Matthias Platzeck, nowy szef SPD, zna Polskę najlepiej ze wszystkich niemieckich polityków
Jestem prownicjuszem - tak jeszcze niedawno Matthias Platzeck, szef brandenburskiej SPD, odżegnywał się od objęcia teki ministra spraw zagranicznych. Kryzys w rodzimej SPD wyniósł jednak premiera Brandenburgii na stanowisko szefa socjaldemokratów w całych Niemczech. Dla Polski to jedna z najlepszych wiadomości, jakie w ostatnim czasie napłynęły z Niemiec. Oczywiście pod warunkiem, że chwiejąca się w posadach wielka koalicja nie rozsypie się jak domek z kart.
Upadek filarów
Niemcy, uchodzący za jedną z najstabilniejszych demokracji w Europie, od ostatnich wyborów znajdują się w poważnym kryzysie politycznym. Nim rząd w ogóle zaczął rządzić, zachwiały się jego dwa filary. Niespodziewanie podczas wyborów sekretarza generalnego SPD przepadł kandydat popierany przez kandydata na wicekanclerza Franza Muenteferinga. SPD wzięła ostry kurs na lewo i na to stanowisko powołała Andreę Nahles, której poglądy uważane są wręcz za lewackie i bliższe postkomunistycznej Partii Lewicy niż głównemu nurtowi SPD. W tej sytuacji Muentefering zrezygnował z kandydowania na stanowisko szefa partii i nie ma pewności, czy pozostanie w rządzie. Pewne jest już natomiast, że do rządu nie wejdzie drugi filar wielkiej koalicji - Edmund Stoiber. Po ruchu Muenteferinga zapowiedział, że wraca do Bawarii. Jak się jednak wydaje, wykorzystał tylko pretekst. Tajemnicą poliszynela jest to, że nie pałał sympatią do Angeli Merkel i nie pozbył się pomysłów rywalizowania z nią o przywództwo w CDU/CSU.
W tej sytuacji układ chwieje się w posadach i nie ma pewności, czy rząd, którego skład był gotowy, w ogóle powstanie. Coraz częściej słyszy się o powrocie do koalicji jamajskiej (czyli CDU, liberałów z FDP oraz Zielonych), a nawet o nowych wyborach. Decyzja jest w rękach Muenteferinga.
Przyjaciel Polski
Na pewno w tej sytuacji dobrą wiadomością z Niemiec jest namaszczenie Matthiasa Platzcka na nowego szefa SPD. Popularność zdobył, sprawnie zarządzając landem podczas powodzi w Brandenburgii. Od tego czasu był nazywany "Hoffnungstrger", czyli "tragarzem nadziei" SPD. Ten stosunkowo młody, 51-letni polityk, choć uchodził za pupila Schroedera, w wielu kwestiach nie zgadzał się z byłym kanclerzem. Kiedy Schroeder podróżował do Moskwy, Platzeck dość regularnie pojawiał się w Polsce. Bardzo angażował się w sprawy współpracy przygranicznej. Sugerował nawet, by we wschodnich landach, borykających się z problemem ucieczki Niemców na zachód, znieść zakaz pracy dla Polaków. W odróżnieniu od wielu swoich partyjnych towarzyszy nigdy nie pozwalał sobie na przytyki pod adresem Polski. Nie zdecydował się przyjąć teki szefa MSZ, ale można mieć nadzieję, że będzie miał wpływ na to, co w niemieckiej dyplomacji będzie robił pretorianin Schroedera - Frank Walter Steinmeier, główny zwolennik prorosyjskiego kursu niemieckiej polityki.
Gereon Schuch, specjalista z Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP), uważa, że dla Schroedera, widzianego początkowo w fotelu ministra spraw zagranicznych, objęcie posady w rządzie Merkel było nie do pomyślenia. Liczyło się wszystko (czyli fotel kanclerski) albo nic. Opcja "pomiędzy" nie istniała, bo godziła w polityczne ambicje Schroedera. O jego pędzie do władzy było głośno - podobno jeszcze w czasie studiów prawniczych krzyczał przed bramą siedziby kanclerza w Bonn: "Chcę tu wejść!". Dlatego kiedy widmo porażki zaglądało mu w oczy, trafnie oszacował swoje marne szanse i zrezygnował z walki o fotel kanclerski, ale nie oddał jej walkowerem. Obsadzając na stanowisku szefa dyplomacji swego doradcę, Franka Steinmeiera, politycznej rozgrywki wcale nie skończył, lecz wyciągnął asa z rękawa. Jeśli oficjalnie sprawy polityki będą należeć do Angeli Merkel, to nieoficjalnie będzie chciał nimi kierować Schroeder przez Steinmeiera. - Gdyby nie Steinmeier, Schroeder nie poddałby się tak łatwo - twierdzi w rozmowie z "Wprost" prof. Alexander Rahr, dyrektor Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej.
