Liderzy PiS traktują całkowicie instrumentalnie idee, programy i swoich potencjalnych partnerów
Lech Kaczyński wprowadził do języka polityki podział na dwie Polski. Tym samym spór o miejsce wolności w naszym życiu publicznym uczynił sporem podstawowym. Pozornie tylko rzecz idzie o spór między lewicą a prawicą czy między socjalistami a zwolennikami wolnego rynku. Faktycznie kryje się pod nim spór o polskość. Kaczyński chciał nie tylko zawłaszczyć retorykę socjalną, dotychczas przynależną dawnej Unii Pracy i po części SLD, ale i retorykę narodową oraz katolicką. I to mu się udało. Podebrał elektorat Giertychowi, wykorzystał wyborców Leppera, a do tego Radio Maryja, które dla nowego sojusznika było gotowe zdradzić swoich najwierniejszych z wiernych, czyli nacjonalistów od Wrzodaka po Macierewicza. Sukcesu Kaczyńskiemu można tylko pogratulować. Zepchnął do defensywy kontrkandydata i Donald Tusk musiał być centroprawicowy, a zarazem zająć centrolewicową część sceny politycznej. Taktyka Kaczyńskiego polegała zresztą - i nadal polega - na tym, by konkurenta spychać coraz bardziej w kierunku lewicy.
Straszny czworokąt
Bracia Kaczyńscy w kampanii wyborczej z pełną swobodą sięgnęli po sformułowania i idee dotychczas im niemal obce. Wszak jeszcze na początku lat 90. Lech Kaczyński prezentował się jako europejski socjaldemokrata, zwolennik liberalnej ustawy aborcyjnej, a Jarosław Kaczyński ostrzegał przed klerykalizmem, nacjonalizmem i lewicową retoryką. Tymczasem po 19 października bezszelestnie i beznamiętnie pożegnali się ze swoją antykapitalistyczną retoryką, projektami służby zdrowia dla biednych i dętym programem mieszkalnictwa. Byli gotowi oddać kontrolę nad gospodarką liberałom. Wiedzą bowiem dobrze, że od gadania o biednych pieniędzy nie przybędzie. Poza tym liczy się dla nich wiarygodność międzynarodowa, a tego nie mogą dać żadnemu rządowi przysypani kurzem działacze nieboszczyka ZChN. Kaczyńscy w kampanii bardzo mocno akcentowali kwestie ideowe, aczkolwiek w wymiarze sporu liberalny - socjalny są, mam nieodparte wrażenie, całkowicie elastyczni.
Tylko w dwóch sprawach Kaczyńscy są pozbawieni elastyczności i uważają je za najważniejsze. Pierwszą można umownie nazwać układem postkomunistycznym. Jarosław Kaczyński jak nikt inny potrafi inteligentnie wskazywać obszary i sposoby działania czworokąta (politycy - biznes - służby - przestępcy). Robi to od roku 1990 (gdy objął "Tygodnik Solidarność") do dziś (gdy w tygodniku "Europa" analizował to samo zjawisko w wersji lokalnej). Jego analizy zawsze były fascynujące, niepokojące i brzmiały nader poważnie. Niezmiennie stało za nimi przekonanie, że mechanizm rynkowy oparty na odziedziczonych po dawnym reżimie zasadach będzie przede wszystkim sprzyjać wzbogaconym elitom postkomunistycznym. Elity te, korzystając z wcześniej zgromadzonych zasobów finansowych i politycznych, są w stanie kontrolować wiele dziedzin państwa i rynku. Ulegają reprodukcji. Dzieci dawnych nomenklaturowych działaczy pełnią dziś istotne funkcje polityczne, samorządowe i biznesowe. Te rozgałęzione klany rządzą powiatami, województwami (przykładów służących jego tezie jest wiele, a komisje śledcze w Sejmie pokazały, że sprawa jest i że z czworokątem nie ma żartów). Tym samym niesprawiedliwość wbudowana w III RP od początku jej istnienia jest poważnym problemem i nasz udział w NATO i UE tego nie zmienia.
Jarosław Kaczyński jest przekonany, że postkomunistyczna narośl hamuje wzrost gospodarczy, podtrzymuje niesprawiedliwe podziały społeczne, sprzyja zorganizowanej przestępczości, a przede wszystkim jest źródłem patologii państwa. Teza nie jest nowa. Zaskakiwać może upór jej rzecznika i przekonanie, że w likwidacji czworokąta tkwi klucz do przyszłości Polski.
