Do 70 tys. aktów "przemocy miejskiej" doszło już w tym roku we Francji
"Nique la police!" (olej policję) - słychać zewsząd. Kordon funkcjonariuszy zderza się z masą uzbrojonych w kamienie Murzynów i Arabów z podparyskich miejscowości. Jeden z nich w agonii trafia do szpitala. W odwecie ginie policjant. Spirala nienawiści się nakręca.
W takim klimacie rozgrywa się "Nienawiść" Mathieu Kassovitza. Obsypany nagrodami film zachwycił Francuzów, ale niczego ich nie nauczył. Wydarzenia, które się rozegrały w podparyskim Clichy-sous-Bois, są jakby żywcem przeniesione z "Nienawiści". Do takich zajść dochodzi we Francji od dawna - o tych ostatnich tyle się mówi, bo rozgrywają się na większą skalę. W tym roku doszło prawie do 70 tys. aktów "przemocy miejskiej" - jak policja określa agresję tłumu. Prawie w połowie wypadków były to podpalenia samochodów. - Rośnie przepaść między francuskimi elitami i społeczeństwem. Większość Francuzów pokazała to w referendum, głosując przeciw eurokonstytucji. Ci najbardziej radykalni palą samochody i biją się z policją - mówi "Wprost" znany politolog Dominique Moisi.
Społeczeństwo motłochu
Trwające ponad tydzień zamieszki wybuchły w 28-tysięcznym Clichy-sous-Bois, po tym jak dwóch nastoletnich Arabów zginęło porażonych prądem (trzeci trafił do szpitala), ukrywając się przed policją w transformatorze. Stopniowo rozszerzyły na inne miejscowości w departamencie Seine-Saint-Denis. Auta płonęły też m.in. na przedmieściach Dijon w Burgundii.
Nie tylko scenariusz, ale i podłoże wydarzeń w Seine-Saint-Denis przypomina "Nienawiść". Kassovitz z dokumentalną precyzją pokazuje świat podparyskich przedmieść: bohaterowie filmu nie mają pracy, szwędają się między blokami, paląc haszysz i załatwiając nielegalne interesy. Motywem przewodnim ich rozmów jest nienawiść do policji. Tak samo było w Clichy-sous-Bois. Trójka Arabów uciekała, bo popełniła przestępstwo. Mimo to nikt ich nie potępił - w społeczności, w której żyją, jest to czyn normalny. Za ich śmierć obwiniono policję, bo starała się pilnować przestrzegania francuskiego prawa.
Według policji, we Francji jest 750 blokowisk takich jak Clichy-sous-Bois. Prasa określa je jako "tereny utracone republiki", rządzące się własnymi prawami, a na próby zewnętrznej ingerencji reagujące agresją. Za początek starć policji z imigrantami uważa się "rodeo" na ulicach Minguettes pod Lyonem w 1981 r. Do kolejnych incydentów doszło na początku lat 90.: rozruchy w Vaulx-en-Velin (też koło Lyonu), w Tarterets pod Paryżem (we wrześniu tego roku znów doszło tam do starć), w Tuluzie i Strasburgu. W połowie lat 90. sytuacja się uspokoiła, ale od siedmiu lat liczba aktów "przemocy miejskiej" rośnie - w 2004 r. było ich prawie o 20 proc. więcej niż rok wcześniej. Nicolas Sarkozy, minister spraw wewnętrznych, o rebeliantach nie mówi inaczej jak "motłoch". - Ludzi, którzy palą samochody, nie łączy nic prócz nienawiści do władz i policji. Określenia, jakich używa Sarkozy, budują wśród nich poczucie solidarności i wspólnoty - ostrzega w rozmowie z "Wprost" socjolog Alain Touraine, dyrektor dydaktyczny Wyższej Szkoły Nauk Społecznych.
Blokowiska frustracji
Zamieszek we Francji nie można utożsamiać z ortodoksyjnym islamem, który stał za zamachami w Madrycie i Londynie.
