W polityce zagranicznej po epoce Kwaśniewskiego i Cimoszewicza nie zostało już nic do zepsucia Zbudował sobie piedestał z nagrobka własnej polityki" - tym cytatem z Cata-Mackiewicza można spuentować dziesięciolecie polityki zagranicznej Aleksandra Kwaśniewskiego. W minionym czteroleciu dzielnie wspierali go w pracy pomniejszania Polski minister Włodzimierz Cimoszewicz i premierzy Leszek Miller oraz Marek Belka.
Bez względu na rozkład win przyszły historyk oskarży grupę przywódczą SLD o zmarnowanie niebywałej koniunktury politycznej dla Polski.
Taka opinia kłóci się z powszechnym przekonaniem, że polityka zagraniczna III RP była doskonała, a jej ukoronowaniem stało się nasze członkostwo w Unii Europejskiej i NATO. Umyka naszej uwagi, że w NATO jesteśmy od sześciu lat, w unii ponad rok, a zachowujemy się, jakbyśmy nadal ubiegali się o członkostwo. Jedyna udana próba politycznego wykorzystania statusu członka NATO, czyli projekt gazociągu z Norwegii do Polski, została udaremniona przez rządy SLD. W efekcie niekwestionowany sukces, jakim jest zakotwiczenie Polski w świecie Zachodu, wygląda niczym elegancki frak w szafie kogoś, kto nie chodzi na przyjęcia. Wkłada go czasem przed kolacją, popatrzy w lustro, czy dobrze wygląda, i zdejmuje, bo szkoda zaplamić frak kaszanką.
Polska polityka zagraniczna mijającego szczęśliwie czterolecia to cztery smutne pogrzeby i jedno - potencjalne - wesele.
Wschodnie miraże
Idąca do władzy lewica w roku 2001 suchej nitki nie zostawiała na polityce wschodniej rządu Jerzego Buzka. Oskarżenia o "rusofobię" mieszały się z zapewnieniami, iż SLD stworzy nową jakość w polityce wschodniej Polski. Co więcej, prezydentowi Kwaśniewskiemu udało się przekonać wielu intelektualistów, iż to on jest dziedzicem Jerzego Giedroycia w polityce wschodniej państwa. O ile jednak wizja polityczna paryskiej "Kultury" zasadzała się na budowaniu przyjacielskich kontaktów z narodami Ukrainy, Litwy i Białorusi na podstawie wspólnoty interesów wobec zagrożenia imperializmem rosyjskim, o tyle Kwaśniewski uprawiał politykę gestów przyjaźni wobec postkomunistycznych (głównie) elit tych państw połączoną z próbami ugłaskiwania Rosji Putina. Można powiedzieć, że na szczęście ta polityka poniosła klęskę. Bo gdyby się udała, benzynę tankowalibyśmy na stacjach Łukoilu, a Gazprom nie musiałby wydawać pieniędzy na gazociąg pod Bałtykiem, gdyż byłby właścicielem połączeń i zbiorników w Polsce.
Początek polityki wschodniej ekipy SLD to wpadka w sprawie zorganizowania ukraińskiego "okrągłego stołu", czyli próby zaproszenia ludzi prezydenta Kuczmy i opozycji (czyli obecnego prezydenta Juszczenki) do rozmów w Warszawie. Triumfalne ogłoszenie pomysłu przez Leszka Millera spowodowało natychmiastowe fiasko projektu. Trudno się dziwić, bo nikt nie lubi być traktowany jak bantustan, któremu sąsiedzi organizują "okrągłe stoły". Z polityki ukraińskiej pozostało obściskiwanie się Kwaśniewskiego z bojkotowanym przez Zachód Kuczmą i dęcie w trąby na temat rurociągu Odessa - Brody - Gdańsk, którego po stronie polskiej nie zbudowano ani centymetra, podczas gdy powstały konkurencyjne rurociągi Baku - Ceyhan i Atyrau - Noworosyjsk. Największy sukces Kwaśniewskiego, wsparcie "pomarańczowej rewolucji", wyszedł trochę przypadkiem. Kontakty ekipy prezydenckiej z opozycją ukraińską były marne i Kwaśniewski pojechał do Kijowa budować kompromis ratujący resztki potęgi Kuczmy. Jak zwykle mu się nie udało, dzięki czemu chodzi w chwale bojownika o niepodległość Ukrainy.
