Jeśli czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można - mówi stare rosyjskie porzekadło Kreml odzyskuje władzę nad przemysłem wydobywczym - tak najkrócej można ocenić aferę wokół Jukosu, największego rosyjskiego przedsiębiorstwa naftowego. Kto będzie następny? Próbując znaleźć odpowiedź na to pytanie, analitycy wymieniają nazwiska z pierwszych stron wydrukowanego niedawno rosyjskiego wydania "Forbesa" z listą 100 najbogatszych Rosjan. Aż roi się na niej od władców ropy, gazu, żelaza, aluminium itp. Zawieruchy wokół Jukosu nie wytrzymuje też rosyjski system bankowy, w dużej części należący do ludzi z rosyjskiej listy "Forbesa".
Michaiłowi Chodorkowskiemu listę "Forbesa" przyniesiono do aresztu. - Widzenia są tylko dwa razy w miesiącu w małym pokoiku. Siedzimy po jednej stronie szklanej szyby, on - po drugiej. Rozmawiamy przez telefon. Dają nam godzinę na wszystkich - na nas i na jego żonę ze starszą córką Anastazją (ma 13 lat) - opowiadają rodzice najbogatszego człowieka Rosji.
Borys Chodorkowski sam chyba nie bardzo rozumie, dlaczego jego syn w odpowiednim czasie nie schronił się za granicą. Michaiłowi Chodorkowskiemu grozi nawet dziesięć lat więzienia. Należący do niego największy koncern naftowy Rosji musi oddać miliardy dolarów zaległych podatków i bankrutuje. Światowe rynki reagują nerwowymi skokami cen ropy na każdy płynący z Moskwy sygnał o tym, jak potoczą się dalsze losy Jukosu. Krajobraz po upadku korporacji wygląda alarmująco. Ale na Kremlu prezydent Władimir Putin przygląda się wydarzeniom ze spokojem i satysfakcją. Cel operacji "Jukos" został osiągnięty i to podwójnie: państwo przejmuje majątek koncernu, a ceny ropy rosną. To oznacza, że Rosja utrzyma wzrost gospodarczy na poziomie co najmniej 6-8 proc. A szacowany w dziesiątkach miliardów dolarów potencjał Jukosu będzie miał nowych właścicieli, wskazanych przez państwo, czyli przez Kreml.
"Faworyt" Putina
Putin obiecał, że w najbliższych dziesięciu latach rosyjski PKB zostanie podwojony. Optymizm prezydenta bierze się z dwóch przesłanek: wydobycie ropy w Rosji będzie rosło, jej światowe ceny - również. W 2003 r. średnia cena rosyjskiej ropy wyniosła 27,3 USD za baryłkę, a wzrost gospodarczy sięgnął 7 proc. Ekonomiści policzyli bardzo precyzyjnie: prezydenckie obietnice zostaną spełnione, jeżeli tempo wzrostu w najbliższych latach nie spadnie poniżej 7,2 proc. Wszystko, co powoduje wzrost cen ropy, sprzyja Putinowi. W starciu Kremla z Chodorkowskim chodzi nie tylko o Jukos, ale też o gigantyczne zyski z całego sprywatyzowanego rosyjskiego przemysłu naftowego.
Większość dzisiejszych rosyjskich oligarchów, czyli dolarowych multimiliarderów, zawdzięcza bajeczne majątki urzędniczym koneksjom i finansowej inżynierii. Dzięki urzędnikom przejmowali najpierw za bezcen państwowe złoża i fabryki. Potem wymyślili skomplikowaną sztukę "optymalizacji podatków" i nauczyli się ją stosować. Ta nieoceniona umiejętność zawiodła ich na szczyty list najbogatszych, a Chodorkowskiego i innego z szefów Jukosu, Lebiediewa - do aresztu. Dlaczego właśnie ich, skoro to samo robili właściciele wszystkich wielkich, nowych korporacji? Jukos to największa naftowa kompania Rosji, najbardziej smakowity kąsek i najlepszy przykład dla pozostałych. A z Chodorkowskim jest trochę tak jak z tym chłopem, któremu nic nie rosło, a w odpowiedzi na rzucone ku niebu pytanie: "Dlaczego tak się dzieje?", usłyszał: "A, bo jakoś cię nie lubię". Otóż Władimir Putin, delikatnie mówiąc, nie darzy Chodorkowskiego sympatią. I to też jest część odpowiedzi na pytanie, dlaczego akurat on siedzi, a Roman Abramowicz, inny naftowy magnat, jeździ spokojnie po Europie i kupuje dla swojego klubu Chelsea najdroższych piłkarzy.
