Posłowie SLD będą musieli otwarcie zaatakować rząd i prezydenta albo pogrążą się w niebycie Wyniszczająca wojna pozycyjna będzie się toczyć w Sejmie oraz między Sejmem a rządem do końca kadencji. Rząd jest zbyt słaby, by forsować swoje pomysły, zaś opozycja zbyt słaba, by obalić rząd. Opozycja jest jednak wystarczająco silna, by torpedować i zatapiać flagowe pomysły rządu. Słabiutki rząd będzie łatwym celem posłów (na pewno większości z nich), bo ci będą się chcieli uwiarygodnić w oczach wyborców właśnie kosztem rządu. Z kolei rząd zacznie atakować posłów, bo ktoś musi być winny niemocy gabinetu Belki. Wreszcie, nie będzie pokoju między rządem a jego zapleczem w Sejmie, bo po pierwsze - to zaplecze już jest iluzoryczne, a po drugie - posłowie SLD czy SDPL nie będą chcieli obrywać za rząd. Ten stan wojny pozycyjnej można nazwać stabilizacją, ale lepiej - stratą czasu.
Czekaj tatka reform!
Wojna pozycyjna charakteryzuje się nudą, monotonią i krwawymi starciami o nieistotne pozycje. Przynosi wielkie straty i iluzoryczne korzyści. Może się ciągnąć w nieskończoność jak na froncie zachodnim podczas I wojny światowej. W Sejmie będzie podobnie, ale z dwoma wyjątkami. Starcia będą ostre, ale raczej bezkrwawe. I wiadomo kiedy się skończą: wyborów można oczekiwać najpóźniej jesienią przyszłego roku. Co w tym czasie będzie mógł załatwić rząd, prócz kilku prywatyzacji?
Zapewne w totalnej wojnie będzie jeden wyjątek - tak jak podczas Wigilii 1914 r., kiedy to żołnierze obu walczących stron wyszli z okopów i wspólnie śpiewali kolędy, tak i teraz w polskim Sejmie opozycja na chwilę zawiesi konflikt z rządem. Prawdopodobnie udzieli mu poparcia w sprawie reformy systemu ochrony zdrowia. Oczywiście, mogłaby obalić projekty przedstawione przez rząd Belki. Chaos w służbie zdrowia, który rozpętałby się po 1 stycznia 2005 r., poszedłby na konto SLD, UP, partii Borowskiego i ferajny Jagielińskiego i pogrążyłby ich jeszcze głębiej. Trudno się jednak spodziewać, by państwowotwórcze PO oraz PiS poszły na taką awanturę.
Na ustawie o ochronie zdrowia kończy się lista spraw, w których rząd będzie mógł się dogadać z opozycją. Poza tym każdy będzie walczył o własne interesy. Jeszcze nie teraz, ale na pewno tuż po wakacjach Sejm stanie się sceną najdłuższej kampanii wyborczej. Łatwo przewidzieć jej skutki: dystans między obywatelami a polityką powiększy się do kosmicznych rozmiarów. A poważniejsze reformy będą znowu musiały poczekać na lepsze czasy.
Prywatny rząd Kwaśniewskiego
Nie jest trudno rozgryźć intencje głównych aktorów sceny politycznej. Prezydent Aleksander Kwaśniewski chce przygotować sobie miękkie lądowanie po zakończeniu prezydentury i kreuje następcę, czyli Marka Belkę. "Super Express" bardzo celnie nazwał gabinet Belki rządem kwachowców. Bo wpływ prezydenta na ten gabinet był i jest znacznie większy niż polityków wspierających go w Sejmie. Od czasów Jana Krzysztofa Bieleckiego nie było w Polsce rządu tak prezydenckiego. Można go nawet nazwać prywatnym rządem prezydenta. Marek Belka zawdzięcza swe stanowisko uporowi Kwaśniewskiego, którego interesy nie są identyczne z interesami sejmowej lewicy. Gdy przyjdzie wybierać, premier będzie bez wątpienia lojalny wobec Kwaśniewskiego, a nie wobec posłów SLD. Ci będą to musieli zaakceptować, albo... otwarcie zaatakować rząd i prezydenta.
