Nowy zbawca lewicy ma 31 lat, reprezentacyjną żonę, syna, rozpoczęty doktorat w warszawskiej SGGW i około 10 kilogramów nadwagi Wojciech Olejniczak decyzję o kandydowaniu na szefa SLD podjął w lesie. Konkretnie na polowaniu, m.in. z jednym z najbliższych współpracowników prezydenta Kwaśniewskiego - Andrzejem Gdulą. Efekt polowania jest znany - ustrzelono jednego Dyducha. Były sekretarz generalny SLD już był w ogródku, już witał się z gąską, a jego zwycięstwo nad Jackiem Piechotą miało być czystą formalnością.
A tu nagle z rzędu delegatów wychynął Olejniczak. Z nim, ostatnią nadzieją czerwonych, przegrałby każdy, a co dopiero Marek Dyduch.
Nim Olejniczak dał się wybrać, jeszcze jako minister rolnictwa długo hamletyzował i się krygował. Szefem sojuszu miał zostać już dwa lata temu, po detronizacji Leszka Millera. Wtedy jednak starsi koledzy nie pozwolili, a Olejniczak nie chciał z nikim wejść w konflikt. Cierpliwie czekał, aż sami do niego przyjdą. I przyszli. - To były najbardziej ekumeniczne pielgrzymki w kraju. W drzwiach Wojtka mijali się prezydenccy z millerowcami i ludźmi Oleksego. Normalnie by się pozagryzali, a tu śpiewali na jedną melodię: "Wojtek, ratuj!" - żartuje jeden z polityków SLD. A Olejniczak wahał się zadziwiająco długo. - Było w tym trochę teatru - rzuca Józef Oleksy, skądinąd największy w Polsce ekspert od publicznego hamletyzowania.
Sam Wojciech Olejniczak wyjaśnia to z rozbrajającą szczerością. - Gdybym się zdecydował, poparliby mnie wszyscy, ale potem każdy by czegoś chciał, a tak nie jestem uwiązany - tłumaczy "Wprost".
Muskuły ministra
Nowa twarz lewicy ma 31 lat, reprezentacyjną żonę, syna, rozpoczęty doktorat na warszawskiej SGGW i jakieś 10 kilogramów nadwagi. Mimo widocznego brzuszka chętnie pręży muskuły. Całkiem dosłownie: opowiada o ćwiczeniach na siłowni i wyrabiającej mięśnie ciężkiej pracy w polu.
Ale bicepsy to jedyne muskuły, z których może być dumny, bo SLD, na którego czele stanął, słabnie w oczach i raczej potrzebny mu cudotwórca niż taki polityk jak Olejniczak. Tym bardziej polityk niesamodzielny, za jakiego uchodzi. Wyraźnie widać, że Pałac Prezydencki ponowił w jego wypadku manewr sprzed roku: Olejniczak ma być Belką rzuconym na odcinek partii. - Bez wątpienia jest on faworytem prezydenta, który nie stracił ochoty na kontrolowanie SLD, a Olejniczak na pewno respektuje zdanie Kwaśniewskiego - mówi "Wprost" Józef Oleksy. Inny lider partii wyraża to dobitniej. Jego zdaniem, Olejniczak jest zakładnikiem Kwaśniewskiego, a prezydent "nie wylansował go bezinteresownie".
Młody lider SLD na razie potwierdza te diagnozy: na sekretarza generalnego rekomendował swego rówieśnika ze Szczecina Grzegorza Napieralskiego, a z zarządu partii chce usunąć wiernych poprzedniej ekipie i niechętnych Aleksandrowi Kwaśniewskiemu baronów. Prezydent nie powinien jednak wierzyć Olejniczakowi bezgranicznie. Ten młody polityk dowiódł bowiem, że jak na swoje 31 lat zadziwiająco łatwo zmienia sojusze: jako lider Związku Młodzieży Wiejskiej zamiast płynnie przejść do Polskiego Stronnictwa Ludowego wybrał SLD. Tam wypatrzony przez Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 r. trafił do jego sztabu wyborczego, a rok później z list lewicy wszedł do Sejmu. Wcześniej zdążył być szefem ogólnopolskiego Parlamentu Studentów - skądinąd jedynym w historii, który za swą kadencję nie uzyskał absolutorium. Jak widać, Olejniczak ma w sobie coś z Waldemara Pawlaka: chłopski spryt i sporą obrotowość. - Czy wybije się na niezależność od prezydenta? Nie wiem, ale ja staram się wydobyć w nim tę cechę - rzuca prominentny poseł SLD.
