Młodzi Rosjanie kochają sowiecką przeszłość
Tania Lewina znała odpowiedź, była jej całkowicie pewna. - Lenin miał jednak rację - powiedziała. Był wrzesień 2003 r., w szkole średniej na południowo-wschodnim krańcu Moskwy rosyjscy maturzyści rozpoczynali ostatni rok nauki. Nauczycielka Tani miała zupełnie inne zdanie. Irina Wiktorowna Suwołokina uważała za swoją misję zapoznanie uczniów z prawdą o historii sowieckiej. Kiedyś za takie poglądy trafiłaby do więzienia. Dziś jednak największym wyzwaniem byli dla niej uczniowie, a nie władze. Miała dziewięć miesięcy, aby zmienić ich zapatrywania. Liczyła, że jeśli przekona Tanię, reszta klasy pójdzie w jej ślady. Suwołokina podzieliła uczniów na grupy i zapytała o opinię na temat rewolucji i krwawej wojny domowej, która po niej nastąpiła. Po lekcji podliczyła wyniki. Sprawa bolszewików broniona przez Tanię zdobyła dziesięć głosów i wygrała. Krótkotrwały rząd tymczasowy obalony przez bolszewików otrzymał siedem głosów. Dwóch uczniów opowiedziało się za restauracją caratu. Reszta nie miała zdania. - Oni nie są bolszewikami z przekonania - mówiła Irina Wiktorowna o swoich uczniach - ale wciąż są za władzą sowiecką.
Demokracja Putina, symbolika Stalina
Do moskiewskiej szkoły nr 775 na przedmieściach stolicy przyjechaliśmy, aby spojrzeć na przeszłość Rosji oczami jej przyszłości. Uczniowie nie mogli pozostać obojętni wobec dyskusji toczącej się w kraju: Władimir Putin mówił o demokracji, jego krytycy przypisywali mu dyktatorskie zamiary, a komentatorzy spierali się, czy liberalna demokracja w stylu zachodnim ma sens w kraju o tysiącletniej tradycji rządów autokratycznych. Stary sowiecki dowcip mówił, że przyszłość jest bezpieczna - to przeszłość jest nieprzewidywalna. Teraz historia Rosji była ponownie przedmiotem propagandowych zabiegów - a lekcje historii ważniejsze niż kiedykolwiek.
W czasie swojej prezydentury Putin nie tylko przywrócił sowiecką symbolikę, na przykład hymn państwowy z czasów Stalina, ale też ciągle przypominał, że na lekcjach historii należy uczyć młodzież patriotyzmu. Stalina uważał przede wszystkim za przywódcę, który poprowadził kraj do zwycięstwa w II wojnie światowej. W czasie gdy kierował FSB w osławionej siedzibie tajnej policji na Łubiance kazał umieścić tablicę ku czci Feliksa Dzierżyńskiego. Podczas jedynego przemówienia, które wygłosił w trakcie kampanii o reelekcję, nazwał rozpad Związku Sowieckiego "narodową tragedią o kolosalnej skali".
Wielu sojuszników Putina szło jeszcze dalej, otwarcie dążąc do przywrócenia sowieckich pomników, które obalono podczas krótkiego wybuchu euforii w okresie rozpadu imperium. W Moskwie mer Jurij Łużkow zaproponował ponowne ustawienie potężnego posągu Dierżyńskiego na cokole przed budynkiem KGB. Upadek tego pomnika 27 sierpnia 1991 r., tuż po nieudanym puczu przeciwko Gorbaczowowi, stanowił memento dla władzy sowieckiej. Komuniści i nacjonaliści w Dumie zabiegali o powrót do nazwy Stalingrad, dowodząc, że miasto nad Wołgą jest znane światu tylko dlatego, że tu rozegrała się najsłynniejsza bitwa II wojny światowej. Putin dał się częściowo przekonać, bo na pomniku wojennym, który wzniesiono przy murze kremlowskim w 2004 r., kazał zamiast "Wołgograd" wyryć "Stalingrad". W ten sposób po raz pierwszy od ponad 40 lat imię Stalina pojawiło się na publicznym monumencie.
