Zaproszenie dla polskich polityków do Moskwy częściej przypominało wezwanie niż propozycję Piłsudski zaproszenia do Moskwy nie przyjął. Mimo że czerwona Rosja publicznie deklarowała polskie prawa do świeżo odzyskanej niepodległości, mimo że wysyłała do Warszawy Juliana Marchlewskiego na ambasadora, mimo że gotowa była do najdalej idących ustępstw. Piłsudski nie wierzył Moskwie tym bardziej, im gorętsze i im bardziej szczere wydawały się jej zapewnienia. Gdy w grudniu 1918 r. komisarz spraw zagranicznych Gieorgij Cziczerin namawiał Polaków do rozmów pokojowych, dowództwo Armii Czerwonej wydawało rozkazy do "czerwonego marszu" na pomoc rewolucji socjalistycznej w Niemczech. Gdy w lutym 1919 r. Rosjanie wyrażali zdziwienie wobec niechęci Polaków do uregulowania kwestii spornych, właśnie toczyły się walki pod Berezą Kartuską i Maniewiczami. Piłsudski nie miał już wątpliwości: "Na razie - stwierdził - jestem przekonany, że Sowiety rosyjskie będą usiłowały zaatakować Polskę".
W komentarzu do mnożących się rosyjskich "inicjatyw pokojowych" polski wywiad donosił o ogłoszeniu Armii Czerwonej "bojową organizacją międzynarodowego proletariatu", o zapowiedziach Trockiego, że gdy skończy z Denikinem, uderzy na Polskę, wreszcie, w początkach 1920 r. o mobilizacji 2,8 mln ludzi i wydanych przez Lenina rozkazach ataku na Polskę. W tych samych dniach dyplomacja rosyjska wysyłała do całej Europy prośby, by skłonić niechętną pokojowi Polskę do rozmów.
Wizja Piłsudskiego
Warto dzisiaj przywołać te fakty, by przypomnieć, że wokół tamtego zaproszenia do Moskwy z roku 1919/1920 podobnie jak dzisiaj toczyła się ogromna publiczna dyskusja. "Interes narodowy polski - pisano później w opracowaniach o charakterze endeckim - przemawiał całkowicie za tem, aby skorzystać z rosyjskiej prośby o pokój i pokój ten zawrzeć. Wszystko, co było Polsce potrzebne na wschodzie, było już w naszym ręku". Jak Polska długa i szeroka ludzie, którzy się dali oszukać Moskwie, domagali się pokoju. W istocie jednak spór toczył się o kształt i przyszłość Europy Wschodniej, o wizję nowego, powojennego świata. O lepsze walczyła koncepcja inkorporacyjna, sprowadzająca się do wchłonięcia w granice Rzeczypospolitej wszystkiego, co Rosja na wschodzie da i na co Rosja pozwoli, i koncepcja federacyjna Piłsudskiego.
"Trzeba mieć odwagę zrozumienia, że na wschodzie Europy zaszła olbrzymia zmiana - mówił wówczas naczelnik państwa w wywiadzie dla paryskiego "Matin". Polska proponuje koalicji swą pomoc... Opracowujemy więc obecnie plan mający na celu stworzenie legalnego stanu rzeczy na wschodzie Europy. Nie trzeba, żeby strach przed bolszewikami stał się pretekstem do tego, żeby nic nie robić".
Więcej powiedział Piłsudski 19 lutego 1920 r. dla "Echo de Paris": "Będzie to zaszczytem życia mego, jako męża stanu i jako żołnierza, obdarzyć wolnością ludy z nami sąsiadujące". Piłsudski dążył to tego - pisali wówczas jego polityczni przeciwnicy - "by Polska od wschodu była jak najmniejsza, tj., by kresy do niej nie należały, ale za to, by istniał na kresach i ziemiach ościennych cały szereg państw i państewek (Ukraina, Białoruś, Litwa, Łotwa) niezależnych od Rosji". Wyprawa kijowska Piłsudskiego była niczym innym jak wojną o wolną Ukrainę.
Zaproszenia zdradzieckie
Piłsudski do Moskwy nie pojechał. Zresztą wówczas nikt do Moskwy nie jeździł. Jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym, który przyjął zaproszenie w 1934 r., był minister Józef Beck. Jechał bezpośrednio po podpisaniu układów z Niemcami, by osobiście uspokoić Rosję. W trakcie wizyty uzgodniono przedłużenie paktu o nieagresji do 31 grudnia 1945 r. (sic!) i podniesienie przedstawicielstw do rangi ambasad. Po latach historia dotarła do notatek ministra Litwinowa z tej wizyty: "Polska - pisał - uważa za korzystne dla siebie swą nową orientację lub nawet nowe plany maskować na zewnątrz podtrzymywaniem dobrych stosunków z nami lub nawet polepszaniem ich. Maskowanie takie jest pożyteczne również dla nas i dlatego należy iść Polsce na rękę. Maskowanie takie demobilizuje opinię publiczną Polski w stosunku do nas...".