Nie udało się również zrealizować sekretnego pomysłu ministra Cimoszewicza, czyli przełamać bojkotu Aleksandra Łukaszenki. Podstawowe zaplecze polityczne byłego ministra spraw zagranicznych to środowisko polskich Białorusinów: Jan Syczewski i Eugeniusz Czykwin z Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, wsławieni wywodami o wyższości demokracji białoruskiej nad polską. Pomysł Cimoszewicza, by Polska utrzymywała kontakty z Białorusią, z pozoru racjonalny (bo miał zapobiegać zbliżeniu Łukaszenki do Rosji), został zrealizowany na tyle nieudolnie, że tylko rozzuchwalił białoruskiego dyktatora i w zamian za likwidację białoruskiego Radia Racja oraz faktyczne zaniechanie wspierania białoruskiej opozycji przez Polskę mamy akcję likwidowania Związku Polaków na Białorusi i ataki na naszych dyplomatów. Wyrzucenie z pracy Marka Bućki, polskiego dyplomaty wydalonego przez Łukaszenkę, było tej polityki ukoronowaniem.
Szczęśliwie nie powiodła się też "koncertowa" dyplomacja lewicy wobec Rosji - polski prezydent jeździł ciągle do Moskwy, by się wprosić na rozmowy do Putina. Rosyjski prezydent był w Polsce dwa razy, polski w Rosji - sześć razy. Na szczęście rosyjski spór w rodzinie, czy Polska ma należeć do Łukoilu, czy do Jukosu, sprawił, że ekipa SLD nie zdołała sprzedać Rosjanom polskiego przemysłu naftowego. Za to zaliczyliśmy wszystkie afronty - od uznania polskiego wysiłku wojennego za mniej ważny od walki włoskich antyfaszystów w II wojnie światowej, po szyderstwa Putina na temat szukania posady przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Mieliśmy też nieustanne podwyżki cen gazu i zakręcanie kurka bez uprzedzenia oraz nieustanne rosyjskie pretensje i szydercze spóźnienie Putina na uroczystości rocznicy wyzwolenia obozu w Oświęcimiu. Bilans polityki wschodniej jest więc dramatyczny. Poza - być może - Ukrainą wszędzie jest zdecydowanie gorzej niż pięć lat temu, a zapłaciliśmy za to wysoką cenę prestiżową, nie mówiąc o rezygnacji z niezależności energetycznej i zawaleniu się pomysłu liderowania przez Polskę polityce wschodniej UE. Na pożegnanie dostał Aleksander Kwaśniewski umowę gazową, którą publicystka Natalia Geworkian nazwała na łamach "Kommiersanta" "współczesną repliką paktu Ribbentrop - Mołotow". Umowę, która wedle płynących z Moskwy przecieków, została zaakceptowana przez polski rząd. Jeśli te przecieki są prawdziwe, to obawiam się, że uzasadnione byłoby sądzenie ludzi odpowiedzialnych za taką zgodę pod zarzutem zdrady stanu.
UE - piękna katastrofa
Ruiny polityki wschodniej przesłaniają piękną katastrofę polskiej polityki europejskiej. Zaczęło się od obietnicy ministra Cimoszewicza, kilka tygodni po objęciu władzy, iż nowy rząd rezygnuje z twardej koncepcji negocjacyjnej prawicowych oszołomów i przyjmie w negocjacjach członkowskich wszystkie warunki UE. Satelicki styl myślenia, charakterystyczny dla ekipy SLD, przejawiał się w przekonaniu, że Polacy nie potrafią się rządzić sami i jak najwięcej uprawnień państwa należy przekazać Komisji Europejskiej. Dopiero pod wpływem protestów i realnego zagrożenia, że obywatele odrzucą w referendum warunki członkostwa, ekipa Leszka Millera zmieniła postawę. To przyniosło dość żałosny "rzut na taśmę" podczas negocjacji w Kopenhadze. Dorabiając się wizerunku awanturników, odratowaliśmy część tego, co było do uzyskania w trakcie normalnych negocjacji.
