Radykalni mułłowie pojawili się w Afryce, gdy zabrakło emisariuszy czerwonej Moskwy Na ruchliwej ulicy Churchilla w stolicy Etiopii, między monumentem rewolucji komunistycznej a pomnikiem patriarchy Piotra, sponad blaszanych slumsów wystaje zielony minaret. To jeden z ponad 50 meczetów, które wybudowano w Addis Abebie w ciągu ostatniego roku. W baraku tuż obok postawny Arab przestawia kartonowe pudła. - Są w nich ubrania i leki. Rozdajemy to dzieciom ulicy. Karmimy je, ubieramy, uczymy czytać i pisać. Jestem nauczycielem. Dopiero się tu urządzam - tłumaczy. Po arabskim, jakiego używa, łatwo poznać, że przyjechał z Egiptu. Okoliczni mieszkańcy mówią, że niedawno, najpóźniej miesiąc temu. Czy trafił tu po fali zwolnień nauczycieli o zbyt radykalnych islamskich poglądach, które w kwietniu zarządziło kairskie Ministerstwo Edukacji?
Ekspansja islamu
W Etiopii - o której mieszkańcy dumnie mówią, że "przez stulecia była wyspą chrześcijaństwa w morzu niewiernych" i trzecim krajem w historii, który przyjął tę wiarę - muzułmanów jest dziś, według oficjalnych statystyk, 35 proc. - Te dane są bardzo zaniżone. Wystarczy wyjść w piątek na ulicę. Aż biało jest od islamskich strojów - twierdzi Magda Krzyżanowska, studentka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, od dwóch lat mieszkająca w Etiopii. Z roku na rok w stolicy jest coraz więcej wyznawców nauk proroka.
Mer Addis Abeby Arkebe Iqubay nie widzi w tym jednak problemu. - Ważne są inwestycje - powtarza. - Chcę, by miasto stało się pomostem między Afryką a światem arabskim, więc meczety powstawać muszą. Polityka Iqubaya przynosi rezultaty: hotel Sheraton, najokazalszy budynek w mieście, postawił Saudyjczyk Mohamed Amoudi, teraz buduje drogę dojazdową, supermarkety i olbrzymi park rozrywki w centrum. Mer się nie boi, że wraz z pieniędzmi z Arabii przybędą tu islamscy radykałowie. Lekceważąco macha ręką: - Nie ma o tym mowy.
Islam pojawił się na tych terenach wkrótce po śmierci proroka, który nakazał swym stronnikom ucieczkę do "kraju Habesza", czyli Etiopii. Od tego czasu była ona krajem, gdzie muzułmanie i chrześcijanie żyli obok siebie w zgodzie. Później, w dobie komunistycznego reżimu wojskowego Mengistu Haile Mariama, wszystkie religie były tak samo prześladowane. Wraz z obaleniem dyktatury w 1991 r. wróciła wolność wyznania. - Teraz jednak dzieje się coś bardzo złego - mówi diakon Surafin, który niedawno wrócił z położonej na południu tradycyjnie muzułmańskiej prowincji Ogaden: - Coraz częś-ciej islamskie bojówki dokonują zamachów na chrześcijan. W ostatnim takim ataku na nasz kościół, niecałe dwa tygodnie temu, zginęły cztery osoby.
Religijna bomba
Dotychczas Afryka nie doświadczyła wojującego islamu. - Nawet tam, gdzie konflikty wydają się mieć podłoże religijne, najczęściej nie chodzi o wiarę, ale o ziemię, ropę czy po prostu władzę - uważa Suraya Dadoo, analityk z Media Review Network w Pretorii. Najlepszym tego przykładem jest Nigeria, nazywana "religijną bombą Afryki". Od 1999 r. dwanaście z 36 stanów wprowadziło szarijat, surowe prawo oparte na Koranie. Najczęściej wskazuje się właśnie wiarę jako przyczynę krwawych starć między chrześcijanami a muzułmanami, w których żadna ze stron nie pozostaje bierna. Podczas pogromów, których w maju dokonały bojówki z chrześcijańskiego ludu Tarok na muzułmanach w miasteczku Yelwa w środkowej Nigerii, zginęło ponad 300 osób. Prawdziwym powodem rzezi był jednak ciągnący się od lat spór o ziemię.