Głosowanie na przeszłość
W latach 80., podczas gorbaczowowskiej pierestrojki i niemal codziennych rewelacji o ukrywanych zbrodniach, niewielu Rosjan uznawało Stalina za najwybitniejszą postać w historii Rosji. Tymczasem za prezydentury Putina aż 47 proc. uważało, że Stalin odegrał pozytywną rolę w historii, a 31 proc. chciałoby żyć za jego rządów. W 2003 r. dwóch amerykańskich socjologów zapytało Rosjan, czy gdyby Stalin kandydował dziś na prezydenta, oddaliby na niego głos. Aż 26 proc. respondentów odpowiedziało "zdecydowanie tak" i "prawdopodobnie tak", a kolejne 15 proc. przyznało, że nie jest w stanie powiedzieć, czy "zagłosowaliby na przywódcę, który - jak się powszechnie mówi - zabił, torturował, zniewolił i więził wiele milionów obywateli naszego kraju". Co najdziwniejsze, Rosjanie poniżej trzydziestego roku życia udzielali takich samych odpowiedzi jak ich starsi rodacy. "Młode pokolenie - konkludowali uczeni, Sarah E. Mendelson i Theodore P. Gerber - ma nieco większą skłonność do tego, by cenić wyżej demokrację niż autorytaryzm, ale znaczna jego część - w każdym razie więcej niż połowa - w najlepszym razie ma ambiwalentny stosunek do Stalina. Nieuzasadniona jest optymistyczna teza, że młode pokolenie Rosjan entuzjastycznie wierzy w demokrację. Założenie, że starych komunistów zastąpi młode pokolenie demokratów, ma słabe oparcie w rzeczywistości".
Egzamin odwołany
Od rewolucji bolszewickiej 1917 r. aż do początku lat 30. w szkołach sowieckich w ogóle nie uczono historii. Komuniści wyrzucili dawne carskie podręczniki, ale byli zbyt zajęci tworzeniem historii, aby jej uczyć. W 1934 r., po skonsolidowaniu władzy, Stalin zdał sobie sprawę ze znaczenia tego przedmiotu. Wraz z kolegami z Politbiura osobiście ustalił, co ma zawierać pierwszy sowiecki podręcznik historii. W późniejszych latach pieczę nad nauczaniem historii sprawowała Rada Najwyższa, a w każdym komitecie obwodowym partii komunistycznej zasiadał trzeci sekretarz, który dbał, aby podczas nauki historii nie dochodziło do żadnych odstępstw od oficjalnej linii. Nauczyciele tak ważnego przedmiotu musieli należeć do partii.
Tak było do 1988 r. Wtedy egzamin z historii Rosji został po prostu odwołany i była to jedna z najbardziej zaskakujących decyzji w gorbaczowowskiej polityce głasnosti. Władze sowieckie nagle oświadczyły, że historia, której uczono dotychczas w szkołach, jest kłamliwa, toteż uczniom nie będzie się stawiać stopni z tego przedmiotu. Zdumieni nauczyciele odłożyli na bok dotychczasowe podręczniki i podczas lekcji zaczęli korzystać z pism i gazet, które zawierały nową, nieznaną wcześniej wersję przeszłości. Ponownie rewolucja wzięła górę nad nauką historii i dopiero po kilku latach nowe pokolenie uczonych zaczęło pisać podręczniki zgodne z duchem epoki.
Za rządów Putina pojawiły się nowe podręczniki o patriotycznej wymowie. Wielu ich autorów podchwyciło słowa prezydenta i pisało, że "rozpad Związku Sowieckiego był tragedią". Niektóre nie chciały nazywać stalinowskiej dyktatury ustrojem totalitarnym, a inne wspominały o masowych aresztowaniach i zbrodniach Stalina, ale milczały o systemie, który zrodził takie potworności. Okładkę jednego z popularnych podręczników zdobiły sowieckie obrazy propagandowe: potężny posąg kołchoźnicy, plakat wojenny "Ojczyzna wzywa" i połączenie statków kosmicznych Sojuz i Apollo 12.
Historyk niepoprawny
Kiedy uczniowie dyskutowali o Stalinie, prawda o historii ZSRR, której uczyła ich Irina Wiktorowna, pierwszy raz od upadku komunizmu została zaatakowana na wyższych szczeblach władz rosyjskich.