Od wina do polityki
Kanclerza i nowego ministra łączy wiele - obaj pochodzą z Dolnej Saksonii, obaj są prawnikami, mają wspólne słabości - od czerwonego wina po mecze piłki nożnej, łączy ich także partia, w której są głównymi graczami. W 1993 r. Steinmeier rozpoczął kierowanie biurem Schroedera, wtedy jeszcze premiera Dolnej Saksonii. Pracował wówczas 16 godzin na dobę, żartowano nawet, że za zaległe urlopy, których nigdy nie wykorzystywał, będzie miał dłuższą emeryturę. Mrówcza pilność zdumiała Schroedera, który po objęciu urzędu kanclerza w 1998 r. zabrał Steinmeiera do Berlina i obdarzył pakietem niemal nieograniczonych uprawnień, do tego stopnia wykraczających poza ministerski standard, że w urzędzie kanclerskim nic nie mogło się zdarzyć bez jego pozwolenia. Dr Nieskazitelny (jak nazywają Steimeiera media) miał wgląd w pracę wszystkich resortów, wpływając na kształt polityki państwa. To on stwierdził, że "kraj musi się odnowić", i uznał za konieczne modernizację gospodarki i przygotowanie społeczeństwa na cięcia socjalne w ramach Agendy 2010, którą - notabene - obmyślił wspólnie ze Schroederem podczas popołudni spędzonych przy owalnym stole pod klonem, nieopodal zamku Neuhardenberg w Brandenburgii. "Cień Schroedera" wpływał też na politykę zagraniczną, kształtując pośrednio stosunki Niemiec z UE, Francją, Rosją czy Chinami. Obaj politycy ufają sobie bezgranicznie. Wtajemniczeni twierdzą nawet, że Schroeder w takim stopniu ufa tylko trzem osobom na świecie - oprócz Steinmeiera do ekskluzywnego klubu należą żona byłego kanclerza Doris i córka Viktoria.
Minister jak kanclerz
- Dobrze, jeżeli polityk, zwłaszcza obejmujący stanowisko ministra spraw zagranicznych, jest znany. To ułatwia mu dialog ze społeczeństwem - uważa Gereon Schuch. Sam Steinmeier, polityczne alter ego byłego kanclerza, działał jednak dotychczas w cieniu, a jego popularność nie wykraczała poza wąskie kręgi członków SPD również dlatego, że w odróżnieniu od poprzednika - Joschki Fischera - nie pełnił w Bundestagu żadnego stanowiska. Polityczni przeciwnicy nie mówili o nim nic złego, bo nie mówili o nim wcale.
- Chadecy i socjaldemokraci w wyborach uzyskali podobne poparcie, dlatego Steinmeier, choć jest politykiem niższej rangi, będzie chciał być traktowany na równi z panią kanclerz - uważa prof. Alexander Rahr. Schroederowi to odpowiada, bo nawet jeśli Merkel - tak jak on w ostatnich latach - będzie dążyć do dominacji nad resortem spraw zagranicznych, nadając polityce niemieckiej kierunek proatlantycki, prorosyjski Steinmeier nie będzie grał roli uległego Joschki Fischera, a Schroederowska polityka wobec Rosji będzie kontynuowana. Merkel, chociaż nie zostanie przyjaciółką Putina, nie zmieni już tego, do czego przyczynił się Schroeder (na przykład w sprawie gazociągu bałtyckiego). Aby pobudzić niemiecką gospodarkę, będzie też dbała o współpracę z Rosją - ważnym partnerem handlowym i energetycznym.
Steinmeier nie działa w politycznej próżni. Schroeder wciąż ma spore polityczne wpływy, choć coraz częściej do głosu w SPD dochodzą jego krytycy. Dość powiedzieć, że obok Platzcka coraz więcej do powiedzenia w SPD ma wiceprzewodniczący Gernot Erler. Zasłynął książką, w której poddał miażdżącej krytyce politykę Schroedera wobec Rosji. Nie ma się jednak co łudzić, że sprawy zagraniczne będą priorytetem tego rządu. - Politycy najpierw będą próbowali przezwyciężyć wewnętrzny kryzys, dopiero potem wyjdą poza granice kraju - uważa Schuch. To wszystko oznacza, że zmiana w dyplomacji Niemiec, jeśli do niej dojdzie, będzie polegała tylko na przesunięciu akcentów.
