W dużych miastach nie ma już szpitala, któremu nie wytoczono by procesu
Im mniej bezkarni są lekarze, tym lepiej działa służba zdrowia. W dużych miastach, na przykład w Łodzi, nie ma już szpitala, który nie miałby procesu wytoczonego przez poszkodowanych pacjentów. Daleko nam jeszcze do USA, gdzie w ciągu 25 lat liczba pozwów medycznych zwiększyła się o 50 tys. proc., ale w całym kraju w ciągu ośmiu lat liczba spraw wytoczonych służbie zdrowia wzrosła aż dziesięciokrotnie. Rośnie również wysokość zasądzanych przez polskie sądy odszkodowań, które jeszcze kilka lat temu były jedynie symboliczne. Radca prawny Jolanty Soszki, mamy siedmioletniego Piotrka, spodziewa się, że otrzyma ona wkrótce najwyższe w historii procesów medycznych w Polsce odszkodowanie w wysokości 700 tys. zł i kilkutysięczną rentę dla syna. Trzy lata temu został on sparaliżowany w Górnośląskim Centrum Matki i Dziecka - zamiast środka przeciwbólowego do kręgosłupa wpompowano mu 1,5 litra płynu żywieniowego, bo lekarka Aleksandra L. pomyliła cewniki, a pielęgniarka Emilia R. nie umiała ich odróżnić.
Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w 1994 r. złożono około 250 pozwów przeciw publicznym placówkom, podczas gdy od 2000 r. ich liczba wynosi od 874 do 1107 rocznie. Polacy zwracają się nawet do amerykańskich sądów, by uzyskać odszkodowanie od koncernów farmaceutycznych za utratę zdrowia z powodu skutków ubocznych leków. Do kancelarii adwokackich zgłosiło się już kilkaset ofiar vioxxu, leku na reumatyzm, który w Polsce zażywało ponad 50 tys. osób. Zdaniem prof. Mirosława Nesterowicza z UMK w Toruniu, poszkodowani z tego powodu będą mieć szansę na uzyskanie odszkodowania, jeśli powołają się na art. 449 kodeksu cywilnego, który zakłada odpowiedzialność producenta za wadliwy produkt wprowadzony na rynek.
Koniec metody strusia
Odszkodowania najczęściej są zasądzane z powodu zakażeń wewnątrzszpitalnych. Zmorą polskiej służby zdrowia jest wirusowe zapalenie wątroby - powód aż połowy skarg pacjentów na szpitale i przychodnie. W 80 proc. spraw zapadają wyroki korzystne dla pacjenta, bo w Polsce za 70 proc. zakażeń żółtaczką typu C są odpowiedzialne placówki zdrowia, które niewłaściwie sterylizują sprzęt medyczny. Ponad 100 tys. zł odszkodowania otrzyma 14-latka pięć lat temu zarażona HIV w zabrzańskim Szpitalu Klinicznym nr 1. Proces będzie się jednak toczył dalej, bo rodzina domaga się jeszcze 0,5 mln zł zadośćuczynienia i 1 tys. zł renty. Najgłośniejsza jest sprawa łódzkiego Szpitala im. M. Madurowicza, w którym trzy lata temu zmarło czworo z 11 niemowląt zakażonych bakterią Klebsiella pneumoniae.
Sądy nie respektują już tłumaczeń szefów placówek zdrowia, że dopuścili się uchybień, bo nie stać ich na zapewnienie odpowiednich warunków w szpitalu ani na lepszy sprzęt. Wiele zaniedbań wynika z błędów organizacyjnych, na przykład braku kontroli aparatury medycznej. Tak było w Białostockim Centrum Onkologii, gdzie w lutym 2001 r. poparzono pięć pacjentek chorych na raka piersi, bo do naświetlań użyto aparatu, który powinien już zostać zezłomowany. Skargi na ból zlekceważono, a technik zaczął śrubokrętem regulować wiązkę promieni! Dwie pacjentki przeszły przeszczepy skóry, usunięto im kilka żeber. Odszkodowania wyniosły maksymalnie 80 tys. zł. 100 tys. zł otrzymała jedynie rodzina Krystyny N., która zmarła w 2003 r.