Celem ataku był historyk Igor Dołucki, który również uczył historii w moskiewskiej szkole średniej. W połowie lat 90. Dołucki napisał jeden z pierwszych postsowieckich podręczników historii, w którym omawiał dotychczas przemilczane lub zakłamane epizody z sowieckiej przeszłości. Jego książka "Historia ojczysta, XX wiek" miała już siedem wydań. Drwiące komentarze Dołuckiego, pokpiwanie ze Stalina jako samozwańczego generalissimusa, wyraźna przyjemność, z jaką cytował dysydenckie dowcipy z lat 70., obnażanie kłamstw sowieckiej propagandy - wszystko to całkowicie rozmijało się z nastrojami politycznymi. W wydaniu z 2003 r. autor postanowił uzupełnić tekst o rozdział na temat urzędującego prezydenta. Zamieścił w nim cytaty liberalnego komentatora przestrzegającego przed "zamachem stanu" i liberalnego polityka Grigorija Jawlińskiego, który nazwał Rosję pod rządami Putina "państwem policyjnym". Świadomie czy nie, Dołucki rzucił w ten sposób Kremlowi bezpośrednie wyzwanie.
W listopadzie minister edukacji Władimir Filippow poinformował, że książka Dołuckiego jest recenzowana przez komisję specjalistów, a później oświadczył, że w szkołach rosyjskich nie ma miejsca dla "pseudoliberalizmu, który ma na celu zniekształcanie historii". W sprawie zabrał głos sam Putin. Na zebraniu rosyjskich historyków prezydent powiedział, że zadaniem podręczników historii jest zaszczepianie patriotyzmu. Jego zdaniem, książki takie nie powinny "być polem nowej walki politycznej i ideologicznej", ale powinny "wpajać uczucie dumy z własnej historii i własnego kraju". Nagle, dwa tygodnie przed wyborami parlamentarnymi, nauczanie historii stało się sprawą polityczną.
Znajomy Dołuckiego z Ministerstwa Edukacji wyniósł ministerialny egzemplarz podręcznika Dołuckiego i przekazał redaktorce z jego wydawnictwa. Nigdy się nie dowiedziano, kto zaznaczył sporne fragmenty w tekście, ale zdumienie wzbudziło to, że podkreślone zdania znajdowały się niemal na każdej stronie. Okazało się, że nie chodzi tylko o kilka krytycznych uwag o Putinie, ale o całą zrewidowaną wersję sowieckiej historii. Tak oto przekonano się, na czym polega w praktyce nowa polityka edukacji patriotycznej.
Pióro cenzora
Zaczęło się już na pierwszej stronie książki, gdzie Dołucki wspomniał o zbrodni katyńskiej, o którą władze Związku Sowieckiego oskarżały Niemców. Na ósmej stronie Dołucki pisał o okupacji trzech państw bałtyckich, która z krótką przerwą trwała od 1940 r. do 1991 r., i pytał uczniów, czy rozumieją, co muszą czuć do Rosjan Litwini, Łotysze i Estończycy. Kolejny zaznaczony fragment dotyczył tego, że Stalin dał się Hitlerowi wystrychnąć na dudka, a w następnym autor pisał, że w początkowej fazie wojny władze sowieckie rozstrzelały
160 tys. obywateli za "sianie paniki i tchórzostwo". Podkreślono komentarze autora o zasadniczej roli, jaką odegrały podczas wojny Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Kolejne znaczki pojawiły się obok ustępu dotyczącego deportacji narodu czeczeńskiego podczas wojny. Zaznaczono też całe strony mówiące o masowych aresztowaniach i mordach w Związku Sowieckim, wśród nich te, gdzie autor pisał o powojennej kampanii antysemickiej Stalina. Ołówek cenzora nie ominął też zamykającego książkę fragmentu, w którym autor zapowiadał uczniom: "przyszłość zależy od was", i ostrzegł ich, że usiłując przezwyciężyć obecne trudności, Rosja może wejść na drogę skrajnego nacjonalizmu połączonego z rządami antydemokratycznymi.
Na początku grudnia Ministerstwo Edukacji ogłosiło, że nie zatwierdzi podręcznika Dołuckiego; tym samym nauczyciele nie mogli z niego korzystać podczas lekcji. Był to pierwszy po upadku ZSRR wypadek cenzury w oświacie. Zimą Putin polecił ministerstwu przeprowadzić ocenę wszystkich 107 podręczników historii używanych w szkołach. Wielu autorów obawiało się, że jest to zapowiedź powrotu do jednej, oficjalnej wersji sowieckiej przeszłości.
Wolni Sowieci
Irina Wiktorowna, ucząca z niedobrego podręcznika i mająca zaledwie trzy godziny tygodniowo, aby przekazać uczniom zawiłą wiedzę o masowych zbrodniach i socjalistycznej utopii, z uwagą śledziła sprawę Dołuckiego. Jej zdaniem, rządowa nagonka na jego podręcznik była hańbą.
