Plan Wilczyńskiego: uciekajmy ze ścieżki nad przepaścią, którą jest "trzecia droga" Na lewicy mamy od pewnego czasu euforię wywołaną przyspieszeniem tempa wzrostu PKB. Proces ten rzeczywiście jest pocieszający, ale nie powinien nam przesłaniać zagrożeń starannie przemilczanych przez koła rządzące i tylko półgębkiem omawianych w mediach. A są one zupełnie realne! Głównym zagrożeniem są konsekwencje niekorzystnej relacji między przyrostami PKB a wzrostem długu publicznego i potrzeb pożyczkowych państwa. W 2004 r. prawie cały przyrost PKB, który wyniesie około 45 mld zł, zostanie "zjedzony" przez przyrost długu publicznego. Po prostu dlatego, że spodziewany deficyt budżetowy sięgnie 43 mld zł. Pocieszanie się tym, że aktualne roczne koszty obsługi długu publicznego wynoszą tylko (a może aż) 26 mld zł, byłoby samooszukiwaniem się. Przyrost potrzeb pożyczkowych państwa, generujących przyszły dług publiczny, jest na tyle szybki, że wzrost kosztów jego obsługi jest nieuchronny. Nie zapominajmy też o tym, że u nas koszty obsługi długu są wyższe niż w krajach o lepszej pozycji w ratingach ze względu na jego wyższe oprocentowanie.
Bomba z opóźnionym zapłonem
Tymczasem podejmowane przez rząd działania ograniczające deficyt budżetowy są całkowicie niewystarczające; grożą pogorszeniem sytuacji Polski jako dłużnika. Wzrost gospodarczy na razie zapewnia stabilność rynkową i walutową, sprzyjając przekonaniu o braku zagrożeń. Pozytywne aspekty wzrostu PKB, na przykład zwiększenie eksportu, sprawiają, że rząd bagatelizuje groźną sytuację w finansach publicznych, zwlekając z ich zdecydowaną sanacją. Należy się obawiać, że także rząd wyłoniony po przyszłorocznych wyborach nie będzie w stanie przeforsować w Sejmie zaprzestania dotowania emerytur rolniczych i pokrywania miliardowych strat zakładów państwowych.
Źródłem dzisiejszych zagrożeń jest ciągłe hołdowanie "trzeciej drodze" w polskiej polityce gospodarczej. Lewica przeciwstawia się określeniu ustroju, do którego zmierza transformacja, jako antytezy socjalizmu. Ewolucja finansów publicznych w Polsce jest zgodna z podręcznikowym schematem narastania kryzysu na tym obszarze. Oznacza on zderzenie nadmiernych wydatków budżetowych z zahamowaniem dopływu środków na ich finansowanie. Wierzyciele już się niecierpliwią i żądają coraz wyższych odsetek. Wzrost PKB i eksportu daje wprawdzie nadzieję na poprawę bilansów gospodarki narodowej, ale możliwa skala tej poprawy nie uprawnia w żadnej mierze do kontynuacji dotychczasowej polityki. Już teraz opadamy coraz niżej w rankingu nowych członków UE.
Ścieżka, na której znalazła się gospodarka Polski po roku 1992, jest niebezpieczna. Stworzyła ona początkowo iluzję bezkonfliktowego wzrostu dzięki niewielkiemu jeszcze długowi publicznemu, obniżonemu ponadto przez zagranicznych wierzycieli. Jednak rosnący nacisk na wzrost wydatków socjalnych i koszty utrzymywania sektora nierynkowego szybko pogarszały sytuację. Eksplozję opóźnia jedynie dobra polityka pieniężna. Jej paradoksalny sukces polega na umacnianiu się złotego przy jednoczesnym zbliżaniu się długu publicznego do 60 proc. PKB. W tych warunkach zasadne staje się pytanie, jak długo trwać będzie dobra koniunktura i jak długo wierzyciele skłonni będą tolerować dotychczasowy kształt budżetu państwa. Zmniejszenie deficytu budżetowego choćby tylko z 5 proc. do 3 proc. PKB wymaga zupełnie innej skali operacji niż prezentowana w koncepcjach rządowych i parlamentarnych. Jest to kwestia oszczędności rzędu 15-16 mld zł w jednym roku. Nie wmawiajmy sobie przy tym, że sprawę złagodzi wzrost dochodów budżetowych, zwłaszcza w wyniku wzrostu podatków. Polska nie może sobie pozwolić na wzrost stopy redystrybucji PKB, który zawsze obniża stopę inwestycji.
Dość tej błędnej drogi!
