Niemcy są trochę dumni z wyboru kardynała Ratzingera Dlaczego Niemcy nie cieszą się z wyboru swego rodaka na papieża? Takie pytanie zadała gazeta "Bild" i nie potrafiła znaleźć zadowalającej odpowiedzi. Zaniepokojenie negatywnym nastawieniem do Josepha Ratzingera wyraził przewodniczący Konferencji Biskupów Niemieckich kard. Karl Lehmann, apelując o korektę w publicznym obrazie nowego papieża. Zaapelował też, by katolicy cieszyli się z tego wyjątkowego dla Niemców wydarzenia w 60. rocznicę zakończenia II wojny światowej. Niemcy nie potrafią się cieszyć tak jak inne narody - to wiadomo od dawna. Ale najbardziej zastanawiające jest to, że nie stać ich na zwykłe uniesienie, jeśli sukces nie jest równocześnie porażką innych. - Jestem dumny, że jestem Niemcem - powinni w tych dniach mówić rodacy Josepha Ratzingera, ale nie mówią. "Jestem trochę dumny" - powiedział wywodzący się z chadecji prezydent Horst Koehler. Tylko trochę.
Papież urzędnik
Byłoby uproszczeniem ocenianie stanu dusz obywateli Niemiec po wyborze Josepha Ratzingera na papieża wyłącznie pod kątem ich niezdolności do odczuwania dumy narodowej czy innego niż nasz temperamentu. Dla Niemców wybór papieża to w gruncie rzeczy nic innego jak wybór szefa firmy czy wysokiego urzędnika państwowego. W Niemczech biskupów i księży uważa się za kościelnych urzędników. Cała duchowość, religijność, wszystko, co jest związane z powołaniem i misją kapłanów, w mentalności ludzi zostało zredukowane do funkcji administracyjnych. Albo ideologicznych.
Od Jana Pawła II Niemcy oczekiwali, tak jak oczekują od jego następcy, przeprowadzenia reform korzystnych dla obywateli, podobnie jak od kanclerza Schroedera oczekują zmniejszenia bezrobocia i zachowania socjalnych przywilejów. Od papieża niemieccy katolicy domagają się również czegoś w rodzaju ustaw - jakichś dekretów czy wytycznych, jednoznacznie przyznających im prawo do aborcji, eutanazji i zawierania małżeństw homoseksualnych, znoszących celibat i pozwalających na wyświęcanie kobiet. Takich decyzji, które odciążają sumienie wiernych, przenosząc odpowiedzialność za ich grzechy na głowę Kościoła.
Działacze katoliccy i część tzw. postępowych księży mają nadzieję, że Benedykt XVI poważy się na reformy, których nie dopuszczał jego poprzednik. Ale to bardzo ostrożne nadzieje. Walter Bayerlein, wiceprzewodniczący Centralnej Rady Katolików Niemieckich (ZdK), wyraził przekonanie, że Benedykt XVI będzie kontynuatorem misji Jana Pawła II, i w związku z tym nie oczekuje żadnych zmian, na przykład dopuszczenia kobiet do święceń kapłańskich czy zezwolenia na aborcję. Co najwyżej przy podejmowaniu decyzji Watykan będzie bardziej niż do tej pory konsultował się z episkopatami poszczególnych krajów.
Protestancki paradygmat
Żądanie przyjęcia demokratycznych metod na wzór parlamentów świeckich w kierowaniu Kościołem powtarza się w wielu komentarzach niemieckiej prasy. Za wzór stawiany jest Kościół ewangelicki, mimo iż z roku na rok traci coraz więcej wiernych. Jego wpływ na stosunek katolików do instytucji kościelnych jest jednak ogromny. Poza tym Niemcy są nadzwyczaj podatni na ideologie, przede wszystkim lewicowe, co jest szczególnie widoczne w Kościele protestanckim, kierującym się raczej hasłami sprawiedliwości socjalnej i prawem do wolności obyczajowej niż przykazaniami.
Kościół ewangelicki ma ogromny wpływ na rozumienie roli Kościoła katolickiego zarówno przez ogół obywateli, jak i przez samych katolików. Katolicy, zwłaszcza tzw. ruchy oddolne - jak organizacja My Jesteśmy Kościołem - domagają się reform prowadzących w gruncie rzeczy do upodobnienia się do siebie obu Kościołów. Przewodniczący tego ruchu Christian Weisner ma nadzieję, że Benedykt XVI nie będzie kontynuował konserwatywnego i dogmatycznego kursu Jana Pawła II. Weisner domaga się wybierania biskupów, a nie ich mianowania, większego udziału świeckich w liturgii, a także zwiększenia współpracy ekumenicznej, ale pod warunkiem, że będzie ona polegała na ustępstwach Rzymu wobec protestantyzmu. Broń Boże odwrotnie!
