Prezydent Syrii Baszar Asad nie przejmuje się ani śle dztwem, ani Radą Bezpieczeństwa, ani Ameryką
Obserwujemy każdy twój krok, słyszymy każde twoje słowo, znamy wszystkie twoje plany, wiemy nawet, co jutro będziesz jadł na obiad. Chcesz nas skompromitować, ale uważaj, to nasze ostatnie ostrzeżenie. Jeśli nie wycofasz się z tej gry, skręcimy ci kark i roztrzaskamy głowę" - słysząc te słowa, Rafik Hariri, były premier Libanu, wiedział, że prezydent Syrii Baszar Asad nie żartuje. Jak dziecko, któremu udało się spłatać figla, Hariri pomyślał o wiecznym piórze z miniaturowym magnetofonem w przedniej kieszonce dwurzędowej marynarki. Prezydent Syrii dostrzegł dziwny uśmiech na twarzy swojego gościa. - Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni - ruchem ręki wskazał na drzwi. Rozmowa była skończona.
To nagranie trafiło do rąk niemieckiego sędziego, który z ramienia ONZ prowadzi śledztwo w sprawie zamordowania Haririego. Tuż przed śmiercią zdążył on przekazać kopię nagrania prezydentowi Chiracowi, doradcom prezydenta Busha i saudyjskiemu następcy tronu, emirowi Abdullahowi. - Nie boimy się sankcji, jeśli zostaną nałożone. Syria je przetrwa - oświadczył w ubiegłym tygodniu wicepremier Abdullah al-Dardari. Dzień wcześniej Rada Bezpieczeństwa przyjęła rezolucję, żądając od Damaszku pełnej współpracy w śledztwie. Jeśli Syria nie będzie współpracować, grożą jej sankcje.
W stylu prezydenta
Baszar Asad nie przejmuje się ani śledztwem, ani Radą Bezpieczeństwa, ani Ameryką. - Jestem spokojnym człowiekiem. Nie mam nic wspólnego z tą zbrodnią i brzydzę się przemocą. Proszę na mnie spojrzeć, studiowałem w Londynie i zajmuję się Internetem - mówi w wywiadach prasowych. Również wtedy, gdy zapewnia, że wygnał sztaby skrajnych organizacji palestyńskich, kpi w żywe oczy. Niedawno na rozkaz Islamskiego Dżihadu w Damaszku samobójca dokonał masakry w Izraelu. Gdy przypominają Asadowi, że pozwala na przenikanie terrorystów do Iraku, mówi, że to kłamstwa Mossadu i CIA.
W jednej z libańskich gazet ukazała się ostatnio następująca karykatura: syryjski minister spraw wewnętrznych Ghazi Kanaan, ten sam, którego znaleziono niedawno z kulą w głowie, siedzi w swym gabinecie i żegna się przez telefon z dziećmi i żoną. Pod stołem przykucnął szef wywiadu syryjskiego w Libanie, który wtyka mu do ręki rewolwer. "Kończ już - prosi `samobójcę`. - Szkoda czasu. Jesteś przecież mężczyzną". Minister wiedział za dużo i dlatego on też musiał zginąć.
Według raportu niemieckiego sędziego, w zamach na Rafika Haririego byli zamieszani najbliżsi współpracownicy Asada: Asef Szawakat, jego szwagier i jednocześnie szef służby bezpieczeństwa uważany za jednego z najpotężniejszych ludzi w Syrii, Rustom Ghazali, szef syryjskiego wywiadu wojskowego w Libanie, Bahadzit Suliman, wiceminister spraw wewnętrznych, oraz brat prezydenta Baszara - Maher Asad, który jest dowódcą straży bezpieczeństwa. Kilka godzin przed zamachem cała czwórka spotkała się w pałacu prezydenckim w Damaszku, by przekonać Asada, że z Haririm trzeba skończyć. Komisja ONZ nie dała jednoznacznej odpowiedzi, czy Asad wyraził zgodę, czy też jedynie dał akcji "zielone światło". Wydaje się, że nie był autorem planu i nie kierował zamachem. "To nie w moim stylu" - zapewniał w CNN.