Skala dysproporcji i wynikających stąd zagrożeń wymaga radykalnych, a nie cząstkowych i niezdecydowanych zabiegów terapeutycznych. Nieodraczalnym imperatywem jest zejście z "trzeciej drogi", na którą tak pochopnie zdecydowaliśmy się w latach 1992-1993 pod nośnym, a nieprawdziwym hasłem: "Dość wyrzeczeń!". Fałszywym dlatego, że to nie transformacja, lecz czterdziestoletnie panowanie scentralizowanej gospodarki satelickiej zepchnęło Polskę z pozycji równej Hiszpanii w roku 1950 na pozycję kraju dwa i pół razy uboższego w roku 1990. Trzeba się wycofać z polityki powielającej francuski czy niemiecki model państwa opiekuńczego. Konieczny jest zwrot w kierunku polityki ustrojowej promującej gospodarkę o korzystnych proporcjach między efektami a nakładami, nie obciążaną dalszym wzrostem zadłużenia. Nie jest to tylko kwestia doraźnego zahamowania kryzysu finansów publicznych, lecz zmiany światopoglądu, "filozofii" ekonomicznej. Trzeba przezwyciężyć ciągłe wołania o wyłączanie z reguł gospodarki rynkowej poszczególnych gałęzi gospodarki, takich jak rolnictwo czy górnictwo. Nie zwalnia nas z tych zadań fatalne dziedzictwo w postaci egalitarystycznej mentalności. Nadal aktualna jest potrzeba reedukacji ekonomicznej i światopoglądowej klasy politycznej i aparatu urzędniczego. Musimy uzyskać wyraźny postęp w kształtowaniu światopoglądu ekonomicznego społeczeństwa. Wobec zagranicy kompromituje nas popularność demagogicznych haseł w rodzaju: "Balcerowicz musi odejść" czy "wiemy, gdzie są pieniądze".
Państwo powinno ostatecznie przestać być dyrektorem i właścicielem i przekształcić się w suwerena kształtującego optymalne warunki działalności gospodarczej. Państwo jest tym silniejsze i sprawniejsze, im mniej jest uwikłane w sferę realną gospodarki, w problematykę o charakterze mikroekonomicznym. Dokończenie prywatyzacji jest warunkiem likwidacji dwóch miar w gospodarce - łagodnej dla sektora państwowego i twardej dla sektora prywatnego. Czas zrozumieć, że bez zysków sektora prywatnego, bez jego rosnącego kapitału nie będzie inwestycji i nowych miejsc pracy. Prywatyzacja jest głównym warunkiem tak niezbędnej restrukturyzacji gospodarki, zapewnienia jej konkurencyjności. Koszt kontynuacji dotychczasowych struktur, zarówno w przemyśle, jak i w rolnictwie, jest nie do udźwignięcia dla współczesnej gospodarki.
Wyzwania dla gospodarki polskiej z początkiem XXI wieku mają więc charakter ustrojowy. Nie można im podołać bez intelektualnego przełomu, bez wycofania się z polityki prowadzącej na manowce.
Placebo antygospodarcze
Zejście z "trzeciej drogi" to powrót do gospodarki zgodnej z regułami logiki ekonomicznej i rynku. To koniec polityki opartej na myśleniu życzeniowym i "zagłaskiwaniu", na stosowaniu placebo. Nasi politycy powinni wreszcie zdać sobie sprawę z tego, że osiągnięcie przez dług publiczny 60 proc. PKB wymagać będzie redukcji rocznych wydatków budżetowych o 40 mld zł, czyli czegoś w rodzaju "ekonomicznego zamachu stanu", podobnego do szokowej terapii z roku 1990. Nie wmawiajmy sobie, że to nam nie grozi. Obojętnie: za zgodą czy bez zgody Komisji Europejskiej przekroczenie przez dług publiczny granicy 60 proc. PKB oznaczać będzie eksplozję kosztów jego obsługi i dalszą degradację i tak już fatalnej struktury wydatków budżetowych. Czas podjąć decyzję o bezwarunkowej likwidacji często nieuzasadnionych dotacji, subwencji i świadczeń, a także wydatków na administrację. Nie wmawiajmy sobie, że obcięcie wydatków budżetowych w granicach 5 proc. PKB zaszkodzi wzrostowi produktu krajowego. To obecna struktura wydatków budżetowych osłabia wzrost gospodarki, uniemożliwia jego wspieranie przez budżet, choćby przez inwestycje infrastrukturalne. Czas zaprzestać pokrywania strat sektora nierynkowego i zlikwidować takie kuriozum jak prywatny sektor "półrynkowy" w rolnictwie, generujący ogromne wydatki budżetowe, m.in. na emerytury rolnicze. Wspomagany jest on "ideologicznie" i zgodnie przez populistów, partie chłopskie, socjaldemokratów, a także niektórych hierarchów kościelnych.
