W przeciwieństwie do swego ojca Aleksandra Kwaśniewska zatańczy, ale nie zaśpiewa
Osiem milionów widzów na pokazie tańca? Tyle osób oglądało finał drugiej edycji "Tańca z gwiazdami" w TVN. A zwyciężczyni, Katarzyna Cichopek, stała się "najgorętszą" polską celebrity. Pokazała, że dla widowiska gotowa jest ciężko ćwiczyć, poświęcać się, że zależy jej na odbiorcy. Miała o tyle ułatwione zadanie, że już była ogromnie popularna jako bohaterka serialu "M jak miłość".
Polski sukces "Tańca z gwiazdami" to nie przypadek, bo ten program bił wcześniej rekordy oglądalności także w USA i Australii, a finał w brytyjskiej BBC One (pomysłodawcy programu) śledziło ponad 40 proc. widzów. Podobną oglądalność mają w Wielkiej Brytanii tylko najważniejsze mecze piłkarskie Premiership. Rywalizacja celebrities w tańcu okazała się znacznie bardziej interesująca dla widzów od ekstremalnych mutacji programów typu reality show - jak "Fear Factor - Nieustraszeni", "Jackass" czy "Wyprawa Robinsona". Te produkcje balansowały na granicy fizycznej i psychicznej wytrzymałości uczestników, a coraz częściej i widzów. I właśnie wtedy BBC stworzyła formułę łączącą taneczny show z rywalizacją, co spełniało wszelkie wymagania stawiane publicznej telewizji, a było w pełni komercyjne. Przy okazji sprzedaż praw do "Strictly Come Dancing" (jak brzmiał oryginalny tytuł "Tańca z gwiazdami") uczyniła z BBC największego w Europie eksportera programów telewizyjnych.
Potańcówka w globalnej wiosce
- "Taniec z gwiazdami" to rewitalizacja znanej od dawna konwencji telewizji familijnej. Ten program oglądają i emocjonują się nim całe rodziny. To jeden z głównych powodów jego sukcesu - mówi "Wprost" Jonathan Hardy, medioznawca z University of East London. Co ciekawe, by stworzyć hit, wystarczyło zapożyczyć pomysł z archiwum stacji. W latach 1949-1995 BBC emitowała program "Come Dancing", w którym pokazywano amatorów uczących się tańców klasycznych. Cieszył się on ogromnym powodzeniem w latach 60. i 70., ale w końcu formuła się wypaliła. Odrodziła się dzięki zaangażowaniu gwiazd i wykorzystaniu elementów reality show.
Taniec od wieków wyzwalał emocje pod każdą szerokością geograficzną. - W tańcu ludzie poruszają się naturalnie, a jednocześnie jest on elementem naszej kultury. Przecież na zabawy taneczne zawsze przychodziły całe wsie: młodsi, aby zainteresować sobą płeć przeciwną, starsi, żeby popatrzeć - mówi prof. Roch Sulima, kulturoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego. I jest czymś naturalnym, że taniec trafił do telewizji. - Telewizja ma taką siłę, że nawet z kierowcy taksówki potrafi uczynić celebrity. Widzowie najbardziej jednak kochają chwile, gdy w świetle reflektorów stają prawdziwe gwiazdy i chcą coś zrobić dla widza, coś naprawdę ekstra - mówi "Wprost" Murray Pomerance, kanadyjski socjolog, autor książki "Popping Culture". Pomerance uważa, że "Taniec z gwiazdami" wykorzystuje doświadczenia programów typu talk-show, wymyślonych pod koniec lat pięćdziesiątych przez znanego dziennikarza Edwarda R. Murrowa (opowiada o nim film "Good Night, and Good Luck", który właśnie wszedł do polskich kin).
Cichopek kontra Foremniak
Osiem milionów polskich telewidzów przykuł do ekranów przede wszystkim finałowy pojedynek gwiazd dwóch konkurencyjnych seriali: Katarzyny Cichopek z "M jak miłość" i Małgorzaty Foremniak z "Na dobre i na złe". Ten pojedynek był też zastępczą formą rywalizacji obu seriali. Cichopek w zwycięstwie ewidentnie pomógł wątek miłosny. Widzowie postawili na nią nie tylko dlatego, że świetnie radziła sobie w tańcu, ale i z tego powodu, że zakochała się w swoim partnerze z programu Marcinie Hakielu. Oglądający nagrodzili więc Katarzynę Cichopek za najwyższy stopień emocjonalnego zaangażowania w grę płci, jaką jest taniec. Jej główna konkurentka, Małgorzata Foremniak, zdając sobie z tego sprawę - próbowała podać w wątpliwość prawdziwość uczuć rywalki.
