rewolucja na eksport
To Castro namówił Chaveza, by aktywniej zajął się eksportem "rewolucji bolivarańskiej" (nazwanej tak na cześć Simóna Bolćvara, który wyzwalał kolonie hiszpańskie). W ten sposób pieniądze z wenezuelskiej ropy, które - wedle obietnic populistycznego prezydenta - miały posłużyć zasypywaniu przepaści między bogatymi a biednymi, zasiliły konta terrorystów. Pierwsze oznaki tego, że Chavez wspiera ugrupowania będące na amerykańskiej liście organizacji terrorystycznych, pojawiły się jeszcze w 2001 r. Juan Diaz Castillo, pilot Chaveza, wyznał, że po atakach z 11 września prezydent przekazał Al-Kaidzie milion dolarów. To wtedy Chavez odbył tournée po krajach Bliskiego Wschodu: Libii, Iraku i Iranie, gdzie podpisywał "umowy o współpracy".
Według źródeł amerykańskiego Departamentu Stanu, w portowym Maracaibo i na zamieszkanej przez liczną kolonię arabską wyspie Margarita powstały bazy szkoleniowe terrorystów. Gen. Marcos Ferreira wyznał niedawno, że kiedy był szefem straży granicznej, minister spraw zagranicznych naciskał, by przymknął oko na wizyty w Wenezueli arabskich ekstremistów. Według Ferreiry, Chavez wydał im w sumie 270 wenezuelskich paszportów.
Prawdziwa bomba wybuchła, kiedy pod koniec 2003 r. amerykański tygodnik "US News & World Report" opublikował wyniki swego śledztwa. Okazuje się, że Chavez od dawna finansuje zbrojne bojówki w Kolumbii - FARC i ELN - odpowiedzialne za trwającą tam od kilkudziesięciu lat wojnę domową. Tygodnik dotarł do mapy pokazującej, gdzie leżą obozy szkoleniowe, w których przebywało kilka tysięcy bojowników. Opisał także mechanizmy szmuglowania przez Wenezuelę narkotyków (z tej działalności finansowano paramilitares).
Forum wywrotowców
Duet Castro - Chavez rozpoczął też ofensywę polityczną. W 1990 r. z inspiracji Castro Lula da Silva, ówczesny brazylijski przywódca związkowy, powołał Forum Săo Paolo, na którym co roku spotykają się organizacje lewicowe z całej Ameryki Południowej. Wedle zamysłu Castro, Forum Săo Paolo miało być spadkobiercą "antykapitalistycznego" Kongresu Trójkontynentalnego. W rzeczywistości jednak stało się areną spotkań wywrotowców z całego świata. Na szczyty przyjeżdżają przedstawiciele takich organizacji terrorystycznych, jak FARC i ELN z Kolumbii, chilijski MIR czy Tupac Amaru z Peru. W zeszłym roku pojawili się także przedstawiciele Iraku, Libii, Korei Północnej, Laosu, Wietnamu, a także wysłannicy IRA, ETA oraz Frontu Wyzwolenia Palestyny. Na jednym z takich spotkań Chavez zadeklarował pomoc dla boliwijskich cocaleros, związku farmerów, którzy niedawno zmusili do ustąpienia prezydenta Gonzalo Sáncheza de Lozadę. Także dzięki forum Chavez zbratał się z Nestorem Kirchnerem, lewicowym prezydentem Argentyny. Na jego zaprzysiężeniu w Buenos Aires owacyjnie witano Fidela Castro, a zaraz po nim właśnie Chaveza.
W ramach zapłaty za ropę (50 tys. baryłek dziennie) Castro wysłał do Wenezueli trenerów i lekarzy. Mają oni prowadzić na prowincji szkolenia, organizować szkoły i szpitale. Wśród nich przemycił agentów wywiadu i doradców wojskowych, którzy szkolą oddziały Kręgów Bolivariańskich. Oficerowie kubańscy już przejęli kontrolę nad wywiadem wenezuelskim DISCI. Odpowiadają oni np. za ochronę Chaveza.
Aló, "zgniła Ameryko"
Dzięki dochodom z ropy wenezuelski prezydent wyrósł na lidera ruchu mającego torpedować inicjatywy USA w regionie. Chavezowi udało się zablokować planowane na kwiecień spotkanie w sprawie powołania Strefy Wolnego Handlu Ameryk. USA gotowe były zmniejszyć bądź znieść część subsydiów dla rolnictwa (co umożliwiłoby wejście na rynek producentom z południa), ale godziły się to zrobić w ramach ogólnej umowy. Chavez nazwał to "wspólnym samobójstwem". Nawoływał do stworzenia "kontraktu socjalnego półkuli zachodniej". To wystarczyło, aby szczyt się nie odbył.
Prezydent Wenezueli wynajął w Waszyngtonie firmę public relations, która ma dbać o "wizerunek Hugo Chaveza i zdobycze rewolucji bolivarańskiej". Krytyków Chavez nazywa "waszyngtońskimi rasistami" i wzywa ich do "porzucenia nazistowskich sposobów działania". Klub Czarnoskórych Kongresmanów w amerykańskim Kongresie trzykrotnie w ostatnich dwóch latach uległ namowom PR-owców Chaveza i wysłał przedstawicieli do Caracas.
Najdobitniej jednak amerykańskiego "imperialistycznego potwora" Chavez krytykuje sam, w swoim ogródku, w cotygodniowym programie telewizyjnym. Przedstawienie "Aló, Presidente" zaczyna się zwykle w niedzielę koło południa. Program nie trwa krócej niż trzy godziny. Chavez opowiada w nim dowcipy, śpiewa, tańczy, krytykuje i obiecuje, ale przede wszystkim "miażdży zgniłą Amerykę". Kiedy w kraju trwały strajki i sklepy świeciły pustkami, prezydent, siedząc za stołem zarzuconym paczkami żywności, tłumaczył, że produkty są już na rynku i produkcja idzie w najlepsze. W jednym z ostatnich programów pogratulował Hiszpanii "zajęcia odważnego stanowiska". Wystąpienie zakończył dobitnie: "Chrystus także byłby za rewolucją".
- Chavez w swoich wystąpieniach tłumaczy świat prostym ludziom, posługując się ich językiem. Wyjaśnia, co jest dobre, a co złe, kto jest winny, a kto nie. Zarzuca mu się, że posługuje się prostym, niegramatycznym językiem, ale on robi to specjalnie. To jego sposób na dotarcie do ludzi, którzy wynieśli go do władzy - tłumaczy "Wprost" wenezuelski socjolog Vicente Obregon. To właśnie od Fidela Hugo nauczył się, że na początku rewolucji jest słowo. Zdolności oratorskie Chaveza mobilizują tłumy, które nie zdają sobie sprawy z tego, że obłudna retoryka sprawiedliwości społecznej jest zasłoną dymną dla wspierania terroryzmu.
Więcej możesz przeczytać w 19/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.