Jaką potrzebę miał na uwadze Litwinow i co myślał, pisząc o pożądanym kierunku, świat miał zrozumieć za kilka lat, z niedowierzaniem dowiadując się o pakcie Ribbentrop - Mołotow, śledząc sowiecką agresję z 17 września 1939 r. i słuchając przemówienia Mołotowa o "Polsce, bękarcie traktatu wersalskiego".
Generał Sikorski przyjął zaproszenie do Moskwy w grudniu 1941 r. Jak wiadomo, w odpowiedzi na naszą uczciwość i lojalność, Moskwa zażądała od wolnego świata zgody na całkowite podporządkowanie sobie Polski. I zgodę tę otrzymała.
Historia tych lat odnotować miała kolejne zaproszenia do Moskwy dla premiera Mikołajczyka, tragicznej postaci naszych dziejów najnowszych, z którego kpiono na Kremlu w żywe oczy, upokarzając i obrażając, szydząc z powstania, które, (na wezwania sowieckiego Radia Kościuszko) wybuchło w Warszawie, a któremu Rosja nigdy nie zamierzała udzielić pomocy.
Zaproszenie na rozmowy w Pruszkowie otrzymali także w marcu 1945 r. przywódcy polskiego państwa podziemnego. Miało się okazać "zaproszeniem" do Moskwy na Łubiankę, gdzie Stalin na oczach bezradnego świata urządził sobie szyderczy proces polskich bohaterów, który trzech z nich (wicepremier Jan Stanisław Jankowski, gen. Leopold Okulicki i minister Stanisław Jasiukowicz) opłaciło męczeńską śmiercią. Być może wystarczy przypomnieć owe haniebne "zaproszenia" do Moskwy, by uzmysłowić sobie, jak trudnym doświadczeniem były i są one nadal w historii wzajemnych stosunków.
Grabież z rabatem
Gdy więc w dniach października 1956 r., już w dobie PRL, zaproszenie do Moskwy otrzymał ogniskujący wówczas polskie wolnościowe nadzieje zwolniony z więzienia Władysław Gomułka, ludzie kładli się na torach, by go powstrzymać i uratować. Wbrew polskim obawom, moskiewskie rozmowy Gomułki zakończyły się jednak pomyślnie. Co nie znaczy, że były to łatwe rozmowy. Eleonora i Bronisław Syzdkowie dotarli do relacji Wiesławy Wojtygi-Zagórskiej, oficjalnej tłumaczki delegacji polskiej. W pewnym momencie pertraktacji, gdy mówiono o eksporcie polskiego węgla, Cyrankiewicz użył eufemistycznego określenia, że polski węgiel dostarczany był do ZSRR "z rabatem". Tłumaczka źle zrozumiała jego słowa i przetłumaczyła je terminem "grabioż" (rabunek). Zrobiło się tak nerwowo, że trzeba było poprosić o przerwę w obradach "Powrót Gomułki - zapisywała w swych powojennych dziennikach Maria Dąbrowska - był jednym pasmem triumfów już od Terespola (obecna granica). Gdy dojechali do Warszawy, salonka delegacji pełna była kwiatów, listów, depesz i... zabawek ofiarowanych Gomułce, nawet misie pluszowe i lalki! Wszędzie śpiewano tłumnie: "Sto lat". Te tysiące listów wrzucanych do wagonu Gomułki, o czym Dąbrowska nie pisze, to prośby o wydostanie z łagrów najbliższych, o odnalezienie ofiar Jałty, ludzi wywiezionych już po wojnie na nieludzką ziemię.
"Wejdziemy - nie wejdziemy"
24 lata później, w październiku 1980 r. zaproszenie do Moskwy otrzymał Stanisław Kania, ówczesny I sekretarz KC PZPR. "Powiedziałem - zanotował w swych wspomnieniach - że wiemy o zamiarze interwencji, znana nam jest ogromna koncentracja wojsk i wystąpienie marszałka Wiktora Kulikowa o otwarcie wszystkich naszych granic. Jeszcze raz podkreśliłem, że i my mamy surową ocenę tego, co się dzieje w Polsce, ale nic nie uzasadnia takiego kroku jak interwencja. Trzeba się też liczyć - powiedziałem - z gwałtowną reakcją społeczną, wręcz z powstaniem narodowym. Pójdą na czołgi młodzi chłopcy, jak w Powstaniu Warszawskim, z butelkami benzyny, popłynie morze krwi... Przypomniałem, że wrażliwość Polaków na suwerenność, na gwałcenie niepodległości nie ma równej w Europie... W odpowiedzi usłyszałem słowa (Breżniewa), które pozostaną we mnie na całe życie... - No dobrze, nie wejdziemy. A jeśli będzie się komplikować - wejdziemy, wejdziemy.