Trwoga progresistów
Niemiecki papież jest uważany za wroga wszelkich postępowych reform i taki jest ton większości prasowych komentarzy. Aż do dramatycznej strony tytułowej lewicowej "Tageszeitung" - całej czarnej, z wielkim napisem "Oh, mein Gott" (O, mój Boże!). Nic dziwnego, że wybór Ratzingera wywołał gwałtowne protesty wśród lewicowych ideologów i księży odsuniętych od posługi kapłańskiej za sprzeniewierzenie się zasadom Kościoła. "To katastrofa" - powiedział katolicki teolog Gotthold Hasenhźttl, stwierdzając, że Joseph Ratzinger zaostrzy kurs Jana Pawła II, nasili blokadę reform w Kościele katolickim i będzie rządził jak dyktator. Teolog ten - przypomnijmy - został zawieszony w czynnościach kapłańskich, po tym jak w 2003 r. podczas Dni Ekumenicznych w Berlinie udzielał protestantom komunii świętej, łamiąc zasady katolickiej liturgii. Ale trudno się dziwić Hasenhźttlowi, skoro decydujący wpływ na odsunięcie go od kapłaństwa miał surowy strażnik wiary, kardynał Ratzinger. Na alarm uderzyła oczywiście stara gwardia zawieszonych nie bez udziału Ratzingera progresistów, takich jak Hans Kźng i Eugen Drewermann.
Niemieccy politycy i media spostrzegły, że ludzie potrzebują trwałych wartości. Szukają autorytetów i szlachetnych wzorów. Pokolenie młodych nazywają w Niemczech "generacją JP II" i najwyraźniej zauważają, że muszą się z nim liczyć. W końcu to wyborcy na następne dziesięciolecia. Ataki na Ratzingera zarówno ze strony tzw. reformatorów, jak i lewicy są objawem paniki przed nowym - przed wzrostem religijności niemieckiego społeczeństwa. Nie tego, które stworzyło ideologię relatywizmu, ale tego, które chce wierzyć w istnienie boskiej prawdy uniwersalnej. Lewicowy tygodnik "Der Spiegel", pismo rozumiejące globalne znaczenie dzieła Jana Pawła II, zwraca uwagę, że europejska młodzież w papieżu Polaku znalazła oparcie moralne i że proces nowej ewangelizacji jest nie do powstrzymania.
Urok tradycjonalizmu
Wpływ Jana Pawła II na losy świata coraz bardziej fascynuje wyznawców innych religii i konfesji. "Der Spiegel" przeprowadził wywiad z ewangelickim filozofem Rźdigerem Safranskim, który stwierdził m.in.: "Dla nas, ludzi z zewnątrz, tradycjonalizm ma w sobie coś fascynującego. Ewangelicy ze swoimi reformami zrobili z Kościoła agencję socjalną. Nie chcę, aby Kościół katolicki stał się jedną z 350 sekt". O celibacie powiedział: "Pomysł reformatorów, aby zerwać z celibatem, jest głupi. Skoro w dzisiejszych czasach seksualność jest sportem masowym, to jest rzeczą wspaniałą, że istnieją wyczynowcy w dziedzinie wstrzemięźliwości".
Niemcy jako zbiorowość muszą się oswoić z nową sytuacją. Muszą zdecydować, czy zaakceptują Ratzingera jako swój narodowy autorytet moralny, czy będą go tylko tolerować jako Niemca, któremu udało się zrobić międzynarodową karierę. Czy wreszcie odrzucą go jako wstecznika? W coraz silniej zlaicyzowanym społeczeństwie z tradycyjnymi podziałami konfesyjnymi będzie to fascynujący wybór.
Byłoby uproszczeniem ocenianie stanu dusz obywateli Niemiec po wyborze Josepha Ratzingera na papieża wyłącznie pod kątem ich niezdolności do odczuwania dumy narodowej czy innego niż nasz temperamentu. Dla Niemców wybór papieża to w gruncie rzeczy nic innego jak wybór szefa firmy czy wysokiego urzędnika państwowego. W Niemczech biskupów i księży uważa się za kościelnych urzędników. Cała duchowość, religijność, wszystko, co jest związane z powołaniem i misją kapłanów, w mentalności ludzi zostało zredukowane do funkcji administracyjnych. Albo ideologicznych.
Od Jana Pawła II Niemcy oczekiwali, tak jak oczekują od jego następcy, przeprowadzenia reform korzystnych dla obywateli, podobnie jak od kanclerza Schroedera oczekują zmniejszenia bezrobocia i zachowania socjalnych przywilejów. Od papieża niemieccy katolicy domagają się również czegoś w rodzaju ustaw - jakichś dekretów czy wytycznych, jednoznacznie przyznających im prawo do aborcji, eutanazji i zawierania małżeństw homoseksualnych, znoszących celibat i pozwalających na wyświęcanie kobiet. Takich decyzji, które odciążają sumienie wiernych, przenosząc odpowiedzialność za ich grzechy na głowę Kościoła.