Człowiek wszystkich
Ważny zwrot w karierze Olejniczaka nastąpił w 2003 r., kiedy 29-letni wiceminister rolnictwa został szefem tego resortu w rządzie Leszka Millera. - Premier Miller lubił czasem postawić na ludzi spoza swej ekipy, na młodych, demonstracyjnie okazać im zaufanie - tłumaczył Michał Tober.
Wojciecha Olejniczaka wszyscy lubią, a on bardzo o to dba i na tym buduje swoją siłę. Do historii przeszło jego przemówienie na zamkniętej dla dziennikarzy części konwencji SLD, która wybrała go na przewodniczącego. Nie wspominając ani słowem o programie partii, nie zająknąwszy się na temat strategii i ewentualnych przedwyborczych sojuszy, Olejniczak skupił się na komplementowaniu możnych. Poparł Szmajdzińskiego na prezydenta, ale zapewniał, że będzie namawiał Cimoszewicza do zmiany decyzji, wspierał "socjalny zwrot partii" i ciepło wyrażał się o liberalizmie. Że to sprzeczne? Ale jakie skuteczne!
Mleko pić, dopłaty brać
Kiedy tylko SLD tracił w sondażach, zawsze pojawiali się lewicowi harcownicy z pomysłami legalizacji aborcji i obłożenia księży akcyzą od guzików na sutannie. Wygrażając prawicy, ogłaszali powrót do lewicowych wartości i żądali podniesienia emerytur, rent, zasiłków i wszystkiego co się da. Teraz manewr ten chcieli powtórzyć niezależnie od siebie najpierw Józef Oleksy, a ostatnio Marek Dyduch. Tylko że nie zauważyli, iż SLD jest na takim dnie, że odwrócił się od niego nawet najbardziej twardogłowy elektorat i pomstowanie na Kościół pomaga partii jak umarłemu kadzidło.
Wojciech Olejniczak do tej retoryki nie sięgnie, bo choć pochodzi ze sprawdzonej pezetpeerowskiej rodziny (ojciec był gminnym aktywistą partii), to - jak mówi - "do Kościoła miał przez płot". Zamiast na gejowskiej Paradzie Równości prędzej zobaczymy go więc na procesji Bożego Ciała, co na pewno nie zachwyca aktywistów SLD, ale muszą położyć uszy po sobie, w nadziei, że nowy lider pomoże przetrwać ciężkie czasy.
Bezbarwność Olejniczaka jest o tyle dziwna, że jeszcze jako minister rolnictwa często pokazywał się na ekranach telewizorów, a telewizja nie lubi ludzi nijakich. Tyle że zamiast politycznych debat czy programów publicystycznych, Olejniczak wybierał reklamówki. A w nich nikt nie zadawał trudnych pytań. Reklamował Olejniczak wszystko: od unijnych dopłat dla chłopów (brać!) po mleko, do którego picia namawiał.
Chodu, stonka idzie!
Legenda Olejniczaka, do której chętnie odwołują się liderzy lewicy, głosi, że był znakomitym ministrem i świetnym fachowcem, który przygotował polską wieś do wejścia do Unii Europejskiej. Rzeczywiście, wykazał się tam organizacyjną sprawnością, a gdyby przygotowania mierzyć liczbą drobiazgowych ministerialnych rozporządzeń, Wojciech Olejniczak okazałby się nie lada stachanowcem. To on na przykład przygotował naszą ojczyznę na wypadek pojawienia się plagi stonki kukurydzianej. Sporządzono analizy, w których przypomniano, że ta wredna krewna stonki ziemniaczanej dotarła już na Węgry, Słowację, do Czech i Chorwacji. Widziano ją także w okolicach lotnisk w Paryżu, zapewne szykującą się do ostatecznej inwazji na mazowieckie i wielkopolskie niziny.
Nie tylko o florę, ale i faunę troszczyło się Ministerstwo Rolnictwa pod rządami Olejniczaka. Dzięki niemu hodowcy wiedzą, że w miejscu przebywania konia prędkość wiatru nie może przekraczać 0,3 m na sekundę, a koza wytrzyma już 0,5 m na sekundę. Minister wytłumaczył też ciemnemu chłopstwu, że zwierzętom nie wolno podawać kału, moczu i drewna.
