Zabawa zamiast nauki to ideał studiowania w Niemczech Gdy w marcu uniwersytet w Bremie odwiedził dziekan krakowskiej Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera, zapanowała konsternacja. Bo dziekan był w wieku, w którym przeciętny niemiecki student dopiero przymierza się do kończenia studiów. Przeciętna wieku absolwenta niemieckiego uniwersytetu na studiach magisterskich wynosi 27-28 lat. Studenci powyżej trzydziestki nie są rzadkością. W seminariach, które organizowałem wspólnie z warszawską odnogą Central European University, różnica wieku między studentami niemieckimi a tymi z Europy Wschodniej zawsze była uderzająca: ci ostatni byli już doktorantami, podczas gdy pierwsi mieli jeszcze dużo czasu do zakończenia studiów magisterskich. Z tego płynie nauka, że wejście Polski do Unii Europejskiej może oznaczać dla naszych studentów nie tyle szansę, co upośledzenie. Polskim studentom mającym dostęp do zachodnich uczelni publicznych grozi demoralizacja, której od dawna podlegają ich rówieśnicy z Niemiec, Francji czy Włoch.
Student dorywczy
Liczba absolwentów w stosunku do liczby studiujących na takich kierunkach jak socjologia czy politologia bywa zatrważająco niska - nie przekracza jednej trzeciej. Często po ukończeniu jednego kierunku studenci niemieccy od razu zapisują się na nowy. Powód jest prosty - nie ma się do czego spieszyć. Drogi kariery są zablokowane, zwłaszcza dla opieszałych, sytuacja na rynku pracy jest nieciekawa. Ale też ambicje tych ludzi nie są wygórowane. Najbardziej pożądane są stanowiska w administracji państwowej, gdzie nie grożą zwolnienia i bezrobocie. Mało kto marzy o wielkiej karierze politycznej, intelektualnej czy ekonomicznej, a jeszcze mniej próbuje taką karierę robić.
Bycie studentem daje rozliczne przywileje - tanie posiłki w stołówce, bilety miesięczne, które pozwalają swobodnie poruszać się w regionie, na przykład na trasie Hamburg - Brema. Status studenta ułatwia także podejmowanie pracy dorywczej i łączy się z ulgami podatkowymi. Wszystko to tylko za małą opłatę semestralną - w wysokości 150 euro. Opłaca się ją uiścić tym bardziej, że studenci niemieccy nie są dręczeni egzaminami - zamiast nich piszą eseje (kilka podczas całych studiów). Jeszcze niedawno pierwszym zdawanym egzaminem był egzamin magisterski. Od paru lat wprowadzono na studiach magisterskich dodatkowy egzamin po pierwszych czterech semestrach. Aby jednak zbytnio nie stresować egzaminowanych, tematy są szczegółowo uzgadniane. Można także prawie dowolnie wybierać zajęcia. Tylko nieliczne są obowiązkowe. Jeśli wymagania prowadzącego są zbyt duże, można się przenieść do innego, mniej wymagającego. Gdy temat zajęć się znudzi, można się rozejrzeć za czymś bardziej interesującym.
Nie znaczy to jednak, że studenci nic nie robią. Prawie wszyscy pracują dorywczo. W wielu wypadkach ta dorywcza praca staje się powoli głównym zajęciem, a studiowanie pobocznym. Pracuje się zresztą nie tylko po to, by sfinansować studia, lecz żeby kupić samochód, wynająć wygodne mieszkanie, pojechać na atrakcyjne wakacje. Natomiast stałą pracę podejmuje się zwykle bardzo późno - niekiedy dopiero koło czterdziestki.
Uniwersytety przyjemności
Studenci są zaabsorbowani życiem pozaakademickim, zawodowym, towarzyskim i uczuciowym, a uniwersytet nie dysponuje żadnymi środkami dyscyplinującymi. Nic więc dziwnego, że trudno nakłonić kogokolwiek do wygłoszenia referatu. Trzeba się raczej cieszyć, że w ogóle ktokolwiek przyszedł na zajęcia. Są uniwersytety, które nominalnie mają do 20 tys. studentów, ale nigdy nie wyglądają na specjalnie zatłoczone.