- W Nigerii religia stała się narzędziem nie tylko rozgrywek międzyplemiennych, ale przede wszystkim rozgrywek lokalnych władz z rządem - mówi prof. Abubakar Saddiq z Centrum Rozwoju Demokracji w Zaria, podkreślając, że gdy gubernator północnego stanu Zamfara jako pierwszy w Nigerii wprowadził szarijat, natychmiast dało mu to gwarancję nietykalności. - Władze centralne wiedziały, że gdyby otwarcie sprzeciwiły się jego decyzji, naraziłyby się całej społeczności muzułmańskiej - mówi Saddiq.
Prawo koraniczne uznano za lepsze od skorumpowanego nigeryjskiego wymiaru sprawiedliwości. - Szarijat obowiązuje już ponad cztery lata, ale ludziom wcale nie żyje się lepiej. Przeciwnie, większość zrozumiała, że wcale nie chodzi o sprawiedliwość czy pobożność, ale o to, by niektórzy ludzie utrzymywali się przy władzy - twierdzi Saddiq. - Nawet ci, którzy popierali wprowadzenie szarijatu, zrozumieli, że to część gry, w której mniejszość przemawia językiem nienawiści - uważa prof. Saidu Hassan z wydziału nauk politycznych Ahmadu Bello University w Zarii.
Gdy piwo śmierdzi rybami...
Jedynym państwem, które usiłowało odgórnie wprowadzić prawo koraniczne, był Sudan. Przymusowa islamizacja rozpoczęta w 1983 r. przyniosła jednak katastrofalne skutki. Wojna domowa między rządzącymi krajem muzułmańskimi Arabami i Nubijczykami z północy a chrześcijanami i animistami z południa trwa praktycznie do dziś. Wojskowi rządzący razem z islamskimi radykałami w dążeniu do zbudowania jednolitego wyznaniowo państwa nie cofnęli się przed wysiedleniem w 1992 r. 800 tys. chrześcijan z przedmieść Chartumu. Umieszczono ich w obozach przejściowych, gdzie zmarło pół miliona. 400 tys. sudańskich chrześcijan deportowano na Pustynię Nubijską, pozbawiając ich żywności i wody.
Konflikt spowodował najpoważniejszy kryzys humanitarny na świecie. ONZ oficjalnie przyznała, że w prowincji Darfur na granicy z Czadem trwa "kampania czystek etnicznych", którą prowadzi islamska milicja. Ponad 10 tys. ludzi zginęło, kolejne 1,2 mln musiało uciekać z domów do obozów uchodźców, gdzie nie ma wody ani żywności.
Słynna dziennikarka Julie Flint, która badała sytuację w Darfur, twierdzi, że masakry dokonują "partyzanci rządowi". - Mimo że władze w Chartumie wypierają się tego, bez wątpienia islamską partyzantkę wspiera armia. Nie mieliby ciężkiej artylerii, czołgów czy helikopterów - mówi Flint.
Na północy Sudanu, w którym początkowo rządziły reguły co najmniej tak surowe jak w Afganistanie talibów, kobiety wciąż mogą zostać aresztowane za odkrywanie twarzy w miejscach publicznych, ale zazwyczaj nie są. Spacery w mieszanym towarzystwie, mimo że prawnie zakazane, są powszechną praktyką. A puszki z piwem, szmuglowane do Chartumu w paczkach z rybami, mają wprawdzie nieprzyjemny zapach, ale nie ma to wpływu na smak pszennego alkoholu.
Osama jak Che
W ostatnich latach na niemal całym kontynencie otwarto wiele szkół krzewiących wiarę proroka, głównie za pieniądze z Arabii Saudyjskiej. Efekty można obserwować w chrześcijańskiej od wieków Etiopii, Kenii czy nawet Ruandzie, gdzie po rzeziach z 1994 r. Tutsi są rozczarowani kościołem, który nie udzielał im schronienia przed okrucieństwem Hutu. Teraz ludzi zaczyna jednoczyć nie przynależność narodowa czy plemienna, lecz religijna - do grupy dzieci proroka.
