Afganistanowi grozi wojna domowa i rozpad państwa W Afganistanie w każdej chwili może dojść do wojny domowej - mówi "Wprost" znawca Afganistanu, prof. Barnett Rubin z New York University. - Władza prezydenta Hamida Karzaja jest iluzoryczna i nie sięga poza granice Kabulu. W prowincjach północnych i zachodnich rządzą lokalni watażkowie, a na wschodzie i południu, przy cichym wsparciu Pakistanu, odradzają się talibowie. Na dodatek Karzaj wydał wojnę watażkom. Teraz, jeszcze przed pierwszymi wolnymi wyborami prezydenckimi albo tuż po nich, Afganistan może się rozpaść na dzielnice - dodaje Rubin. Trzy lata po obaleniu talibów porządku w Afganistanie pilnują Amerykanie oraz złożone z żołnierzy 30 państw siły pokojowe NATO. USA zajęte są jednak polowaniem na niedobitki Al-Kaidy i talibów, a siły NATO ograniczają się do utrzymywania względnego bezpieczeństwa w Kabulu. Niewiarygodnie trudne zadanie utrzymania jedności kraju (zamieszkiwanego przez kilkanaście zwaśnionych grup etnicznych) spada na barki prezydenta, który w tym celu stworzył misterną koalicję regionalnych przywódców. W dziele jednoczenia przeszkadzają Karzajowi lokalni watażkowie. Prezydent ma dość panoszenia się komendantów, którzy stoją na czele własnych armii, i postanowił ukrócić ich samowolę. Ta próba sił może jednak przekreślić jego szanse na to, by został pierwszym w historii przywódcą Afganistanu wybranym w wolnych wyborach.
Bunt watażków
W ciągu tysiąca lat historii Afganistanu żaden z jego władców nie zasiadł na tronie z woli ludu. Żaden z władców, którzy pozycję zawdzięczali obcym, nie zyskał popularności, a większość z nich kończyła na stryczku lub w więzieniu. Karzaj został wyniesiony na urząd przez Amerykanów po obaleniu talibów. Wybory będą testem popularności tego polityka w kraju. Dotychczas wykazał się on sporą zręcznością. Choć jest Pasztunem, na stanowisku utrzymał się dzięki porozumieniu z tadżyckim Sojuszem Północnym, armią, która pomagała USA w obaleniu talibów, a w latach 80. stawiała opór wojskom okupacyjnym ZSRR.
"Śmierć Ameryce", "Śmierć Karzajowi", "Allah Akbar!" - wrzeszczał, miotając kamienie, rozwścieczony tłum, kiedy w Heracie na zachodzie kraju pojawił się nowy, wyznaczony przez prezydenta gubernator. Kilka dni wcześniej Karzaj odwołał Ismaela Chana, weterana "świętych wojen" i słynnego emira Heratu. Chan rządził prowincją jak udzielnym księstwem, zgarniając do kieszeni pieniądze z ceł i podatków oraz utrzymując własną armię. Podobnie jest w innych prowincjach. - Lokalni watażkowie są zakałą kraju. To oni ustalają podatki, wybierają urzędników, decydują, kto jest winny, a kto nie, kto może wystartować w wyborach - mówi "Wprost" John Sifton z Human Rights Watch w Kabulu. Sytuację komplikuje to, że Amerykanie, polując na talibów i członków Al-Kaidy, często korzystają z pomocy lokalnych komendantów - to oni są głównym źródłem wiedzy na temat posunięć wroga. W ten sposób błędne koło się zamyka, bo prezydentowi trudniej zapanować nad zbuntowanymi komendantami. W sierpniu Karzaj musiał uciekać z Gardezu na południu Afganistanu - kiedy jego helikopter szykował się do lądowania, wystrzelono w jego kierunku pocisk rakietowy. W zeszłym roku w tym samym regionie w zamachu zginął wiceprezydent kraju.