Bycie studentem umożliwia życie na luzie, w stylu pseudoegzystencjalistycznym, choć niemieckie studentki w niczym nie przypominają Juliette Greco - obowiązuje strój niedbale ekologiczny. Studiowanie służy wzbogacaniu osobowości i jest źródłem społecznego prestiżu. Wszak lepiej być studentką pracującą jako kelnerka niż po prostu kelnerką. Lepiej być taksówkarzem na 16. semestrze politologii niż taksówkarzem bez żadnego semestru. Uniwersytet umożliwia kontakty, wyjazdy zagraniczne, od czasu do czasu można też usłyszeć na nim coś interesującego, coś przeżyć.
Gdy kilka lat temu w ramach seminarium porównawczego o pokoleniu '68 na Zachodzie oraz pokoleniu "Solidarności" spytałem uczestników, jak widzą swoją generację, jej cele i dążenia, po chwili nieco kłopotliwego milczenia jedna ze studentek odpowiedziała: "My jesteśmy indywidualistami, zbieramy wrażenia i doświadczenia". Studia świetnie mogą temu służyć. Kolekcjonowanie wrażeń zaczyna się zresztą już w szkole średniej. W liceum 11. klasa jest przeznaczona na wyjazd zagraniczny. Nie zawsze jest on związany ze zdobywaniem wiedzy bezpośrednio użytecznej w szkole, na przykład z nauką angielskiego w Wielkiej Brytanii, Ameryce czy Australii. Niektórzy jadą do Indii lub Tajlandii, realizując swoje marzenia o egzotyce. Maturzyści nie spieszą się z rozpoczęciem studiów - najpierw trzeba się rozejrzeć, zastanowić nad sobą i światem, odpocząć i dojrzeć. Wielu planuje podróż, czasem ma to być podróż dokoła świata. Nie muszą się martwić o miejsca na wyższych uczelniach ani lękać egzaminów wstępnych, gdyż sama matura uprawnia do studiowania, a tylko na nielicznych kierunkach, na przykład na medycynie, obowiązuje numerus clausus.
Satyra na leniwych studentów
Przyjemna, bezstresowa i wzbogacająca atmosfera na niemieckich uniwersytetach sprawia, że modne jest także studiowanie po przejściu na emeryturę. Emerytowani nauczyciele, prawnicy, pastorzy zapełniają sale wykładowe, odkrywając nie znane sobie dziedziny wiedzy, odświeżając zapomniane wiadomości, realizując młodzieńcze marzenia.
Polskiej młodzieży trzeba poradzić, by zamiast poszukiwać słabo wynagradzanej pracy na Zachodzie, zamiast kopać niemieckie szparagi i zbierać norweskie truskawki, zapisywała się na niemieckie uniwersytety. Trzeba się spieszyć, gdyż wszystko wskazuje na to, że epoka luzu już się kończy. Wskaźniki ekonomiczne są bowiem nieubłagane. Od lat podejmuje się próby reformy uniwersytetów, które jednak starannie pomijają sedno problemu, by nie wywołać wybuchu niezadowolenia i nie zwiększyć bezrobocia przez wypchnięcie ogromnej rzeszy młodych ludzi na rynek pracy.
Jeden z publicystów "Frankfurter Allgemeine Zeitung" trafnie zauważył, że niemieckim uniwersytetom brakuje przede wszystkim studentów, którzy traktowaliby studiowanie poważnie - jako swe główne zajęcie. Brakuje też profesorów, którzy kogokolwiek by oblali. Dopiero teraz niektóre uniwersytety zaczęły wprowadzać opłaty dla studentów przekraczających regulaminowy czas studiów. Pięcioletnie studia magisterskie i dyplomowe zaczyna się zastępować trzyletnimi studiami BA (stopień bakałarza) i dwuletnimi studiami MA (stopień master). Ale już z góry zastrzega się, że nie można będzie wymagać ukończenia ich w terminie i eksmatrykulować tych, którzy nie mają ochoty się uczyć.