Po zamachach 11 września imię Osama stało się popularne w północnej Nigerii, a koszulki z jego wizerunkiem można kupić na bazarach w Tanzanii, Ugandzie czy Kenii. - Ludzie, którzy je noszą, nie spiskują jednak ani nie chcą organizować zamachów, odwrotnie - często są ich przeciwnikami - uważa historyk i politolog prof. Hussein Ahmed z Uniwersytetu Addis Abeby. Noszenie takich koszulek porównuje do zakładania tych z Che Guevarą: - To wyraz protestu przeciw zachodniej dominacji czy zalewowi waszej kultury. Afrykanów terroryzm po prostu nie interesuje.
Jak pisał "The Economist", "Afrykanom po prostu nie podoba się pomysł wysadzania się w powietrze". Dotychczas nie było terrorysty z Afryki, który dokonałby spektakularnego zamachu w imieniu Al-Kaidy.
Islam zamiast pustki
- Zjawisko islamizacji Afryki ma związek nie tyle z radykalizacją nastrojów czy podobną do tej na Bliskim Wschodzie wrogością wobec Zachodu, ile z beznadzieją, która ogarnęła ludzi, biedą, plagami czy chaosem, które panowały w nowo powstałych państwach pod koniec lat 80. i na początku lat 90. - mówi prof. Hussein.
Pokolenie, które na przełomie lat 50. i 60. wywalczyło w Afryce wolność, okazało się - poza nielicznymi wyjątkami - niezdolne do rządzenia. Z bolączkami młodych państw, głównie biedą i korupcją, mieli sobie poradzić wojskowi, którzy w latach 60. i 70. przeprowadzili serię zamachów stanu przy wsparciu lub przynajmniej z błogosławieństwem zimnowojennych mocarstw. Ich rządy nie przyniosły jednak stabilizacji. Tym bardziej nie przyniosły jej reżimy budujące w Angoli, Etiopii czy Mozambiku komunizm. Bardzo szybko okazywało się, że jedyną pomocą z "bratniego obozu" jest broń (no i garść żywności dla żołnierzy). - Po zakończeniu zimnej wojny umierający z głodu, wyniszczony kontynent znalazł się na dnie - mówi prof. Hussein.
Gdy Zachód odwrócił się od Afryki, a emisariuszy czerwonej Moskwy już nie było, pojawili się jednoczący w imię wiary mułłowie. Ta fala wypełnia miejsce cywilizacyjnej pustki, jaką zostawiły po sobie rządy tyranów wspieranych przez Wschód podczas zimnej wojny.
Książki przeciwko nędzy
Jak stwierdziła jedna z polskich zakonnic pracujących w Etiopii, małe meczety budowane w tym kraju bardzo przypominają kościoły. - Ludzie wchodzą tam przez pomyłkę i... zostają. Jednocześnie świątynie takie jak przy ulicy Churchilla w Addis Abebie mają zwykle więcej dóbr do zaoferowania niż zubożałe chrześcijańskie misje.
Takie "pomyłki" jak opisana przez polską zakonnicę nie mogą dziwić. Mają jednak konsekwencje znacznie poważniejsze niż utrata wiernych przez kościoły chrześcijańskie czy nawet to, że są oni wykorzystywani do rozgrywek politycznych. Na początku roku Światowa Organizacja Zdrowia ostrzegała, że Nigerii grozi epidemia polio, bo muzułmańscy przywódcy odmówili udziału w programie zapobiegania tej chorobie. Stwierdzili, że to "część spisku kierowanego przez Amerykanów, którego celem jest zarażenie AIDS wszystkich afrykańskich muzułmanów". Epidemiolodzy są przekonani, że choroba zacznie zbierać śmiertelne żniwo już najbliższej jesieni.