Uczniowie zaś z niezmiennym uporem domagali się odpowiedzi na pytanie, jakie to wszystko ma znaczenie dla dzisiejszej Rosji. Czy kraj rzeczywiście nie potrzebuje "silnej ręki" u steru? Czy chaos nie jest nieuchronnym skutkiem demokracji? Czy tak właśnie ma wyglądać demokratyczna Rosja, a jeśli tak, to dlaczego jest tak rażąco niesprawiedliwa? Uczniowie Iriny Wiktorowny znali demokrację tylko w wydaniu Rosji z lat 90. i taką demokrację odrzucali. Związek Sowiecki jawił im się jako kraj, w którym możliwe było lepsze życie. - Nie są przekonani do demokracji, ale przynajmniej nad czymś się zastanawiają - zakończyła optymistycznie.
Demokracja Putina, symbolika Stalina
Do moskiewskiej szkoły nr 775 na przedmieściach stolicy przyjechaliśmy, aby spojrzeć na przeszłość Rosji oczami jej przyszłości. Uczniowie nie mogli pozostać obojętni wobec dyskusji toczącej się w kraju: Władimir Putin mówił o demokracji, jego krytycy przypisywali mu dyktatorskie zamiary, a komentatorzy spierali się, czy liberalna demokracja w stylu zachodnim ma sens w kraju o tysiącletniej tradycji rządów autokratycznych. Stary sowiecki dowcip mówił, że przyszłość jest bezpieczna - to przeszłość jest nieprzewidywalna. Teraz historia Rosji była ponownie przedmiotem propagandowych zabiegów - a lekcje historii ważniejsze niż kiedykolwiek.
W czasie swojej prezydentury Putin nie tylko przywrócił sowiecką symbolikę, na przykład hymn państwowy z czasów Stalina, ale też ciągle przypominał, że na lekcjach historii należy uczyć młodzież patriotyzmu. Stalina uważał przede wszystkim za przywódcę, który poprowadził kraj do zwycięstwa w II wojnie światowej. W czasie gdy kierował FSB w osławionej siedzibie tajnej policji na Łubiance kazał umieścić tablicę ku czci Feliksa Dzierżyńskiego. Podczas jedynego przemówienia, które wygłosił w trakcie kampanii o reelekcję, nazwał rozpad Związku Sowieckiego "narodową tragedią o kolosalnej skali".
Wielu sojuszników Putina szło jeszcze dalej, otwarcie dążąc do przywrócenia sowieckich pomników, które obalono podczas krótkiego wybuchu euforii w okresie rozpadu imperium. W Moskwie mer Jurij Łużkow zaproponował ponowne ustawienie potężnego posągu Dierżyńskiego na cokole przed budynkiem KGB. Upadek tego pomnika 27 sierpnia 1991 r., tuż po nieudanym puczu przeciwko Gorbaczowowi, stanowił memento dla władzy sowieckiej. Komuniści i nacjonaliści w Dumie zabiegali o powrót do nazwy Stalingrad, dowodząc, że miasto nad Wołgą jest znane światu tylko dlatego, że tu rozegrała się najsłynniejsza bitwa II wojny światowej. Putin dał się częściowo przekonać, bo na pomniku wojennym, który wzniesiono przy murze kremlowskim w 2004 r., kazał zamiast "Wołgograd" wyryć "Stalingrad". W ten sposób po raz pierwszy od ponad 40 lat imię Stalina pojawiło się na publicznym monumencie.
Głosowanie na przeszłość
W latach 80., podczas gorbaczowowskiej pierestrojki i niemal codziennych rewelacji o ukrywanych zbrodniach, niewielu Rosjan uznawało Stalina za najwybitniejszą postać w historii Rosji. Tymczasem za prezydentury Putina aż 47 proc. uważało, że Stalin odegrał pozytywną rolę w historii, a 31 proc. chciałoby żyć za jego rządów. W 2003 r. dwóch amerykańskich socjologów zapytało Rosjan, czy gdyby Stalin kandydował dziś na prezydenta, oddaliby na niego głos. Aż 26 proc. respondentów odpowiedziało "zdecydowanie tak" i "prawdopodobnie tak", a kolejne 15 proc. przyznało, że nie jest w stanie powiedzieć, czy "zagłosowaliby na przywódcę, który - jak się powszechnie mówi - zabił, torturował, zniewolił i więził wiele milionów obywateli naszego kraju". Co najdziwniejsze, Rosjanie poniżej trzydziestego roku życia udzielali takich samych odpowiedzi jak ich starsi rodacy. "Młode pokolenie - konkludowali uczeni, Sarah E. Mendelson i Theodore P. Gerber - ma nieco większą skłonność do tego, by cenić wyżej demokrację niż autorytaryzm, ale znaczna jego część - w każdym razie więcej niż połowa - w najlepszym razie ma ambiwalentny stosunek do Stalina. Nieuzasadniona jest optymistyczna teza, że młode pokolenie Rosjan entuzjastycznie wierzy w demokrację. Założenie, że starych komunistów zastąpi młode pokolenie demokratów, ma słabe oparcie w rzeczywistości".