Za bogaty, zbyt niebezpieczny
Rafik Hariri został zamordowany 14 lutego. Trzy miesiące później tysiące żołnierzy syryjskich zmuszono do opuszczenia Libanu. Wraz z nimi kierunek na Damaszek wzięli również oficerowie Muchabaratu, syryjskiej służby bezpieczeństwa. Dopiero wtedy poznano zakres syryjskiej ingerencji w Libanie. Agenci syryjscy przy pomocy prominentnych kolaborantów w Bejrucie kontrolowali wszystkie dziedziny życia, poczynając od wielkiej polityki, przez środki przekazu, wojsko, programy edukacyjne, przemysł, aż po handel narkotykami. Na kontach bankowych w Bejrucie syryjscy generałowie mieli miliony dolarów, nie tylko pochodzące z handlu opium i kokainą. Do komisji ONZ dotarł niedawno list, który Hariri napisał do "wysokiego komisarza" Syrii w Libanie, gen. Rustoma Ghazalego: "Drogi generale, przekazuję na pańskie konto kolejne 10 mln dolarów w dowód wdzięczności za to, że chroni pan moje życie". Podobnie jak inni libańscy milionerzy Hariri od lat płacił Syryjczykom haracz. W końcu jednak nawet pieniądze nie mogły go uratować. Był zbyt popularny, zbyt bogaty i zbyt antysyryjski. Jego najbliższy przyjaciel, przywódca Druzów Walid Jumblatt, uważa, że tylko Hariri miał predyspozycje do pokierowania wolnym, demokratycznym i suwerennym Libanem. Po zamordowaniu go setki Libańczyków uciekły za granicę, obawiając się długich rąk Syryjczyków. Dopiero ostatnio znaleziono listy likwidacyjne z nazwiskami libańskich opozycjonistów. Politycy, dziennikarze, działacze społeczni - mieli podzielić los Haririego lub "popełnić samobójstwo".
Mustafa Hamdan, szef ochrony prezydenta Libanu Emila Lahouda, złożył zeznania przed komisją ONZ: "W Libanie każdy syryjski generał miał więcej do powiedzenia niż nasz prezydent. Również teraz wywiad syryjski staje na głowie, by przeszkodzić w odseparowaniu Libanu od Syrii. Syryjczycy odeszli, ale ich duch nadal panoszy się w labiryntach władzy".
Pobożne życzenia
Bez względu na ostateczny wynik śledztwa prowadzonego pod auspicjami ONZ Asad nie ma specjalnych powodów do niepokoju. Ostatnia wypowiedź prezydenta Busha, który stwierdził, że akcja wojskowa przeciw Syrii jest "ostatnią" opcją, stanowi tymczasową polisę ubezpieczeniową. Z punktu widzenia izraelskiej racji stanu Asad, przedstawiciel alawickiej mniejszości, słaby, niekompetentny i wyizolowany na arenie międzynarodowej, jest "strawny". Tym bardziej że właśnie w okresie jego prezydentury granica z Syrią na wyżynie Golan jest najspokojniejszym miejscem w Izraelu.
Są małe szanse, że Rada Bezpieczeństwa już wkrótce podejmie istotne decyzje antysyryjskie. Przyjęcie rezolucji na podstawie słynnego paragrafu 7 Karty Narodów Zjednoczonych jest czymś niezwykle rzadkim. Taka rezolucja jest ostatecznie zobowiązująca. Powołując się na paragraf 7, przyjęto swego czasu rezolucję o przystąpieniu do wojny w Korei i o rozpoczęciu I wojny w Zatoce Perskiej po inwazji Iraku na Kuwejt. Według ocen pochodzących z Mossadu, Asad trzyma się mocno i wszystkie doniesienia o tym, że dni jego politycznego życia są policzone, opierają się bardziej na pobożnych życzeniach jego wrogów niż na faktach. Na razie Rada Bezpieczeństwa zażądała od Damaszku pełnej współpracy w śledztwie. A jeśli Syria jej nie podejmie? Rada poczyni "dalsze kroki", jak napisano w rezolucji. Żadnych konkretów.
