Hey trafił do serc polskiej publiczności, nie schlebiając masowym gustom
Katarzyna Nosowska, ku zaskoczeniu publiczności, napisała wszystkie teksty na nową płytę... Maryli Rodowicz. I jak się nam zwierzyła, prawdziwie się wzruszyła, słuchając podczas ostatniego festiwalu sopockiego Rodowicz, która zaśpiewała "Wszyscy chcą kochać" - piosenkę z jej słowami. Nikogo nie powinno natomiast zaskoczyć, że Nosowska jest autorką tekstów z najnowszej, właśnie ukazującej się płyty zespołu Hey - "Echosystem". I to, że ma też swój wkład w muzykę na tym krążku. Dziwne, gdyby tak nie było.
Nosowska zmienia fryzury (teraz jest długowłosą blondynką) i sposób ubierania się (daleko jej do dawnego, drapieżnego wizerunku), ale jedno na pewno się nie zmienia: trudno sobie wyobrazić działającą od 1992 r. grupę Hey bez niej. I ją bez Heya. Ma na swoim koncie trzy płyty solowe, nagrywała też z różnymi artystami z polskiej czołówki (zarówno z punkrockowym Dezerterem, jak i z Renatą Przemyk), ale przyznaje: "Hey jest taką moją bazą, z której wyskakuję na dłuższe lub krótsze wędrówki. Boję się pomyśleć, jak wyglądałoby moje życie, gdyby Hey nie powstał. Hey sprawił, że dołączyłam do grona szczęśliwców, którzy znaleźli w życiu pasję będącą jednocześnie zawodem".
Estradowego profesjonalizmu musiała się uczyć z marszu. Zaczęła śpiewać - charakterystycznym głosem o przybrudzonej barwie - w zespole, który błyskawicznie zwrócił na siebie uwagę młodej publiczności. Grupa wkrótce potem biła rekordy popularności (prawie ćwierć miliona kaset z drugim albumem, "Ho!", rozeszło się w ciągu dziesięciu dni!). Spółka autorska Nosowskiej z Piotrem Banachem, założycielem i gitarzystą Heya, jest już historią. Z jego następcą Pawłem Krawczykiem wokalistka utrzymała zespół na polskim topie.
Muzyka na całe zło
Do połowy lat 90. trwało młodzieżowe szaleństwo na punkcie Heya. Nosowskiej przypadł więc los idola, choć jej teksty - zdawać by się mogło - nie miały cech pokoleniowych hymnów. Okazało się też, że potrafi ona niebanalnie pisać o miłości i nawet o tym, że... nie ma pomysłu na tekst (w niezapomnianym "Teksańskim"). Mówiła wtedy: "Jeśli nie jestem w stanie czegoś zaśpiewać z sercem - zostawiamy to". Banach uważał, iż "muzyka jest lekiem na całe zło świata", a repertuar zespołu był swego rodzaju odpowiedzią na ogromnie wówczas popularną na świecie odmianę rocka - grunge - która stanowiła pełne autentyzmu odwołanie się do rockowej tradycji i wyzwanie dla ówczesnej komercji. Hey szybko wypracował własne, mocne brzmienie, rezygnując z grunge`owego klimatu, a Nosowska wzbogaciła swe surowe, krzykliwe interpretacje o coś zmysłowego. Pozostał jednak pewien sentyment do rocka z hipisowskich czasów; skłonność do łączenia "starej" muzyki z "nową".
- Wtedy wszystko było pierwsze. Były u nas w rocku śpiewające kobiety, ale potrzeba było innego głosu. No i było zapotrzebowanie na "antyidola", które za granicą rozbudził Kurt Cobain - tak dziś tłumaczy sobie Nosowska powody heyomanii. W drugą połowę lat 90. Hey wkroczył już wolniejszym krokiem; stał się po prostu jednym z zespołów z naszej rockowej czołówki. A Nosowska z pomocą Banacha nagrała swą pierwszą solową, eksperymentalno-elektroniczną płytę "Puk. Puk". Zaangażowanie Heya w akcję na rzecz ofiar powodzi 1997 r. spowodowało, że rangę megaprzeboju zyskała piosenka "Moja i twoja nadzieja" - z debiutanckiego longplaya. Na specjalnej, wydanej w charytatywnym celu płycie znalazła się też nowa wersja utworu, który z Nosowską zaśpiewali czołowi wokaliści - wśród nich Czesław Niemen, Grzegorz Markowski i Maryla Rodowicz.