Rozwiązaniem problemu może być przeforsowany przez Amerykanów na ostatnim szczycie G-8 plan edukowania Afryki. Zakłada on m.in. wykształcenie 100 tys. nauczycieli. Kolejnych 420 tys. Waszyngton zamierza wyszkolić w ciągu najbliższych pięciu lat za pieniądze z własnego budżetu. Zaplanowano też wydrukowanie 4,5 mln podręczników i stypendia dla 250 tys. afrykańskich dziewczynek. Wydaje się, że projekt prezydenta George'a W. Busha, choć długofalowy i wyjątkowo mało efektowny, doskonale wpisuje się w amerykańską wojnę z terroryzmem. Nie zahamuje pewnie rozszerzania się wpływów islamu w Afryce, ma jednak szansę powstrzymać żerujący na ciemnocie fundamentalizm.
W Etiopii - o której mieszkańcy dumnie mówią, że "przez stulecia była wyspą chrześcijaństwa w morzu niewiernych" i trzecim krajem w historii, który przyjął tę wiarę - muzułmanów jest dziś, według oficjalnych statystyk, 35 proc. - Te dane są bardzo zaniżone. Wystarczy wyjść w piątek na ulicę. Aż biało jest od islamskich strojów - twierdzi Magda Krzyżanowska, studentka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, od dwóch lat mieszkająca w Etiopii. Z roku na rok w stolicy jest coraz więcej wyznawców nauk proroka.
Mer Addis Abeby Arkebe Iqubay nie widzi w tym jednak problemu. - Ważne są inwestycje - powtarza. - Chcę, by miasto stało się pomostem między Afryką a światem arabskim, więc meczety powstawać muszą. Polityka Iqubaya przynosi rezultaty: hotel Sheraton, najokazalszy budynek w mieście, postawił Saudyjczyk Mohamed Amoudi, teraz buduje drogę dojazdową, supermarkety i olbrzymi park rozrywki w centrum. Mer się nie boi, że wraz z pieniędzmi z Arabii przybędą tu islamscy radykałowie. Lekceważąco macha ręką: - Nie ma o tym mowy.
Islam pojawił się na tych terenach wkrótce po śmierci proroka, który nakazał swym stronnikom ucieczkę do "kraju Habesza", czyli Etiopii. Od tego czasu była ona krajem, gdzie muzułmanie i chrześcijanie żyli obok siebie w zgodzie. Później, w dobie komunistycznego reżimu wojskowego Mengistu Haile Mariama, wszystkie religie były tak samo prześladowane. Wraz z obaleniem dyktatury w 1991 r. wróciła wolność wyznania. - Teraz jednak dzieje się coś bardzo złego - mówi diakon Surafin, który niedawno wrócił z położonej na południu tradycyjnie muzułmańskiej prowincji Ogaden: - Coraz częś-ciej islamskie bojówki dokonują zamachów na chrześcijan. W ostatnim takim ataku na nasz kościół, niecałe dwa tygodnie temu, zginęły cztery osoby.
Religijna bomba
Dotychczas Afryka nie doświadczyła wojującego islamu. - Nawet tam, gdzie konflikty wydają się mieć podłoże religijne, najczęściej nie chodzi o wiarę, ale o ziemię, ropę czy po prostu władzę - uważa Suraya Dadoo, analityk z Media Review Network w Pretorii. Najlepszym tego przykładem jest Nigeria, nazywana "religijną bombą Afryki". Od 1999 r. dwanaście z 36 stanów wprowadziło szarijat, surowe prawo oparte na Koranie. Najczęściej wskazuje się właśnie wiarę jako przyczynę krwawych starć między chrześcijanami a muzułmanami, w których żadna ze stron nie pozostaje bierna. Podczas pogromów, których w maju dokonały bojówki z chrześcijańskiego ludu Tarok na muzułmanach w miasteczku Yelwa w środkowej Nigerii, zginęło ponad 300 osób. Prawdziwym powodem rzezi był jednak ciągnący się od lat spór o ziemię.
- W Nigerii religia stała się narzędziem nie tylko rozgrywek międzyplemiennych, ale przede wszystkim rozgrywek lokalnych władz z rządem - mówi prof. Abubakar Saddiq z Centrum Rozwoju Demokracji w Zaria, podkreślając, że gdy gubernator północnego stanu Zamfara jako pierwszy w Nigerii wprowadził szarijat, natychmiast dało mu to gwarancję nietykalności. - Władze centralne wiedziały, że gdyby otwarcie sprzeciwiły się jego decyzji, naraziłyby się całej społeczności muzułmańskiej - mówi Saddiq.