- Zdarza się, że francuscy demonstranci wznoszą okrzyki "Allah akbar!", ale nie jest to demonstracja poglądów religijnych, lecz forma zagrzewania do walki, coś w rodzaju "hurra" - podkreśla Dominique Moisi.
Francja dotychczas radziła sobie z problemem fundamentalistów islamskich - rząd powołał Francuską Radę na rzecz Religii Muzułmańskiej, która reprezentuje tę mniejszość religijną, a próby radykalnej agitacji kończą się wyrzuceniem z kraju. Nie umie się jednak uporać z problemem blokowisk, które zamieniły się w getta. Zasiedlili je w latach 50. i 60. imigranci z Afryki, którzy przyjechali do Francji za pracą. Dziś w dorosłe życie wchodzą ich dzieci. "Największym problemem jest rozdźwięk między asymilacją kulturalną drugiego pokolenia imigrantów a ich brakiem integracji społecznej. Obcokrajowcy przyjęli nasze wzorce, ale nie znaleźli swojego miejsca w społeczeństwie" - podkreśla Laurent Muchielli z Centrum Badań Socjologicznych nad Prawem i Instytucjami Karnymi.
Przyszywani Francuzi chcieliby żyć według standardów ich nowej ojczyzny, ale nie umieją się wyrwać z gett, w których wyrośli. Bezrobocie we Francji wynosi 10 proc., ale wśród mieszkańców blokowisk przekracza 20 proc., a wśród młodych - 35 proc.
W znalezieniu pracy nie pomaga nawet wykształcenie - w całym kraju stopa bezrobocia wśród osób, które ukończyły uczelnie, wynosi 5 proc., ale wśród imigrantów i ich potomków - ponad 25 proc. - Ci ludzie 20 lat temu byli lepiej zintegrowani z nowym krajem niż teraz. Wtedy byli pełni entuzjazmu, wydawało im się, że rozpoczynają lepsze życie. Dziś widzą, że ich marzenia okazały się mrzonkami. Dlatego sięgają po kamienie i palą samochody - podkreśla Touraine.
Strefa cienia
Poczucie frustracji dotyczy nie tylko imigrantów, lecz także coraz większej grupy Francuzów niezadowolnych z życia we własnym kraju. "Tych ludzi łączy potrzeba znalezienia innego kraju, innej gospodarki, innego społeczeństwa. Tak naprawdę ich wspólny program to iluzja. Ich jedność jest zbudowana na negacji, a nie na jednej, spójnej idei stworzenia czegoś nowego" - podkreśla socjolog Edgar Morin.
Nie wiadomo dokładnie, ilu we Francji jest imigrantów i ich dzieci - szacuje się, że 5-7 mln. Wiadomo natomiast, jak silny jest strach przed nimi - pokazał to Jean-Marie Le Pen, który obiecując zamknięcie granic, przeszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich w 2002 r. Teraz jego sposób na kampanię próbuje powtórzyć Sarkozy - zapowiedzi polityki "zera tolerancji" dla demonstrantów i porównania mieszkańców blokowisk do "motłochu" francuska prasa interpretuje jako początek kampanii przed wyborami w 2007 r. i próbę pozyskania głosów białych, zamożnych Francuzów. Inni politycy - jak Laurent Fabius, ojciec kampanii przeciw eurokonstytucji - starają się pozyskać elektorat niechętny władzy. Brak politycznego bezpiecznika może jednak sprawić, że utarczki na przedmieściach Paryża staną się powstaniem nowego typu, które rozleje się na całą Francję.
W takim klimacie rozgrywa się "Nienawiść" Mathieu Kassovitza. Obsypany nagrodami film zachwycił Francuzów, ale niczego ich nie nauczył. Wydarzenia, które się rozegrały w podparyskim Clichy-sous-Bois, są jakby żywcem przeniesione z "Nienawiści". Do takich zajść dochodzi we Francji od dawna - o tych ostatnich tyle się mówi, bo rozgrywają się na większą skalę. W tym roku doszło prawie do 70 tys. aktów "przemocy miejskiej" - jak policja określa agresję tłumu. Prawie w połowie wypadków były to podpalenia samochodów. - Rośnie przepaść między francuskimi elitami i społeczeństwem. Większość Francuzów pokazała to w referendum, głosując przeciw eurokonstytucji. Ci najbardziej radykalni palą samochody i biją się z policją - mówi "Wprost" znany politolog Dominique Moisi.