Działacze katoliccy i część tzw. postępowych księży mają nadzieję, że Benedykt XVI poważy się na reformy, których nie dopuszczał jego poprzednik. Ale to bardzo ostrożne nadzieje. Walter Bayerlein, wiceprzewodniczący Centralnej Rady Katolików Niemieckich (ZdK), wyraził przekonanie, że Benedykt XVI będzie kontynuatorem misji Jana Pawła II, i w związku z tym nie oczekuje żadnych zmian, na przykład dopuszczenia kobiet do święceń kapłańskich czy zezwolenia na aborcję. Co najwyżej przy podejmowaniu decyzji Watykan będzie bardziej niż do tej pory konsultował się z episkopatami poszczególnych krajów.
Protestancki paradygmat
Żądanie przyjęcia demokratycznych metod na wzór parlamentów świeckich w kierowaniu Kościołem powtarza się w wielu komentarzach niemieckiej prasy. Za wzór stawiany jest Kościół ewangelicki, mimo iż z roku na rok traci coraz więcej wiernych. Jego wpływ na stosunek katolików do instytucji kościelnych jest jednak ogromny. Poza tym Niemcy są nadzwyczaj podatni na ideologie, przede wszystkim lewicowe, co jest szczególnie widoczne w Kościele protestanckim, kierującym się raczej hasłami sprawiedliwości socjalnej i prawem do wolności obyczajowej niż przykazaniami.
Kościół ewangelicki ma ogromny wpływ na rozumienie roli Kościoła katolickiego zarówno przez ogół obywateli, jak i przez samych katolików. Katolicy, zwłaszcza tzw. ruchy oddolne - jak organizacja My Jesteśmy Kościołem - domagają się reform prowadzących w gruncie rzeczy do upodobnienia się do siebie obu Kościołów. Przewodniczący tego ruchu Christian Weisner ma nadzieję, że Benedykt XVI nie będzie kontynuował konserwatywnego i dogmatycznego kursu Jana Pawła II. Weisner domaga się wybierania biskupów, a nie ich mianowania, większego udziału świeckich w liturgii, a także zwiększenia współpracy ekumenicznej, ale pod warunkiem, że będzie ona polegała na ustępstwach Rzymu wobec protestantyzmu. Broń Boże odwrotnie!
Trwoga progresistów
Niemiecki papież jest uważany za wroga wszelkich postępowych reform i taki jest ton większości prasowych komentarzy. Aż do dramatycznej strony tytułowej lewicowej "Tageszeitung" - całej czarnej, z wielkim napisem "Oh, mein Gott" (O, mój Boże!). Nic dziwnego, że wybór Ratzingera wywołał gwałtowne protesty wśród lewicowych ideologów i księży odsuniętych od posługi kapłańskiej za sprzeniewierzenie się zasadom Kościoła. "To katastrofa" - powiedział katolicki teolog Gotthold Hasenhźttl, stwierdzając, że Joseph Ratzinger zaostrzy kurs Jana Pawła II, nasili blokadę reform w Kościele katolickim i będzie rządził jak dyktator. Teolog ten - przypomnijmy - został zawieszony w czynnościach kapłańskich, po tym jak w 2003 r. podczas Dni Ekumenicznych w Berlinie udzielał protestantom komunii świętej, łamiąc zasady katolickiej liturgii. Ale trudno się dziwić Hasenhźttlowi, skoro decydujący wpływ na odsunięcie go od kapłaństwa miał surowy strażnik wiary, kardynał Ratzinger. Na alarm uderzyła oczywiście stara gwardia zawieszonych nie bez udziału Ratzingera progresistów, takich jak Hans Kźng i Eugen Drewermann.
Niemieccy politycy i media spostrzegły, że ludzie potrzebują trwałych wartości. Szukają autorytetów i szlachetnych wzorów. Pokolenie młodych nazywają w Niemczech "generacją JP II" i najwyraźniej zauważają, że muszą się z nim liczyć. W końcu to wyborcy na następne dziesięciolecia. Ataki na Ratzingera zarówno ze strony tzw. reformatorów, jak i lewicy są objawem paniki przed nowym - przed wzrostem religijności niemieckiego społeczeństwa. Nie tego, które stworzyło ideologię relatywizmu, ale tego, które chce wierzyć w istnienie boskiej prawdy uniwersalnej. Lewicowy tygodnik "Der Spiegel", pismo rozumiejące globalne znaczenie dzieła Jana Pawła II, zwraca uwagę, że europejska młodzież w papieżu Polaku znalazła oparcie moralne i że proces nowej ewangelizacji jest nie do powstrzymania.