Państwo biurokratyczne
Walkę z czworokątem wspiera idea "nowego państwa". Trudno jednoznacznie stwierdzić, czym właściwie ma ono być. Sprawa jest z pewnością wyjątkowo poważna, skoro trzon PiS został skierowany do ministerstw siłowych (Dorn, Ziobro, Wassermann). Jarosław Kaczyński wydaje się przekonany, że z ich pomocą można będzie uderzyć w czworokąt i jeśli nie uda się go pokonać, to przynajmniej można ograniczyć jego wszechobecność. Służyć ma temu również komisja prawdy i sprawiedliwości. Weryfikować tezy ideologiczne i socjologiczne Kaczyńskiego mają już bardzo konkretni prokuratorzy, oficerowie ABW i policji, a przede wszystkim najwierniejsi z wiernych - elita polityczna PiS. Przekład ideologii czy ciekawych tez socjologicznych i politologicznych na język prawa jest zadaniem trudnym, jeśli w ogóle wykonalnym.
Idea nowego państwa, jaka wyłania się z wypowiedzi liderów PiS, wydaje się wybitnie anachroniczna. Kilka razy przysłuchiwałem się publicznym wypowiedziom Jarosława Kaczyńskiego i miałem nieodparte wrażenie, że operuje on obrazem państwa znanym socjologii z początków XX wieku. To jest takim, w którym państwo idealne sprowadza się do sprawnie funkcjonującej piramidy biurokratycznej kierowanej przez superpolityka. Taka zdyscyplinowana biurokracja, wspierana służbami kontroli i bezpieczeństwa, byłaby wolna od korupcji, robiłaby wrażenie kompetentnej i niearoganckiej. Jeżeli mnie intuicja nie myli, to takiej struktury biurokratycznej (może poza Niemcami wilhelmińskimi) nigdzie nie było, a z pewnością dzisiaj nigdzie już jej nie ma. Gdy studenci socjologii pytali Jarosława Kaczyńskiego o nowoczesne formy państwa, między innymi o państwo sieciowe, roześmiał się tylko i nie podjął wątku.
Wielki manipulator
Jarosław Kaczyński zdaje się dysponować mocno anachroniczną wizją państwa i jego związków z gospodarką, ale za to ma niezwykle precyzyjną, zimną wizję polityczną. I tej wizji - walki z czworokątem, a przede wszystkim idei stworzenia rzekomo nowego państwa - jest w stanie podporządkować wszystkie polityczne decyzje. Może popierać Leppera, a za miesiąc wsadzić go do więzienia. Uśmiecha się do Tuska, a potem insynuuje związki PO z prowokacjami politycznymi wymierzonymi przeciw prawicy. Broni biednych i systemu ochrony zdrowia dla wszystkich, a potem zacznie prywatyzować szpitale. Cel - w jego wydaniu - rzeczywiście uświęca środki. Liderzy PiS traktują idee, programy i - obawiam się - swoich potencjalnych partnerów czy sojuszników całkowicie instrumentalnie. Nie mam wątpliwości co do tego, że Kaczyński, jeśli nie pogardza wodzami LPR i Samoobrony (choć łatwiej jest mu się z nimi dogadywać, bo tworzą partie wodzowskie, w których sam się dobrze czuje), to ich lekceważy. Przywódca PiS pewnie wierzył w to, że chciał rządu koalicyjnego z PO. Zarówno Kazimierz Marcinkiewicz, jak i Jarosław Kaczyński dobrze wiedzą, że PO może im dać pewną stabilność i przewidywalność w polityce. Nie rozumieją, a raczej nie chcą zrozumieć dwóch spraw, bez których koalicja z PO jest niemożliwa.
