"Poznań - to jest Europa. Po przyjeździe z Warszawy czuję się, jakbym wyjechał głęboko na Zachód" - pisał przed wojną wybitny komik Antoni Fertner
Wielkopolska i Poznań nie głosowały na Donalda Tuska, choć w tym regionie otrzymał on 58,53 proc. głosów. I był to absolutny rekord Polski. Tusk tu wygrał, bo Wielkopolska głosowała na siebie samą. Na bogaty, gospodarny europejski region, którego mieszkańcy od dwóch wieków nie mają złudzeń: zamożność bierze się nie z ekonomicznej "urawniłowki", lecz z upartej pracy w atmosferze wolnej gry rynkowej. Na ten wybór Poznańskie pracowało przez ostatnie 150 lat.
Duch poznańskiego kapitalizmu
"Wielkopolska jest inna niż reszta dzielnic Polski - pisał w latach 30. Józef Winiewicz, senator z Poznania. - Szeregiem lokalnych problemów staje ona na wspak wielu ogólnopolskim tendencjom. Jest dzielnicą nie tylko w zrozumieniu administracyjnem, ale także odrębnością w znaczeniu socjologicznem". Na tę odrębność Wielkopolska pracowała zwłaszcza w czasie "najdłuższej wojny nowoczesnej Europy", w drugiej połowie XIX wieku. Polskie kasy zapomogowo-pożyczkowe, banki ludowe i kółka rolnicze znamy doskonale z podręcznika i z ekranu. To jednak odległa historia. Przypomnijmy, jak Wielkopolska na rekordowe poparcie dla Tuska pracowała w ciągu ostatnich dziesięcioleci.
Kiedy w 1900 r. w Teatrze Polskim swój talent prezentowała Stanisława Wysocka, "Dziennik Poznański" ubolewał: "Żałować tylko przychodzi, że publiczność niezbyt licznie z uczty duchowej skorzystała". Akurat wtedy publiczność tłumnie wysiadywała ławy na wykładach Towarzystwa Gospodarczego "O zużytkowaniu łubinu w gospodarstwie bez owiec" czy "O zaoszczędzaniu robotnika za pomocą maszyn i narzędzi rolniczych". Rok później dzieci wrzesińskie rymowały: "My z Tobą, Boże, rozmawiać chcemy/ Lecz Vater Unser nie rozumiemy". A jednocześnie prasa fascynowała się faktem, że prowincjonalne Gniezno wyrasta na kapitalistycznego giganta. W mieście działało sześć drukarni, pięć browarów, trzy fabryki butów, po trzy mleczarnie i młyny parowe. Wszyscy pamiętamy, że w obronie dzieci wrzesińskich stanęli Sienkiewicz i Konopnicka, ale kto pamięta takie ogłoszenia z poznańskiej prasy: "Młodzieńcowi mogącemu się wykazać dobremi wiadomościami szkolnemi i świadectwem moralnego prowadzenia się udzieli Towarzystwo Przemysłowe w Poznaniu pomocy w sumie 200 marek. Piśmienne wnioski nadesłać prosimy...". Ale towarzystwo nie poprzestawało na przyuczeniu do zawodu. Wymagało, by poznaniak mierzył się z najlepszymi w Europie. "Elementarz rzemieślnika" z 1902 r. nakazywał: "Młody rzemieślnik powinien przede wszystkim po ukończonej nauce zwiedzić obce strony, aby tam mógł porównać różne inne prace, aby później to, co widział u obcych majstrów, u siebie po założeniu warsztatu zużył na swoje dobro". To zamożnym rzemieślnikom "Dziennik Poznański" wypominał: "Od pewnego czasu uprawia kilku młodych obywateli wiejski sport automobilowy. Kosztowna ta zabawka onych panów nie tylko w sposób fatalny nadwyręża ich stosunki majątkowe, lecz stała się nadto postrachem wsi okolicznych". A bogaci rzemieślnicy uganiali się samochodami już w roku 1903. A rok później po mieście zaczęły kursować taksówki. Mijały wynalazek niejakiego Józefa Tucholskiego, który "skonstruował wóz, którego boki i wierzch przeznaczone są do plakatów reklamowych. Że pomysł jest znakomity, świadczy opatentowanie go przez cesarski urząd patentowy w Berlinie" - gratulowała polska prasa. O Tucholskim jednak nie pamięta nikt, ponieważ jego wóź reklamowy został na kartach historii przyćmiony przez wóz Michała Drzymały.