Społeczeństwo motłochu
Trwające ponad tydzień zamieszki wybuchły w 28-tysięcznym Clichy-sous-Bois, po tym jak dwóch nastoletnich Arabów zginęło porażonych prądem (trzeci trafił do szpitala), ukrywając się przed policją w transformatorze. Stopniowo rozszerzyły na inne miejscowości w departamencie Seine-Saint-Denis. Auta płonęły też m.in. na przedmieściach Dijon w Burgundii.
Nie tylko scenariusz, ale i podłoże wydarzeń w Seine-Saint-Denis przypomina "Nienawiść". Kassovitz z dokumentalną precyzją pokazuje świat podparyskich przedmieść: bohaterowie filmu nie mają pracy, szwędają się między blokami, paląc haszysz i załatwiając nielegalne interesy. Motywem przewodnim ich rozmów jest nienawiść do policji. Tak samo było w Clichy-sous-Bois. Trójka Arabów uciekała, bo popełniła przestępstwo. Mimo to nikt ich nie potępił - w społeczności, w której żyją, jest to czyn normalny. Za ich śmierć obwiniono policję, bo starała się pilnować przestrzegania francuskiego prawa.
Według policji, we Francji jest 750 blokowisk takich jak Clichy-sous-Bois. Prasa określa je jako "tereny utracone republiki", rządzące się własnymi prawami, a na próby zewnętrznej ingerencji reagujące agresją. Za początek starć policji z imigrantami uważa się "rodeo" na ulicach Minguettes pod Lyonem w 1981 r. Do kolejnych incydentów doszło na początku lat 90.: rozruchy w Vaulx-en-Velin (też koło Lyonu), w Tarterets pod Paryżem (we wrześniu tego roku znów doszło tam do starć), w Tuluzie i Strasburgu. W połowie lat 90. sytuacja się uspokoiła, ale od siedmiu lat liczba aktów "przemocy miejskiej" rośnie - w 2004 r. było ich prawie o 20 proc. więcej niż rok wcześniej. Nicolas Sarkozy, minister spraw wewnętrznych, o rebeliantach nie mówi inaczej jak "motłoch". - Ludzi, którzy palą samochody, nie łączy nic prócz nienawiści do władz i policji. Określenia, jakich używa Sarkozy, budują wśród nich poczucie solidarności i wspólnoty - ostrzega w rozmowie z "Wprost" socjolog Alain Touraine, dyrektor dydaktyczny Wyższej Szkoły Nauk Społecznych.
Blokowiska frustracji
Zamieszek we Francji nie można utożsamiać z ortodoksyjnym islamem, który stał za zamachami w Madrycie i Londynie.
- Zdarza się, że francuscy demonstranci wznoszą okrzyki "Allah akbar!", ale nie jest to demonstracja poglądów religijnych, lecz forma zagrzewania do walki, coś w rodzaju "hurra" - podkreśla Dominique Moisi.
Francja dotychczas radziła sobie z problemem fundamentalistów islamskich - rząd powołał Francuską Radę na rzecz Religii Muzułmańskiej, która reprezentuje tę mniejszość religijną, a próby radykalnej agitacji kończą się wyrzuceniem z kraju. Nie umie się jednak uporać z problemem blokowisk, które zamieniły się w getta. Zasiedlili je w latach 50. i 60. imigranci z Afryki, którzy przyjechali do Francji za pracą. Dziś w dorosłe życie wchodzą ich dzieci. "Największym problemem jest rozdźwięk między asymilacją kulturalną drugiego pokolenia imigrantów a ich brakiem integracji społecznej. Obcokrajowcy przyjęli nasze wzorce, ale nie znaleźli swojego miejsca w społeczeństwie" - podkreśla Laurent Muchielli z Centrum Badań Socjologicznych nad Prawem i Instytucjami Karnymi.