Biegli krętacze
Nigdy nie było tak wielu spraw dotyczących błędów medycznych - wynika z analiz łódzkiego Zakładu Medycyny Sądowej, który w 1997 r. przygotował 40 ekspertyz dla sądów, a w 2004 r. - już 400. Również i w tych procesach sędziowie zasądzają coraz wyższe odszkodowania. Ponad 200 tys. zł odszkodowania otrzyma 15-letnia Kasia, która powinna dopiero dojrzewać, a jest już po menopauzie i ma zaawansowaną osteoporozę, bo lekarze ze Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie sześć lat temu przez pomyłkę wycięli jej jedyny jajnik, jaki miała. W takiej samej wysokości zadośćuczynienie przyznał sąd Alfredowi Z., 38-letniemu mieszkańcowi Częstochowy, który pozwał miejscowy szpital za to, że w wyniku złej diagnozy i niewłaściwego leczenia lekarze musieli wyciąć mu prawie 7 m jelita cienkiego! Danuta S., której lekarz w Szubinie, nie wykonując nawet mammografii, amputował obie piersi, bo "wyczuł raka", dostanie 150 tys. zł. Sprawa wydała się po 12 latach, gdy Danuta S. wystąpiła o rentę i z wyników histopatologicznych dowiedziała się, że miała mało groźne włókniaki. Ponad 48 tys. zł dostała kobieta, której w Klinice Chirurgii Klatki Piersiowej Szpitala Klinicznego w Lublinie doradzono korektę piersi. Zabiegu dokonał lekarz bez uprawnień, skończyło się martwicą i amputacją piersi. 60 tys. zł dostanie 29-letnia dziś Beata Stępniewska, której przed trzema laty najlepszy chirurg w Rawie Mazowieckiej w czasie usuwania ciąży pozamacicznej zostawił w brzuchu jedną z chust używanych w czasie operacji. - Mijały miesiące od zabiegu, a mnie męczyły okropne bóle i gorączka, ale lekarz to lekceważył. Doszło do perforacji jelit, a uratowali mnie dopiero specjaliści z Łodzi - mówi Stępniewska.
Sądy przyznawałyby znacznie więcej odszkodowań, gdyby nie nagminny brak obiektywizmu biegłych, którzy sami są lekarzami i na ile to możliwe, bronią kolegów. Regułą jest, że unikają jednoznacznych ocen, a na pytanie, czy pacjent był dobrze leczony, zawsze odpowiadają twierdząco. Dr Teresa Korta, zastępca rzecznika odpowiedzialności zawodowej, w swym sprawozdaniu stwierdza, że spotyka opinie biegłych kłócące się z podstawową wiedzą medyczną, tak absurdalne, że trzeba powoływać kolejnego biegłego. - Najczęstszym chwytem jest stwierdzenie, że nie było błędu, lecz jedynie powikłania, za które nikt nie ponosi odpowiedzialności - mówi Zbigniew Mac, radca prawny z Sanoka. Sąd w Sanoku uznał, że takim powikłaniem, a nie błędem w sztuce medycznej, było przebicie macicy. Opinię powołanych przez sąd biegłych można jednak podważyć, zamawiając niezależne ekspertyzy, choć wtedy rosną koszty procesu. Takie rozwiązanie coraz częściej doradzają przedstawiciele kancelarii adwokackich specjalizujących się w procesach medycznych, nazywani w USA "królami pozwów" lub "łowcami karetek". Kancelarie mają coraz więcej klientów, mimo że pobierają od 10 proc. do 33 proc. uzyskanego odszkodowania.