W Polsce także istnieli kiedyś wieczni studenci, byli oni jednak wyjątkami. Obecnie jest ich naprawdę niewielu: nie ma powodu studiować całą wieczność, skoro są takie uczelnie prywatne, które wszystkim chętnym wydają dyplomy, bez względu na rzeczywiste rezultaty w nauce. Polska jest krajem ludzi spieszących się i rozpychających. Tylko w Polsce możliwe są zawrotne kariery medialne i polityczne studentów i magistrantów. Przypadek ambitnego studenta, obecnie już magistranta, znanego powszechnie jako "młody Żdanow", jest tylko wymownym tego przykładem. W Niemczech dawni Żdanowowie pokolenia '68 i '70, których pełno jest w elicie władzy wszelkiego rodzaju, nie zamierzają ustąpić miejsca młodszym.
Docenci na złom
Fałszywy byłby wniosek, że Niemcy przestali być efektywni i pracowici, a Polacy stali się tytanami pracy, że w Niemczech panuje polnische Wirtschaft, a wszyscy Polacy to Leistungspolen - by użyć tradycyjnej niemieckiej kategorii stosowanej w ocenie polskich elit. Średnia wieku świeżo upieczonego profesora wynosi w Niemczech 40 lat, w Polsce zaś trudno o doktora habilitowanego poniżej pięćdziesiątki. W Niemczech wśród ogromnej większości rozleniwionego w dobrobycie społeczeństwa istnieje ciężko pracująca elita. Studenci mają klawe życie, ale wymagania wobec naukowców i wykładowców są nieporównanie wyższe niż w Polsce.
Niedawno postanowiono "oddać na złom" całe pokolenie prywatnych docentów. Istniejące w Polsce wielkie instytuty uniwersytetów i akademii nauk, zatrudniające po kilkadziesiąt osób (tylko przy Krakowskim Przedmieściu i w okolicach są trzy instytuty socjologii), to coś w warunkach zachodnich nie do pomyślenia. Nie do pomyślenia byłaby też polska wieloetatowość, która świadczy nie tylko o słabym wynagrodzeniu za pracę na jednym etacie, ale także o niewielkich wymaganiach, jakie się z nim wiążą.
Kto za to pŁaci?
Życie studenckie czy uniwersyteckie jest odbiciem ogólnej sytuacji społecznej. Niemcy są krajem udawanego egalitaryzmu. Polska jest państwem bez żenady klasowym, w którym najważniejszą rzeczą jest mieć dobre dojście. Niedawno opublikowany w "Gazecie Wyborczej" artykuł o "segregacji klasowej w polskich szkołach" jest tylko spóźnionym odkryciem tego, co od lat było widoczne gołym okiem. Stany Zjednoczone są natomiast krajem nierówności, ale i otwartych szans dla tych, którzy są naprawdę zdolni i pracowici. I to jest źródłem niezwykłego przywiązania do tego kraju, które wykazują nawet niedawno przybyli imigranci. W USA mówi się uczniom: "Staraj się najlepiej, jak potrafisz, to pójdziesz na świetną uczelnię". W Niemczech udaje się, że wszystkie uniwersytety są takie same, nie wypada się też zanadto wyróżniać.
W Polsce zawsze można się pocieszyć, że rodzice jakoś załatwią miejsce na dobrej uczelni i prestiżowym kierunku. Moi amerykańscy studenci słuchali opowieści o życiu studenckim w Niemczech jak bajki o niezwykłym kraju mlekiem i miodem płynącym. Pierwsze pytanie, jakie mi zadali, byłoby ostatnim, jakie zadaliby studenci niemieccy: "Kto za to płaci?". Stany są krajem ciężkiej pracy, natomiast Europa Zachodnia, a Niemcy w szczególności, umożliwia masom komfortowe życie bez specjalnego wysiłku. Byłoby się więc z czego cieszyć - teraz, gdy już przystąpiliśmy do UE i polska młodzież mogłaby zaznać nieco przyjemności zachodniego życia studenckiego - gdyby niepokojące, trywialne pytanie o finanse nie nasuwało się coraz bardziej natarczywie także Niemcom. Zdaje się, że rozszerzenie UE jeszcze bardziej wzmocni tę niezbyt oryginalną, lecz niekorzystną dla wiecznych studentów autorefleksję.