Pruska lekcja konkurencji
Podczas gdy Drzymała z Prusakami walczył, większość jego rodaków głównie od Prusaków się uczyła. Na przykład codziennego czytania prasy. Pewien hrabia z okolic Warszawy dziwił się w 1914 r. niepomiernie, widząc w Wielkopolsce "licznych włościan i ludzi najzwyklejszych, gdy czytali gazetę. Tego w Królestwie Polskim wcale jeszcze nie ma!" - tłumaczył. I na łamach tejże prasy poznańskiej uzyskał wyjaśnienie: "To wszystko zawdzięczamy Prusakom; oni nas uczynili zasobnymi, wykształcili nas, a teraz wyrabiają w nas patriotyzm - oczywiście polski". Pod koniec XX wieku brytyjski historyk Norman Davis całkiem poważnie mówił w wywiadzie dla "Wprost", że na centralnym placu Poznania powinien stanąć pomnik Bismarcka. Bowiem kanclerz, wciągając Wielkopolan w rywalizację z pruskimi kolonistami, dał im bodziec do rozwoju.
"Pruska szkoła" dawała efekty także wówczas, gdy sami Prusacy zaczęli się znad Warty wynosić. Powstanie wielkopolskie w 1918 r. - jedyne udane w polskich dziejach zakończyło się sukcesem, bo jedenaście polskich roczników karnie stawiło się do poboru, bo błyskawicznie zorganizowano przyspieszone kursy dla podoficerów, bo po dwóch miesiącach od wybuchu zamieszek armia powstańcza liczyła już przeszło 100 tys. dobrze wyszkolonych żołnierzy. Zresztą te zdolności samoorganizacyjne dawały o sobie znać wówczas w każdej dziedzinie. Na pierwszy Targ Poznański w 1921 r. gości dostarczała samolotami z Warszawy i Gdańska spółka Aerotarg - pierwsza w kraju firma organizująca loty pasażerskie. A na targu kwitła sztuka, o jakiej w Warszawie jeszcze się nie śniło. "W pawilonie Banku Handlowego zwracał szczególną uwagę obraz większych rozmiarów artysty malarza Pawlaka (P-ń, ul. Głogowska 51), przedstawiający... młocarnie na otwartym polu, a opodal tejże, maszynę do prasowania słomy. Artystyczna duma z młocarni w Warszawie zostałaby skwitowana wzgardą, ale w Wielkopolsce miała całkiem realne uzasadnienie. Ostatecznie w latach 20. to tu pracowało 40 proc. wszystkich maszyn, jakich używało krajowe rolnictwo. Plony pszenicy i żyta były dwukrotnie wyższe niż przeciętne zbiory w skali kraju - w efekcie stosowania nawozów sztucznych. A wielkopolskie grunty należały wówczas do najlepiej nawożonych w Europie. Tu prosperowała połowa wszystkich cukrowni w kraju, tu pokazowo rozwijał się przemysł drzewny. Nic więc dziwnego, że gdy w wyzwolonym Poznaniu ulicom nadawano nazwy polskich patronów, aż dwadzieścia z nich upamiętniało lokalnych uczonych.
Nawet z ogólnopolską plagą żebractwa Poznań walczył systemowo. Zamiast pieniędzy dawano żebrakom bloczki z nadrukiem: "Okaziciel niniejszego bonu może się starać o wsparcie w miejskiej opiece nad ubogimi". I precyzowano: "Za taki bon nie wydaje się napoi alkoholowych".