Lekarze w okopach
Konstanty Radziwiłł, przewodniczący Naczelnej Rady Lekarskiej, ostrzega przed pomnażającą koszty leczenia tzw. medycyną obronną lub defensywną, polegającą na tym, że lekarze w obawie przed procesami zlecają więcej badań i odmawiają ryzykownych operacji. Na razie pracownicy służby zdrowia postanawiają się ubezpieczyć. Z analiz firmy brokerskiej Medbrok wynika, że indywidualnie najchętniej ubezpieczają się pielęgniarki, dla których dotkliwa jest nawet kara w wysokości trzech pensji, bo tyle od swojego pracownika może zażądać zaskarżona placówka. - Za to lekarze, nawet ci, którzy jeżdżą terenówkami, z trudem wysupłują 300 zł rocznej składki - mówi Barbara Karpińska, wiceprezes Medbroku. Wszystkie placówki, które chcą mieć podpisany kontrakt z NFZ, muszą być ubezpieczone. W warszawskiej okręgowej izbie lekarskiej ubezpieczyła się ponad połowa z 25 tys. zarejestrowanych lekarzy. Podobnie jest w innych izbach. Wszyscy odczuwają jednak skutki zasądzanych roszczeń, bo składki wzrosły kilkakrotnie, choć daleko nam do USA, gdzie lekarz przeznacza na polisę średnio 100 tys. dolarów rocznie. W efekcie usługi medyczne są tam najdroższe w świecie, a jedną czwartą ich ceny stanowią koszty wykupienia polisy ubezpieczeniowej. Prof. Mirosław Nesterowicz uważa, że najsensowniejsze byłoby skopiowanie obowiązującego od 20 lat skandynawskiego systemu ubezpieczeń, w którym roszczenia pacjenta tylko w ostateczności są rozpatrywane przez sądy. Istnieją za to prowadzące mediacje komisje, które nie przyznają tak astronomicznych odszkodowań jak w USA, ale za to działają szybko. Taki system w zeszłym roku wprowadzono we Francji. Zgodnie z modelem skandynawskim nie bada się winy lekarza, lecz stwierdza uszczerbek na zdrowiu. Osobny proces czeka lekarza, jeśli istnieje podejrzenie winy umyślnej lub niedbalstwa. W tym systemie, bardziej chroniącym pacjenta niż szpital, chory otrzymuje szybko pieniądze na rehabilitację. - Nie może być tak, że pacjent nie dostanie odszkodowania, gdy w szpitalu zostanie zarażony jakąś chorobą - mówi prof. Mirosław Nesterowicz.
Szybka Ścieżka odszkodowań
W najbliższych latach - przewiduje Aleksandra Piątek, rzecznik praw pacjenta NFZ - liczba składanych pozwów co roku będzie rosła w Polsce o 30 proc. (pacjenci mogą występować z pozwami do trzech lat od momentu, w którym dowiedzieli się o szkodzie). Zwiększa się też wycena wartości życia ludzkiego, od której zależy wysokość przyznawanych w Polsce odszkodowań. Z obliczeń Jacka Czabańskiego z SGH wynika, że w USA jest ona oceniana co najmniej na 8 mln dolarów, w Polsce wzrosła do 750 tys. dolarów. Powstaje też kolejna kategoria procesów medycznych - rozpatrywane pozytywnie pozwy o utrudnianie dostępu do leczenia, gdy szpital każe czekać miesiącami na przykład na radioterapię lub zastanawia się, czy warto zrobić tomografię komputerową, a pacjent może udowodnić, że w tym czasie dramatycznie pogorszył się stan jego zdrowia. W Ministerstwie Zdrowia leżą już projekty zmian w prawie, które mogą skrócić drogę pacjenta do odszkodowania. Jeśli nowe rozwiązania nie zostaną przyjęte w Polsce, roszczenia pacjentów w sądach będą rosły, a lekarze okopią się w klinikach, stosując "medycynę obronną".
Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w 1994 r. złożono około 250 pozwów przeciw publicznym placówkom, podczas gdy od 2000 r. ich liczba wynosi od 874 do 1107 rocznie. Polacy zwracają się nawet do amerykańskich sądów, by uzyskać odszkodowanie od koncernów farmaceutycznych za utratę zdrowia z powodu skutków ubocznych leków. Do kancelarii adwokackich zgłosiło się już kilkaset ofiar vioxxu, leku na reumatyzm, który w Polsce zażywało ponad 50 tys. osób. Zdaniem prof. Mirosława Nesterowicza z UMK w Toruniu, poszkodowani z tego powodu będą mieć szansę na uzyskanie odszkodowania, jeśli powołają się na art. 449 kodeksu cywilnego, który zakłada odpowiedzialność producenta za wadliwy produkt wprowadzony na rynek.
Koniec metody strusia
Odszkodowania najczęściej są zasądzane z powodu zakażeń wewnątrzszpitalnych. Zmorą polskiej służby zdrowia jest wirusowe zapalenie wątroby - powód aż połowy skarg pacjentów na szpitale i przychodnie. W 80 proc. spraw zapadają wyroki korzystne dla pacjenta, bo w Polsce za 70 proc. zakażeń żółtaczką typu C są odpowiedzialne placówki zdrowia, które niewłaściwie sterylizują sprzęt medyczny. Ponad 100 tys. zł odszkodowania otrzyma 14-latka pięć lat temu zarażona HIV w zabrzańskim Szpitalu Klinicznym nr 1. Proces będzie się jednak toczył dalej, bo rodzina domaga się jeszcze 0,5 mln zł zadośćuczynienia i 1 tys. zł renty. Najgłośniejsza jest sprawa łódzkiego Szpitala im. M. Madurowicza, w którym trzy lata temu zmarło czworo z 11 niemowląt zakażonych bakterią Klebsiella pneumoniae.