I natychmiast wróciła psychologia satelity - oszukując obywateli, rząd podpisał się pod fatalną eurokonstytucją, chcąc na tej ochwaconej chabecie dojechać do wyborów. Tłumaczono nam, że Polskę wyrzucą z unii, jeśli nie przyjmiemy konstytucji, a poza tym dowiadywaliśmy się, że w istocie jest to świetny dokument. Już się wydawało, że popłyną europejskie fundusze na przygotowanie referendum, a prezydent Cimoszewicz zostanie wybrany przez zbałamuconych obywateli jako ostatni Europejczyk III RP. A tu znowu klapa: Francuzi i Holendrzy odrzucili konstytucję. I piękna katastrofa gotowa. Gardłując zaś w sprawie konstytucji, nie wywalczyliśmy dla siebie ani korzystnego budżetu, ani korzystnego kształtu polityki wschodniej UE. Nie stworzyliśmy też lobby walczącego o interesy nowych państw członkowskich. Jesteśmy w unii słabi jak niemowlę i bezradni wobec realnych problemów Europy.
Budionnówka jak maciejówka
No, ale jesteśmy strategicznym sojusznikiem Ameryki - pomyślał zapewne prezydent Kwaśniewski, przymierzając po wysłaniu wojsk do Iraku maciejówkę po Piłsudskim. W tym samym czasie Leszek Miller przeglądał się w lustrze, dostrzegając podobieństwo do gen. Sikorskiego. Wyruszyliśmy na wojnę. Ale nawet to wesele, podnoszące znaczenie Polski do rangi półmocarstwa, zostało sprawnie i szybko zamienione w pogrzeb. Z jednej bowiem strony, nie wynegocjowaliśmy nic w Waszyngtonie i Londynie - ani pieniędzy, ani nawet odcięcia się przez Brytyjczyków od udziału w budowie gazociągu pod Bałtykiem.
Z drugiej, dostawszy strefę stabilizacyjną w Iraku, jak dziad proszalny biegaliśmy po salonach, by się jej co prędzej pozbyć. Przywódcy państwa polskiego, podejmując słuszną decyzję, zachowali się jak chłopcy w piaskownicy, którzy czekają na pochwały i hojne datki, zamiast negocjować konkretne umowy.
Polityka polska wobec USA i NATO jest pozbawioną strategii i myśli przewodniej działalnością, której skutkiem społecznym stało się spełnienie marzenia Gomułki: coraz więcej Polaków nie wierzy Ameryce. A prezydent Kwaśniewski, wyruszywszy w pożegnalną podróż do USA, nie może się doprosić przyjęcia przez GeorgeŐa Busha. Na dodatek sztandarem swej polityki uczynił zabieganie o ruch bezwizowy - symbol o trzeciorzędnej wadze praktycznej. Zamiast rozmowy u prezydenta dostał szansę uczestniczenia w stanie Kolorado w kampanii gubernatorskiej dawnego pracodawcy Marka Belki. Młodzi ludzie na takie działania mają zgrabne określenie - żenada.