Przyszywani Francuzi chcieliby żyć według standardów ich nowej ojczyzny, ale nie umieją się wyrwać z gett, w których wyrośli. Bezrobocie we Francji wynosi 10 proc., ale wśród mieszkańców blokowisk przekracza 20 proc., a wśród młodych - 35 proc.
W znalezieniu pracy nie pomaga nawet wykształcenie - w całym kraju stopa bezrobocia wśród osób, które ukończyły uczelnie, wynosi 5 proc., ale wśród imigrantów i ich potomków - ponad 25 proc. - Ci ludzie 20 lat temu byli lepiej zintegrowani z nowym krajem niż teraz. Wtedy byli pełni entuzjazmu, wydawało im się, że rozpoczynają lepsze życie. Dziś widzą, że ich marzenia okazały się mrzonkami. Dlatego sięgają po kamienie i palą samochody - podkreśla Touraine.
Strefa cienia
Poczucie frustracji dotyczy nie tylko imigrantów, lecz także coraz większej grupy Francuzów niezadowolnych z życia we własnym kraju. "Tych ludzi łączy potrzeba znalezienia innego kraju, innej gospodarki, innego społeczeństwa. Tak naprawdę ich wspólny program to iluzja. Ich jedność jest zbudowana na negacji, a nie na jednej, spójnej idei stworzenia czegoś nowego" - podkreśla socjolog Edgar Morin.
Nie wiadomo dokładnie, ilu we Francji jest imigrantów i ich dzieci - szacuje się, że 5-7 mln. Wiadomo natomiast, jak silny jest strach przed nimi - pokazał to Jean-Marie Le Pen, który obiecując zamknięcie granic, przeszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich w 2002 r. Teraz jego sposób na kampanię próbuje powtórzyć Sarkozy - zapowiedzi polityki "zera tolerancji" dla demonstrantów i porównania mieszkańców blokowisk do "motłochu" francuska prasa interpretuje jako początek kampanii przed wyborami w 2007 r. i próbę pozyskania głosów białych, zamożnych Francuzów. Inni politycy - jak Laurent Fabius, ojciec kampanii przeciw eurokonstytucji - starają się pozyskać elektorat niechętny władzy. Brak politycznego bezpiecznika może jednak sprawić, że utarczki na przedmieściach Paryża staną się powstaniem nowego typu, które rozleje się na całą Francję.
Szewach Weiss |
---|
Zamieszki w Seine-Saint-Denis to cena, jaką Francja płaci za liberalizm. Ten kraj ściągał do siebie mieszkańców swych dawnych, afrykańskich kolonii, a teraz widać, że ci przybysze mają wielkie problemy z asymilacją w nowej ojczyźnie. Integracja jest zawsze trudna, zwłaszcza gdy przyjeżdża się do krajów zachodnich z Trzeciego Świata. Tym bardziej że większość imigrantów to ludzie biedni i niewykształceni. Jak trudno jest się zasymilować, widać nawet w Izraelu. Obywatelami naszego kraju jest 1,5 mln Arabów. Wydawać by się mogło, że nie powinno być problemów z ich integracją - mieszkają na tych ziemiach od zawsze, ich pobratymcy żyją w sąsiednich krajach. Rząd udziela im pomocy, finansując szkoły, wspierając rozwój partii i klubów sportowych. Mimo to kilka lat temu doszło w Izraelu do starć z mniejszością arabską, zginęło kilkanaście osób. Oczywiście, napięta sytuacja jest związana z konfliktem palestyńsko-izraelskim, ale wyraźnie też pokazuje, że pełna asymilacja jest skomplikowanym i długotrwałym procesem. |
Więcej możesz przeczytać w 45/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.