Liczba absolwentów w stosunku do liczby studiujących na takich kierunkach jak socjologia czy politologia bywa zatrważająco niska - nie przekracza jednej trzeciej. Często po ukończeniu jednego kierunku studenci niemieccy od razu zapisują się na nowy. Powód jest prosty - nie ma się do czego spieszyć. Drogi kariery są zablokowane, zwłaszcza dla opieszałych, sytuacja na rynku pracy jest nieciekawa. Ale też ambicje tych ludzi nie są wygórowane. Najbardziej pożądane są stanowiska w administracji państwowej, gdzie nie grożą zwolnienia i bezrobocie. Mało kto marzy o wielkiej karierze politycznej, intelektualnej czy ekonomicznej, a jeszcze mniej próbuje taką karierę robić.
Bycie studentem daje rozliczne przywileje - tanie posiłki w stołówce, bilety miesięczne, które pozwalają swobodnie poruszać się w regionie, na przykład na trasie Hamburg - Brema. Status studenta ułatwia także podejmowanie pracy dorywczej i łączy się z ulgami podatkowymi. Wszystko to tylko za małą opłatę semestralną - w wysokości 150 euro. Opłaca się ją uiścić tym bardziej, że studenci niemieccy nie są dręczeni egzaminami - zamiast nich piszą eseje (kilka podczas całych studiów). Jeszcze niedawno pierwszym zdawanym egzaminem był egzamin magisterski. Od paru lat wprowadzono na studiach magisterskich dodatkowy egzamin po pierwszych czterech semestrach. Aby jednak zbytnio nie stresować egzaminowanych, tematy są szczegółowo uzgadniane. Można także prawie dowolnie wybierać zajęcia. Tylko nieliczne są obowiązkowe. Jeśli wymagania prowadzącego są zbyt duże, można się przenieść do innego, mniej wymagającego. Gdy temat zajęć się znudzi, można się rozejrzeć za czymś bardziej interesującym.
Nie znaczy to jednak, że studenci nic nie robią. Prawie wszyscy pracują dorywczo. W wielu wypadkach ta dorywcza praca staje się powoli głównym zajęciem, a studiowanie pobocznym. Pracuje się zresztą nie tylko po to, by sfinansować studia, lecz żeby kupić samochód, wynająć wygodne mieszkanie, pojechać na atrakcyjne wakacje. Natomiast stałą pracę podejmuje się zwykle bardzo późno - niekiedy dopiero koło czterdziestki.
Uniwersytety przyjemności
Studenci są zaabsorbowani życiem pozaakademickim, zawodowym, towarzyskim i uczuciowym, a uniwersytet nie dysponuje żadnymi środkami dyscyplinującymi. Nic więc dziwnego, że trudno nakłonić kogokolwiek do wygłoszenia referatu. Trzeba się raczej cieszyć, że w ogóle ktokolwiek przyszedł na zajęcia. Są uniwersytety, które nominalnie mają do 20 tys. studentów, ale nigdy nie wyglądają na specjalnie zatłoczone.
Bycie studentem umożliwia życie na luzie, w stylu pseudoegzystencjalistycznym, choć niemieckie studentki w niczym nie przypominają Juliette Greco - obowiązuje strój niedbale ekologiczny. Studiowanie służy wzbogacaniu osobowości i jest źródłem społecznego prestiżu. Wszak lepiej być studentką pracującą jako kelnerka niż po prostu kelnerką. Lepiej być taksówkarzem na 16. semestrze politologii niż taksówkarzem bez żadnego semestru. Uniwersytet umożliwia kontakty, wyjazdy zagraniczne, od czasu do czasu można też usłyszeć na nim coś interesującego, coś przeżyć.