Zaproszone do "Tańca..." gwiazdy były precyzyjnie wybrane - musiały budzić zaufanie, być szczere przed kamerą i zaangażowane. - W tym programie nie pojawi się gwiazda pokroju Bogusława Lindy. On nie potrzebuje takiego show jak nasze, co najwyżej potraktuje go jak zabawę. A ja chciałam ludzi, którzy uznają go za szansę życia, oddadzą się mu bez reszty - mówi Agnieszka Koniecka, producentka "Tańca z gwiazdami".
Małgorzata Foremniak brała udział w morderczych, kilkugodzinnych treningach mimo 40-stopniowej gorączki. Po jednym z nich trafiła nawet na pogotowie. Teraz w podobnej sytuacji jest Aneta Kręglicka, była miss świata, która do pierwszego odcinka programu przystąpiła ze złamanym żebrem. Kontuzji nabawiła się na jednym z treningów. Tego typu zdarzenia dają widzom poczucie autentyczności i dramaturgii.
Syndrom kultu
"Taniec z gwiazdami" wykorzystuje kult celebrities, rozwinięty w zachodnim świecie do tego stopnia, że psychologowie zdiagnozowali już nawet nową formę obsesji, którą nazwano syndromem uwielbienia sławnych osobistości (CWS). Według badań brytyjskiego University of Leicester, 36 proc. mieszkańców Zachodu cierpi na "niezdrową fascynację" znanymi ludźmi, która objawia się ciągłym wyszukiwaniem informacji ich dotyczących. 2 proc. deklaruje nawet, że są gotowi umrzeć za ulubionego bohatera kultury masowej. - šyjemy w czasach coraz szybszego obiegu, dociera do nas coraz więcej informacji, z którymi nie wiemy, co robić. Dlatego ludzie tak bardzo potrzebują gwiazd. One są dla nich wyznacznikami standardów zachowania, ludzie im ufają i słuchają ich rad, licząc, że w ten sposób przebrną przez gąszcz docierających do nich komunikatów - wyjaśnia Pomerance.
"Dawniej znane osoby zatrudniały prywatnego sekretarza, aby ten stanowił mur między nimi i społeczeństwem. Teraz sławy wynajmują specjalistów od public relations, aby ci pomogli im jeszcze bardziej zaistnieć w masowej świadomości" - pisał Daniel Boorstin, nieżyjący już socjolog mediów. To on w wydanej w 1961 r. książce "The Image" pierwszy opisał fenomen celebrities, określając je jako "osoby znane z tego, że są znane". Według niego, są one produktem naszych czasów, w których prawdziwe wydarzenia zastępują pseudowydarzenia, sztucznie tworzone na użytek mediów (jako przykład podawał konferencje prasowe). "Kiedyś ludzie byli sławni, bowiem byli wielcy. Teraz uważamy ich za wielkich, bowiem są sławni. W ten sposób sława została sprowadzona do zwykłego rozgłosu" - pisał Boorstin.
Taniec z Kwaśniewską
Boorstin wypowiadał się o celebrities lekceważąco. Nie miał racji, bo taki status osiągają osoby zdeterminowane, pracowite, nastawione na odbiorcę. Rywalizacja celebrities nie jest namiastką, lecz prawdziwą walką. Nieprzypadkowo Richard Schickel w książce "The Culture of Celebrity in America" porównał ich wyścig do zmagań gladiatorów w starożytnym Rzymie. Nic dziwnego, że w kolejce do sławy ustawili się m.in. córka byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewska, aktoreczka Joanna Jabłczyńska, aktor Robert Rozmus, znany z serialu "M jak miłość" Rafał Mroczek czy aktorzy, którzy chcą rewitalizować swoją popularność, czyli Renata Dancewicz i Tomasz Stockinger.
Polski sukces "Tańca z gwiazdami" to nie przypadek, bo ten program bił wcześniej rekordy oglądalności także w USA i Australii, a finał w brytyjskiej BBC One (pomysłodawcy programu) śledziło ponad 40 proc. widzów. Podobną oglądalność mają w Wielkiej Brytanii tylko najważniejsze mecze piłkarskie Premiership. Rywalizacja celebrities w tańcu okazała się znacznie bardziej interesująca dla widzów od ekstremalnych mutacji programów typu reality show - jak "Fear Factor - Nieustraszeni", "Jackass" czy "Wyprawa Robinsona". Te produkcje balansowały na granicy fizycznej i psychicznej wytrzymałości uczestników, a coraz częściej i widzów. I właśnie wtedy BBC stworzyła formułę łączącą taneczny show z rywalizacją, co spełniało wszelkie wymagania stawiane publicznej telewizji, a było w pełni komercyjne. Przy okazji sprzedaż praw do "Strictly Come Dancing" (jak brzmiał oryginalny tytuł "Tańca z gwiazdami") uczyniła z BBC największego w Europie eksportera programów telewizyjnych.