Urok tradycjonalizmu
Wpływ Jana Pawła II na losy świata coraz bardziej fascynuje wyznawców innych religii i konfesji. "Der Spiegel" przeprowadził wywiad z ewangelickim filozofem Rźdigerem Safranskim, który stwierdził m.in.: "Dla nas, ludzi z zewnątrz, tradycjonalizm ma w sobie coś fascynującego. Ewangelicy ze swoimi reformami zrobili z Kościoła agencję socjalną. Nie chcę, aby Kościół katolicki stał się jedną z 350 sekt". O celibacie powiedział: "Pomysł reformatorów, aby zerwać z celibatem, jest głupi. Skoro w dzisiejszych czasach seksualność jest sportem masowym, to jest rzeczą wspaniałą, że istnieją wyczynowcy w dziedzinie wstrzemięźliwości".
Niemcy jako zbiorowość muszą się oswoić z nową sytuacją. Muszą zdecydować, czy zaakceptują Ratzingera jako swój narodowy autorytet moralny, czy będą go tylko tolerować jako Niemca, któremu udało się zrobić międzynarodową karierę. Czy wreszcie odrzucą go jako wstecznika? W coraz silniej zlaicyzowanym społeczeństwie z tradycyjnymi podziałami konfesyjnymi będzie to fascynujący wybór.
Skromny mędrzec Stephan Raabe Niemiecki teolog, były przewodniczący niemieckiego Związku Rodzin Katolickich, dyrektor Fundacji Konrada Adenauera w Polsce |
---|
Habemus papam! Niemca! Nie do wiary! Wybór ten mnie spontanicznie uradował. Jako Niemiec poczułem też dumę. Zdaję sobie jednak sprawę, że decyzja konklawe wcale nie uszczęśliwiła wszystkich Niemców. Wielu z nich było odmiennego niż Ratzinger zdania w takich kwestiach jak małżeństwa rozwiedzionych czy poradnictwo kościelne dla kobiet chcących dokonać aborcji. Kim jest właściwie Joseph Ratzinger i czego możemy się spodziewać po papieżu Benedykcie XVI? Używając języka wiary: czego Bóg chce przez niego dokonać? Nowy papież jest z pewnością człowiekiem skromnym, równocześnie bardzo mądrym, autentycznie łączącym w sobie wiarę i rozum. Dla Ratzingera zawsze ważniejsze jest jedno precyzyjnie sformułowane zdanie niż medialny poklask. Ma jednocześnie odwagę zmierzenia się z wyzwaniami współczesności, pokazania światu kierunku, nie rezygnując ze stawiania mu wyzwań. "Współpracownik prawdy" - tak brzmi jego biskupia dewiza. Właśnie jako strażnik prawdy (veritatis) służył wiele lat wielkiemu papieżowi z Polski. Zastępując go na urzędzie, będzie kontynuował główny nurt filozofii i nauki Jana Pawła II - będzie pilnował właściwych relacji między wolnością a prawdą. Wspólny fundament - wyznanie wiary Kościoła - Benedykt XVI będzie określał jako prawdę z całą stanowczością, ponieważ tą podstawą jest - jak kiedyś stwierdził - "nie autorytatywne utrwalenie, lecz budujący dar jedności Jezusa Chrystusa dla swojego Kościoła". Co zaś wykracza poza to wspólne wyznanie Kościoła, należy już do przestrzeni wolności, której musimy się uczyć. W ten sposób powinien zostać przezwyciężony wewnętrzny podział Kościoła, który kardynał Ratzinger przeżywał jeszcze w Niemczech i który uważa za jeden z najbardziej palących problemów obecnych czasów. Jeszcze jako kardynał Ratzinger zwracał uwagę, że papież powinien nie tylko budować mosty między wierzącymi, ale też mosty do Boga - ku wielkiej wspólnocie Kościoła; że ma być wierny biblijnemu wizerunkowi pasterza, który pokazuje wzorce i sprzeciwia się wrogim siłom. Jako rozstrzygające kryterium dla papieża uznał odwagę, znoszenie przeciwieństw i występowanie w obronie wiary przeciw wszelkiej politycznej poprawności. Na pewno podczas tego pontyfikatu nie będzie brakowało opozycji i w Kościele, i poza nim. Benedykt XVI ma jednak odwagę i opanowanie, aby to znieść. Kościół może się cieszyć z papieża, który dla świętego spokoju nie będzie unikał sporów. Z papieża, który na fundamencie zbawiennej wieczności może inspirować intelektualnie i religijnie. Ratzingerowi zawsze chodziło o "przejście człowieka do Boga". I o to chodzi. |
Więcej możesz przeczytać w 17/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.