Zestaw niezbędnych doraźnych działań ratunkowych dla gospodarki jest znany. Istota problemu nie polega jednak na doraźnym przywróceniu równowagi finansów publicznych, zresztą mało prawdopodobnym przy obecnym światopoglądzie ekonomicznym wielu polityków. Polska polityka transformacyjna musi wrócić do swych pierwotnych założeń programowych, musi przezwyciężyć tezę lewicy, jakoby celem transformacji nie miał być ustrój będący antytezą socjalizmu. Tylko bowiem antyteza socjalizmu, czyli normalna gospodarka rynkowa, nie sprowadzona na manowce "trzeciej drogi", może być bazą racjonalnej polityki gospodarczej i warunkiem przestrzegania znanych kryteriów dobroci ustroju gospodarczego.
Wróg z ludzką twarzą
Polska transformacja ustrojowa to historyczny proces o szczególnym wymiarze jakościowym, stawiający nowe wymagania wszystkim uczestnikom życia gospodarczego, tworzący wielką szansę wyrwania się z kręgu powszechnej niemożności. Dlatego nie jest lubiana przez mniejszość, której żyło się po prostu wygodniej dzięki większym ochłapom i żółtym firankom. Próby hamowania procesów transformacyjnych pod hasłem obrony najrozmaitszych wartości lub interesów, zwykle partykularnych, zawsze się zdarzały. Obecnie modne są próby spotwarzania gospodarki rynkowej jako ustroju rzekomo nieludzkiego, pogarszającego warunki bytu najuboższych itd. Jak zawsze głosiciele tych poglądów posługują się demagogią i dezinformacją. Skrzętnie ukrywają prawdę, że to nie gospodarka rynkowa, której zawdzięczamy całą dynamikę rozwojową, ale ludzie są winni przestępstw, oszustw i zaniedbań. Krytycy gospodarki rynkowej i transformacji zbyt często zapominają o tym, że największym przestępstwem i oszustwem ustrojowym wszystkich czasów była ubrana w togę sprawiedliwości społecznej totalitarna gospodarka scentralizowana, która ujarzmiła i wpędziła w długotrwałą biedę miliardy ludzi, wypaczając ich charaktery i zniewalając umysły. Transformacja krajów wyzwolonych z totalitaryzmu odniesie pełny sukces dopiero wtedy, gdy do wszystkich trzeźwych umysłów dotrze prawda, że to właśnie indywidualizm ekonomiczny zapewnia społeczeństwu, a nie tylko jednostce, największe korzyści. W każdym razie uciekajmy z tej niebezpiecznej ścieżki nad przepaścią, w którą zamieniła się kusząca "trzecia droga".
Tymczasem podejmowane przez rząd działania ograniczające deficyt budżetowy są całkowicie niewystarczające; grożą pogorszeniem sytuacji Polski jako dłużnika. Wzrost gospodarczy na razie zapewnia stabilność rynkową i walutową, sprzyjając przekonaniu o braku zagrożeń. Pozytywne aspekty wzrostu PKB, na przykład zwiększenie eksportu, sprawiają, że rząd bagatelizuje groźną sytuację w finansach publicznych, zwlekając z ich zdecydowaną sanacją. Należy się obawiać, że także rząd wyłoniony po przyszłorocznych wyborach nie będzie w stanie przeforsować w Sejmie zaprzestania dotowania emerytur rolniczych i pokrywania miliardowych strat zakładów państwowych.
Źródłem dzisiejszych zagrożeń jest ciągłe hołdowanie "trzeciej drodze" w polskiej polityce gospodarczej. Lewica przeciwstawia się określeniu ustroju, do którego zmierza transformacja, jako antytezy socjalizmu. Ewolucja finansów publicznych w Polsce jest zgodna z podręcznikowym schematem narastania kryzysu na tym obszarze. Oznacza on zderzenie nadmiernych wydatków budżetowych z zahamowaniem dopływu środków na ich finansowanie. Wierzyciele już się niecierpliwią i żądają coraz wyższych odsetek. Wzrost PKB i eksportu daje wprawdzie nadzieję na poprawę bilansów gospodarki narodowej, ale możliwa skala tej poprawy nie uprawnia w żadnej mierze do kontynuacji dotychczasowej polityki. Już teraz opadamy coraz niżej w rankingu nowych członków UE.