Czysto kobiece
Latem 1999 r., po koncercie w Gdańsku, Banach rozstał się z Heyem. To był szok.
- Wspominał, że był zmęczony - mówi Nosowska. - Nie traktowałam tego jednak poważnie, bo sama milion razy byłam zmęczona i nawet padały z moich ust słowa: "Odchodzę - to nie ma sensu", ale zaraz potem sobie myślałam: "Co ja bredzę?" - wspomina. To, że nowym gitarzystą został Paweł Krawczyk, znany z zespołu Ahimsa i solowych nagrań Nosowskiej, było spontaniczną decyzją zespołu. Płyta "[Sic!]" z 2001 r. efektownie potwierdziła, że Hey bez Banacha pozostał Heyem (nawet niekiedy mającym wiele ze "starego, dobrego Heya"). Dowodem choćby utwór "Cisza, ja i czas". - Liczyliśmy się z tym, że może się okazać, iż bez Piotrka ten zespół nie ma sensu. Ja nie byłam liderem i nadal nim nie jestem. Nie mam takich zdolności. Czasami tylko kapryszę i mówię: "O nie, moi drodzy!". Ale to jest chyba czysto kobiece - komentuje z tajemniczym uśmiechem Katarzyna Nosowska.
Właśnie wydana płyta "Echosystem", ósmy studyjny album grupy, świadczy o jej dobrej kondycji artystycznej. Jest bardziej udany od poprzedniej płyty, ciekawie "minimalistycznej" "Music Music". Jest stylowo (czyli heyowo), ale też repertuar - bez ulegania modzie - brzmi bardzo na czasie. Jest dawka żywiołowego, hałaśliwego rocka, ale nie brak też łagodniejszych, lirycznych piosenek. Przebojem powinien się stać balladowy utwór "Byłabym", z tekstem zgrabnie rozpoczynającym się słowami "Gdybyś był, a nie bywał...".
- To taka płyta "po prostu", powstała bez potrzeby udowadniania czegokolwiek. Poza tym podczas nagrywania nie było żadnych napięć, co wcześniej się nie zdarzało. Poszło szybko, sprawnie, w miłej atmosferze - opowiada Nosowska. Zaraz jednak przyznaje, że teksty - tak jak to było w wypadku poprzednich albumów - pisała w ostatniej chwili. - Ten stres jakoś mi sprzyja. Gdy mam dużo czasu, to wolę poleżeć na kanapie, poczytać książkę, obejrzeć romantyczną komedię - wyznaje "Wprost".
Nosowska zmienia fryzury (teraz jest długowłosą blondynką) i sposób ubierania się (daleko jej do dawnego, drapieżnego wizerunku), ale jedno na pewno się nie zmienia: trudno sobie wyobrazić działającą od 1992 r. grupę Hey bez niej. I ją bez Heya. Ma na swoim koncie trzy płyty solowe, nagrywała też z różnymi artystami z polskiej czołówki (zarówno z punkrockowym Dezerterem, jak i z Renatą Przemyk), ale przyznaje: "Hey jest taką moją bazą, z której wyskakuję na dłuższe lub krótsze wędrówki. Boję się pomyśleć, jak wyglądałoby moje życie, gdyby Hey nie powstał. Hey sprawił, że dołączyłam do grona szczęśliwców, którzy znaleźli w życiu pasję będącą jednocześnie zawodem".
Estradowego profesjonalizmu musiała się uczyć z marszu. Zaczęła śpiewać - charakterystycznym głosem o przybrudzonej barwie - w zespole, który błyskawicznie zwrócił na siebie uwagę młodej publiczności. Grupa wkrótce potem biła rekordy popularności (prawie ćwierć miliona kaset z drugim albumem, "Ho!", rozeszło się w ciągu dziesięciu dni!). Spółka autorska Nosowskiej z Piotrem Banachem, założycielem i gitarzystą Heya, jest już historią. Z jego następcą Pawłem Krawczykiem wokalistka utrzymała zespół na polskim topie.