Chcieć znaczy móc
Aresztowanie Chodorkowskiego nie zakończyło epoki "optymalizacji podatków". Rząd przygotował nowelizację prawa podatkowego dla sektora naftowego. System jest skomplikowany, ale sprowadza się do prostego algorytmu: przy cenie powyżej 25 USD za baryłkę cała różnica między tą kwotą a realną ceną sprzedaży trafi do fiskusa. Koncerny dostaną mniej, państwo więcej. Ale państwo to przecież też ludzie i jeśli zostaną zachowane tradycje nowej Rosji, to strumień do banków na Cyprze i Kajmanach będzie płynąć nieprzerwanie, tyle że zmienią się numery kont i ich właściciele. Sam Chodorkowski kary zapewne nie uniknie. Pozostali oligarchowie nie ucierpią, ale też nie zrobią nic, co mogłoby im odebrać sympatię albo przynajmniej obojętność wszechmocnego prezydenta.
Na bank
Właściciele Jukosu - z Chodorkowskim na czele - są gotowi oddać wszystkie należące do nich akcje koncernu (44 proc.), byle "uratować kompanię". Na listach najbogatszych spadną natychmiast na odległe pozycje, ale na poziom ich życia nie będzie to miało żadnego wpływu. Rosyjscy bogacze doskonale wiedzą, że ich kraj daje fantastyczne możliwości zarabiania pieniędzy, lecz zyski lepiej przechowywać daleko od domu. Zwłaszcza że rosyjskie banki są niepewne. Jak bardzo - sami wiedzą najlepiej, bo są ich właścicielami. Zachodnie instytucje finansowe obniżają ratingi rosyjskich banków. Rosjanie zapewniają, że sytuacja jest pod kontrolą i nie ma najmniejszego powodu do obaw. Mimo to zachodni finansiści wolą dmuchać na zimne. Nie chcą się dać zaskoczyć jak w 1998 r., kiedy z powodu rosyjskiego krachu finansowego stracili setki milionów dolarów. Wtedy wszyscy Rosjanie wiedzieli o nadchodzącym kryzysie i świetnie się do niego przygotowali. Nabrać dali się tylko ich zachodni kredytodawcy. Chodorkowski zrezygnował z szefowania bankowi Menatep i został prezesem Jukosu. Inny oligarcha, Władimir Potanin, porzucił własny bank Oneksim i stanął na czele grupy przemysłowej Interros. Władimir Gusinski, ukrywający się obecnie przed karzącą ręką Kremla, zrezygnował z kierowania Most Bankiem i zajął fotel prezesa holdingu Media Most. Wszystkie te przetasowania dokonały się w ciągu kilku miesięcy poprzedzających krach w sierpniu 1998 r. Banki traciły płynność i bankrutowały, ale na wizerunek i interesy ich faktycznych właścicieli nie miało to większego wpływu.
W Rosji trudno znaleźć bogacza, który nie miałby czegoś poważnego na sumieniu. Kreml też wybiórczo i instrumentalnie stosuje prawo. Wszyscy zdają się hołdować przewrotnej i urokliwej rosyjskiej zasadzie: "Jeśli czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można".
Borys Chodorkowski sam chyba nie bardzo rozumie, dlaczego jego syn w odpowiednim czasie nie schronił się za granicą. Michaiłowi Chodorkowskiemu grozi nawet dziesięć lat więzienia. Należący do niego największy koncern naftowy Rosji musi oddać miliardy dolarów zaległych podatków i bankrutuje. Światowe rynki reagują nerwowymi skokami cen ropy na każdy płynący z Moskwy sygnał o tym, jak potoczą się dalsze losy Jukosu. Krajobraz po upadku korporacji wygląda alarmująco. Ale na Kremlu prezydent Władimir Putin przygląda się wydarzeniom ze spokojem i satysfakcją. Cel operacji "Jukos" został osiągnięty i to podwójnie: państwo przejmuje majątek koncernu, a ceny ropy rosną. To oznacza, że Rosja utrzyma wzrost gospodarczy na poziomie co najmniej 6-8 proc. A szacowany w dziesiątkach miliardów dolarów potencjał Jukosu będzie miał nowych właścicieli, wskazanych przez państwo, czyli przez Kreml.
"Faworyt" Putina
Putin obiecał, że w najbliższych dziesięciu latach rosyjski PKB zostanie podwojony. Optymizm prezydenta bierze się z dwóch przesłanek: wydobycie ropy w Rosji będzie rosło, jej światowe ceny - również. W 2003 r. średnia cena rosyjskiej ropy wyniosła 27,3 USD za baryłkę, a wzrost gospodarczy sięgnął 7 proc. Ekonomiści policzyli bardzo precyzyjnie: prezydenckie obietnice zostaną spełnione, jeżeli tempo wzrostu w najbliższych latach nie spadnie poniżej 7,2 proc. Wszystko, co powoduje wzrost cen ropy, sprzyja Putinowi. W starciu Kremla z Chodorkowskim chodzi nie tylko o Jukos, ale też o gigantyczne zyski z całego sprywatyzowanego rosyjskiego przemysłu naftowego.