Gdy kilka lat temu w ramach seminarium porównawczego o pokoleniu '68 na Zachodzie oraz pokoleniu "Solidarności" spytałem uczestników, jak widzą swoją generację, jej cele i dążenia, po chwili nieco kłopotliwego milczenia jedna ze studentek odpowiedziała: "My jesteśmy indywidualistami, zbieramy wrażenia i doświadczenia". Studia świetnie mogą temu służyć. Kolekcjonowanie wrażeń zaczyna się zresztą już w szkole średniej. W liceum 11. klasa jest przeznaczona na wyjazd zagraniczny. Nie zawsze jest on związany ze zdobywaniem wiedzy bezpośrednio użytecznej w szkole, na przykład z nauką angielskiego w Wielkiej Brytanii, Ameryce czy Australii. Niektórzy jadą do Indii lub Tajlandii, realizując swoje marzenia o egzotyce. Maturzyści nie spieszą się z rozpoczęciem studiów - najpierw trzeba się rozejrzeć, zastanowić nad sobą i światem, odpocząć i dojrzeć. Wielu planuje podróż, czasem ma to być podróż dokoła świata. Nie muszą się martwić o miejsca na wyższych uczelniach ani lękać egzaminów wstępnych, gdyż sama matura uprawnia do studiowania, a tylko na nielicznych kierunkach, na przykład na medycynie, obowiązuje numerus clausus.
Satyra na leniwych studentów
Przyjemna, bezstresowa i wzbogacająca atmosfera na niemieckich uniwersytetach sprawia, że modne jest także studiowanie po przejściu na emeryturę. Emerytowani nauczyciele, prawnicy, pastorzy zapełniają sale wykładowe, odkrywając nie znane sobie dziedziny wiedzy, odświeżając zapomniane wiadomości, realizując młodzieńcze marzenia.
Polskiej młodzieży trzeba poradzić, by zamiast poszukiwać słabo wynagradzanej pracy na Zachodzie, zamiast kopać niemieckie szparagi i zbierać norweskie truskawki, zapisywała się na niemieckie uniwersytety. Trzeba się spieszyć, gdyż wszystko wskazuje na to, że epoka luzu już się kończy. Wskaźniki ekonomiczne są bowiem nieubłagane. Od lat podejmuje się próby reformy uniwersytetów, które jednak starannie pomijają sedno problemu, by nie wywołać wybuchu niezadowolenia i nie zwiększyć bezrobocia przez wypchnięcie ogromnej rzeszy młodych ludzi na rynek pracy.
Jeden z publicystów "Frankfurter Allgemeine Zeitung" trafnie zauważył, że niemieckim uniwersytetom brakuje przede wszystkim studentów, którzy traktowaliby studiowanie poważnie - jako swe główne zajęcie. Brakuje też profesorów, którzy kogokolwiek by oblali. Dopiero teraz niektóre uniwersytety zaczęły wprowadzać opłaty dla studentów przekraczających regulaminowy czas studiów. Pięcioletnie studia magisterskie i dyplomowe zaczyna się zastępować trzyletnimi studiami BA (stopień bakałarza) i dwuletnimi studiami MA (stopień master). Ale już z góry zastrzega się, że nie można będzie wymagać ukończenia ich w terminie i eksmatrykulować tych, którzy nie mają ochoty się uczyć.