Nominalnie rządząca lewica ma nadzieję na odzyskanie zaufania wyborców roztrwonionego podczas rządów Millera. I robi to zgodnie z planem naszkicowanym przez Krzysztofa Janika jeszcze zimą. Zakładał on, że po obaleniu Millera powstanie "spokojny, nie przeszkadzający rząd z premierem, który nie narobi głupstw, na przykład z kimś takim jak Szmajdziński". Po kilku miesiącach okazało się, że kimś takim jak Szmajdziński jest Marek Belka. Pora więc na realizację drugiej części planu Janika. Dodajmy, że Janik właśnie okrzepł, odzyskał siły i przestał przebąkiwać o rychłej rezygnacji na rzecz Wojciecha Olejniczaka, o zmianie nazwy partii i jej gruntownym odmłodzeniu. Wychodzi na to, że gruntownie odmłodzony SLD poprowadzi do boju właśnie Janik.
"A fajerwerki?" - pytaliśmy zimą Janika, mając na myśli pomysły na odzyskanie sympatii elektoratu. "A fajerwerki to ja już zapewnię tutaj, w parlamencie" - deklarował wtedy Janik. Teraz przyszedł czas na spełnienie tych obietnic. Zacznie się jak zwykle, czyli od rozdawania pieniędzy.
- Mamy do czynienia z paradoksalną sytuacją, bo jeśli chodzi o socjał, to opozycję przebiją partie rządzące - zapowiada Jan Rokita, szef klubu PO. Już dziś widać, że zabieganie o lewicowy elektorat przez SLD będzie wyglądać mniej więcej tak: przyjemne rzeczy robimy teraz, nieprzyjemne zostawiamy na rok 2006. Niech się z nimi użera Platforma Obywatelska. Rozcieńczenie, a wręcz wykończenie planu Hausnera jest widocznym symptomem tej tendencji.
Jest nawet gorzej: partie rządzące, konkurując z sobą, chcą pokazać, która da więcej "zwykłemu obywatelowi". Kiedy Jolanta Banach z SDPL zgłasza pomysł zwiększenia dodatku dla samotnych rodziców, to nie kontruje jej głos zaniepokojonego o stan kasy państwa SLD. Wręcz przeciwnie, posłowie sojuszu zastanawiają się, czy nie można dołożyć kilka złotych.
Ustawa o mannie z nieba
Opozycja została postawiona w bardzo trudnej sytuacji, bo przecież hulaj dusza, piekła nie ma - dobrym wujkiem obiecującym złote góry można być tylko wtedy, kiedy się jest w opozycji. Pokusie obiecywania złotych gór z pewnością nie oprze się część PiS. Partia braci Kaczyńskich musi przejść do kontrofensywy, bo eurosceptyczny elektorat zabiera jej Liga Polskich Rodzin, konserwatystom coraz bliżej do Platformy Obywatelskiej, zaś na samym wołaniu o surowsze kary dla bandytów daleko się nie zajedzie. W szeregach PiS pojawiają się więc pomysły dopłacania do prywatnego budownictwa mieszkaniowego, jest też projekt dopłat do czesnego w niepaństwowych uczelniach.
Oczywiście PiS w obietnicach nie przebije ani LPR, ani sejmowej rekordzistki, czyli Samoobrony. Ta ostatnia ma jednak pewien problem - nie jest w stanie swych pomysłów o mannie z nieba przelać na język ustawy. Jeśli jednak uda się Lepperowi znaleźć kilku młodych prawników i ekonomistów, to Sejm może zostać zbombardowany ustawami o powszechnym dobrobycie dla każdego i pensji minimalnej, choćby i po tysiąc euro na głowę. A co, niech będzie jak w Unii Europejskiej!
Wiejski teatr
O ile jednak Samoobrona może (i będzie) bezkarnie głosić to, co jej ślina na język przyniesie, to Prawo i Sprawiedliwość musi pamiętać, że "spisane będą czyny i rozmowy", że nie można popełnić błędu Leszka Millera, który będąc w opozycji, obiecywał gruszki na wierzbie, a dał ludziom figę. O nadwerężaniu budżetu nie może nawet myśleć Platforma Obywatelska, bo to premier Rokita będzie musiał znajdować na to wszystko pieniądze.
Co więc, zamiast złotych gór, może obiecać ludziom w tej nie kończącej się kampanii wyborczej PO? Szczegółowe decyzje zapadną na corocznym wyjazdowym posiedzeniu klubu PO na przełomie sierpnia i września. Już teraz jednak wiadomo, że jesienią ruszy gigantyczna akcja zbierania podpisów pod projektem zmian w konstytucji. Platforma chce, by pomysły zniesienia Senatu, wprowadzenia ordynacji większościowej i ograniczenia immunitetu poparł swoim podpisem milion Polaków.