Ścieżka, na której znalazła się gospodarka Polski po roku 1992, jest niebezpieczna. Stworzyła ona początkowo iluzję bezkonfliktowego wzrostu dzięki niewielkiemu jeszcze długowi publicznemu, obniżonemu ponadto przez zagranicznych wierzycieli. Jednak rosnący nacisk na wzrost wydatków socjalnych i koszty utrzymywania sektora nierynkowego szybko pogarszały sytuację. Eksplozję opóźnia jedynie dobra polityka pieniężna. Jej paradoksalny sukces polega na umacnianiu się złotego przy jednoczesnym zbliżaniu się długu publicznego do 60 proc. PKB. W tych warunkach zasadne staje się pytanie, jak długo trwać będzie dobra koniunktura i jak długo wierzyciele skłonni będą tolerować dotychczasowy kształt budżetu państwa. Zmniejszenie deficytu budżetowego choćby tylko z 5 proc. do 3 proc. PKB wymaga zupełnie innej skali operacji niż prezentowana w koncepcjach rządowych i parlamentarnych. Jest to kwestia oszczędności rzędu 15-16 mld zł w jednym roku. Nie wmawiajmy sobie przy tym, że sprawę złagodzi wzrost dochodów budżetowych, zwłaszcza w wyniku wzrostu podatków. Polska nie może sobie pozwolić na wzrost stopy redystrybucji PKB, który zawsze obniża stopę inwestycji.
Dość tej błędnej drogi!
Skala dysproporcji i wynikających stąd zagrożeń wymaga radykalnych, a nie cząstkowych i niezdecydowanych zabiegów terapeutycznych. Nieodraczalnym imperatywem jest zejście z "trzeciej drogi", na którą tak pochopnie zdecydowaliśmy się w latach 1992-1993 pod nośnym, a nieprawdziwym hasłem: "Dość wyrzeczeń!". Fałszywym dlatego, że to nie transformacja, lecz czterdziestoletnie panowanie scentralizowanej gospodarki satelickiej zepchnęło Polskę z pozycji równej Hiszpanii w roku 1950 na pozycję kraju dwa i pół razy uboższego w roku 1990. Trzeba się wycofać z polityki powielającej francuski czy niemiecki model państwa opiekuńczego. Konieczny jest zwrot w kierunku polityki ustrojowej promującej gospodarkę o korzystnych proporcjach między efektami a nakładami, nie obciążaną dalszym wzrostem zadłużenia. Nie jest to tylko kwestia doraźnego zahamowania kryzysu finansów publicznych, lecz zmiany światopoglądu, "filozofii" ekonomicznej. Trzeba przezwyciężyć ciągłe wołania o wyłączanie z reguł gospodarki rynkowej poszczególnych gałęzi gospodarki, takich jak rolnictwo czy górnictwo. Nie zwalnia nas z tych zadań fatalne dziedzictwo w postaci egalitarystycznej mentalności. Nadal aktualna jest potrzeba reedukacji ekonomicznej i światopoglądowej klasy politycznej i aparatu urzędniczego. Musimy uzyskać wyraźny postęp w kształtowaniu światopoglądu ekonomicznego społeczeństwa. Wobec zagranicy kompromituje nas popularność demagogicznych haseł w rodzaju: "Balcerowicz musi odejść" czy "wiemy, gdzie są pieniądze".
Państwo powinno ostatecznie przestać być dyrektorem i właścicielem i przekształcić się w suwerena kształtującego optymalne warunki działalności gospodarczej. Państwo jest tym silniejsze i sprawniejsze, im mniej jest uwikłane w sferę realną gospodarki, w problematykę o charakterze mikroekonomicznym. Dokończenie prywatyzacji jest warunkiem likwidacji dwóch miar w gospodarce - łagodnej dla sektora państwowego i twardej dla sektora prywatnego. Czas zrozumieć, że bez zysków sektora prywatnego, bez jego rosnącego kapitału nie będzie inwestycji i nowych miejsc pracy. Prywatyzacja jest głównym warunkiem tak niezbędnej restrukturyzacji gospodarki, zapewnienia jej konkurencyjności. Koszt kontynuacji dotychczasowych struktur, zarówno w przemyśle, jak i w rolnictwie, jest nie do udźwignięcia dla współczesnej gospodarki.
Wyzwania dla gospodarki polskiej z początkiem XXI wieku mają więc charakter ustrojowy. Nie można im podołać bez intelektualnego przełomu, bez wycofania się z polityki prowadzącej na manowce.