W stolicy trwa przedwyborczy wyścig. Faworytem jest Karzaj, ale do walki o prezydencki fotel stanęło też 17 innych kandydatów (w tym jedna kobieta). Wyborcy nie są zbyt aktywni. W głównych miastach zarejestrowano większość uprawnionych do głosowania, ale na prowincji głosować chce jedynie 30 proc. obywateli. Bojkot wyborów zarządziła część gubernatorów, rzucając wyzwanie Karzajowi.
Święta wojna
Prezydent na swego zastępcę wyznaczył Ahmada Zię Massuda, brata zabitego dwa dni przed atakiem terrorystów na USA legendarnego przywódcy Sojuszu Północnego. W ten sposób chciał ukrócić wpływy Mohammada Fahima, ministra obrony, który - jak mówi się w Kabulu - razem z towarzyszami z sojuszu faktycznie rządził krajem. W odpowiedzi do wyborów stanął Junus Kanuni, przyjaciel Massuda z Doliny Panczsziru i protegowany Fahima. Przeciw prezydentowi wystąpił też gen. Raszid Dostum, weteran wojny z ZSRR. W ten sposób Karzaj (Pasztun) stanął przeciw całemu Sojuszowi Północnemu i popierającym go Tadżykom i Uzbekom. - Delikatna równowaga między Pasztunami a Tadżykami, dwiema największymi grupami etnicznymi, została zachwiana. Jeśli nie zostanie przywrócona, może dojść do wojny domowej. Już dziś na północy kraju dochodzi do czystek etnicznych wymierzonych w pochodzących z południa Pasztunów - tłumaczy Sifton.
W dodatku do Afganistanu wracają talibowie. W Paktii, Paktice, Khoście i Ghazni (wschodni Afaganistan) nowymi oddziałami "świętych wojowników" dowodzi mułła Saifur Rehman. W prowincjach Nangarhar, Laghman i Konar, w północno-wschodniej części kraju, partyzantce przewodzi były wicepremier mułła Muhammad Kabir. W ulotkach do bojkotu wyborów nawołuje inny stronnik talibów, były premier Gulbuddin Hekmatiar. Ukrywa się w Pakistanie, skąd pośredniczy w przerzucie pieniędzy dla oddziałów talibów (głównie od pakistańskich służb specjalnych, które traktują wschodni Afganistan jak zaplecze potrzebne w razie konfliktu granicznego Pakistanu z Indiami).
W Afganistanie nie ma dnia bez potyczek z przeciwnikami władz. Według prof. Barnetta Rubina, jeśli w pierwszych tygodniach po wyborach nie dojdzie do poważnych zamieszek, które mogą zmieść z powierzchni obecne władze, to prezydent będzie w stanie zbudować nową koalicję, a byli komendanci zostaną zmarginalizowani. Jeśli Karzaj przegra, utrzyma się status quo, a kraj zostanie podzielony na dzielnice.
W ciągu tysiąca lat historii Afganistanu żaden z jego władców nie zasiadł na tronie z woli ludu. Żaden z władców, którzy pozycję zawdzięczali obcym, nie zyskał popularności, a większość z nich kończyła na stryczku lub w więzieniu. Karzaj został wyniesiony na urząd przez Amerykanów po obaleniu talibów. Wybory będą testem popularności tego polityka w kraju. Dotychczas wykazał się on sporą zręcznością. Choć jest Pasztunem, na stanowisku utrzymał się dzięki porozumieniu z tadżyckim Sojuszem Północnym, armią, która pomagała USA w obaleniu talibów, a w latach 80. stawiała opór wojskom okupacyjnym ZSRR.