Asad próbuje przeczekać ten kryzys, praktycznie nie robiąc nic, by go zażegnać. Prawdopodobnie taka postawa jest jedynym sposobem na przetrwanie prezydenta. Jeśli chciałby zyskać na arenie międzynarodowej, musiałby zezwolić na przesłuchanie przez ONZ swych najbliższych współpracowników, w tym brata i szwagra. Jednocześnie musi mieć świadomość, że taki ruch mógłby wywołać rewoltę w kraju lojalistów Asafa Szawakata i Mahera Asada, a co za tym idzie - mógłby się posypać cały aparat bezpieczeństwa, któremu Asad zawdzięcza to, że rządzi. Zresztą, wydając na przesłuchania członków swego klanu, prezydent mógłby stracić właśnie tam, gdzie chciał zyskać - gdyby któryś z nich powiedział za dużo, niechybnie naraziłby Syrię na sankcje. Z tych powodów nie ma co się spodziewać, że Asad zmieni stosunek do śledztwa ONZ. Zresztą doradca prezydenta Bouthaina Shaaban mówi, że Asad czuje, iż zachowuje się "taktownie i jest przekonany, że działa słusznie". Zresztą zaraz po uchwaleniu rezolucji przez radę szef syryjskiej dyplomacji Faruk esz-Szaraa oświadczył, że oskarżanie służb bezpieczeństwa o to, iż wiedziały o zamachu na Haririego, jest równoznaczne z twierdzeniem, że politycy w USA wiedzieli wcześniej o zamachach z 11 września, hiszpańscy - o atakach w Madrycie w 2004 r., a Brytyjczycy o bombach w Londynie.
Gdyby to zależało od Jerozolimy, Asad mógłby liczyć na pokaźny zastrzyk izraelskiej multiwitaminy. Po realizacji trudnego planu separacji i likwidacji osiedli żydowskich w Strefie Gazy Izrael nie ma siły, by oddać wzgórza Golan nawet za pokój. Pokrętna i niepoważna polityka prezydenta Syrii jest najlepszą gwarancją jego bezpieczeństwa. Na razie duchy z Damaszku mogą nadal straszyć w Libanie.
To nagranie trafiło do rąk niemieckiego sędziego, który z ramienia ONZ prowadzi śledztwo w sprawie zamordowania Haririego. Tuż przed śmiercią zdążył on przekazać kopię nagrania prezydentowi Chiracowi, doradcom prezydenta Busha i saudyjskiemu następcy tronu, emirowi Abdullahowi. - Nie boimy się sankcji, jeśli zostaną nałożone. Syria je przetrwa - oświadczył w ubiegłym tygodniu wicepremier Abdullah al-Dardari. Dzień wcześniej Rada Bezpieczeństwa przyjęła rezolucję, żądając od Damaszku pełnej współpracy w śledztwie. Jeśli Syria nie będzie współpracować, grożą jej sankcje.
W stylu prezydenta
Baszar Asad nie przejmuje się ani śledztwem, ani Radą Bezpieczeństwa, ani Ameryką. - Jestem spokojnym człowiekiem. Nie mam nic wspólnego z tą zbrodnią i brzydzę się przemocą. Proszę na mnie spojrzeć, studiowałem w Londynie i zajmuję się Internetem - mówi w wywiadach prasowych. Również wtedy, gdy zapewnia, że wygnał sztaby skrajnych organizacji palestyńskich, kpi w żywe oczy. Niedawno na rozkaz Islamskiego Dżihadu w Damaszku samobójca dokonał masakry w Izraelu. Gdy przypominają Asadowi, że pozwala na przenikanie terrorystów do Iraku, mówi, że to kłamstwa Mossadu i CIA.
