Kaczyński powinien pamiętać, że Bismarck przegrał, bo się zadławił coraz większą władzą
Politycznym idolem Jarosława Kaczyńskiego, tego demiurga IV Rzeczypospolitej, nie jest wcale Józef Piłsudski. Nie jest, choć Kaczyński wiele z marszałka wziął (vide: "Naczelnik IV Rzeczypospolitej"). Tak naprawdę Kaczyńskiemu najbliżej do polityka, którego pewnie się wstydzi, czyli do Ottona von Bismarcka. Nie tylko dlatego najbliżej, że Kaczyński i PiS w kampanii właściwie się nie rozstawali z przypisywaną Bismarckowi ideą, że "nigdy się tyle nie kłamie, ile przed wyborami" (vide: "Oszustwo władzy"). I nie dlatego, że już po wyborczych zwycięstwach stosują inną Bismarckowską zasadę, że "kto spełnia swe obowiązki, jest wiernym sługą, ale nie ma żadnego prawa do wdzięczności". Tak jak Bismarck Kaczyński studiował prawo. I tak jak on w młodości był rozrabiaką (Bismarck nawet został z tego powodu wydalony ze śródmieścia Getyngi). Gdyby Bismarck miał brata bliźniaka, byłby nim Charles Maurice de Talleyrand-P�rigord, francuski mąż stanu, biskup i dyplomata. Talleyrand miał tę cechę, która Bismarckowi imponowała, a dla Kaczyńskiego bywa bardzo wygodna: był bezgranicznym cynikiem (vide: "Czworokąt Kaczyńskiego"). Jako biskup Talleyrand nie tylko poparł bezbożną rewolucję 1789 r., ale też przeprowadził sekularyzację dóbr Kościoła. Potem przyłączył się do Napoleona, a gdy ten upadł - do Burbonów, by w rewolucji 1830 r. wesprzeć byłego jakobina Ludwika Filipa. Prawda, jakie to podobne do Kaczyńskiego rozmów z PO, a jednocześnie załatwiania poparcia Samoobrony, LPR i PSL?
Gdy już Bismarck urósł w siłę, w Sejmie Prus rozprawił się z liberalną większością. Tak jak teraz Kaczyński chce przy pomocy ojca Rydzyka i Leppera "zatopić platformę". Podobnie jak dla Kaczyńskiego gospodarka była dla "żelaznego kanclerza" mało ważna. Kisiel oraz większość laureatów nagrody jego imienia (po raz 16. przyznano je w ostatnią sobotę) taki stosunek do gospodarki uznaliby za skrajną aberrację. Cóż, są wciąż politycy, którzy myślą, że od mieszania w polityce państwo robi się bogatsze. Bismarck zamiast na gospodarce siłę państwa budował na armii. Kaczyński oparł się na tzw. resortach siłowych. Nie chcę krakać, ale następnym krokiem Bismarcka było zawieszenie wolności prasy. Wszystko to w imię wielkości Niemiec. Tak jak Jarosław Kaczyński robi wszystko w imię wielkości superformacji chadecko-socjalistyczno-ludowej, która ma doprowadzić do wielkości Polski. Żeby wielkość osiągnąć, Bismarck tak jak Kaczyński zawierał doraźne sojusze - najpierw wojskowy z Rosją (skądinąd przeciwko Polakom walczącym w powstaniu styczniowym), potem z Austrią (przeciw Danii), którą wkrótce zdradził i pokonał. Potem została już tylko rozprawa z głównym wrogiem, czyli Francją. Prawda, że podobne to do Kaczyńskiego strategii osaczania PO (vide: "Negocjacje z pałą w ręku")?
Po pokonaniu Francji już nic nie stało Bismarckowi na drodze do stworzenia zjednoczonego cesarstwa niemieckiego. W wersji Kaczyńskiego po pokonaniu PO i wchłonięciu obecnych doraźnych sojuszników powstałaby jakaś Zjednoczona Partia Polska (ZPP), która zbuduje IV RP. Gdy Bismarck już miał siłę i spokój, zajął się budowaniem niemieckiego państwa opiekuńczego. "Rzesza musi przywyknąć do nieco większej dawki socjalizmu" - stwierdził. Kaczyński podobne rzeczy sugerował w kampanii. Bismarck dał Niemcom obowiązkowe ubezpieczenia emerytalne, od nieszczęśliwych wypadków, inwalidzkie i zdrowotne, Kaczyński zaś (zamiennie z bratem) zapowiedział pozostawienie socjalnych przywilejów, socjalistycznego prawa pracy czy wprowadzenie tzw. becikowego bądź dożywiania dzieci. Jarosław Kaczyński może się oburzać, ale jego chrześcijańsko-narodowa, populistyczna ideologia aż się prosi o porównanie do Kulturkampfu Bismarcka, bo przecież w tym ostatnim nie chodziło tylko o zwalczanie polskości, lecz właśnie o chrześcijańsko-narodową populistyczną ideologię. Ostatecznie Bismarck przegrał, bo się zadławił coraz większą władzą.