Sądy nie respektują już tłumaczeń szefów placówek zdrowia, że dopuścili się uchybień, bo nie stać ich na zapewnienie odpowiednich warunków w szpitalu ani na lepszy sprzęt. Wiele zaniedbań wynika z błędów organizacyjnych, na przykład braku kontroli aparatury medycznej. Tak było w Białostockim Centrum Onkologii, gdzie w lutym 2001 r. poparzono pięć pacjentek chorych na raka piersi, bo do naświetlań użyto aparatu, który powinien już zostać zezłomowany. Skargi na ból zlekceważono, a technik zaczął śrubokrętem regulować wiązkę promieni! Dwie pacjentki przeszły przeszczepy skóry, usunięto im kilka żeber. Odszkodowania wyniosły maksymalnie 80 tys. zł. 100 tys. zł otrzymała jedynie rodzina Krystyny N., która zmarła w 2003 r.
Biegli krętacze
Nigdy nie było tak wielu spraw dotyczących błędów medycznych - wynika z analiz łódzkiego Zakładu Medycyny Sądowej, który w 1997 r. przygotował 40 ekspertyz dla sądów, a w 2004 r. - już 400. Również i w tych procesach sędziowie zasądzają coraz wyższe odszkodowania. Ponad 200 tys. zł odszkodowania otrzyma 15-letnia Kasia, która powinna dopiero dojrzewać, a jest już po menopauzie i ma zaawansowaną osteoporozę, bo lekarze ze Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie sześć lat temu przez pomyłkę wycięli jej jedyny jajnik, jaki miała. W takiej samej wysokości zadośćuczynienie przyznał sąd Alfredowi Z., 38-letniemu mieszkańcowi Częstochowy, który pozwał miejscowy szpital za to, że w wyniku złej diagnozy i niewłaściwego leczenia lekarze musieli wyciąć mu prawie 7 m jelita cienkiego! Danuta S., której lekarz w Szubinie, nie wykonując nawet mammografii, amputował obie piersi, bo "wyczuł raka", dostanie 150 tys. zł. Sprawa wydała się po 12 latach, gdy Danuta S. wystąpiła o rentę i z wyników histopatologicznych dowiedziała się, że miała mało groźne włókniaki. Ponad 48 tys. zł dostała kobieta, której w Klinice Chirurgii Klatki Piersiowej Szpitala Klinicznego w Lublinie doradzono korektę piersi. Zabiegu dokonał lekarz bez uprawnień, skończyło się martwicą i amputacją piersi. 60 tys. zł dostanie 29-letnia dziś Beata Stępniewska, której przed trzema laty najlepszy chirurg w Rawie Mazowieckiej w czasie usuwania ciąży pozamacicznej zostawił w brzuchu jedną z chust używanych w czasie operacji. - Mijały miesiące od zabiegu, a mnie męczyły okropne bóle i gorączka, ale lekarz to lekceważył. Doszło do perforacji jelit, a uratowali mnie dopiero specjaliści z Łodzi - mówi Stępniewska.
Sądy przyznawałyby znacznie więcej odszkodowań, gdyby nie nagminny brak obiektywizmu biegłych, którzy sami są lekarzami i na ile to możliwe, bronią kolegów. Regułą jest, że unikają jednoznacznych ocen, a na pytanie, czy pacjent był dobrze leczony, zawsze odpowiadają twierdząco. Dr Teresa Korta, zastępca rzecznika odpowiedzialności zawodowej, w swym sprawozdaniu stwierdza, że spotyka opinie biegłych kłócące się z podstawową wiedzą medyczną, tak absurdalne, że trzeba powoływać kolejnego biegłego. - Najczęstszym chwytem jest stwierdzenie, że nie było błędu, lecz jedynie powikłania, za które nikt nie ponosi odpowiedzialności - mówi Zbigniew Mac, radca prawny z Sanoka. Sąd w Sanoku uznał, że takim powikłaniem, a nie błędem w sztuce medycznej, było przebicie macicy. Opinię powołanych przez sąd biegłych można jednak podważyć, zamawiając niezależne ekspertyzy, choć wtedy rosną koszty procesu. Takie rozwiązanie coraz częściej doradzają przedstawiciele kancelarii adwokackich specjalizujących się w procesach medycznych, nazywani w USA "królami pozwów" lub "łowcami karetek". Kancelarie mają coraz więcej klientów, mimo że pobierają od 10 proc. do 33 proc. uzyskanego odszkodowania.