Po pierwsze, chodzi nie tyle o gwarancje bezpieczeństwa dla PO, ile o instytucjonalne gwarancje, że będą przestrzegane reguły prawa, że nie będą nadużywane - jak to się zdarzało za rządów SLD - instytucje wymiaru sprawiedliwości do celów politycznych. PO nie ufa liderom PiS, a w szczególności nowo mianowanym urzędnikom pełniącym odpowiedzialne funkcje publiczne w ministerstwach siłowych. PO chce nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla jakości życia publicznego w Polsce gwarancji, że walka z czworokątem nie zagrozi standardom państwa prawa. Koalicjant, który byłby w rządzie, a nie miałby wpływu na ministerstwa siłowe potencjalnie łamiące reguły prawa, znalazłby się w bardziej niż dwuznacznej sytuacji. Musiałby firmować posunięcia budzące niepokój i przestrach obywateli. Bardzo łatwo krucjata przeciw czworokątowi może się przerodzić w rodzaj sądów kapturowych. Choć rychło też może się okazać, że z tej rewolucyjnej retoryki nic nie wyniknie, bo wątpię w to, czy PiS ma pomysł na reformę tajnych służb i dość swoich ludzi, by przejąć nad nimi kontrolę.
Po drugie, chodzi o zasady. Część liderów PO zapewne ma staroświecki pogląd na życie publiczne i wierzy, że słowa w sprawach zasadniczych się dotrzymuje, że nie można nagminnie stosować podwójnych standardów ocen. Trudno pogodzić się z koalicją urodzoną pod złą gwiazdą, która zaczęła się od łamania elementarnych reguł przyzwoitości. Poseł i obecnie minister Ludwik Dorn w swoim oraz PiS imieniu obrażał Bronisława Komorowskiego i Stefana Niesiołowskiego, a przez to wspólną solidarnościową pamięć. Z dnia na dzień produkt czworokąta (tak twierdził jeszcze niedawno PiS) - Lepper - urósł do rangi poważnego i wiarygodnego polityka. Z nieskrępowanym i nie skrywanym cynizmem PiS-owcy budują i zrywają koalicje, chcą wejść w kompetencje szefa PO i za niego decydować, kto ma być desygnowany na stanowisko marszałka Sejmu i wicemarszałka Senatu. To istna ballada o Pani Twardowskiej, gdy to pewien żołnierz wszystkich "łaja i potrąca". A tak mniej więcej działa Ludwik Dorn. Nawet w interesie bezpieczeństwa państwa (które zagrożone nie jest) nie wolno zaczynać rządów od łamania zasad przyzwoitości. Jeżeli PiS nie szanuje potencjalnych koalicjantów, od LPR po PO, to trudno uwierzyć, że zechce szanować swoje zobowiązania, swoich polityków, a przede wszystkim poważnie potraktuje reguły prawa i demokracji. I w tym tkwi problem.
Polska narodowo-socjalna
Z różnych manewrów sejmowych i z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego wyłania się jeszcze jeden projekt polityczny, bynajmniej nie sprzeczny z tym, o jakim była mowa wcześniej. Ten projekt polega na stworzeniu politycznego obozu Polski narodowo-socjalnej (w czasie wyborów występującej pod pseudonimem "solidarna"), to jest takiego, który skupiałby elektoraty LPR, Samoobrony, PSL i PiS. Ten obóz można nazwać tradycjonalistycznym, narodowym, populistycznym, o wyraźnie autorytarnych skłonnościach. Gdyby powstał (a wszystkie dotychczasowe głosowania w Sejmie wskazują na to, że już istnieje), oznaczałoby to, że państwo dostaje się między innymi w ręce ludzi Samoobrony i LPR, a podziały ideowe i kulturowe w Polsce ule gną niebezpiecznemu zaostrzeniu.
Przed dwoma laty pisałem na łamach "Wprost" o tym, że mamy do czynienia z dwoma segmentami polskiego społeczeństwa. Teraz okazuje się, że ten podział wykorzystuje PiS nie po to, by go pokonywać, łagodzić, ale po to, by go wyostrzać i na nim budować swoją polityczną władzę. Skutki mentalne i społeczne (nie wspominając o ekonomicznych) takiego podziału trudno jest przeszacować.
Jeśli PiS nie zmieni swojego stylu uprawiania polityki i nie wyjdzie z koalicji narodowo-socjalistycznej, PO będzie najpoważniejszą partią opozycyjną. Charakter opozycyjności PO będą wyznaczały w mocny sposób cele rządu PiS i intencje Jarosława Kaczyńskiego. Skuteczna opozycja nie może się ograniczać do samej postaci Leppera. Jest on symbolem czy znakiem czegoś ważniejszego i bardziej drastycznego. Jest znakiem całkowitego politycznego oportunizmu, łamania prawa, wygrywania klasowych resentymentów i zagrożenia dla interesu narodowego Polski, łącznie z izolacją w Unii Europejskiej i szerzej w krajach zachodnich.