Pod znakiem Pewuki
Chyba tylko w Poznaniu mogło się udać jedno z największych przedsięwzięć gospodarczych II Rzeczypospolitej - Powszechna Wystawa Krajowa, zorganizowana w dziesięciolecie odzyskania niepodległości. Trwała 138 dni i ściągnęła 4,5 mln gości. Nie dziwi nawet, iż pięć lat później to właśnie w Poznaniu powiodła się najbardziej zuchwała operacja kryptologiczna w dziejach - złamanie kodu niemieckiej maszyny szyfrującej "Enigma". I znowu: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zegalski nie tylko dlatego rozszyfrowali Enigmę zaledwie po czterech miesiącach prac, wykonywanych w przerwie zajęć w Instytucie Matematyki, że byli wyjątkowo zdolni. Oni po prostu zabrali się do dzieła z poznańską systematycznością i determinacją. Zanim wychwycili istotę kombinacji, wobec której skapitulował słynny ówczesny jasnowidz Stanisław Ossowiecki, posługiwali się na przykład "płachtami" papieru, nieznanymi wcześniej światowej kryptologii. Podobnie zdeterminowany był pewien nauczyciel z miejscowości Biskupin, który podczas spaceru w bagiennej okolicy natknął się na wystające z mułu, spróchniałe bale. Tak długo kołatał do drzwi poznańskich archeologów, aż potwierdzili, że mimochodem odkrył największą w Europie osadę typu bagiennego, datowaną na 550 r. p.n.e. Spożytkowanie takich odkryć było o tyle łatwe w Poznaniu, że tuż przed II wojną światową był najbardziej cywilizowanym miastem w Polsce. Na 10 tys. mieszkańców przypadał tu jeden bank, 233 przedsiębiorstw handlowych, cztery księgarnie i trzynaście restauracji. "Poznań - to jest Europa. Po przyjeździe z Warszawy czuję się, jakbym wyjechał głęboko na Zachód. To idealna czystość, ten przedziwny ład i porządek" - deklarował wybitny komik ekranowy Antoni Fertner.
Poznański standard
Historyczne przyzwyczajenia Wielkopolanie próbowali wdrażać także po wojnie. "Otóż i Antoni Baszyński - mistrz na oddziale wagonowym. Mówi niewiele. Silnej budowy, twarz o wydatnych szczękach i charakterystycznym podbródku. Szczere oczy patrzą śmiało" - tak jednego z wielu przodowników pracy zakładów przemianowanych z "Cegielskiego" na "Stalina" charakteryzowała poznańska prasa. Portret jest z gatunku "soc", ale zasługi cegielszczaków pozostają niepodważalne: tylko do grudnia 1945 r. wyprodukowali 36 nowych i wyremontowali 38 starych parowozów, a poznański węzeł kolejowy odprawiał sto pociągów osobowych i 80 towarowych. I kiedy cegielszczacy w 1956 r. wylegli na ulice, był to zdeterminowany, ale "porządny" protest przeciwko niesprawiedliwemu podziałowi pracy i płacy. Dziś wszyscy pamiętają bohaterską śmierć 13-letniego Romka Strzałkowskiego. Ale rzadko wspomina się fakt, że gdy większość robotników manifestowała, w Cegielskim pozostawiono "dyżurnych", którzy mieli pilnować, by nikt przy tej okazji niczego nie ukradł.
Zapobiegliwość poznaniaków gruntowała się przez następne lata, co najlepiej widać w drobiazgach. W 1965 r. w Poznaniu, Gnieznie i Kaliszu można było na przykład wypożyczyć na miesiąc (za 300 zł) telewizor - jeżeli kogoś nie było stać na własny aparat. Rok później w Kole odnotowano pierwszą w Polsce sprzedaż obwoźną.
Po Czerwcu `56 poznaniacy z większą ostrożnością podchodzili do politycznych protestów. W marcu 1968 r. ówczesny rektor Akademii Muzycznej Stefan Stuligrosz, widząc gromadzący się na placu Mickiewicza tłum manifestującej młodzieży, w pierwszej kolejności kazał pozamykać wszystkie drzwi uczelni. Uwięzionym przez siebie studentom perswadował: "Ile lat zajęło wam ćwiczenie palców? Pięć, dziesięć, piętnaście? I jeżeli tę rękę złamie milicyjna pałka, to ile lat poszło na darmo? Też piętnaście". Tym przekonał swoich wychowanków. W dodatku od Komitetu Wojewódzkiego dostał pochwałę "za niedopuszczenie młodzieży do zajść". Echa Marca dawno umilkły, a ówcześni studenci z powodzeniem koncertują do dziś. A profesor Stuligrosz uchodzi za najświatlejszego żyjącego Wielkopolanina. Jego bratanek Michał Stuligrosz w ostatnich wyborach, tak jak i w poprzednich, bez problemu wszedł do Sejmu. Podobnie jak Arkady Radosław Fiedler - syn wyśmiewanego przez warszawskich literatów Arkadego Fiedlera. Dzięki głosom poznaniaków. Oczywiście stratowali z listy Platformy Obywatelskiej.
