Program PiS to program makrokorupcji, czyli przekupywania społeczeństwa
Już chyba tylko w Polsce i w Zimbabwe można bez żenady lansować program zwiększenia obecności państwa w gospodarce, w życiu publicznym - tak jak to zrobili Lech Kaczyński i jego bliżej nie znane zaplecze koncepcyjne. Na to można sobie pozwolić tylko w kraju o założonym z góry niskim poziomie edukacji obywateli i głębokim zacofaniu intelektualnym. Tymczasem takie założenie wypadałoby uznać za obraźliwe i coraz słabiej weryfikowane w praktyce. To po prostu smutne, że jedno z czołowych ugrupowań politycznych świadomie lekceważy stan wiedzy i historyczne doświadczenie pod hasłem odmienności polskich realiów. Wtedy ma się również za nic zasadę pomocniczości państwa, regionalizację i decentralizację, podstawy społeczeństwa obywatelskiego. To smutne, gdy kandydat na premiera otwarcie oświadcza, że wojewoda może być przywieziony w teczce jako namiestnik władzy centralnej. To smutne, gdy człowiek desygnowany na szefa rządu zdaje się nie rozumieć, że kluczowym warunkiem wzmocnienia państwa jest staranie, by decyzje były podejmowane na niższych szczeblach, że skupianie decyzji na najwyższym szczeblu nie integruje społeczeństwa, przeciwnie - powoduje jego alienację, wyobcowanie od własnego państwa, stającego się adresatem roszczeń, którym nie może podołać.
Czas pięknoduchów
Powiedzmy sobie wyraźnie: poziom intelektualny kampanii PiS zbliża się do grożących destrukcją zamysłów Samoobrony. Kampania PiS była adresowana do beneficjentów polityki rozdawnictwa, a nie do twórców i budowniczych nowoczesnego państwa. Była obliczona na łatwowierność ludzi słabo wykształconych i biernych, a także na uprzywilejowanych pięknoduchów. Naprawdę zastanawiająca jest beztroska PiS w sprawach gospodarki. Pogląd, jakoby wzrost stopy inflacji przez kreację dodatkowej podaży pieniądza miał zapewnić przyspieszenie realnego wzrostu produktu społecznego, jest przykładem niedorzeczności omawianym w podręcznikach. Do ekonomistów PiS wyraźnie nie dotarła ocena neokeynesizmu, który doprowadził w USA w roku 1978 do 12-procentowej inflacji. Nie dotarły też wynikające z teorii racjonalnych oczekiwań ostrzeżenia przed rykoszetami cenowymi spowodowanymi nadmiernym poluzowaniem polityki pieniężnej. Być może jednak za wiele żądamy od nieekonomistów mających tyle dobrej woli i wrażliwości społecznej. Ponadto Greenspan jest gdzieś po drugiej stronie Atlantyku, a Margaret Thatcher czy Tony Blair - za kanałem.
Program makrokorupcji
Szanowny czytelnik mógłby zapytać w tym miejscu, skąd ten "cuchnący" tytuł felietonu. Stąd, proszę państwa, że zrealizowanie listy obietnic PiS grozi nie tylko zaostrzeniem kryzysu finansów publicznych. Grozi także ograniczeniem reguł gospodarki rynkowej, grozi zamordyzmem ze strony rządowych besserwisserów. Konsekwencje tego typu zamachów na normalną gospodarkę rynkową są znane i historycznie "przerobione". Wszystko zaczyna się zwykle od usiłowań zahamowania wzrostu cen, który nastąpił w wyniku beztroskiego zwiększenia podaży pieniądza. Wzrost ten trudno opanować, jeśli chce się za wszelką cenę utrzymać niskie stopy procentowe. Liczenie na to, że przyrost realnego produktu społecznego będzie większy od zastrzyku pieniężnego, który miał go wywołać, zostało negatywnie zweryfikowane przez historię. Politycy PiS nie boją się jednak inflacji. Obniżą VAT, akcyzę, a w ostateczności będą próbowali administracyjnych zakazów podwyżek cen. U nas jest wszystko możliwe, a deficyt budżetowy i dług publiczny to furda. Ludziom trzeba przecież coś dać. Dać kilkanaście miliardów na darmowe emerytury rolnicze, nie obciążać wsi podatkiem dochodowym, przeznaczyć rocznie ponad 20 mld zł na tzw. pomoc publiczną dla źle gospodarujących molochów.