Klepaczoprzywódcy
Perłą w koronie polityki polskiej miało być nasze przywództwo w regionie. Dość niemądrze liderzy SLD obnosili się z tą rolą, bo sąsiedzi są przeczuleni. Istotnie, ze względu na potencjał i stosunki z USA Polska do takiej roli mogła pretendować. Mieliśmy nawet narzędzia: grupę wyszehradzką i Radę Państw Morza Bałtyckiego. Nie mieliśmy natomiast pomysłu ani woli politycznej. Rezygnując z budowy gazociągu z Norwegii, zrezygnowaliśmy z roli kraju, który zapewnia sąsiadom szansę na uniezależnienie się energetyczne od Rosji. Podczas sporu o uroczystości 9 maja w Moskwie tchórzliwie wycofaliśmy się z popierania państw bałtyckich w sporze ze wschodnim sąsiadem, dopuściliśmy do uwiądu grupy wyszehradzkiej, próbując kombinować z Niemcami i Hiszpanami w UE za plecami swoich partnerów. Wreszcie RPMB obumarła głównie dlatego, że Polska nie zabiegała o uczynienie z niej efektywnego wykonawcy projektu "Bałtyk - morze wewnętrzne unii". Bycie przywódcą regionu nie polega na poklepywaniu się po ramionach. To zdolność ponoszenia kosztów i ryzyka na rzecz interesów wspólnych. Tam, gdzie taka możliwość się pojawiała, polskie rządy robiły odwrotnie, zostawiając sąsiadów na łasce losu. Odbudowa potencjału Polski w regionie będzie dramatycznie trudna, o ile w ogóle możliwa.
Fotelik, ach, fotelik
Po czterech pogrzebach czas na wesele. To szansa na stanowiska, ucieczkę z kraju i od odpowiedzialności. Marek Siwiec, nieudolny budowniczy rurociągu Odessa - Brody, siedzi wygodnie w Parlamencie Europejskim. Danuta Hźbner w nagrodę za miłość do eurokonstytucji została unijnym komisarzem, premier Marek Belka podróżuje po świecie, licząc na stanowisko w OECD, a ukoronowaniem zabiegów ekipy ma być fotel sekretarza generalnego ONZ dla Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie wydaje się, by odchodzący prezydent ten fotel wywalczył, ale oczywiście będę trzymał za niego kciuki. Zarówno dlatego, że dla Polski byłoby dobrze, gdyby na fotelu sekretarza generalnego zasiadł jej przedstawiciel, jak i dlatego, że sądzę, iż ONZ wymaga zasadniczej reformy. Jeśli Aleksander Kwaśniewski będzie kierował tą organizacją równie skutecznie jak polską polityką zagraniczną, można być pewnym, że na ruinach ONZ jego następcy stworzą coś lepszego i skuteczniejszego. Polską politykę zagraniczną ekipa Kwaśniewskiego zostawia bowiem w stanie, który można skwitować: wszystko, co było do spartaczenia, zostało spartaczone.
Taka opinia kłóci się z powszechnym przekonaniem, że polityka zagraniczna III RP była doskonała, a jej ukoronowaniem stało się nasze członkostwo w Unii Europejskiej i NATO. Umyka naszej uwagi, że w NATO jesteśmy od sześciu lat, w unii ponad rok, a zachowujemy się, jakbyśmy nadal ubiegali się o członkostwo. Jedyna udana próba politycznego wykorzystania statusu członka NATO, czyli projekt gazociągu z Norwegii do Polski, została udaremniona przez rządy SLD. W efekcie niekwestionowany sukces, jakim jest zakotwiczenie Polski w świecie Zachodu, wygląda niczym elegancki frak w szafie kogoś, kto nie chodzi na przyjęcia. Wkłada go czasem przed kolacją, popatrzy w lustro, czy dobrze wygląda, i zdejmuje, bo szkoda zaplamić frak kaszanką.
Polska polityka zagraniczna mijającego szczęśliwie czterolecia to cztery smutne pogrzeby i jedno - potencjalne - wesele.
Wschodnie miraże
Idąca do władzy lewica w roku 2001 suchej nitki nie zostawiała na polityce wschodniej rządu Jerzego Buzka. Oskarżenia o "rusofobię" mieszały się z zapewnieniami, iż SLD stworzy nową jakość w polityce wschodniej Polski. Co więcej, prezydentowi Kwaśniewskiemu udało się przekonać wielu intelektualistów, iż to on jest dziedzicem Jerzego Giedroycia w polityce wschodniej państwa. O ile jednak wizja polityczna paryskiej "Kultury" zasadzała się na budowaniu przyjacielskich kontaktów z narodami Ukrainy, Litwy i Białorusi na podstawie wspólnoty interesów wobec zagrożenia imperializmem rosyjskim, o tyle Kwaśniewski uprawiał politykę gestów przyjaźni wobec postkomunistycznych (głównie) elit tych państw połączoną z próbami ugłaskiwania Rosji Putina. Można powiedzieć, że na szczęście ta polityka poniosła klęskę. Bo gdyby się udała, benzynę tankowalibyśmy na stacjach Łukoilu, a Gazprom nie musiałby wydawać pieniędzy na gazociąg pod Bałtykiem, gdyż byłby właścicielem połączeń i zbiorników w Polsce.