Duch poznańskiego kapitalizmu
"Wielkopolska jest inna niż reszta dzielnic Polski - pisał w latach 30. Józef Winiewicz, senator z Poznania. - Szeregiem lokalnych problemów staje ona na wspak wielu ogólnopolskim tendencjom. Jest dzielnicą nie tylko w zrozumieniu administracyjnem, ale także odrębnością w znaczeniu socjologicznem". Na tę odrębność Wielkopolska pracowała zwłaszcza w czasie "najdłuższej wojny nowoczesnej Europy", w drugiej połowie XIX wieku. Polskie kasy zapomogowo-pożyczkowe, banki ludowe i kółka rolnicze znamy doskonale z podręcznika i z ekranu. To jednak odległa historia. Przypomnijmy, jak Wielkopolska na rekordowe poparcie dla Tuska pracowała w ciągu ostatnich dziesięcioleci.
Kiedy w 1900 r. w Teatrze Polskim swój talent prezentowała Stanisława Wysocka, "Dziennik Poznański" ubolewał: "Żałować tylko przychodzi, że publiczność niezbyt licznie z uczty duchowej skorzystała". Akurat wtedy publiczność tłumnie wysiadywała ławy na wykładach Towarzystwa Gospodarczego "O zużytkowaniu łubinu w gospodarstwie bez owiec" czy "O zaoszczędzaniu robotnika za pomocą maszyn i narzędzi rolniczych". Rok później dzieci wrzesińskie rymowały: "My z Tobą, Boże, rozmawiać chcemy/ Lecz Vater Unser nie rozumiemy". A jednocześnie prasa fascynowała się faktem, że prowincjonalne Gniezno wyrasta na kapitalistycznego giganta. W mieście działało sześć drukarni, pięć browarów, trzy fabryki butów, po trzy mleczarnie i młyny parowe. Wszyscy pamiętamy, że w obronie dzieci wrzesińskich stanęli Sienkiewicz i Konopnicka, ale kto pamięta takie ogłoszenia z poznańskiej prasy: "Młodzieńcowi mogącemu się wykazać dobremi wiadomościami szkolnemi i świadectwem moralnego prowadzenia się udzieli Towarzystwo Przemysłowe w Poznaniu pomocy w sumie 200 marek. Piśmienne wnioski nadesłać prosimy...". Ale towarzystwo nie poprzestawało na przyuczeniu do zawodu. Wymagało, by poznaniak mierzył się z najlepszymi w Europie. "Elementarz rzemieślnika" z 1902 r. nakazywał: "Młody rzemieślnik powinien przede wszystkim po ukończonej nauce zwiedzić obce strony, aby tam mógł porównać różne inne prace, aby później to, co widział u obcych majstrów, u siebie po założeniu warsztatu zużył na swoje dobro". To zamożnym rzemieślnikom "Dziennik Poznański" wypominał: "Od pewnego czasu uprawia kilku młodych obywateli wiejski sport automobilowy. Kosztowna ta zabawka onych panów nie tylko w sposób fatalny nadwyręża ich stosunki majątkowe, lecz stała się nadto postrachem wsi okolicznych". A bogaci rzemieślnicy uganiali się samochodami już w roku 1903. A rok później po mieście zaczęły kursować taksówki. Mijały wynalazek niejakiego Józefa Tucholskiego, który "skonstruował wóz, którego boki i wierzch przeznaczone są do plakatów reklamowych. Że pomysł jest znakomity, świadczy opatentowanie go przez cesarski urząd patentowy w Berlinie" - gratulowała polska prasa. O Tucholskim jednak nie pamięta nikt, ponieważ jego wóź reklamowy został na kartach historii przyćmiony przez wóz Michała Drzymały.