Upadek filarów
Niemcy, uchodzący za jedną z najstabilniejszych demokracji w Europie, od ostatnich wyborów znajdują się w poważnym kryzysie politycznym. Nim rząd w ogóle zaczął rządzić, zachwiały się jego dwa filary. Niespodziewanie podczas wyborów sekretarza generalnego SPD przepadł kandydat popierany przez kandydata na wicekanclerza Franza Muenteferinga. SPD wzięła ostry kurs na lewo i na to stanowisko powołała Andreę Nahles, której poglądy uważane są wręcz za lewackie i bliższe postkomunistycznej Partii Lewicy niż głównemu nurtowi SPD. W tej sytuacji Muentefering zrezygnował z kandydowania na stanowisko szefa partii i nie ma pewności, czy pozostanie w rządzie. Pewne jest już natomiast, że do rządu nie wejdzie drugi filar wielkiej koalicji - Edmund Stoiber. Po ruchu Muenteferinga zapowiedział, że wraca do Bawarii. Jak się jednak wydaje, wykorzystał tylko pretekst. Tajemnicą poliszynela jest to, że nie pałał sympatią do Angeli Merkel i nie pozbył się pomysłów rywalizowania z nią o przywództwo w CDU/CSU.
W tej sytuacji układ chwieje się w posadach i nie ma pewności, czy rząd, którego skład był gotowy, w ogóle powstanie. Coraz częściej słyszy się o powrocie do koalicji jamajskiej (czyli CDU, liberałów z FDP oraz Zielonych), a nawet o nowych wyborach. Decyzja jest w rękach Muenteferinga.
Przyjaciel Polski
Na pewno w tej sytuacji dobrą wiadomością z Niemiec jest namaszczenie Matthiasa Platzcka na nowego szefa SPD. Popularność zdobył, sprawnie zarządzając landem podczas powodzi w Brandenburgii. Od tego czasu był nazywany "Hoffnungstrger", czyli "tragarzem nadziei" SPD. Ten stosunkowo młody, 51-letni polityk, choć uchodził za pupila Schroedera, w wielu kwestiach nie zgadzał się z byłym kanclerzem. Kiedy Schroeder podróżował do Moskwy, Platzeck dość regularnie pojawiał się w Polsce. Bardzo angażował się w sprawy współpracy przygranicznej. Sugerował nawet, by we wschodnich landach, borykających się z problemem ucieczki Niemców na zachód, znieść zakaz pracy dla Polaków. W odróżnieniu od wielu swoich partyjnych towarzyszy nigdy nie pozwalał sobie na przytyki pod adresem Polski. Nie zdecydował się przyjąć teki szefa MSZ, ale można mieć nadzieję, że będzie miał wpływ na to, co w niemieckiej dyplomacji będzie robił pretorianin Schroedera - Frank Walter Steinmeier, główny zwolennik prorosyjskiego kursu niemieckiej polityki.
Gereon Schuch, specjalista z Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP), uważa, że dla Schroedera, widzianego początkowo w fotelu ministra spraw zagranicznych, objęcie posady w rządzie Merkel było nie do pomyślenia. Liczyło się wszystko (czyli fotel kanclerski) albo nic. Opcja "pomiędzy" nie istniała, bo godziła w polityczne ambicje Schroedera. O jego pędzie do władzy było głośno - podobno jeszcze w czasie studiów prawniczych krzyczał przed bramą siedziby kanclerza w Bonn: "Chcę tu wejść!". Dlatego kiedy widmo porażki zaglądało mu w oczy, trafnie oszacował swoje marne szanse i zrezygnował z walki o fotel kanclerski, ale nie oddał jej walkowerem. Obsadzając na stanowisku szefa dyplomacji swego doradcę, Franka Steinmeiera, politycznej rozgrywki wcale nie skończył, lecz wyciągnął asa z rękawa. Jeśli oficjalnie sprawy polityki będą należeć do Angeli Merkel, to nieoficjalnie będzie chciał nimi kierować Schroeder przez Steinmeiera. - Gdyby nie Steinmeier, Schroeder nie poddałby się tak łatwo - twierdzi w rozmowie z "Wprost" prof. Alexander Rahr, dyrektor Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej.