Placebo antygospodarcze
Zejście z "trzeciej drogi" to powrót do gospodarki zgodnej z regułami logiki ekonomicznej i rynku. To koniec polityki opartej na myśleniu życzeniowym i "zagłaskiwaniu", na stosowaniu placebo. Nasi politycy powinni wreszcie zdać sobie sprawę z tego, że osiągnięcie przez dług publiczny 60 proc. PKB wymagać będzie redukcji rocznych wydatków budżetowych o 40 mld zł, czyli czegoś w rodzaju "ekonomicznego zamachu stanu", podobnego do szokowej terapii z roku 1990. Nie wmawiajmy sobie, że to nam nie grozi. Obojętnie: za zgodą czy bez zgody Komisji Europejskiej przekroczenie przez dług publiczny granicy 60 proc. PKB oznaczać będzie eksplozję kosztów jego obsługi i dalszą degradację i tak już fatalnej struktury wydatków budżetowych. Czas podjąć decyzję o bezwarunkowej likwidacji często nieuzasadnionych dotacji, subwencji i świadczeń, a także wydatków na administrację. Nie wmawiajmy sobie, że obcięcie wydatków budżetowych w granicach 5 proc. PKB zaszkodzi wzrostowi produktu krajowego. To obecna struktura wydatków budżetowych osłabia wzrost gospodarki, uniemożliwia jego wspieranie przez budżet, choćby przez inwestycje infrastrukturalne. Czas zaprzestać pokrywania strat sektora nierynkowego i zlikwidować takie kuriozum jak prywatny sektor "półrynkowy" w rolnictwie, generujący ogromne wydatki budżetowe, m.in. na emerytury rolnicze. Wspomagany jest on "ideologicznie" i zgodnie przez populistów, partie chłopskie, socjaldemokratów, a także niektórych hierarchów kościelnych.
Zestaw niezbędnych doraźnych działań ratunkowych dla gospodarki jest znany. Istota problemu nie polega jednak na doraźnym przywróceniu równowagi finansów publicznych, zresztą mało prawdopodobnym przy obecnym światopoglądzie ekonomicznym wielu polityków. Polska polityka transformacyjna musi wrócić do swych pierwotnych założeń programowych, musi przezwyciężyć tezę lewicy, jakoby celem transformacji nie miał być ustrój będący antytezą socjalizmu. Tylko bowiem antyteza socjalizmu, czyli normalna gospodarka rynkowa, nie sprowadzona na manowce "trzeciej drogi", może być bazą racjonalnej polityki gospodarczej i warunkiem przestrzegania znanych kryteriów dobroci ustroju gospodarczego.
Wróg z ludzką twarzą
Polska transformacja ustrojowa to historyczny proces o szczególnym wymiarze jakościowym, stawiający nowe wymagania wszystkim uczestnikom życia gospodarczego, tworzący wielką szansę wyrwania się z kręgu powszechnej niemożności. Dlatego nie jest lubiana przez mniejszość, której żyło się po prostu wygodniej dzięki większym ochłapom i żółtym firankom. Próby hamowania procesów transformacyjnych pod hasłem obrony najrozmaitszych wartości lub interesów, zwykle partykularnych, zawsze się zdarzały. Obecnie modne są próby spotwarzania gospodarki rynkowej jako ustroju rzekomo nieludzkiego, pogarszającego warunki bytu najuboższych itd. Jak zawsze głosiciele tych poglądów posługują się demagogią i dezinformacją. Skrzętnie ukrywają prawdę, że to nie gospodarka rynkowa, której zawdzięczamy całą dynamikę rozwojową, ale ludzie są winni przestępstw, oszustw i zaniedbań. Krytycy gospodarki rynkowej i transformacji zbyt często zapominają o tym, że największym przestępstwem i oszustwem ustrojowym wszystkich czasów była ubrana w togę sprawiedliwości społecznej totalitarna gospodarka scentralizowana, która ujarzmiła i wpędziła w długotrwałą biedę miliardy ludzi, wypaczając ich charaktery i zniewalając umysły. Transformacja krajów wyzwolonych z totalitaryzmu odniesie pełny sukces dopiero wtedy, gdy do wszystkich trzeźwych umysłów dotrze prawda, że to właśnie indywidualizm ekonomiczny zapewnia społeczeństwu, a nie tylko jednostce, największe korzyści. W każdym razie uciekajmy z tej niebezpiecznej ścieżki nad przepaścią, w którą zamieniła się kusząca "trzecia droga".
Więcej możesz przeczytać w 41/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.