Prawo koraniczne uznano za lepsze od skorumpowanego nigeryjskiego wymiaru sprawiedliwości. - Szarijat obowiązuje już ponad cztery lata, ale ludziom wcale nie żyje się lepiej. Przeciwnie, większość zrozumiała, że wcale nie chodzi o sprawiedliwość czy pobożność, ale o to, by niektórzy ludzie utrzymywali się przy władzy - twierdzi Saddiq. - Nawet ci, którzy popierali wprowadzenie szarijatu, zrozumieli, że to część gry, w której mniejszość przemawia językiem nienawiści - uważa prof. Saidu Hassan z wydziału nauk politycznych Ahmadu Bello University w Zarii.
Gdy piwo śmierdzi rybami...
Jedynym państwem, które usiłowało odgórnie wprowadzić prawo koraniczne, był Sudan. Przymusowa islamizacja rozpoczęta w 1983 r. przyniosła jednak katastrofalne skutki. Wojna domowa między rządzącymi krajem muzułmańskimi Arabami i Nubijczykami z północy a chrześcijanami i animistami z południa trwa praktycznie do dziś. Wojskowi rządzący razem z islamskimi radykałami w dążeniu do zbudowania jednolitego wyznaniowo państwa nie cofnęli się przed wysiedleniem w 1992 r. 800 tys. chrześcijan z przedmieść Chartumu. Umieszczono ich w obozach przejściowych, gdzie zmarło pół miliona. 400 tys. sudańskich chrześcijan deportowano na Pustynię Nubijską, pozbawiając ich żywności i wody.
Konflikt spowodował najpoważniejszy kryzys humanitarny na świecie. ONZ oficjalnie przyznała, że w prowincji Darfur na granicy z Czadem trwa "kampania czystek etnicznych", którą prowadzi islamska milicja. Ponad 10 tys. ludzi zginęło, kolejne 1,2 mln musiało uciekać z domów do obozów uchodźców, gdzie nie ma wody ani żywności.
Słynna dziennikarka Julie Flint, która badała sytuację w Darfur, twierdzi, że masakry dokonują "partyzanci rządowi". - Mimo że władze w Chartumie wypierają się tego, bez wątpienia islamską partyzantkę wspiera armia. Nie mieliby ciężkiej artylerii, czołgów czy helikopterów - mówi Flint.
Na północy Sudanu, w którym początkowo rządziły reguły co najmniej tak surowe jak w Afganistanie talibów, kobiety wciąż mogą zostać aresztowane za odkrywanie twarzy w miejscach publicznych, ale zazwyczaj nie są. Spacery w mieszanym towarzystwie, mimo że prawnie zakazane, są powszechną praktyką. A puszki z piwem, szmuglowane do Chartumu w paczkach z rybami, mają wprawdzie nieprzyjemny zapach, ale nie ma to wpływu na smak pszennego alkoholu.
Osama jak Che
W ostatnich latach na niemal całym kontynencie otwarto wiele szkół krzewiących wiarę proroka, głównie za pieniądze z Arabii Saudyjskiej. Efekty można obserwować w chrześcijańskiej od wieków Etiopii, Kenii czy nawet Ruandzie, gdzie po rzeziach z 1994 r. Tutsi są rozczarowani kościołem, który nie udzielał im schronienia przed okrucieństwem Hutu. Teraz ludzi zaczyna jednoczyć nie przynależność narodowa czy plemienna, lecz religijna - do grupy dzieci proroka.
Po zamachach 11 września imię Osama stało się popularne w północnej Nigerii, a koszulki z jego wizerunkiem można kupić na bazarach w Tanzanii, Ugandzie czy Kenii. - Ludzie, którzy je noszą, nie spiskują jednak ani nie chcą organizować zamachów, odwrotnie - często są ich przeciwnikami - uważa historyk i politolog prof. Hussein Ahmed z Uniwersytetu Addis Abeby. Noszenie takich koszulek porównuje do zakładania tych z Che Guevarą: - To wyraz protestu przeciw zachodniej dominacji czy zalewowi waszej kultury. Afrykanów terroryzm po prostu nie interesuje.