PO powinna krok po kroku ujawniać wizję Polski, jaką reprezentuje. Z pewnością będzie to wizja bogatsza niż tylko liberalna i modernizacyjna. Musi w sobie zawierać również wizję państwa wolnego zarówno od korupcji, pychy, niekompetencji, jak i wpływu postkomunistycznej nomenklatury. Szczególnie o tym wymiarze spraw nie wolno zapominać, tym bardziej gdy trwa ostry spór z PiS.
Straszny czworokąt
Bracia Kaczyńscy w kampanii wyborczej z pełną swobodą sięgnęli po sformułowania i idee dotychczas im niemal obce. Wszak jeszcze na początku lat 90. Lech Kaczyński prezentował się jako europejski socjaldemokrata, zwolennik liberalnej ustawy aborcyjnej, a Jarosław Kaczyński ostrzegał przed klerykalizmem, nacjonalizmem i lewicową retoryką. Tymczasem po 19 października bezszelestnie i beznamiętnie pożegnali się ze swoją antykapitalistyczną retoryką, projektami służby zdrowia dla biednych i dętym programem mieszkalnictwa. Byli gotowi oddać kontrolę nad gospodarką liberałom. Wiedzą bowiem dobrze, że od gadania o biednych pieniędzy nie przybędzie. Poza tym liczy się dla nich wiarygodność międzynarodowa, a tego nie mogą dać żadnemu rządowi przysypani kurzem działacze nieboszczyka ZChN. Kaczyńscy w kampanii bardzo mocno akcentowali kwestie ideowe, aczkolwiek w wymiarze sporu liberalny - socjalny są, mam nieodparte wrażenie, całkowicie elastyczni.
Tylko w dwóch sprawach Kaczyńscy są pozbawieni elastyczności i uważają je za najważniejsze. Pierwszą można umownie nazwać układem postkomunistycznym. Jarosław Kaczyński jak nikt inny potrafi inteligentnie wskazywać obszary i sposoby działania czworokąta (politycy - biznes - służby - przestępcy). Robi to od roku 1990 (gdy objął "Tygodnik Solidarność") do dziś (gdy w tygodniku "Europa" analizował to samo zjawisko w wersji lokalnej). Jego analizy zawsze były fascynujące, niepokojące i brzmiały nader poważnie. Niezmiennie stało za nimi przekonanie, że mechanizm rynkowy oparty na odziedziczonych po dawnym reżimie zasadach będzie przede wszystkim sprzyjać wzbogaconym elitom postkomunistycznym. Elity te, korzystając z wcześniej zgromadzonych zasobów finansowych i politycznych, są w stanie kontrolować wiele dziedzin państwa i rynku. Ulegają reprodukcji. Dzieci dawnych nomenklaturowych działaczy pełnią dziś istotne funkcje polityczne, samorządowe i biznesowe. Te rozgałęzione klany rządzą powiatami, województwami (przykładów służących jego tezie jest wiele, a komisje śledcze w Sejmie pokazały, że sprawa jest i że z czworokątem nie ma żartów). Tym samym niesprawiedliwość wbudowana w III RP od początku jej istnienia jest poważnym problemem i nasz udział w NATO i UE tego nie zmienia.
Jarosław Kaczyński jest przekonany, że postkomunistyczna narośl hamuje wzrost gospodarczy, podtrzymuje niesprawiedliwe podziały społeczne, sprzyja zorganizowanej przestępczości, a przede wszystkim jest źródłem patologii państwa. Teza nie jest nowa. Zaskakiwać może upór jej rzecznika i przekonanie, że w likwidacji czworokąta tkwi klucz do przyszłości Polski.