W jednej z libańskich gazet ukazała się ostatnio następująca karykatura: syryjski minister spraw wewnętrznych Ghazi Kanaan, ten sam, którego znaleziono niedawno z kulą w głowie, siedzi w swym gabinecie i żegna się przez telefon z dziećmi i żoną. Pod stołem przykucnął szef wywiadu syryjskiego w Libanie, który wtyka mu do ręki rewolwer. "Kończ już - prosi `samobójcę`. - Szkoda czasu. Jesteś przecież mężczyzną". Minister wiedział za dużo i dlatego on też musiał zginąć.
Według raportu niemieckiego sędziego, w zamach na Rafika Haririego byli zamieszani najbliżsi współpracownicy Asada: Asef Szawakat, jego szwagier i jednocześnie szef służby bezpieczeństwa uważany za jednego z najpotężniejszych ludzi w Syrii, Rustom Ghazali, szef syryjskiego wywiadu wojskowego w Libanie, Bahadzit Suliman, wiceminister spraw wewnętrznych, oraz brat prezydenta Baszara - Maher Asad, który jest dowódcą straży bezpieczeństwa. Kilka godzin przed zamachem cała czwórka spotkała się w pałacu prezydenckim w Damaszku, by przekonać Asada, że z Haririm trzeba skończyć. Komisja ONZ nie dała jednoznacznej odpowiedzi, czy Asad wyraził zgodę, czy też jedynie dał akcji "zielone światło". Wydaje się, że nie był autorem planu i nie kierował zamachem. "To nie w moim stylu" - zapewniał w CNN.
Za bogaty, zbyt niebezpieczny
Rafik Hariri został zamordowany 14 lutego. Trzy miesiące później tysiące żołnierzy syryjskich zmuszono do opuszczenia Libanu. Wraz z nimi kierunek na Damaszek wzięli również oficerowie Muchabaratu, syryjskiej służby bezpieczeństwa. Dopiero wtedy poznano zakres syryjskiej ingerencji w Libanie. Agenci syryjscy przy pomocy prominentnych kolaborantów w Bejrucie kontrolowali wszystkie dziedziny życia, poczynając od wielkiej polityki, przez środki przekazu, wojsko, programy edukacyjne, przemysł, aż po handel narkotykami. Na kontach bankowych w Bejrucie syryjscy generałowie mieli miliony dolarów, nie tylko pochodzące z handlu opium i kokainą. Do komisji ONZ dotarł niedawno list, który Hariri napisał do "wysokiego komisarza" Syrii w Libanie, gen. Rustoma Ghazalego: "Drogi generale, przekazuję na pańskie konto kolejne 10 mln dolarów w dowód wdzięczności za to, że chroni pan moje życie". Podobnie jak inni libańscy milionerzy Hariri od lat płacił Syryjczykom haracz. W końcu jednak nawet pieniądze nie mogły go uratować. Był zbyt popularny, zbyt bogaty i zbyt antysyryjski. Jego najbliższy przyjaciel, przywódca Druzów Walid Jumblatt, uważa, że tylko Hariri miał predyspozycje do pokierowania wolnym, demokratycznym i suwerennym Libanem. Po zamordowaniu go setki Libańczyków uciekły za granicę, obawiając się długich rąk Syryjczyków. Dopiero ostatnio znaleziono listy likwidacyjne z nazwiskami libańskich opozycjonistów. Politycy, dziennikarze, działacze społeczni - mieli podzielić los Haririego lub "popełnić samobójstwo".
Mustafa Hamdan, szef ochrony prezydenta Libanu Emila Lahouda, złożył zeznania przed komisją ONZ: "W Libanie każdy syryjski generał miał więcej do powiedzenia niż nasz prezydent. Również teraz wywiad syryjski staje na głowie, by przeszkodzić w odseparowaniu Libanu od Syrii. Syryjczycy odeszli, ale ich duch nadal panoszy się w labiryntach władzy".