Przed nami półtora roku wojny pozycyjnej pomieszanej z teatrem, w którym recytuje się znane do bólu kwestie. Trudno liczyć na jakikolwiek przełom, chyba że Marek Belka okaże się nie zausznikiem prezydenta, ale wielkim mężem stanu, na co na razie się nie zanosi. Lewica okazała się już mistrzem w trwonieniu społecznego zaufania. Teraz chce udowodnić, że nikt jej nie dorównuje w sztuce marnowania czasu.
Wojna pozycyjna charakteryzuje się nudą, monotonią i krwawymi starciami o nieistotne pozycje. Przynosi wielkie straty i iluzoryczne korzyści. Może się ciągnąć w nieskończoność jak na froncie zachodnim podczas I wojny światowej. W Sejmie będzie podobnie, ale z dwoma wyjątkami. Starcia będą ostre, ale raczej bezkrwawe. I wiadomo kiedy się skończą: wyborów można oczekiwać najpóźniej jesienią przyszłego roku. Co w tym czasie będzie mógł załatwić rząd, prócz kilku prywatyzacji?
Zapewne w totalnej wojnie będzie jeden wyjątek - tak jak podczas Wigilii 1914 r., kiedy to żołnierze obu walczących stron wyszli z okopów i wspólnie śpiewali kolędy, tak i teraz w polskim Sejmie opozycja na chwilę zawiesi konflikt z rządem. Prawdopodobnie udzieli mu poparcia w sprawie reformy systemu ochrony zdrowia. Oczywiście, mogłaby obalić projekty przedstawione przez rząd Belki. Chaos w służbie zdrowia, który rozpętałby się po 1 stycznia 2005 r., poszedłby na konto SLD, UP, partii Borowskiego i ferajny Jagielińskiego i pogrążyłby ich jeszcze głębiej. Trudno się jednak spodziewać, by państwowotwórcze PO oraz PiS poszły na taką awanturę.
Na ustawie o ochronie zdrowia kończy się lista spraw, w których rząd będzie mógł się dogadać z opozycją. Poza tym każdy będzie walczył o własne interesy. Jeszcze nie teraz, ale na pewno tuż po wakacjach Sejm stanie się sceną najdłuższej kampanii wyborczej. Łatwo przewidzieć jej skutki: dystans między obywatelami a polityką powiększy się do kosmicznych rozmiarów. A poważniejsze reformy będą znowu musiały poczekać na lepsze czasy.
Prywatny rząd Kwaśniewskiego
Nie jest trudno rozgryźć intencje głównych aktorów sceny politycznej. Prezydent Aleksander Kwaśniewski chce przygotować sobie miękkie lądowanie po zakończeniu prezydentury i kreuje następcę, czyli Marka Belkę. "Super Express" bardzo celnie nazwał gabinet Belki rządem kwachowców. Bo wpływ prezydenta na ten gabinet był i jest znacznie większy niż polityków wspierających go w Sejmie. Od czasów Jana Krzysztofa Bieleckiego nie było w Polsce rządu tak prezydenckiego. Można go nawet nazwać prywatnym rządem prezydenta. Marek Belka zawdzięcza swe stanowisko uporowi Kwaśniewskiego, którego interesy nie są identyczne z interesami sejmowej lewicy. Gdy przyjdzie wybierać, premier będzie bez wątpienia lojalny wobec Kwaśniewskiego, a nie wobec posłów SLD. Ci będą to musieli zaakceptować, albo... otwarcie zaatakować rząd i prezydenta.
Nominalnie rządząca lewica ma nadzieję na odzyskanie zaufania wyborców roztrwonionego podczas rządów Millera. I robi to zgodnie z planem naszkicowanym przez Krzysztofa Janika jeszcze zimą. Zakładał on, że po obaleniu Millera powstanie "spokojny, nie przeszkadzający rząd z premierem, który nie narobi głupstw, na przykład z kimś takim jak Szmajdziński". Po kilku miesiącach okazało się, że kimś takim jak Szmajdziński jest Marek Belka. Pora więc na realizację drugiej części planu Janika. Dodajmy, że Janik właśnie okrzepł, odzyskał siły i przestał przebąkiwać o rychłej rezygnacji na rzecz Wojciecha Olejniczaka, o zmianie nazwy partii i jej gruntownym odmłodzeniu. Wychodzi na to, że gruntownie odmłodzony SLD poprowadzi do boju właśnie Janik.