"Śmierć Ameryce", "Śmierć Karzajowi", "Allah Akbar!" - wrzeszczał, miotając kamienie, rozwścieczony tłum, kiedy w Heracie na zachodzie kraju pojawił się nowy, wyznaczony przez prezydenta gubernator. Kilka dni wcześniej Karzaj odwołał Ismaela Chana, weterana "świętych wojen" i słynnego emira Heratu. Chan rządził prowincją jak udzielnym księstwem, zgarniając do kieszeni pieniądze z ceł i podatków oraz utrzymując własną armię. Podobnie jest w innych prowincjach. - Lokalni watażkowie są zakałą kraju. To oni ustalają podatki, wybierają urzędników, decydują, kto jest winny, a kto nie, kto może wystartować w wyborach - mówi "Wprost" John Sifton z Human Rights Watch w Kabulu. Sytuację komplikuje to, że Amerykanie, polując na talibów i członków Al-Kaidy, często korzystają z pomocy lokalnych komendantów - to oni są głównym źródłem wiedzy na temat posunięć wroga. W ten sposób błędne koło się zamyka, bo prezydentowi trudniej zapanować nad zbuntowanymi komendantami. W sierpniu Karzaj musiał uciekać z Gardezu na południu Afganistanu - kiedy jego helikopter szykował się do lądowania, wystrzelono w jego kierunku pocisk rakietowy. W zeszłym roku w tym samym regionie w zamachu zginął wiceprezydent kraju.
W stolicy trwa przedwyborczy wyścig. Faworytem jest Karzaj, ale do walki o prezydencki fotel stanęło też 17 innych kandydatów (w tym jedna kobieta). Wyborcy nie są zbyt aktywni. W głównych miastach zarejestrowano większość uprawnionych do głosowania, ale na prowincji głosować chce jedynie 30 proc. obywateli. Bojkot wyborów zarządziła część gubernatorów, rzucając wyzwanie Karzajowi.
Święta wojna
Prezydent na swego zastępcę wyznaczył Ahmada Zię Massuda, brata zabitego dwa dni przed atakiem terrorystów na USA legendarnego przywódcy Sojuszu Północnego. W ten sposób chciał ukrócić wpływy Mohammada Fahima, ministra obrony, który - jak mówi się w Kabulu - razem z towarzyszami z sojuszu faktycznie rządził krajem. W odpowiedzi do wyborów stanął Junus Kanuni, przyjaciel Massuda z Doliny Panczsziru i protegowany Fahima. Przeciw prezydentowi wystąpił też gen. Raszid Dostum, weteran wojny z ZSRR. W ten sposób Karzaj (Pasztun) stanął przeciw całemu Sojuszowi Północnemu i popierającym go Tadżykom i Uzbekom. - Delikatna równowaga między Pasztunami a Tadżykami, dwiema największymi grupami etnicznymi, została zachwiana. Jeśli nie zostanie przywrócona, może dojść do wojny domowej. Już dziś na północy kraju dochodzi do czystek etnicznych wymierzonych w pochodzących z południa Pasztunów - tłumaczy Sifton.
W dodatku do Afganistanu wracają talibowie. W Paktii, Paktice, Khoście i Ghazni (wschodni Afaganistan) nowymi oddziałami "świętych wojowników" dowodzi mułła Saifur Rehman. W prowincjach Nangarhar, Laghman i Konar, w północno-wschodniej części kraju, partyzantce przewodzi były wicepremier mułła Muhammad Kabir. W ulotkach do bojkotu wyborów nawołuje inny stronnik talibów, były premier Gulbuddin Hekmatiar. Ukrywa się w Pakistanie, skąd pośredniczy w przerzucie pieniędzy dla oddziałów talibów (głównie od pakistańskich służb specjalnych, które traktują wschodni Afganistan jak zaplecze potrzebne w razie konfliktu granicznego Pakistanu z Indiami).
W Afganistanie nie ma dnia bez potyczek z przeciwnikami władz. Według prof. Barnetta Rubina, jeśli w pierwszych tygodniach po wyborach nie dojdzie do poważnych zamieszek, które mogą zmieść z powierzchni obecne władze, to prezydent będzie w stanie zbudować nową koalicję, a byli komendanci zostaną zmarginalizowani. Jeśli Karzaj przegra, utrzyma się status quo, a kraj zostanie podzielony na dzielnice.
Więcej możesz przeczytać w 41/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.