Pobożne życzenia
Bez względu na ostateczny wynik śledztwa prowadzonego pod auspicjami ONZ Asad nie ma specjalnych powodów do niepokoju. Ostatnia wypowiedź prezydenta Busha, który stwierdził, że akcja wojskowa przeciw Syrii jest "ostatnią" opcją, stanowi tymczasową polisę ubezpieczeniową. Z punktu widzenia izraelskiej racji stanu Asad, przedstawiciel alawickiej mniejszości, słaby, niekompetentny i wyizolowany na arenie międzynarodowej, jest "strawny". Tym bardziej że właśnie w okresie jego prezydentury granica z Syrią na wyżynie Golan jest najspokojniejszym miejscem w Izraelu.
Są małe szanse, że Rada Bezpieczeństwa już wkrótce podejmie istotne decyzje antysyryjskie. Przyjęcie rezolucji na podstawie słynnego paragrafu 7 Karty Narodów Zjednoczonych jest czymś niezwykle rzadkim. Taka rezolucja jest ostatecznie zobowiązująca. Powołując się na paragraf 7, przyjęto swego czasu rezolucję o przystąpieniu do wojny w Korei i o rozpoczęciu I wojny w Zatoce Perskiej po inwazji Iraku na Kuwejt. Według ocen pochodzących z Mossadu, Asad trzyma się mocno i wszystkie doniesienia o tym, że dni jego politycznego życia są policzone, opierają się bardziej na pobożnych życzeniach jego wrogów niż na faktach. Na razie Rada Bezpieczeństwa zażądała od Damaszku pełnej współpracy w śledztwie. A jeśli Syria jej nie podejmie? Rada poczyni "dalsze kroki", jak napisano w rezolucji. Żadnych konkretów.
Asad próbuje przeczekać ten kryzys, praktycznie nie robiąc nic, by go zażegnać. Prawdopodobnie taka postawa jest jedynym sposobem na przetrwanie prezydenta. Jeśli chciałby zyskać na arenie międzynarodowej, musiałby zezwolić na przesłuchanie przez ONZ swych najbliższych współpracowników, w tym brata i szwagra. Jednocześnie musi mieć świadomość, że taki ruch mógłby wywołać rewoltę w kraju lojalistów Asafa Szawakata i Mahera Asada, a co za tym idzie - mógłby się posypać cały aparat bezpieczeństwa, któremu Asad zawdzięcza to, że rządzi. Zresztą, wydając na przesłuchania członków swego klanu, prezydent mógłby stracić właśnie tam, gdzie chciał zyskać - gdyby któryś z nich powiedział za dużo, niechybnie naraziłby Syrię na sankcje. Z tych powodów nie ma co się spodziewać, że Asad zmieni stosunek do śledztwa ONZ. Zresztą doradca prezydenta Bouthaina Shaaban mówi, że Asad czuje, iż zachowuje się "taktownie i jest przekonany, że działa słusznie". Zresztą zaraz po uchwaleniu rezolucji przez radę szef syryjskiej dyplomacji Faruk esz-Szaraa oświadczył, że oskarżanie służb bezpieczeństwa o to, iż wiedziały o zamachu na Haririego, jest równoznaczne z twierdzeniem, że politycy w USA wiedzieli wcześniej o zamachach z 11 września, hiszpańscy - o atakach w Madrycie w 2004 r., a Brytyjczycy o bombach w Londynie.
Gdyby to zależało od Jerozolimy, Asad mógłby liczyć na pokaźny zastrzyk izraelskiej multiwitaminy. Po realizacji trudnego planu separacji i likwidacji osiedli żydowskich w Strefie Gazy Izrael nie ma siły, by oddać wzgórza Golan nawet za pokój. Pokrętna i niepoważna polityka prezydenta Syrii jest najlepszą gwarancją jego bezpieczeństwa. Na razie duchy z Damaszku mogą nadal straszyć w Libanie.
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.