"A fajerwerki?" - pytaliśmy zimą Janika, mając na myśli pomysły na odzyskanie sympatii elektoratu. "A fajerwerki to ja już zapewnię tutaj, w parlamencie" - deklarował wtedy Janik. Teraz przyszedł czas na spełnienie tych obietnic. Zacznie się jak zwykle, czyli od rozdawania pieniędzy.
- Mamy do czynienia z paradoksalną sytuacją, bo jeśli chodzi o socjał, to opozycję przebiją partie rządzące - zapowiada Jan Rokita, szef klubu PO. Już dziś widać, że zabieganie o lewicowy elektorat przez SLD będzie wyglądać mniej więcej tak: przyjemne rzeczy robimy teraz, nieprzyjemne zostawiamy na rok 2006. Niech się z nimi użera Platforma Obywatelska. Rozcieńczenie, a wręcz wykończenie planu Hausnera jest widocznym symptomem tej tendencji.
Jest nawet gorzej: partie rządzące, konkurując z sobą, chcą pokazać, która da więcej "zwykłemu obywatelowi". Kiedy Jolanta Banach z SDPL zgłasza pomysł zwiększenia dodatku dla samotnych rodziców, to nie kontruje jej głos zaniepokojonego o stan kasy państwa SLD. Wręcz przeciwnie, posłowie sojuszu zastanawiają się, czy nie można dołożyć kilka złotych.
Ustawa o mannie z nieba
Opozycja została postawiona w bardzo trudnej sytuacji, bo przecież hulaj dusza, piekła nie ma - dobrym wujkiem obiecującym złote góry można być tylko wtedy, kiedy się jest w opozycji. Pokusie obiecywania złotych gór z pewnością nie oprze się część PiS. Partia braci Kaczyńskich musi przejść do kontrofensywy, bo eurosceptyczny elektorat zabiera jej Liga Polskich Rodzin, konserwatystom coraz bliżej do Platformy Obywatelskiej, zaś na samym wołaniu o surowsze kary dla bandytów daleko się nie zajedzie. W szeregach PiS pojawiają się więc pomysły dopłacania do prywatnego budownictwa mieszkaniowego, jest też projekt dopłat do czesnego w niepaństwowych uczelniach.
Oczywiście PiS w obietnicach nie przebije ani LPR, ani sejmowej rekordzistki, czyli Samoobrony. Ta ostatnia ma jednak pewien problem - nie jest w stanie swych pomysłów o mannie z nieba przelać na język ustawy. Jeśli jednak uda się Lepperowi znaleźć kilku młodych prawników i ekonomistów, to Sejm może zostać zbombardowany ustawami o powszechnym dobrobycie dla każdego i pensji minimalnej, choćby i po tysiąc euro na głowę. A co, niech będzie jak w Unii Europejskiej!
Wiejski teatr
O ile jednak Samoobrona może (i będzie) bezkarnie głosić to, co jej ślina na język przyniesie, to Prawo i Sprawiedliwość musi pamiętać, że "spisane będą czyny i rozmowy", że nie można popełnić błędu Leszka Millera, który będąc w opozycji, obiecywał gruszki na wierzbie, a dał ludziom figę. O nadwerężaniu budżetu nie może nawet myśleć Platforma Obywatelska, bo to premier Rokita będzie musiał znajdować na to wszystko pieniądze.
Co więc, zamiast złotych gór, może obiecać ludziom w tej nie kończącej się kampanii wyborczej PO? Szczegółowe decyzje zapadną na corocznym wyjazdowym posiedzeniu klubu PO na przełomie sierpnia i września. Już teraz jednak wiadomo, że jesienią ruszy gigantyczna akcja zbierania podpisów pod projektem zmian w konstytucji. Platforma chce, by pomysły zniesienia Senatu, wprowadzenia ordynacji większościowej i ograniczenia immunitetu poparł swoim podpisem milion Polaków.
Przed nami półtora roku wojny pozycyjnej pomieszanej z teatrem, w którym recytuje się znane do bólu kwestie. Trudno liczyć na jakikolwiek przełom, chyba że Marek Belka okaże się nie zausznikiem prezydenta, ale wielkim mężem stanu, na co na razie się nie zanosi. Lewica okazała się już mistrzem w trwonieniu społecznego zaufania. Teraz chce udowodnić, że nikt jej nie dorównuje w sztuce marnowania czasu.
Więcej możesz przeczytać w 28/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.