Egzamin odwołany
Od rewolucji bolszewickiej 1917 r. aż do początku lat 30. w szkołach sowieckich w ogóle nie uczono historii. Komuniści wyrzucili dawne carskie podręczniki, ale byli zbyt zajęci tworzeniem historii, aby jej uczyć. W 1934 r., po skonsolidowaniu władzy, Stalin zdał sobie sprawę ze znaczenia tego przedmiotu. Wraz z kolegami z Politbiura osobiście ustalił, co ma zawierać pierwszy sowiecki podręcznik historii. W późniejszych latach pieczę nad nauczaniem historii sprawowała Rada Najwyższa, a w każdym komitecie obwodowym partii komunistycznej zasiadał trzeci sekretarz, który dbał, aby podczas nauki historii nie dochodziło do żadnych odstępstw od oficjalnej linii. Nauczyciele tak ważnego przedmiotu musieli należeć do partii.
Tak było do 1988 r. Wtedy egzamin z historii Rosji został po prostu odwołany i była to jedna z najbardziej zaskakujących decyzji w gorbaczowowskiej polityce głasnosti. Władze sowieckie nagle oświadczyły, że historia, której uczono dotychczas w szkołach, jest kłamliwa, toteż uczniom nie będzie się stawiać stopni z tego przedmiotu. Zdumieni nauczyciele odłożyli na bok dotychczasowe podręczniki i podczas lekcji zaczęli korzystać z pism i gazet, które zawierały nową, nieznaną wcześniej wersję przeszłości. Ponownie rewolucja wzięła górę nad nauką historii i dopiero po kilku latach nowe pokolenie uczonych zaczęło pisać podręczniki zgodne z duchem epoki.
Za rządów Putina pojawiły się nowe podręczniki o patriotycznej wymowie. Wielu ich autorów podchwyciło słowa prezydenta i pisało, że "rozpad Związku Sowieckiego był tragedią". Niektóre nie chciały nazywać stalinowskiej dyktatury ustrojem totalitarnym, a inne wspominały o masowych aresztowaniach i zbrodniach Stalina, ale milczały o systemie, który zrodził takie potworności. Okładkę jednego z popularnych podręczników zdobiły sowieckie obrazy propagandowe: potężny posąg kołchoźnicy, plakat wojenny "Ojczyzna wzywa" i połączenie statków kosmicznych Sojuz i Apollo 12.
Historyk niepoprawny
Kiedy uczniowie dyskutowali o Stalinie, prawda o historii ZSRR, której uczyła ich Irina Wiktorowna, pierwszy raz od upadku komunizmu została zaatakowana na wyższych szczeblach władz rosyjskich.
Celem ataku był historyk Igor Dołucki, który również uczył historii w moskiewskiej szkole średniej. W połowie lat 90. Dołucki napisał jeden z pierwszych postsowieckich podręczników historii, w którym omawiał dotychczas przemilczane lub zakłamane epizody z sowieckiej przeszłości. Jego książka "Historia ojczysta, XX wiek" miała już siedem wydań. Drwiące komentarze Dołuckiego, pokpiwanie ze Stalina jako samozwańczego generalissimusa, wyraźna przyjemność, z jaką cytował dysydenckie dowcipy z lat 70., obnażanie kłamstw sowieckiej propagandy - wszystko to całkowicie rozmijało się z nastrojami politycznymi. W wydaniu z 2003 r. autor postanowił uzupełnić tekst o rozdział na temat urzędującego prezydenta. Zamieścił w nim cytaty liberalnego komentatora przestrzegającego przed "zamachem stanu" i liberalnego polityka Grigorija Jawlińskiego, który nazwał Rosję pod rządami Putina "państwem policyjnym". Świadomie czy nie, Dołucki rzucił w ten sposób Kremlowi bezpośrednie wyzwanie.