W Polsce także istnieli kiedyś wieczni studenci, byli oni jednak wyjątkami. Obecnie jest ich naprawdę niewielu: nie ma powodu studiować całą wieczność, skoro są takie uczelnie prywatne, które wszystkim chętnym wydają dyplomy, bez względu na rzeczywiste rezultaty w nauce. Polska jest krajem ludzi spieszących się i rozpychających. Tylko w Polsce możliwe są zawrotne kariery medialne i polityczne studentów i magistrantów. Przypadek ambitnego studenta, obecnie już magistranta, znanego powszechnie jako "młody Żdanow", jest tylko wymownym tego przykładem. W Niemczech dawni Żdanowowie pokolenia '68 i '70, których pełno jest w elicie władzy wszelkiego rodzaju, nie zamierzają ustąpić miejsca młodszym.
Docenci na złom
Fałszywy byłby wniosek, że Niemcy przestali być efektywni i pracowici, a Polacy stali się tytanami pracy, że w Niemczech panuje polnische Wirtschaft, a wszyscy Polacy to Leistungspolen - by użyć tradycyjnej niemieckiej kategorii stosowanej w ocenie polskich elit. Średnia wieku świeżo upieczonego profesora wynosi w Niemczech 40 lat, w Polsce zaś trudno o doktora habilitowanego poniżej pięćdziesiątki. W Niemczech wśród ogromnej większości rozleniwionego w dobrobycie społeczeństwa istnieje ciężko pracująca elita. Studenci mają klawe życie, ale wymagania wobec naukowców i wykładowców są nieporównanie wyższe niż w Polsce.
Niedawno postanowiono "oddać na złom" całe pokolenie prywatnych docentów. Istniejące w Polsce wielkie instytuty uniwersytetów i akademii nauk, zatrudniające po kilkadziesiąt osób (tylko przy Krakowskim Przedmieściu i w okolicach są trzy instytuty socjologii), to coś w warunkach zachodnich nie do pomyślenia. Nie do pomyślenia byłaby też polska wieloetatowość, która świadczy nie tylko o słabym wynagrodzeniu za pracę na jednym etacie, ale także o niewielkich wymaganiach, jakie się z nim wiążą.
Kto za to pŁaci?
Życie studenckie czy uniwersyteckie jest odbiciem ogólnej sytuacji społecznej. Niemcy są krajem udawanego egalitaryzmu. Polska jest państwem bez żenady klasowym, w którym najważniejszą rzeczą jest mieć dobre dojście. Niedawno opublikowany w "Gazecie Wyborczej" artykuł o "segregacji klasowej w polskich szkołach" jest tylko spóźnionym odkryciem tego, co od lat było widoczne gołym okiem. Stany Zjednoczone są natomiast krajem nierówności, ale i otwartych szans dla tych, którzy są naprawdę zdolni i pracowici. I to jest źródłem niezwykłego przywiązania do tego kraju, które wykazują nawet niedawno przybyli imigranci. W USA mówi się uczniom: "Staraj się najlepiej, jak potrafisz, to pójdziesz na świetną uczelnię". W Niemczech udaje się, że wszystkie uniwersytety są takie same, nie wypada się też zanadto wyróżniać.
W Polsce zawsze można się pocieszyć, że rodzice jakoś załatwią miejsce na dobrej uczelni i prestiżowym kierunku. Moi amerykańscy studenci słuchali opowieści o życiu studenckim w Niemczech jak bajki o niezwykłym kraju mlekiem i miodem płynącym. Pierwsze pytanie, jakie mi zadali, byłoby ostatnim, jakie zadaliby studenci niemieccy: "Kto za to płaci?". Stany są krajem ciężkiej pracy, natomiast Europa Zachodnia, a Niemcy w szczególności, umożliwia masom komfortowe życie bez specjalnego wysiłku. Byłoby się więc z czego cieszyć - teraz, gdy już przystąpiliśmy do UE i polska młodzież mogłaby zaznać nieco przyjemności zachodniego życia studenckiego - gdyby niepokojące, trywialne pytanie o finanse nie nasuwało się coraz bardziej natarczywie także Niemcom. Zdaje się, że rozszerzenie UE jeszcze bardziej wzmocni tę niezbyt oryginalną, lecz niekorzystną dla wiecznych studentów autorefleksję.
Więcej możesz przeczytać w 29/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.