Początek polityki wschodniej ekipy SLD to wpadka w sprawie zorganizowania ukraińskiego "okrągłego stołu", czyli próby zaproszenia ludzi prezydenta Kuczmy i opozycji (czyli obecnego prezydenta Juszczenki) do rozmów w Warszawie. Triumfalne ogłoszenie pomysłu przez Leszka Millera spowodowało natychmiastowe fiasko projektu. Trudno się dziwić, bo nikt nie lubi być traktowany jak bantustan, któremu sąsiedzi organizują "okrągłe stoły". Z polityki ukraińskiej pozostało obściskiwanie się Kwaśniewskiego z bojkotowanym przez Zachód Kuczmą i dęcie w trąby na temat rurociągu Odessa - Brody - Gdańsk, którego po stronie polskiej nie zbudowano ani centymetra, podczas gdy powstały konkurencyjne rurociągi Baku - Ceyhan i Atyrau - Noworosyjsk. Największy sukces Kwaśniewskiego, wsparcie "pomarańczowej rewolucji", wyszedł trochę przypadkiem. Kontakty ekipy prezydenckiej z opozycją ukraińską były marne i Kwaśniewski pojechał do Kijowa budować kompromis ratujący resztki potęgi Kuczmy. Jak zwykle mu się nie udało, dzięki czemu chodzi w chwale bojownika o niepodległość Ukrainy.
Nie udało się również zrealizować sekretnego pomysłu ministra Cimoszewicza, czyli przełamać bojkotu Aleksandra Łukaszenki. Podstawowe zaplecze polityczne byłego ministra spraw zagranicznych to środowisko polskich Białorusinów: Jan Syczewski i Eugeniusz Czykwin z Białoruskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, wsławieni wywodami o wyższości demokracji białoruskiej nad polską. Pomysł Cimoszewicza, by Polska utrzymywała kontakty z Białorusią, z pozoru racjonalny (bo miał zapobiegać zbliżeniu Łukaszenki do Rosji), został zrealizowany na tyle nieudolnie, że tylko rozzuchwalił białoruskiego dyktatora i w zamian za likwidację białoruskiego Radia Racja oraz faktyczne zaniechanie wspierania białoruskiej opozycji przez Polskę mamy akcję likwidowania Związku Polaków na Białorusi i ataki na naszych dyplomatów. Wyrzucenie z pracy Marka Bućki, polskiego dyplomaty wydalonego przez Łukaszenkę, było tej polityki ukoronowaniem.
Szczęśliwie nie powiodła się też "koncertowa" dyplomacja lewicy wobec Rosji - polski prezydent jeździł ciągle do Moskwy, by się wprosić na rozmowy do Putina. Rosyjski prezydent był w Polsce dwa razy, polski w Rosji - sześć razy. Na szczęście rosyjski spór w rodzinie, czy Polska ma należeć do Łukoilu, czy do Jukosu, sprawił, że ekipa SLD nie zdołała sprzedać Rosjanom polskiego przemysłu naftowego. Za to zaliczyliśmy wszystkie afronty - od uznania polskiego wysiłku wojennego za mniej ważny od walki włoskich antyfaszystów w II wojnie światowej, po szyderstwa Putina na temat szukania posady przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Mieliśmy też nieustanne podwyżki cen gazu i zakręcanie kurka bez uprzedzenia oraz nieustanne rosyjskie pretensje i szydercze spóźnienie Putina na uroczystości rocznicy wyzwolenia obozu w Oświęcimiu. Bilans polityki wschodniej jest więc dramatyczny. Poza - być może - Ukrainą wszędzie jest zdecydowanie gorzej niż pięć lat temu, a zapłaciliśmy za to wysoką cenę prestiżową, nie mówiąc o rezygnacji z niezależności energetycznej i zawaleniu się pomysłu liderowania przez Polskę polityce wschodniej UE. Na pożegnanie dostał Aleksander Kwaśniewski umowę gazową, którą publicystka Natalia Geworkian nazwała na łamach "Kommiersanta" "współczesną repliką paktu Ribbentrop - Mołotow". Umowę, która wedle płynących z Moskwy przecieków, została zaakceptowana przez polski rząd. Jeśli te przecieki są prawdziwe, to obawiam się, że uzasadnione byłoby sądzenie ludzi odpowiedzialnych za taką zgodę pod zarzutem zdrady stanu.