Lekarze w okopach
Konstanty Radziwiłł, przewodniczący Naczelnej Rady Lekarskiej, ostrzega przed pomnażającą koszty leczenia tzw. medycyną obronną lub defensywną, polegającą na tym, że lekarze w obawie przed procesami zlecają więcej badań i odmawiają ryzykownych operacji. Na razie pracownicy służby zdrowia postanawiają się ubezpieczyć. Z analiz firmy brokerskiej Medbrok wynika, że indywidualnie najchętniej ubezpieczają się pielęgniarki, dla których dotkliwa jest nawet kara w wysokości trzech pensji, bo tyle od swojego pracownika może zażądać zaskarżona placówka. - Za to lekarze, nawet ci, którzy jeżdżą terenówkami, z trudem wysupłują 300 zł rocznej składki - mówi Barbara Karpińska, wiceprezes Medbroku. Wszystkie placówki, które chcą mieć podpisany kontrakt z NFZ, muszą być ubezpieczone. W warszawskiej okręgowej izbie lekarskiej ubezpieczyła się ponad połowa z 25 tys. zarejestrowanych lekarzy. Podobnie jest w innych izbach. Wszyscy odczuwają jednak skutki zasądzanych roszczeń, bo składki wzrosły kilkakrotnie, choć daleko nam do USA, gdzie lekarz przeznacza na polisę średnio 100 tys. dolarów rocznie. W efekcie usługi medyczne są tam najdroższe w świecie, a jedną czwartą ich ceny stanowią koszty wykupienia polisy ubezpieczeniowej. Prof. Mirosław Nesterowicz uważa, że najsensowniejsze byłoby skopiowanie obowiązującego od 20 lat skandynawskiego systemu ubezpieczeń, w którym roszczenia pacjenta tylko w ostateczności są rozpatrywane przez sądy. Istnieją za to prowadzące mediacje komisje, które nie przyznają tak astronomicznych odszkodowań jak w USA, ale za to działają szybko. Taki system w zeszłym roku wprowadzono we Francji. Zgodnie z modelem skandynawskim nie bada się winy lekarza, lecz stwierdza uszczerbek na zdrowiu. Osobny proces czeka lekarza, jeśli istnieje podejrzenie winy umyślnej lub niedbalstwa. W tym systemie, bardziej chroniącym pacjenta niż szpital, chory otrzymuje szybko pieniądze na rehabilitację. - Nie może być tak, że pacjent nie dostanie odszkodowania, gdy w szpitalu zostanie zarażony jakąś chorobą - mówi prof. Mirosław Nesterowicz.
Szybka Ścieżka odszkodowań
W najbliższych latach - przewiduje Aleksandra Piątek, rzecznik praw pacjenta NFZ - liczba składanych pozwów co roku będzie rosła w Polsce o 30 proc. (pacjenci mogą występować z pozwami do trzech lat od momentu, w którym dowiedzieli się o szkodzie). Zwiększa się też wycena wartości życia ludzkiego, od której zależy wysokość przyznawanych w Polsce odszkodowań. Z obliczeń Jacka Czabańskiego z SGH wynika, że w USA jest ona oceniana co najmniej na 8 mln dolarów, w Polsce wzrosła do 750 tys. dolarów. Powstaje też kolejna kategoria procesów medycznych - rozpatrywane pozytywnie pozwy o utrudnianie dostępu do leczenia, gdy szpital każe czekać miesiącami na przykład na radioterapię lub zastanawia się, czy warto zrobić tomografię komputerową, a pacjent może udowodnić, że w tym czasie dramatycznie pogorszył się stan jego zdrowia. W Ministerstwie Zdrowia leżą już projekty zmian w prawie, które mogą skrócić drogę pacjenta do odszkodowania. Jeśli nowe rozwiązania nie zostaną przyjęte w Polsce, roszczenia pacjentów w sądach będą rosły, a lekarze okopią się w klinikach, stosując "medycynę obronną".
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.