Pruska lekcja konkurencji
Podczas gdy Drzymała z Prusakami walczył, większość jego rodaków głównie od Prusaków się uczyła. Na przykład codziennego czytania prasy. Pewien hrabia z okolic Warszawy dziwił się w 1914 r. niepomiernie, widząc w Wielkopolsce "licznych włościan i ludzi najzwyklejszych, gdy czytali gazetę. Tego w Królestwie Polskim wcale jeszcze nie ma!" - tłumaczył. I na łamach tejże prasy poznańskiej uzyskał wyjaśnienie: "To wszystko zawdzięczamy Prusakom; oni nas uczynili zasobnymi, wykształcili nas, a teraz wyrabiają w nas patriotyzm - oczywiście polski". Pod koniec XX wieku brytyjski historyk Norman Davis całkiem poważnie mówił w wywiadzie dla "Wprost", że na centralnym placu Poznania powinien stanąć pomnik Bismarcka. Bowiem kanclerz, wciągając Wielkopolan w rywalizację z pruskimi kolonistami, dał im bodziec do rozwoju.
"Pruska szkoła" dawała efekty także wówczas, gdy sami Prusacy zaczęli się znad Warty wynosić. Powstanie wielkopolskie w 1918 r. - jedyne udane w polskich dziejach zakończyło się sukcesem, bo jedenaście polskich roczników karnie stawiło się do poboru, bo błyskawicznie zorganizowano przyspieszone kursy dla podoficerów, bo po dwóch miesiącach od wybuchu zamieszek armia powstańcza liczyła już przeszło 100 tys. dobrze wyszkolonych żołnierzy. Zresztą te zdolności samoorganizacyjne dawały o sobie znać wówczas w każdej dziedzinie. Na pierwszy Targ Poznański w 1921 r. gości dostarczała samolotami z Warszawy i Gdańska spółka Aerotarg - pierwsza w kraju firma organizująca loty pasażerskie. A na targu kwitła sztuka, o jakiej w Warszawie jeszcze się nie śniło. "W pawilonie Banku Handlowego zwracał szczególną uwagę obraz większych rozmiarów artysty malarza Pawlaka (P-ń, ul. Głogowska 51), przedstawiający... młocarnie na otwartym polu, a opodal tejże, maszynę do prasowania słomy. Artystyczna duma z młocarni w Warszawie zostałaby skwitowana wzgardą, ale w Wielkopolsce miała całkiem realne uzasadnienie. Ostatecznie w latach 20. to tu pracowało 40 proc. wszystkich maszyn, jakich używało krajowe rolnictwo. Plony pszenicy i żyta były dwukrotnie wyższe niż przeciętne zbiory w skali kraju - w efekcie stosowania nawozów sztucznych. A wielkopolskie grunty należały wówczas do najlepiej nawożonych w Europie. Tu prosperowała połowa wszystkich cukrowni w kraju, tu pokazowo rozwijał się przemysł drzewny. Nic więc dziwnego, że gdy w wyzwolonym Poznaniu ulicom nadawano nazwy polskich patronów, aż dwadzieścia z nich upamiętniało lokalnych uczonych.
Nawet z ogólnopolską plagą żebractwa Poznań walczył systemowo. Zamiast pieniędzy dawano żebrakom bloczki z nadrukiem: "Okaziciel niniejszego bonu może się starać o wsparcie w miejskiej opiece nad ubogimi". I precyzowano: "Za taki bon nie wydaje się napoi alkoholowych".