UE - piękna katastrofa
Ruiny polityki wschodniej przesłaniają piękną katastrofę polskiej polityki europejskiej. Zaczęło się od obietnicy ministra Cimoszewicza, kilka tygodni po objęciu władzy, iż nowy rząd rezygnuje z twardej koncepcji negocjacyjnej prawicowych oszołomów i przyjmie w negocjacjach członkowskich wszystkie warunki UE. Satelicki styl myślenia, charakterystyczny dla ekipy SLD, przejawiał się w przekonaniu, że Polacy nie potrafią się rządzić sami i jak najwięcej uprawnień państwa należy przekazać Komisji Europejskiej. Dopiero pod wpływem protestów i realnego zagrożenia, że obywatele odrzucą w referendum warunki członkostwa, ekipa Leszka Millera zmieniła postawę. To przyniosło dość żałosny "rzut na taśmę" podczas negocjacji w Kopenhadze. Dorabiając się wizerunku awanturników, odratowaliśmy część tego, co było do uzyskania w trakcie normalnych negocjacji.
I natychmiast wróciła psychologia satelity - oszukując obywateli, rząd podpisał się pod fatalną eurokonstytucją, chcąc na tej ochwaconej chabecie dojechać do wyborów. Tłumaczono nam, że Polskę wyrzucą z unii, jeśli nie przyjmiemy konstytucji, a poza tym dowiadywaliśmy się, że w istocie jest to świetny dokument. Już się wydawało, że popłyną europejskie fundusze na przygotowanie referendum, a prezydent Cimoszewicz zostanie wybrany przez zbałamuconych obywateli jako ostatni Europejczyk III RP. A tu znowu klapa: Francuzi i Holendrzy odrzucili konstytucję. I piękna katastrofa gotowa. Gardłując zaś w sprawie konstytucji, nie wywalczyliśmy dla siebie ani korzystnego budżetu, ani korzystnego kształtu polityki wschodniej UE. Nie stworzyliśmy też lobby walczącego o interesy nowych państw członkowskich. Jesteśmy w unii słabi jak niemowlę i bezradni wobec realnych problemów Europy.
Budionnówka jak maciejówka
No, ale jesteśmy strategicznym sojusznikiem Ameryki - pomyślał zapewne prezydent Kwaśniewski, przymierzając po wysłaniu wojsk do Iraku maciejówkę po Piłsudskim. W tym samym czasie Leszek Miller przeglądał się w lustrze, dostrzegając podobieństwo do gen. Sikorskiego. Wyruszyliśmy na wojnę. Ale nawet to wesele, podnoszące znaczenie Polski do rangi półmocarstwa, zostało sprawnie i szybko zamienione w pogrzeb. Z jednej bowiem strony, nie wynegocjowaliśmy nic w Waszyngtonie i Londynie - ani pieniędzy, ani nawet odcięcia się przez Brytyjczyków od udziału w budowie gazociągu pod Bałtykiem.