W istocie cała polska historia XX wieku to historia zaproszenia do Moskwy i dylematu: jechać czy nie jechać? Jedni wracali obsypani kwiatami, inni z niesławą i tytułem "kawalera jałtańskiego". To, co naprawdę ich różniło, to stosunek do własnego narodu. Jedni bowiem jechali w poczuciu, że reprezentują swój naród, jego godność i dobre imię, inni jechali tam na własny rachunek i - jak uczy historia - zawsze ten rachunek musieli zapłacić. Jest bowiem subtelna różnica między zaproszeniem z Moskwy, a "prigłaszenijem w Moskwu". Pierwsze brzmi jak zaproszenie, drugie
- jak wezwanie. W cudzej sprawie i w cudzym interesie.
Wizja Piłsudskiego
Warto dzisiaj przywołać te fakty, by przypomnieć, że wokół tamtego zaproszenia do Moskwy z roku 1919/1920 podobnie jak dzisiaj toczyła się ogromna publiczna dyskusja. "Interes narodowy polski - pisano później w opracowaniach o charakterze endeckim - przemawiał całkowicie za tem, aby skorzystać z rosyjskiej prośby o pokój i pokój ten zawrzeć. Wszystko, co było Polsce potrzebne na wschodzie, było już w naszym ręku". Jak Polska długa i szeroka ludzie, którzy się dali oszukać Moskwie, domagali się pokoju. W istocie jednak spór toczył się o kształt i przyszłość Europy Wschodniej, o wizję nowego, powojennego świata. O lepsze walczyła koncepcja inkorporacyjna, sprowadzająca się do wchłonięcia w granice Rzeczypospolitej wszystkiego, co Rosja na wschodzie da i na co Rosja pozwoli, i koncepcja federacyjna Piłsudskiego.
"Trzeba mieć odwagę zrozumienia, że na wschodzie Europy zaszła olbrzymia zmiana - mówił wówczas naczelnik państwa w wywiadzie dla paryskiego "Matin". Polska proponuje koalicji swą pomoc... Opracowujemy więc obecnie plan mający na celu stworzenie legalnego stanu rzeczy na wschodzie Europy. Nie trzeba, żeby strach przed bolszewikami stał się pretekstem do tego, żeby nic nie robić".
Więcej powiedział Piłsudski 19 lutego 1920 r. dla "Echo de Paris": "Będzie to zaszczytem życia mego, jako męża stanu i jako żołnierza, obdarzyć wolnością ludy z nami sąsiadujące". Piłsudski dążył to tego - pisali wówczas jego polityczni przeciwnicy - "by Polska od wschodu była jak najmniejsza, tj., by kresy do niej nie należały, ale za to, by istniał na kresach i ziemiach ościennych cały szereg państw i państewek (Ukraina, Białoruś, Litwa, Łotwa) niezależnych od Rosji". Wyprawa kijowska Piłsudskiego była niczym innym jak wojną o wolną Ukrainę.
Zaproszenia zdradzieckie
Piłsudski do Moskwy nie pojechał. Zresztą wówczas nikt do Moskwy nie jeździł. Jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym, który przyjął zaproszenie w 1934 r., był minister Józef Beck. Jechał bezpośrednio po podpisaniu układów z Niemcami, by osobiście uspokoić Rosję. W trakcie wizyty uzgodniono przedłużenie paktu o nieagresji do 31 grudnia 1945 r. (sic!) i podniesienie przedstawicielstw do rangi ambasad. Po latach historia dotarła do notatek ministra Litwinowa z tej wizyty: "Polska - pisał - uważa za korzystne dla siebie swą nową orientację lub nawet nowe plany maskować na zewnątrz podtrzymywaniem dobrych stosunków z nami lub nawet polepszaniem ich. Maskowanie takie jest pożyteczne również dla nas i dlatego należy iść Polsce na rękę. Maskowanie takie demobilizuje opinię publiczną Polski w stosunku do nas...".
Jaką potrzebę miał na uwadze Litwinow i co myślał, pisząc o pożądanym kierunku, świat miał zrozumieć za kilka lat, z niedowierzaniem dowiadując się o pakcie Ribbentrop - Mołotow, śledząc sowiecką agresję z 17 września 1939 r. i słuchając przemówienia Mołotowa o "Polsce, bękarcie traktatu wersalskiego".
Generał Sikorski przyjął zaproszenie do Moskwy w grudniu 1941 r. Jak wiadomo, w odpowiedzi na naszą uczciwość i lojalność, Moskwa zażądała od wolnego świata zgody na całkowite podporządkowanie sobie Polski. I zgodę tę otrzymała.