Większość dzisiejszych rosyjskich oligarchów, czyli dolarowych multimiliarderów, zawdzięcza bajeczne majątki urzędniczym koneksjom i finansowej inżynierii. Dzięki urzędnikom przejmowali najpierw za bezcen państwowe złoża i fabryki. Potem wymyślili skomplikowaną sztukę "optymalizacji podatków" i nauczyli się ją stosować. Ta nieoceniona umiejętność zawiodła ich na szczyty list najbogatszych, a Chodorkowskiego i innego z szefów Jukosu, Lebiediewa - do aresztu. Dlaczego właśnie ich, skoro to samo robili właściciele wszystkich wielkich, nowych korporacji? Jukos to największa naftowa kompania Rosji, najbardziej smakowity kąsek i najlepszy przykład dla pozostałych. A z Chodorkowskim jest trochę tak jak z tym chłopem, któremu nic nie rosło, a w odpowiedzi na rzucone ku niebu pytanie: "Dlaczego tak się dzieje?", usłyszał: "A, bo jakoś cię nie lubię". Otóż Władimir Putin, delikatnie mówiąc, nie darzy Chodorkowskiego sympatią. I to też jest część odpowiedzi na pytanie, dlaczego akurat on siedzi, a Roman Abramowicz, inny naftowy magnat, jeździ spokojnie po Europie i kupuje dla swojego klubu Chelsea najdroższych piłkarzy.
Chcieć znaczy móc
Aresztowanie Chodorkowskiego nie zakończyło epoki "optymalizacji podatków". Rząd przygotował nowelizację prawa podatkowego dla sektora naftowego. System jest skomplikowany, ale sprowadza się do prostego algorytmu: przy cenie powyżej 25 USD za baryłkę cała różnica między tą kwotą a realną ceną sprzedaży trafi do fiskusa. Koncerny dostaną mniej, państwo więcej. Ale państwo to przecież też ludzie i jeśli zostaną zachowane tradycje nowej Rosji, to strumień do banków na Cyprze i Kajmanach będzie płynąć nieprzerwanie, tyle że zmienią się numery kont i ich właściciele. Sam Chodorkowski kary zapewne nie uniknie. Pozostali oligarchowie nie ucierpią, ale też nie zrobią nic, co mogłoby im odebrać sympatię albo przynajmniej obojętność wszechmocnego prezydenta.
Na bank
Właściciele Jukosu - z Chodorkowskim na czele - są gotowi oddać wszystkie należące do nich akcje koncernu (44 proc.), byle "uratować kompanię". Na listach najbogatszych spadną natychmiast na odległe pozycje, ale na poziom ich życia nie będzie to miało żadnego wpływu. Rosyjscy bogacze doskonale wiedzą, że ich kraj daje fantastyczne możliwości zarabiania pieniędzy, lecz zyski lepiej przechowywać daleko od domu. Zwłaszcza że rosyjskie banki są niepewne. Jak bardzo - sami wiedzą najlepiej, bo są ich właścicielami. Zachodnie instytucje finansowe obniżają ratingi rosyjskich banków. Rosjanie zapewniają, że sytuacja jest pod kontrolą i nie ma najmniejszego powodu do obaw. Mimo to zachodni finansiści wolą dmuchać na zimne. Nie chcą się dać zaskoczyć jak w 1998 r., kiedy z powodu rosyjskiego krachu finansowego stracili setki milionów dolarów. Wtedy wszyscy Rosjanie wiedzieli o nadchodzącym kryzysie i świetnie się do niego przygotowali. Nabrać dali się tylko ich zachodni kredytodawcy. Chodorkowski zrezygnował z szefowania bankowi Menatep i został prezesem Jukosu. Inny oligarcha, Władimir Potanin, porzucił własny bank Oneksim i stanął na czele grupy przemysłowej Interros. Władimir Gusinski, ukrywający się obecnie przed karzącą ręką Kremla, zrezygnował z kierowania Most Bankiem i zajął fotel prezesa holdingu Media Most. Wszystkie te przetasowania dokonały się w ciągu kilku miesięcy poprzedzających krach w sierpniu 1998 r. Banki traciły płynność i bankrutowały, ale na wizerunek i interesy ich faktycznych właścicieli nie miało to większego wpływu.
W Rosji trudno znaleźć bogacza, który nie miałby czegoś poważnego na sumieniu. Kreml też wybiórczo i instrumentalnie stosuje prawo. Wszyscy zdają się hołdować przewrotnej i urokliwej rosyjskiej zasadzie: "Jeśli czegoś nie wolno, a bardzo się chce, to można".
Więcej możesz przeczytać w 29/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.