Reinkarnacja Kwaśniewskiego
Absurdalne rozporządzenia można ministrowi Olejniczakowi liczyć w setkach (jak to o jajach klasy "A", które muszą pachnieć jajkiem i mieć jajowaty kształt), teraz jednak przewodniczący SLD Olejniczak staje przed znacznie poważniejszym zadaniem niż wydawanie kuriozalnych instrukcji. Żadne rozporządzenie nie zmusi bowiem Polaków do głosowania na SLD. A Wojciecha Olejniczaka nie doceniają ani publicyści, ani politycy lewicy, wierząc, że będą nim sterować z tylnego siedzenia. Zapominają przy tym o chłopskim sprycie młodego lidera, dzięki któremu może on zręcznie manewrować między tuzami lewicy i budować własną pozycję. Zapewne liczy, że za kilka lat poprowadzi lewicę pod nowym szyldem do zwycięskich wyborów. Tak jak Kwaśniewski 15 lat temu.
Na razie przed nowym liderem SLD prezydent postawił inne zadanie: ma przygotować grunt pod kandydowanie Włodziemierza Cimoszewicza. Marszałek Sejmu już przebąkuje, że dostaje setki listów i że naród wzywa go do kandydowania. - Cimoszewicz ma nasze poparcie w każdej chwili - przyznaje Olejniczak. Zapasowy scenariusz jest taki: kandyduje Szmajdziński, ale - jak mówi jeden z byłych przewodniczących SLD - "już utleniony, bez efektu świeżości" i po wyborach parlamentarnych rezygnuje, by przerzucić swe głosy na Borowskiego. Wszystko po to, by ktoś miał szansę powalczyć z Lechem Kaczyńskim. I choć Olejniczak przekonuje, że "to niepoważne, nie ma takiego pomysłu", to jednak nasz rozmówca pozostaje niewzruszony: - Tak mówi? Widocznie jeszcze nie wie, co ma robić.
Wojciech Olejniczak ma całkiem sporo do stracenia. Jeśli polegnie, to nie tylko runie mit "cudownego dziecka lewicy", ale też zostanie on wypluty z polityki, odarty ze złudzeń, z rozgrzebanym doktoratem. Wtedy w jego obozie znajdzie się dość krytyków, by to jemu przypisać ostateczne pogrzebanie lewicy. Tym bardziej że do tego pogrzebu niewiele potrzeba.
Fot. K. Pacuła
Nim Olejniczak dał się wybrać, jeszcze jako minister rolnictwa długo hamletyzował i się krygował. Szefem sojuszu miał zostać już dwa lata temu, po detronizacji Leszka Millera. Wtedy jednak starsi koledzy nie pozwolili, a Olejniczak nie chciał z nikim wejść w konflikt. Cierpliwie czekał, aż sami do niego przyjdą. I przyszli. - To były najbardziej ekumeniczne pielgrzymki w kraju. W drzwiach Wojtka mijali się prezydenccy z millerowcami i ludźmi Oleksego. Normalnie by się pozagryzali, a tu śpiewali na jedną melodię: "Wojtek, ratuj!" - żartuje jeden z polityków SLD. A Olejniczak wahał się zadziwiająco długo. - Było w tym trochę teatru - rzuca Józef Oleksy, skądinąd największy w Polsce ekspert od publicznego hamletyzowania.
Sam Wojciech Olejniczak wyjaśnia to z rozbrajającą szczerością. - Gdybym się zdecydował, poparliby mnie wszyscy, ale potem każdy by czegoś chciał, a tak nie jestem uwiązany - tłumaczy "Wprost".
Muskuły ministra
Nowa twarz lewicy ma 31 lat, reprezentacyjną żonę, syna, rozpoczęty doktorat na warszawskiej SGGW i jakieś 10 kilogramów nadwagi. Mimo widocznego brzuszka chętnie pręży muskuły. Całkiem dosłownie: opowiada o ćwiczeniach na siłowni i wyrabiającej mięśnie ciężkiej pracy w polu.