Jak pisał "The Economist", "Afrykanom po prostu nie podoba się pomysł wysadzania się w powietrze". Dotychczas nie było terrorysty z Afryki, który dokonałby spektakularnego zamachu w imieniu Al-Kaidy.
Islam zamiast pustki
- Zjawisko islamizacji Afryki ma związek nie tyle z radykalizacją nastrojów czy podobną do tej na Bliskim Wschodzie wrogością wobec Zachodu, ile z beznadzieją, która ogarnęła ludzi, biedą, plagami czy chaosem, które panowały w nowo powstałych państwach pod koniec lat 80. i na początku lat 90. - mówi prof. Hussein.
Pokolenie, które na przełomie lat 50. i 60. wywalczyło w Afryce wolność, okazało się - poza nielicznymi wyjątkami - niezdolne do rządzenia. Z bolączkami młodych państw, głównie biedą i korupcją, mieli sobie poradzić wojskowi, którzy w latach 60. i 70. przeprowadzili serię zamachów stanu przy wsparciu lub przynajmniej z błogosławieństwem zimnowojennych mocarstw. Ich rządy nie przyniosły jednak stabilizacji. Tym bardziej nie przyniosły jej reżimy budujące w Angoli, Etiopii czy Mozambiku komunizm. Bardzo szybko okazywało się, że jedyną pomocą z "bratniego obozu" jest broń (no i garść żywności dla żołnierzy). - Po zakończeniu zimnej wojny umierający z głodu, wyniszczony kontynent znalazł się na dnie - mówi prof. Hussein.
Gdy Zachód odwrócił się od Afryki, a emisariuszy czerwonej Moskwy już nie było, pojawili się jednoczący w imię wiary mułłowie. Ta fala wypełnia miejsce cywilizacyjnej pustki, jaką zostawiły po sobie rządy tyranów wspieranych przez Wschód podczas zimnej wojny.
Książki przeciwko nędzy
Jak stwierdziła jedna z polskich zakonnic pracujących w Etiopii, małe meczety budowane w tym kraju bardzo przypominają kościoły. - Ludzie wchodzą tam przez pomyłkę i... zostają. Jednocześnie świątynie takie jak przy ulicy Churchilla w Addis Abebie mają zwykle więcej dóbr do zaoferowania niż zubożałe chrześcijańskie misje.
Takie "pomyłki" jak opisana przez polską zakonnicę nie mogą dziwić. Mają jednak konsekwencje znacznie poważniejsze niż utrata wiernych przez kościoły chrześcijańskie czy nawet to, że są oni wykorzystywani do rozgrywek politycznych. Na początku roku Światowa Organizacja Zdrowia ostrzegała, że Nigerii grozi epidemia polio, bo muzułmańscy przywódcy odmówili udziału w programie zapobiegania tej chorobie. Stwierdzili, że to "część spisku kierowanego przez Amerykanów, którego celem jest zarażenie AIDS wszystkich afrykańskich muzułmanów". Epidemiolodzy są przekonani, że choroba zacznie zbierać śmiertelne żniwo już najbliższej jesieni.
Rozwiązaniem problemu może być przeforsowany przez Amerykanów na ostatnim szczycie G-8 plan edukowania Afryki. Zakłada on m.in. wykształcenie 100 tys. nauczycieli. Kolejnych 420 tys. Waszyngton zamierza wyszkolić w ciągu najbliższych pięciu lat za pieniądze z własnego budżetu. Zaplanowano też wydrukowanie 4,5 mln podręczników i stypendia dla 250 tys. afrykańskich dziewczynek. Wydaje się, że projekt prezydenta George'a W. Busha, choć długofalowy i wyjątkowo mało efektowny, doskonale wpisuje się w amerykańską wojnę z terroryzmem. Nie zahamuje pewnie rozszerzania się wpływów islamu w Afryce, ma jednak szansę powstrzymać żerujący na ciemnocie fundamentalizm.
Więcej możesz przeczytać w 28/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.