Państwo biurokratyczne
Walkę z czworokątem wspiera idea "nowego państwa". Trudno jednoznacznie stwierdzić, czym właściwie ma ono być. Sprawa jest z pewnością wyjątkowo poważna, skoro trzon PiS został skierowany do ministerstw siłowych (Dorn, Ziobro, Wassermann). Jarosław Kaczyński wydaje się przekonany, że z ich pomocą można będzie uderzyć w czworokąt i jeśli nie uda się go pokonać, to przynajmniej można ograniczyć jego wszechobecność. Służyć ma temu również komisja prawdy i sprawiedliwości. Weryfikować tezy ideologiczne i socjologiczne Kaczyńskiego mają już bardzo konkretni prokuratorzy, oficerowie ABW i policji, a przede wszystkim najwierniejsi z wiernych - elita polityczna PiS. Przekład ideologii czy ciekawych tez socjologicznych i politologicznych na język prawa jest zadaniem trudnym, jeśli w ogóle wykonalnym.
Idea nowego państwa, jaka wyłania się z wypowiedzi liderów PiS, wydaje się wybitnie anachroniczna. Kilka razy przysłuchiwałem się publicznym wypowiedziom Jarosława Kaczyńskiego i miałem nieodparte wrażenie, że operuje on obrazem państwa znanym socjologii z początków XX wieku. To jest takim, w którym państwo idealne sprowadza się do sprawnie funkcjonującej piramidy biurokratycznej kierowanej przez superpolityka. Taka zdyscyplinowana biurokracja, wspierana służbami kontroli i bezpieczeństwa, byłaby wolna od korupcji, robiłaby wrażenie kompetentnej i niearoganckiej. Jeżeli mnie intuicja nie myli, to takiej struktury biurokratycznej (może poza Niemcami wilhelmińskimi) nigdzie nie było, a z pewnością dzisiaj nigdzie już jej nie ma. Gdy studenci socjologii pytali Jarosława Kaczyńskiego o nowoczesne formy państwa, między innymi o państwo sieciowe, roześmiał się tylko i nie podjął wątku.
Wielki manipulator
Jarosław Kaczyński zdaje się dysponować mocno anachroniczną wizją państwa i jego związków z gospodarką, ale za to ma niezwykle precyzyjną, zimną wizję polityczną. I tej wizji - walki z czworokątem, a przede wszystkim idei stworzenia rzekomo nowego państwa - jest w stanie podporządkować wszystkie polityczne decyzje. Może popierać Leppera, a za miesiąc wsadzić go do więzienia. Uśmiecha się do Tuska, a potem insynuuje związki PO z prowokacjami politycznymi wymierzonymi przeciw prawicy. Broni biednych i systemu ochrony zdrowia dla wszystkich, a potem zacznie prywatyzować szpitale. Cel - w jego wydaniu - rzeczywiście uświęca środki. Liderzy PiS traktują idee, programy i - obawiam się - swoich potencjalnych partnerów czy sojuszników całkowicie instrumentalnie. Nie mam wątpliwości co do tego, że Kaczyński, jeśli nie pogardza wodzami LPR i Samoobrony (choć łatwiej jest mu się z nimi dogadywać, bo tworzą partie wodzowskie, w których sam się dobrze czuje), to ich lekceważy. Przywódca PiS pewnie wierzył w to, że chciał rządu koalicyjnego z PO. Zarówno Kazimierz Marcinkiewicz, jak i Jarosław Kaczyński dobrze wiedzą, że PO może im dać pewną stabilność i przewidywalność w polityce. Nie rozumieją, a raczej nie chcą zrozumieć dwóch spraw, bez których koalicja z PO jest niemożliwa.
Po pierwsze, chodzi nie tyle o gwarancje bezpieczeństwa dla PO, ile o instytucjonalne gwarancje, że będą przestrzegane reguły prawa, że nie będą nadużywane - jak to się zdarzało za rządów SLD - instytucje wymiaru sprawiedliwości do celów politycznych. PO nie ufa liderom PiS, a w szczególności nowo mianowanym urzędnikom pełniącym odpowiedzialne funkcje publiczne w ministerstwach siłowych. PO chce nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla jakości życia publicznego w Polsce gwarancji, że walka z czworokątem nie zagrozi standardom państwa prawa. Koalicjant, który byłby w rządzie, a nie miałby wpływu na ministerstwa siłowe potencjalnie łamiące reguły prawa, znalazłby się w bardziej niż dwuznacznej sytuacji. Musiałby firmować posunięcia budzące niepokój i przestrach obywateli. Bardzo łatwo krucjata przeciw czworokątowi może się przerodzić w rodzaj sądów kapturowych. Choć rychło też może się okazać, że z tej rewolucyjnej retoryki nic nie wyniknie, bo wątpię w to, czy PiS ma pomysł na reformę tajnych służb i dość swoich ludzi, by przejąć nad nimi kontrolę.