Od wina do polityki
Kanclerza i nowego ministra łączy wiele - obaj pochodzą z Dolnej Saksonii, obaj są prawnikami, mają wspólne słabości - od czerwonego wina po mecze piłki nożnej, łączy ich także partia, w której są głównymi graczami. W 1993 r. Steinmeier rozpoczął kierowanie biurem Schroedera, wtedy jeszcze premiera Dolnej Saksonii. Pracował wówczas 16 godzin na dobę, żartowano nawet, że za zaległe urlopy, których nigdy nie wykorzystywał, będzie miał dłuższą emeryturę. Mrówcza pilność zdumiała Schroedera, który po objęciu urzędu kanclerza w 1998 r. zabrał Steinmeiera do Berlina i obdarzył pakietem niemal nieograniczonych uprawnień, do tego stopnia wykraczających poza ministerski standard, że w urzędzie kanclerskim nic nie mogło się zdarzyć bez jego pozwolenia. Dr Nieskazitelny (jak nazywają Steimeiera media) miał wgląd w pracę wszystkich resortów, wpływając na kształt polityki państwa. To on stwierdził, że "kraj musi się odnowić", i uznał za konieczne modernizację gospodarki i przygotowanie społeczeństwa na cięcia socjalne w ramach Agendy 2010, którą - notabene - obmyślił wspólnie ze Schroederem podczas popołudni spędzonych przy owalnym stole pod klonem, nieopodal zamku Neuhardenberg w Brandenburgii. "Cień Schroedera" wpływał też na politykę zagraniczną, kształtując pośrednio stosunki Niemiec z UE, Francją, Rosją czy Chinami. Obaj politycy ufają sobie bezgranicznie. Wtajemniczeni twierdzą nawet, że Schroeder w takim stopniu ufa tylko trzem osobom na świecie - oprócz Steinmeiera do ekskluzywnego klubu należą żona byłego kanclerza Doris i córka Viktoria.
Minister jak kanclerz
- Dobrze, jeżeli polityk, zwłaszcza obejmujący stanowisko ministra spraw zagranicznych, jest znany. To ułatwia mu dialog ze społeczeństwem - uważa Gereon Schuch. Sam Steinmeier, polityczne alter ego byłego kanclerza, działał jednak dotychczas w cieniu, a jego popularność nie wykraczała poza wąskie kręgi członków SPD również dlatego, że w odróżnieniu od poprzednika - Joschki Fischera - nie pełnił w Bundestagu żadnego stanowiska. Polityczni przeciwnicy nie mówili o nim nic złego, bo nie mówili o nim wcale.
- Chadecy i socjaldemokraci w wyborach uzyskali podobne poparcie, dlatego Steinmeier, choć jest politykiem niższej rangi, będzie chciał być traktowany na równi z panią kanclerz - uważa prof. Alexander Rahr. Schroederowi to odpowiada, bo nawet jeśli Merkel - tak jak on w ostatnich latach - będzie dążyć do dominacji nad resortem spraw zagranicznych, nadając polityce niemieckiej kierunek proatlantycki, prorosyjski Steinmeier nie będzie grał roli uległego Joschki Fischera, a Schroederowska polityka wobec Rosji będzie kontynuowana. Merkel, chociaż nie zostanie przyjaciółką Putina, nie zmieni już tego, do czego przyczynił się Schroeder (na przykład w sprawie gazociągu bałtyckiego). Aby pobudzić niemiecką gospodarkę, będzie też dbała o współpracę z Rosją - ważnym partnerem handlowym i energetycznym.
Steinmeier nie działa w politycznej próżni. Schroeder wciąż ma spore polityczne wpływy, choć coraz częściej do głosu w SPD dochodzą jego krytycy. Dość powiedzieć, że obok Platzcka coraz więcej do powiedzenia w SPD ma wiceprzewodniczący Gernot Erler. Zasłynął książką, w której poddał miażdżącej krytyce politykę Schroedera wobec Rosji. Nie ma się jednak co łudzić, że sprawy zagraniczne będą priorytetem tego rządu. - Politycy najpierw będą próbowali przezwyciężyć wewnętrzny kryzys, dopiero potem wyjdą poza granice kraju - uważa Schuch. To wszystko oznacza, że zmiana w dyplomacji Niemiec, jeśli do niej dojdzie, będzie polegała tylko na przesunięciu akcentów.
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.