Historia tych lat odnotować miała kolejne zaproszenia do Moskwy dla premiera Mikołajczyka, tragicznej postaci naszych dziejów najnowszych, z którego kpiono na Kremlu w żywe oczy, upokarzając i obrażając, szydząc z powstania, które, (na wezwania sowieckiego Radia Kościuszko) wybuchło w Warszawie, a któremu Rosja nigdy nie zamierzała udzielić pomocy.
Zaproszenie na rozmowy w Pruszkowie otrzymali także w marcu 1945 r. przywódcy polskiego państwa podziemnego. Miało się okazać "zaproszeniem" do Moskwy na Łubiankę, gdzie Stalin na oczach bezradnego świata urządził sobie szyderczy proces polskich bohaterów, który trzech z nich (wicepremier Jan Stanisław Jankowski, gen. Leopold Okulicki i minister Stanisław Jasiukowicz) opłaciło męczeńską śmiercią. Być może wystarczy przypomnieć owe haniebne "zaproszenia" do Moskwy, by uzmysłowić sobie, jak trudnym doświadczeniem były i są one nadal w historii wzajemnych stosunków.
Grabież z rabatem
Gdy więc w dniach października 1956 r., już w dobie PRL, zaproszenie do Moskwy otrzymał ogniskujący wówczas polskie wolnościowe nadzieje zwolniony z więzienia Władysław Gomułka, ludzie kładli się na torach, by go powstrzymać i uratować. Wbrew polskim obawom, moskiewskie rozmowy Gomułki zakończyły się jednak pomyślnie. Co nie znaczy, że były to łatwe rozmowy. Eleonora i Bronisław Syzdkowie dotarli do relacji Wiesławy Wojtygi-Zagórskiej, oficjalnej tłumaczki delegacji polskiej. W pewnym momencie pertraktacji, gdy mówiono o eksporcie polskiego węgla, Cyrankiewicz użył eufemistycznego określenia, że polski węgiel dostarczany był do ZSRR "z rabatem". Tłumaczka źle zrozumiała jego słowa i przetłumaczyła je terminem "grabioż" (rabunek). Zrobiło się tak nerwowo, że trzeba było poprosić o przerwę w obradach "Powrót Gomułki - zapisywała w swych powojennych dziennikach Maria Dąbrowska - był jednym pasmem triumfów już od Terespola (obecna granica). Gdy dojechali do Warszawy, salonka delegacji pełna była kwiatów, listów, depesz i... zabawek ofiarowanych Gomułce, nawet misie pluszowe i lalki! Wszędzie śpiewano tłumnie: "Sto lat". Te tysiące listów wrzucanych do wagonu Gomułki, o czym Dąbrowska nie pisze, to prośby o wydostanie z łagrów najbliższych, o odnalezienie ofiar Jałty, ludzi wywiezionych już po wojnie na nieludzką ziemię.
"Wejdziemy - nie wejdziemy"
24 lata później, w październiku 1980 r. zaproszenie do Moskwy otrzymał Stanisław Kania, ówczesny I sekretarz KC PZPR. "Powiedziałem - zanotował w swych wspomnieniach - że wiemy o zamiarze interwencji, znana nam jest ogromna koncentracja wojsk i wystąpienie marszałka Wiktora Kulikowa o otwarcie wszystkich naszych granic. Jeszcze raz podkreśliłem, że i my mamy surową ocenę tego, co się dzieje w Polsce, ale nic nie uzasadnia takiego kroku jak interwencja. Trzeba się też liczyć - powiedziałem - z gwałtowną reakcją społeczną, wręcz z powstaniem narodowym. Pójdą na czołgi młodzi chłopcy, jak w Powstaniu Warszawskim, z butelkami benzyny, popłynie morze krwi... Przypomniałem, że wrażliwość Polaków na suwerenność, na gwałcenie niepodległości nie ma równej w Europie... W odpowiedzi usłyszałem słowa (Breżniewa), które pozostaną we mnie na całe życie... - No dobrze, nie wejdziemy. A jeśli będzie się komplikować - wejdziemy, wejdziemy.
W istocie cała polska historia XX wieku to historia zaproszenia do Moskwy i dylematu: jechać czy nie jechać? Jedni wracali obsypani kwiatami, inni z niesławą i tytułem "kawalera jałtańskiego". To, co naprawdę ich różniło, to stosunek do własnego narodu. Jedni bowiem jechali w poczuciu, że reprezentują swój naród, jego godność i dobre imię, inni jechali tam na własny rachunek i - jak uczy historia - zawsze ten rachunek musieli zapłacić. Jest bowiem subtelna różnica między zaproszeniem z Moskwy, a "prigłaszenijem w Moskwu". Pierwsze brzmi jak zaproszenie, drugie
- jak wezwanie. W cudzej sprawie i w cudzym interesie.
Więcej możesz przeczytać w 17/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.