W listopadzie minister edukacji Władimir Filippow poinformował, że książka Dołuckiego jest recenzowana przez komisję specjalistów, a później oświadczył, że w szkołach rosyjskich nie ma miejsca dla "pseudoliberalizmu, który ma na celu zniekształcanie historii". W sprawie zabrał głos sam Putin. Na zebraniu rosyjskich historyków prezydent powiedział, że zadaniem podręczników historii jest zaszczepianie patriotyzmu. Jego zdaniem, książki takie nie powinny "być polem nowej walki politycznej i ideologicznej", ale powinny "wpajać uczucie dumy z własnej historii i własnego kraju". Nagle, dwa tygodnie przed wyborami parlamentarnymi, nauczanie historii stało się sprawą polityczną.
Znajomy Dołuckiego z Ministerstwa Edukacji wyniósł ministerialny egzemplarz podręcznika Dołuckiego i przekazał redaktorce z jego wydawnictwa. Nigdy się nie dowiedziano, kto zaznaczył sporne fragmenty w tekście, ale zdumienie wzbudziło to, że podkreślone zdania znajdowały się niemal na każdej stronie. Okazało się, że nie chodzi tylko o kilka krytycznych uwag o Putinie, ale o całą zrewidowaną wersję sowieckiej historii. Tak oto przekonano się, na czym polega w praktyce nowa polityka edukacji patriotycznej.
Pióro cenzora
Zaczęło się już na pierwszej stronie książki, gdzie Dołucki wspomniał o zbrodni katyńskiej, o którą władze Związku Sowieckiego oskarżały Niemców. Na ósmej stronie Dołucki pisał o okupacji trzech państw bałtyckich, która z krótką przerwą trwała od 1940 r. do 1991 r., i pytał uczniów, czy rozumieją, co muszą czuć do Rosjan Litwini, Łotysze i Estończycy. Kolejny zaznaczony fragment dotyczył tego, że Stalin dał się Hitlerowi wystrychnąć na dudka, a w następnym autor pisał, że w początkowej fazie wojny władze sowieckie rozstrzelały
160 tys. obywateli za "sianie paniki i tchórzostwo". Podkreślono komentarze autora o zasadniczej roli, jaką odegrały podczas wojny Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Kolejne znaczki pojawiły się obok ustępu dotyczącego deportacji narodu czeczeńskiego podczas wojny. Zaznaczono też całe strony mówiące o masowych aresztowaniach i mordach w Związku Sowieckim, wśród nich te, gdzie autor pisał o powojennej kampanii antysemickiej Stalina. Ołówek cenzora nie ominął też zamykającego książkę fragmentu, w którym autor zapowiadał uczniom: "przyszłość zależy od was", i ostrzegł ich, że usiłując przezwyciężyć obecne trudności, Rosja może wejść na drogę skrajnego nacjonalizmu połączonego z rządami antydemokratycznymi.
Na początku grudnia Ministerstwo Edukacji ogłosiło, że nie zatwierdzi podręcznika Dołuckiego; tym samym nauczyciele nie mogli z niego korzystać podczas lekcji. Był to pierwszy po upadku ZSRR wypadek cenzury w oświacie. Zimą Putin polecił ministerstwu przeprowadzić ocenę wszystkich 107 podręczników historii używanych w szkołach. Wielu autorów obawiało się, że jest to zapowiedź powrotu do jednej, oficjalnej wersji sowieckiej przeszłości.
Wolni Sowieci
Irina Wiktorowna, ucząca z niedobrego podręcznika i mająca zaledwie trzy godziny tygodniowo, aby przekazać uczniom zawiłą wiedzę o masowych zbrodniach i socjalistycznej utopii, z uwagą śledziła sprawę Dołuckiego. Jej zdaniem, rządowa nagonka na jego podręcznik była hańbą.
Uczniowie zaś z niezmiennym uporem domagali się odpowiedzi na pytanie, jakie to wszystko ma znaczenie dla dzisiejszej Rosji. Czy kraj rzeczywiście nie potrzebuje "silnej ręki" u steru? Czy chaos nie jest nieuchronnym skutkiem demokracji? Czy tak właśnie ma wyglądać demokratyczna Rosja, a jeśli tak, to dlaczego jest tak rażąco niesprawiedliwa? Uczniowie Iriny Wiktorowny znali demokrację tylko w wydaniu Rosji z lat 90. i taką demokrację odrzucali. Związek Sowiecki jawił im się jako kraj, w którym możliwe było lepsze życie. - Nie są przekonani do demokracji, ale przynajmniej nad czymś się zastanawiają - zakończyła optymistycznie.
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.