Ale bicepsy to jedyne muskuły, z których może być dumny, bo SLD, na którego czele stanął, słabnie w oczach i raczej potrzebny mu cudotwórca niż taki polityk jak Olejniczak. Tym bardziej polityk niesamodzielny, za jakiego uchodzi. Wyraźnie widać, że Pałac Prezydencki ponowił w jego wypadku manewr sprzed roku: Olejniczak ma być Belką rzuconym na odcinek partii. - Bez wątpienia jest on faworytem prezydenta, który nie stracił ochoty na kontrolowanie SLD, a Olejniczak na pewno respektuje zdanie Kwaśniewskiego - mówi "Wprost" Józef Oleksy. Inny lider partii wyraża to dobitniej. Jego zdaniem, Olejniczak jest zakładnikiem Kwaśniewskiego, a prezydent "nie wylansował go bezinteresownie".
Młody lider SLD na razie potwierdza te diagnozy: na sekretarza generalnego rekomendował swego rówieśnika ze Szczecina Grzegorza Napieralskiego, a z zarządu partii chce usunąć wiernych poprzedniej ekipie i niechętnych Aleksandrowi Kwaśniewskiemu baronów. Prezydent nie powinien jednak wierzyć Olejniczakowi bezgranicznie. Ten młody polityk dowiódł bowiem, że jak na swoje 31 lat zadziwiająco łatwo zmienia sojusze: jako lider Związku Młodzieży Wiejskiej zamiast płynnie przejść do Polskiego Stronnictwa Ludowego wybrał SLD. Tam wypatrzony przez Aleksandra Kwaśniewskiego w 2000 r. trafił do jego sztabu wyborczego, a rok później z list lewicy wszedł do Sejmu. Wcześniej zdążył być szefem ogólnopolskiego Parlamentu Studentów - skądinąd jedynym w historii, który za swą kadencję nie uzyskał absolutorium. Jak widać, Olejniczak ma w sobie coś z Waldemara Pawlaka: chłopski spryt i sporą obrotowość. - Czy wybije się na niezależność od prezydenta? Nie wiem, ale ja staram się wydobyć w nim tę cechę - rzuca prominentny poseł SLD.
Człowiek wszystkich
Ważny zwrot w karierze Olejniczaka nastąpił w 2003 r., kiedy 29-letni wiceminister rolnictwa został szefem tego resortu w rządzie Leszka Millera. - Premier Miller lubił czasem postawić na ludzi spoza swej ekipy, na młodych, demonstracyjnie okazać im zaufanie - tłumaczył Michał Tober.
Wojciecha Olejniczaka wszyscy lubią, a on bardzo o to dba i na tym buduje swoją siłę. Do historii przeszło jego przemówienie na zamkniętej dla dziennikarzy części konwencji SLD, która wybrała go na przewodniczącego. Nie wspominając ani słowem o programie partii, nie zająknąwszy się na temat strategii i ewentualnych przedwyborczych sojuszy, Olejniczak skupił się na komplementowaniu możnych. Poparł Szmajdzińskiego na prezydenta, ale zapewniał, że będzie namawiał Cimoszewicza do zmiany decyzji, wspierał "socjalny zwrot partii" i ciepło wyrażał się o liberalizmie. Że to sprzeczne? Ale jakie skuteczne!
Mleko pić, dopłaty brać
Kiedy tylko SLD tracił w sondażach, zawsze pojawiali się lewicowi harcownicy z pomysłami legalizacji aborcji i obłożenia księży akcyzą od guzików na sutannie. Wygrażając prawicy, ogłaszali powrót do lewicowych wartości i żądali podniesienia emerytur, rent, zasiłków i wszystkiego co się da. Teraz manewr ten chcieli powtórzyć niezależnie od siebie najpierw Józef Oleksy, a ostatnio Marek Dyduch. Tylko że nie zauważyli, iż SLD jest na takim dnie, że odwrócił się od niego nawet najbardziej twardogłowy elektorat i pomstowanie na Kościół pomaga partii jak umarłemu kadzidło.
Wojciech Olejniczak do tej retoryki nie sięgnie, bo choć pochodzi ze sprawdzonej pezetpeerowskiej rodziny (ojciec był gminnym aktywistą partii), to - jak mówi - "do Kościoła miał przez płot". Zamiast na gejowskiej Paradzie Równości prędzej zobaczymy go więc na procesji Bożego Ciała, co na pewno nie zachwyca aktywistów SLD, ale muszą położyć uszy po sobie, w nadziei, że nowy lider pomoże przetrwać ciężkie czasy.