Pod znakiem Pewuki
Chyba tylko w Poznaniu mogło się udać jedno z największych przedsięwzięć gospodarczych II Rzeczypospolitej - Powszechna Wystawa Krajowa, zorganizowana w dziesięciolecie odzyskania niepodległości. Trwała 138 dni i ściągnęła 4,5 mln gości. Nie dziwi nawet, iż pięć lat później to właśnie w Poznaniu powiodła się najbardziej zuchwała operacja kryptologiczna w dziejach - złamanie kodu niemieckiej maszyny szyfrującej "Enigma". I znowu: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zegalski nie tylko dlatego rozszyfrowali Enigmę zaledwie po czterech miesiącach prac, wykonywanych w przerwie zajęć w Instytucie Matematyki, że byli wyjątkowo zdolni. Oni po prostu zabrali się do dzieła z poznańską systematycznością i determinacją. Zanim wychwycili istotę kombinacji, wobec której skapitulował słynny ówczesny jasnowidz Stanisław Ossowiecki, posługiwali się na przykład "płachtami" papieru, nieznanymi wcześniej światowej kryptologii. Podobnie zdeterminowany był pewien nauczyciel z miejscowości Biskupin, który podczas spaceru w bagiennej okolicy natknął się na wystające z mułu, spróchniałe bale. Tak długo kołatał do drzwi poznańskich archeologów, aż potwierdzili, że mimochodem odkrył największą w Europie osadę typu bagiennego, datowaną na 550 r. p.n.e. Spożytkowanie takich odkryć było o tyle łatwe w Poznaniu, że tuż przed II wojną światową był najbardziej cywilizowanym miastem w Polsce. Na 10 tys. mieszkańców przypadał tu jeden bank, 233 przedsiębiorstw handlowych, cztery księgarnie i trzynaście restauracji. "Poznań - to jest Europa. Po przyjeździe z Warszawy czuję się, jakbym wyjechał głęboko na Zachód. To idealna czystość, ten przedziwny ład i porządek" - deklarował wybitny komik ekranowy Antoni Fertner.
Poznański standard
Historyczne przyzwyczajenia Wielkopolanie próbowali wdrażać także po wojnie. "Otóż i Antoni Baszyński - mistrz na oddziale wagonowym. Mówi niewiele. Silnej budowy, twarz o wydatnych szczękach i charakterystycznym podbródku. Szczere oczy patrzą śmiało" - tak jednego z wielu przodowników pracy zakładów przemianowanych z "Cegielskiego" na "Stalina" charakteryzowała poznańska prasa. Portret jest z gatunku "soc", ale zasługi cegielszczaków pozostają niepodważalne: tylko do grudnia 1945 r. wyprodukowali 36 nowych i wyremontowali 38 starych parowozów, a poznański węzeł kolejowy odprawiał sto pociągów osobowych i 80 towarowych. I kiedy cegielszczacy w 1956 r. wylegli na ulice, był to zdeterminowany, ale "porządny" protest przeciwko niesprawiedliwemu podziałowi pracy i płacy. Dziś wszyscy pamiętają bohaterską śmierć 13-letniego Romka Strzałkowskiego. Ale rzadko wspomina się fakt, że gdy większość robotników manifestowała, w Cegielskim pozostawiono "dyżurnych", którzy mieli pilnować, by nikt przy tej okazji niczego nie ukradł.
Zapobiegliwość poznaniaków gruntowała się przez następne lata, co najlepiej widać w drobiazgach. W 1965 r. w Poznaniu, Gnieznie i Kaliszu można było na przykład wypożyczyć na miesiąc (za 300 zł) telewizor - jeżeli kogoś nie było stać na własny aparat. Rok później w Kole odnotowano pierwszą w Polsce sprzedaż obwoźną.
Po Czerwcu `56 poznaniacy z większą ostrożnością podchodzili do politycznych protestów. W marcu 1968 r. ówczesny rektor Akademii Muzycznej Stefan Stuligrosz, widząc gromadzący się na placu Mickiewicza tłum manifestującej młodzieży, w pierwszej kolejności kazał pozamykać wszystkie drzwi uczelni. Uwięzionym przez siebie studentom perswadował: "Ile lat zajęło wam ćwiczenie palców? Pięć, dziesięć, piętnaście? I jeżeli tę rękę złamie milicyjna pałka, to ile lat poszło na darmo? Też piętnaście". Tym przekonał swoich wychowanków. W dodatku od Komitetu Wojewódzkiego dostał pochwałę "za niedopuszczenie młodzieży do zajść". Echa Marca dawno umilkły, a ówcześni studenci z powodzeniem koncertują do dziś. A profesor Stuligrosz uchodzi za najświatlejszego żyjącego Wielkopolanina. Jego bratanek Michał Stuligrosz w ostatnich wyborach, tak jak i w poprzednich, bez problemu wszedł do Sejmu. Podobnie jak Arkady Radosław Fiedler - syn wyśmiewanego przez warszawskich literatów Arkadego Fiedlera. Dzięki głosom poznaniaków. Oczywiście stratowali z listy Platformy Obywatelskiej.
|
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.