Gdy myślę o Jarosławie Kaczyńskim, przychodzą mi na myśl himalaiści, którzy mimo braku aklimatyzacji i na wielkim długu tlenowym chcą jednym skokiem zdobyć ośmiotysięcznik. Często im się to udaje. Tyle że bardzo wielu z nich ginie w drodze powrotnej.
Gdy już Bismarck urósł w siłę, w Sejmie Prus rozprawił się z liberalną większością. Tak jak teraz Kaczyński chce przy pomocy ojca Rydzyka i Leppera "zatopić platformę". Podobnie jak dla Kaczyńskiego gospodarka była dla "żelaznego kanclerza" mało ważna. Kisiel oraz większość laureatów nagrody jego imienia (po raz 16. przyznano je w ostatnią sobotę) taki stosunek do gospodarki uznaliby za skrajną aberrację. Cóż, są wciąż politycy, którzy myślą, że od mieszania w polityce państwo robi się bogatsze. Bismarck zamiast na gospodarce siłę państwa budował na armii. Kaczyński oparł się na tzw. resortach siłowych. Nie chcę krakać, ale następnym krokiem Bismarcka było zawieszenie wolności prasy. Wszystko to w imię wielkości Niemiec. Tak jak Jarosław Kaczyński robi wszystko w imię wielkości superformacji chadecko-socjalistyczno-ludowej, która ma doprowadzić do wielkości Polski. Żeby wielkość osiągnąć, Bismarck tak jak Kaczyński zawierał doraźne sojusze - najpierw wojskowy z Rosją (skądinąd przeciwko Polakom walczącym w powstaniu styczniowym), potem z Austrią (przeciw Danii), którą wkrótce zdradził i pokonał. Potem została już tylko rozprawa z głównym wrogiem, czyli Francją. Prawda, że podobne to do Kaczyńskiego strategii osaczania PO (vide: "Negocjacje z pałą w ręku")?
Po pokonaniu Francji już nic nie stało Bismarckowi na drodze do stworzenia zjednoczonego cesarstwa niemieckiego. W wersji Kaczyńskiego po pokonaniu PO i wchłonięciu obecnych doraźnych sojuszników powstałaby jakaś Zjednoczona Partia Polska (ZPP), która zbuduje IV RP. Gdy Bismarck już miał siłę i spokój, zajął się budowaniem niemieckiego państwa opiekuńczego. "Rzesza musi przywyknąć do nieco większej dawki socjalizmu" - stwierdził. Kaczyński podobne rzeczy sugerował w kampanii. Bismarck dał Niemcom obowiązkowe ubezpieczenia emerytalne, od nieszczęśliwych wypadków, inwalidzkie i zdrowotne, Kaczyński zaś (zamiennie z bratem) zapowiedział pozostawienie socjalnych przywilejów, socjalistycznego prawa pracy czy wprowadzenie tzw. becikowego bądź dożywiania dzieci. Jarosław Kaczyński może się oburzać, ale jego chrześcijańsko-narodowa, populistyczna ideologia aż się prosi o porównanie do Kulturkampfu Bismarcka, bo przecież w tym ostatnim nie chodziło tylko o zwalczanie polskości, lecz właśnie o chrześcijańsko-narodową populistyczną ideologię. Ostatecznie Bismarck przegrał, bo się zadławił coraz większą władzą.
Gdy myślę o Jarosławie Kaczyńskim, przychodzą mi na myśl himalaiści, którzy mimo braku aklimatyzacji i na wielkim długu tlenowym chcą jednym skokiem zdobyć ośmiotysięcznik. Często im się to udaje. Tyle że bardzo wielu z nich ginie w drodze powrotnej.
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.