Z drugiej, dostawszy strefę stabilizacyjną w Iraku, jak dziad proszalny biegaliśmy po salonach, by się jej co prędzej pozbyć. Przywódcy państwa polskiego, podejmując słuszną decyzję, zachowali się jak chłopcy w piaskownicy, którzy czekają na pochwały i hojne datki, zamiast negocjować konkretne umowy.
Polityka polska wobec USA i NATO jest pozbawioną strategii i myśli przewodniej działalnością, której skutkiem społecznym stało się spełnienie marzenia Gomułki: coraz więcej Polaków nie wierzy Ameryce. A prezydent Kwaśniewski, wyruszywszy w pożegnalną podróż do USA, nie może się doprosić przyjęcia przez GeorgeŐa Busha. Na dodatek sztandarem swej polityki uczynił zabieganie o ruch bezwizowy - symbol o trzeciorzędnej wadze praktycznej. Zamiast rozmowy u prezydenta dostał szansę uczestniczenia w stanie Kolorado w kampanii gubernatorskiej dawnego pracodawcy Marka Belki. Młodzi ludzie na takie działania mają zgrabne określenie - żenada.
Klepaczoprzywódcy
Perłą w koronie polityki polskiej miało być nasze przywództwo w regionie. Dość niemądrze liderzy SLD obnosili się z tą rolą, bo sąsiedzi są przeczuleni. Istotnie, ze względu na potencjał i stosunki z USA Polska do takiej roli mogła pretendować. Mieliśmy nawet narzędzia: grupę wyszehradzką i Radę Państw Morza Bałtyckiego. Nie mieliśmy natomiast pomysłu ani woli politycznej. Rezygnując z budowy gazociągu z Norwegii, zrezygnowaliśmy z roli kraju, który zapewnia sąsiadom szansę na uniezależnienie się energetyczne od Rosji. Podczas sporu o uroczystości 9 maja w Moskwie tchórzliwie wycofaliśmy się z popierania państw bałtyckich w sporze ze wschodnim sąsiadem, dopuściliśmy do uwiądu grupy wyszehradzkiej, próbując kombinować z Niemcami i Hiszpanami w UE za plecami swoich partnerów. Wreszcie RPMB obumarła głównie dlatego, że Polska nie zabiegała o uczynienie z niej efektywnego wykonawcy projektu "Bałtyk - morze wewnętrzne unii". Bycie przywódcą regionu nie polega na poklepywaniu się po ramionach. To zdolność ponoszenia kosztów i ryzyka na rzecz interesów wspólnych. Tam, gdzie taka możliwość się pojawiała, polskie rządy robiły odwrotnie, zostawiając sąsiadów na łasce losu. Odbudowa potencjału Polski w regionie będzie dramatycznie trudna, o ile w ogóle możliwa.
Fotelik, ach, fotelik
Po czterech pogrzebach czas na wesele. To szansa na stanowiska, ucieczkę z kraju i od odpowiedzialności. Marek Siwiec, nieudolny budowniczy rurociągu Odessa - Brody, siedzi wygodnie w Parlamencie Europejskim. Danuta Hźbner w nagrodę za miłość do eurokonstytucji została unijnym komisarzem, premier Marek Belka podróżuje po świecie, licząc na stanowisko w OECD, a ukoronowaniem zabiegów ekipy ma być fotel sekretarza generalnego ONZ dla Aleksandra Kwaśniewskiego. Nie wydaje się, by odchodzący prezydent ten fotel wywalczył, ale oczywiście będę trzymał za niego kciuki. Zarówno dlatego, że dla Polski byłoby dobrze, gdyby na fotelu sekretarza generalnego zasiadł jej przedstawiciel, jak i dlatego, że sądzę, iż ONZ wymaga zasadniczej reformy. Jeśli Aleksander Kwaśniewski będzie kierował tą organizacją równie skutecznie jak polską polityką zagraniczną, można być pewnym, że na ruinach ONZ jego następcy stworzą coś lepszego i skuteczniejszego. Polską politykę zagraniczną ekipa Kwaśniewskiego zostawia bowiem w stanie, który można skwitować: wszystko, co było do spartaczenia, zostało spartaczone.
Więcej możesz przeczytać w 38/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.