Powiedzmy wyraźnie: program PiS to program makrokorupcji, przekupywania społeczeństwa, ogłupianego świadczeniami, kosztem prywatnej gospodarki, ograbianej nadmiernymi obciążeniami z pieniędzy na inwestycje. To program dezintegracji, a nie społecznej integracji i aktywności. To państwo opiekuńcze w wersji katastroficznej, a nie centrum, którego tak nam potrzeba. Chyba że ten program to tylko doraźny chwyt wyborczy. Zupełnie nie zdziwiłbym się, gdyby jeszcze przed Bożym Narodzeniem, a może dla bezpieczeństwa - po świętach, politycy PiS rozbrajająco oświadczyli, że finanse publiczne zastali w gorszym stanie, niż przypuszczali, i dlatego wycofują się z przedwyborczych obietnic.
Czas pięknoduchów
Powiedzmy sobie wyraźnie: poziom intelektualny kampanii PiS zbliża się do grożących destrukcją zamysłów Samoobrony. Kampania PiS była adresowana do beneficjentów polityki rozdawnictwa, a nie do twórców i budowniczych nowoczesnego państwa. Była obliczona na łatwowierność ludzi słabo wykształconych i biernych, a także na uprzywilejowanych pięknoduchów. Naprawdę zastanawiająca jest beztroska PiS w sprawach gospodarki. Pogląd, jakoby wzrost stopy inflacji przez kreację dodatkowej podaży pieniądza miał zapewnić przyspieszenie realnego wzrostu produktu społecznego, jest przykładem niedorzeczności omawianym w podręcznikach. Do ekonomistów PiS wyraźnie nie dotarła ocena neokeynesizmu, który doprowadził w USA w roku 1978 do 12-procentowej inflacji. Nie dotarły też wynikające z teorii racjonalnych oczekiwań ostrzeżenia przed rykoszetami cenowymi spowodowanymi nadmiernym poluzowaniem polityki pieniężnej. Być może jednak za wiele żądamy od nieekonomistów mających tyle dobrej woli i wrażliwości społecznej. Ponadto Greenspan jest gdzieś po drugiej stronie Atlantyku, a Margaret Thatcher czy Tony Blair - za kanałem.
Program makrokorupcji
Szanowny czytelnik mógłby zapytać w tym miejscu, skąd ten "cuchnący" tytuł felietonu. Stąd, proszę państwa, że zrealizowanie listy obietnic PiS grozi nie tylko zaostrzeniem kryzysu finansów publicznych. Grozi także ograniczeniem reguł gospodarki rynkowej, grozi zamordyzmem ze strony rządowych besserwisserów. Konsekwencje tego typu zamachów na normalną gospodarkę rynkową są znane i historycznie "przerobione". Wszystko zaczyna się zwykle od usiłowań zahamowania wzrostu cen, który nastąpił w wyniku beztroskiego zwiększenia podaży pieniądza. Wzrost ten trudno opanować, jeśli chce się za wszelką cenę utrzymać niskie stopy procentowe. Liczenie na to, że przyrost realnego produktu społecznego będzie większy od zastrzyku pieniężnego, który miał go wywołać, zostało negatywnie zweryfikowane przez historię. Politycy PiS nie boją się jednak inflacji. Obniżą VAT, akcyzę, a w ostateczności będą próbowali administracyjnych zakazów podwyżek cen. U nas jest wszystko możliwe, a deficyt budżetowy i dług publiczny to furda. Ludziom trzeba przecież coś dać. Dać kilkanaście miliardów na darmowe emerytury rolnicze, nie obciążać wsi podatkiem dochodowym, przeznaczyć rocznie ponad 20 mld zł na tzw. pomoc publiczną dla źle gospodarujących molochów.
Powiedzmy wyraźnie: program PiS to program makrokorupcji, przekupywania społeczeństwa, ogłupianego świadczeniami, kosztem prywatnej gospodarki, ograbianej nadmiernymi obciążeniami z pieniędzy na inwestycje. To program dezintegracji, a nie społecznej integracji i aktywności. To państwo opiekuńcze w wersji katastroficznej, a nie centrum, którego tak nam potrzeba. Chyba że ten program to tylko doraźny chwyt wyborczy. Zupełnie nie zdziwiłbym się, gdyby jeszcze przed Bożym Narodzeniem, a może dla bezpieczeństwa - po świętach, politycy PiS rozbrajająco oświadczyli, że finanse publiczne zastali w gorszym stanie, niż przypuszczali, i dlatego wycofują się z przedwyborczych obietnic.
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.