Po drugie, chodzi o zasady. Część liderów PO zapewne ma staroświecki pogląd na życie publiczne i wierzy, że słowa w sprawach zasadniczych się dotrzymuje, że nie można nagminnie stosować podwójnych standardów ocen. Trudno pogodzić się z koalicją urodzoną pod złą gwiazdą, która zaczęła się od łamania elementarnych reguł przyzwoitości. Poseł i obecnie minister Ludwik Dorn w swoim oraz PiS imieniu obrażał Bronisława Komorowskiego i Stefana Niesiołowskiego, a przez to wspólną solidarnościową pamięć. Z dnia na dzień produkt czworokąta (tak twierdził jeszcze niedawno PiS) - Lepper - urósł do rangi poważnego i wiarygodnego polityka. Z nieskrępowanym i nie skrywanym cynizmem PiS-owcy budują i zrywają koalicje, chcą wejść w kompetencje szefa PO i za niego decydować, kto ma być desygnowany na stanowisko marszałka Sejmu i wicemarszałka Senatu. To istna ballada o Pani Twardowskiej, gdy to pewien żołnierz wszystkich "łaja i potrąca". A tak mniej więcej działa Ludwik Dorn. Nawet w interesie bezpieczeństwa państwa (które zagrożone nie jest) nie wolno zaczynać rządów od łamania zasad przyzwoitości. Jeżeli PiS nie szanuje potencjalnych koalicjantów, od LPR po PO, to trudno uwierzyć, że zechce szanować swoje zobowiązania, swoich polityków, a przede wszystkim poważnie potraktuje reguły prawa i demokracji. I w tym tkwi problem.
Polska narodowo-socjalna
Z różnych manewrów sejmowych i z wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego wyłania się jeszcze jeden projekt polityczny, bynajmniej nie sprzeczny z tym, o jakim była mowa wcześniej. Ten projekt polega na stworzeniu politycznego obozu Polski narodowo-socjalnej (w czasie wyborów występującej pod pseudonimem "solidarna"), to jest takiego, który skupiałby elektoraty LPR, Samoobrony, PSL i PiS. Ten obóz można nazwać tradycjonalistycznym, narodowym, populistycznym, o wyraźnie autorytarnych skłonnościach. Gdyby powstał (a wszystkie dotychczasowe głosowania w Sejmie wskazują na to, że już istnieje), oznaczałoby to, że państwo dostaje się między innymi w ręce ludzi Samoobrony i LPR, a podziały ideowe i kulturowe w Polsce ule gną niebezpiecznemu zaostrzeniu.
Przed dwoma laty pisałem na łamach "Wprost" o tym, że mamy do czynienia z dwoma segmentami polskiego społeczeństwa. Teraz okazuje się, że ten podział wykorzystuje PiS nie po to, by go pokonywać, łagodzić, ale po to, by go wyostrzać i na nim budować swoją polityczną władzę. Skutki mentalne i społeczne (nie wspominając o ekonomicznych) takiego podziału trudno jest przeszacować.
Jeśli PiS nie zmieni swojego stylu uprawiania polityki i nie wyjdzie z koalicji narodowo-socjalistycznej, PO będzie najpoważniejszą partią opozycyjną. Charakter opozycyjności PO będą wyznaczały w mocny sposób cele rządu PiS i intencje Jarosława Kaczyńskiego. Skuteczna opozycja nie może się ograniczać do samej postaci Leppera. Jest on symbolem czy znakiem czegoś ważniejszego i bardziej drastycznego. Jest znakiem całkowitego politycznego oportunizmu, łamania prawa, wygrywania klasowych resentymentów i zagrożenia dla interesu narodowego Polski, łącznie z izolacją w Unii Europejskiej i szerzej w krajach zachodnich.
PO powinna krok po kroku ujawniać wizję Polski, jaką reprezentuje. Z pewnością będzie to wizja bogatsza niż tylko liberalna i modernizacyjna. Musi w sobie zawierać również wizję państwa wolnego zarówno od korupcji, pychy, niekompetencji, jak i wpływu postkomunistycznej nomenklatury. Szczególnie o tym wymiarze spraw nie wolno zapominać, tym bardziej gdy trwa ostry spór z PiS.
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.