Muzyka na całe zło
Do połowy lat 90. trwało młodzieżowe szaleństwo na punkcie Heya. Nosowskiej przypadł więc los idola, choć jej teksty - zdawać by się mogło - nie miały cech pokoleniowych hymnów. Okazało się też, że potrafi ona niebanalnie pisać o miłości i nawet o tym, że... nie ma pomysłu na tekst (w niezapomnianym "Teksańskim"). Mówiła wtedy: "Jeśli nie jestem w stanie czegoś zaśpiewać z sercem - zostawiamy to". Banach uważał, iż "muzyka jest lekiem na całe zło świata", a repertuar zespołu był swego rodzaju odpowiedzią na ogromnie wówczas popularną na świecie odmianę rocka - grunge - która stanowiła pełne autentyzmu odwołanie się do rockowej tradycji i wyzwanie dla ówczesnej komercji. Hey szybko wypracował własne, mocne brzmienie, rezygnując z grunge`owego klimatu, a Nosowska wzbogaciła swe surowe, krzykliwe interpretacje o coś zmysłowego. Pozostał jednak pewien sentyment do rocka z hipisowskich czasów; skłonność do łączenia "starej" muzyki z "nową".
- Wtedy wszystko było pierwsze. Były u nas w rocku śpiewające kobiety, ale potrzeba było innego głosu. No i było zapotrzebowanie na "antyidola", które za granicą rozbudził Kurt Cobain - tak dziś tłumaczy sobie Nosowska powody heyomanii. W drugą połowę lat 90. Hey wkroczył już wolniejszym krokiem; stał się po prostu jednym z zespołów z naszej rockowej czołówki. A Nosowska z pomocą Banacha nagrała swą pierwszą solową, eksperymentalno-elektroniczną płytę "Puk. Puk". Zaangażowanie Heya w akcję na rzecz ofiar powodzi 1997 r. spowodowało, że rangę megaprzeboju zyskała piosenka "Moja i twoja nadzieja" - z debiutanckiego longplaya. Na specjalnej, wydanej w charytatywnym celu płycie znalazła się też nowa wersja utworu, który z Nosowską zaśpiewali czołowi wokaliści - wśród nich Czesław Niemen, Grzegorz Markowski i Maryla Rodowicz.
Czysto kobiece
Latem 1999 r., po koncercie w Gdańsku, Banach rozstał się z Heyem. To był szok.
- Wspominał, że był zmęczony - mówi Nosowska. - Nie traktowałam tego jednak poważnie, bo sama milion razy byłam zmęczona i nawet padały z moich ust słowa: "Odchodzę - to nie ma sensu", ale zaraz potem sobie myślałam: "Co ja bredzę?" - wspomina. To, że nowym gitarzystą został Paweł Krawczyk, znany z zespołu Ahimsa i solowych nagrań Nosowskiej, było spontaniczną decyzją zespołu. Płyta "[Sic!]" z 2001 r. efektownie potwierdziła, że Hey bez Banacha pozostał Heyem (nawet niekiedy mającym wiele ze "starego, dobrego Heya"). Dowodem choćby utwór "Cisza, ja i czas". - Liczyliśmy się z tym, że może się okazać, iż bez Piotrka ten zespół nie ma sensu. Ja nie byłam liderem i nadal nim nie jestem. Nie mam takich zdolności. Czasami tylko kapryszę i mówię: "O nie, moi drodzy!". Ale to jest chyba czysto kobiece - komentuje z tajemniczym uśmiechem Katarzyna Nosowska.
Właśnie wydana płyta "Echosystem", ósmy studyjny album grupy, świadczy o jej dobrej kondycji artystycznej. Jest bardziej udany od poprzedniej płyty, ciekawie "minimalistycznej" "Music Music". Jest stylowo (czyli heyowo), ale też repertuar - bez ulegania modzie - brzmi bardzo na czasie. Jest dawka żywiołowego, hałaśliwego rocka, ale nie brak też łagodniejszych, lirycznych piosenek. Przebojem powinien się stać balladowy utwór "Byłabym", z tekstem zgrabnie rozpoczynającym się słowami "Gdybyś był, a nie bywał...".
- To taka płyta "po prostu", powstała bez potrzeby udowadniania czegokolwiek. Poza tym podczas nagrywania nie było żadnych napięć, co wcześniej się nie zdarzało. Poszło szybko, sprawnie, w miłej atmosferze - opowiada Nosowska. Zaraz jednak przyznaje, że teksty - tak jak to było w wypadku poprzednich albumów - pisała w ostatniej chwili. - Ten stres jakoś mi sprzyja. Gdy mam dużo czasu, to wolę poleżeć na kanapie, poczytać książkę, obejrzeć romantyczną komedię - wyznaje "Wprost".
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.