Bezbarwność Olejniczaka jest o tyle dziwna, że jeszcze jako minister rolnictwa często pokazywał się na ekranach telewizorów, a telewizja nie lubi ludzi nijakich. Tyle że zamiast politycznych debat czy programów publicystycznych, Olejniczak wybierał reklamówki. A w nich nikt nie zadawał trudnych pytań. Reklamował Olejniczak wszystko: od unijnych dopłat dla chłopów (brać!) po mleko, do którego picia namawiał.
Chodu, stonka idzie!
Legenda Olejniczaka, do której chętnie odwołują się liderzy lewicy, głosi, że był znakomitym ministrem i świetnym fachowcem, który przygotował polską wieś do wejścia do Unii Europejskiej. Rzeczywiście, wykazał się tam organizacyjną sprawnością, a gdyby przygotowania mierzyć liczbą drobiazgowych ministerialnych rozporządzeń, Wojciech Olejniczak okazałby się nie lada stachanowcem. To on na przykład przygotował naszą ojczyznę na wypadek pojawienia się plagi stonki kukurydzianej. Sporządzono analizy, w których przypomniano, że ta wredna krewna stonki ziemniaczanej dotarła już na Węgry, Słowację, do Czech i Chorwacji. Widziano ją także w okolicach lotnisk w Paryżu, zapewne szykującą się do ostatecznej inwazji na mazowieckie i wielkopolskie niziny.
Nie tylko o florę, ale i faunę troszczyło się Ministerstwo Rolnictwa pod rządami Olejniczaka. Dzięki niemu hodowcy wiedzą, że w miejscu przebywania konia prędkość wiatru nie może przekraczać 0,3 m na sekundę, a koza wytrzyma już 0,5 m na sekundę. Minister wytłumaczył też ciemnemu chłopstwu, że zwierzętom nie wolno podawać kału, moczu i drewna.
Reinkarnacja Kwaśniewskiego
Absurdalne rozporządzenia można ministrowi Olejniczakowi liczyć w setkach (jak to o jajach klasy "A", które muszą pachnieć jajkiem i mieć jajowaty kształt), teraz jednak przewodniczący SLD Olejniczak staje przed znacznie poważniejszym zadaniem niż wydawanie kuriozalnych instrukcji. Żadne rozporządzenie nie zmusi bowiem Polaków do głosowania na SLD. A Wojciecha Olejniczaka nie doceniają ani publicyści, ani politycy lewicy, wierząc, że będą nim sterować z tylnego siedzenia. Zapominają przy tym o chłopskim sprycie młodego lidera, dzięki któremu może on zręcznie manewrować między tuzami lewicy i budować własną pozycję. Zapewne liczy, że za kilka lat poprowadzi lewicę pod nowym szyldem do zwycięskich wyborów. Tak jak Kwaśniewski 15 lat temu.
Na razie przed nowym liderem SLD prezydent postawił inne zadanie: ma przygotować grunt pod kandydowanie Włodziemierza Cimoszewicza. Marszałek Sejmu już przebąkuje, że dostaje setki listów i że naród wzywa go do kandydowania. - Cimoszewicz ma nasze poparcie w każdej chwili - przyznaje Olejniczak. Zapasowy scenariusz jest taki: kandyduje Szmajdziński, ale - jak mówi jeden z byłych przewodniczących SLD - "już utleniony, bez efektu świeżości" i po wyborach parlamentarnych rezygnuje, by przerzucić swe głosy na Borowskiego. Wszystko po to, by ktoś miał szansę powalczyć z Lechem Kaczyńskim. I choć Olejniczak przekonuje, że "to niepoważne, nie ma takiego pomysłu", to jednak nasz rozmówca pozostaje niewzruszony: - Tak mówi? Widocznie jeszcze nie wie, co ma robić.
Wojciech Olejniczak ma całkiem sporo do stracenia. Jeśli polegnie, to nie tylko runie mit "cudownego dziecka lewicy", ale też zostanie on wypluty z polityki, odarty ze złudzeń, z rozgrzebanym doktoratem. Wtedy w jego obozie znajdzie się dość krytyków, by to jemu przypisać ostateczne pogrzebanie lewicy. Tym bardziej że do tego pogrzebu niewiele potrzeba.
Fot. K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 23/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.