Potańcówka w globalnej wiosce
- "Taniec z gwiazdami" to rewitalizacja znanej od dawna konwencji telewizji familijnej. Ten program oglądają i emocjonują się nim całe rodziny. To jeden z głównych powodów jego sukcesu - mówi "Wprost" Jonathan Hardy, medioznawca z University of East London. Co ciekawe, by stworzyć hit, wystarczyło zapożyczyć pomysł z archiwum stacji. W latach 1949-1995 BBC emitowała program "Come Dancing", w którym pokazywano amatorów uczących się tańców klasycznych. Cieszył się on ogromnym powodzeniem w latach 60. i 70., ale w końcu formuła się wypaliła. Odrodziła się dzięki zaangażowaniu gwiazd i wykorzystaniu elementów reality show.
Taniec od wieków wyzwalał emocje pod każdą szerokością geograficzną. - W tańcu ludzie poruszają się naturalnie, a jednocześnie jest on elementem naszej kultury. Przecież na zabawy taneczne zawsze przychodziły całe wsie: młodsi, aby zainteresować sobą płeć przeciwną, starsi, żeby popatrzeć - mówi prof. Roch Sulima, kulturoznawca z Uniwersytetu Warszawskiego. I jest czymś naturalnym, że taniec trafił do telewizji. - Telewizja ma taką siłę, że nawet z kierowcy taksówki potrafi uczynić celebrity. Widzowie najbardziej jednak kochają chwile, gdy w świetle reflektorów stają prawdziwe gwiazdy i chcą coś zrobić dla widza, coś naprawdę ekstra - mówi "Wprost" Murray Pomerance, kanadyjski socjolog, autor książki "Popping Culture". Pomerance uważa, że "Taniec z gwiazdami" wykorzystuje doświadczenia programów typu talk-show, wymyślonych pod koniec lat pięćdziesiątych przez znanego dziennikarza Edwarda R. Murrowa (opowiada o nim film "Good Night, and Good Luck", który właśnie wszedł do polskich kin).
Cichopek kontra Foremniak
Osiem milionów polskich telewidzów przykuł do ekranów przede wszystkim finałowy pojedynek gwiazd dwóch konkurencyjnych seriali: Katarzyny Cichopek z "M jak miłość" i Małgorzaty Foremniak z "Na dobre i na złe". Ten pojedynek był też zastępczą formą rywalizacji obu seriali. Cichopek w zwycięstwie ewidentnie pomógł wątek miłosny. Widzowie postawili na nią nie tylko dlatego, że świetnie radziła sobie w tańcu, ale i z tego powodu, że zakochała się w swoim partnerze z programu Marcinie Hakielu. Oglądający nagrodzili więc Katarzynę Cichopek za najwyższy stopień emocjonalnego zaangażowania w grę płci, jaką jest taniec. Jej główna konkurentka, Małgorzata Foremniak, zdając sobie z tego sprawę - próbowała podać w wątpliwość prawdziwość uczuć rywalki.
Zaproszone do "Tańca..." gwiazdy były precyzyjnie wybrane - musiały budzić zaufanie, być szczere przed kamerą i zaangażowane. - W tym programie nie pojawi się gwiazda pokroju Bogusława Lindy. On nie potrzebuje takiego show jak nasze, co najwyżej potraktuje go jak zabawę. A ja chciałam ludzi, którzy uznają go za szansę życia, oddadzą się mu bez reszty - mówi Agnieszka Koniecka, producentka "Tańca z gwiazdami".
Małgorzata Foremniak brała udział w morderczych, kilkugodzinnych treningach mimo 40-stopniowej gorączki. Po jednym z nich trafiła nawet na pogotowie. Teraz w podobnej sytuacji jest Aneta Kręglicka, była miss świata, która do pierwszego odcinka programu przystąpiła ze złamanym żebrem. Kontuzji nabawiła się na jednym z treningów. Tego typu zdarzenia dają widzom poczucie autentyczności i dramaturgii.
Syndrom kultu
"Taniec z gwiazdami" wykorzystuje kult celebrities, rozwinięty w zachodnim świecie do tego stopnia, że psychologowie zdiagnozowali już nawet nową formę obsesji, którą nazwano syndromem uwielbienia sławnych osobistości (CWS). Według badań brytyjskiego University of Leicester, 36 proc. mieszkańców Zachodu cierpi na "niezdrową fascynację" znanymi ludźmi, która objawia się ciągłym wyszukiwaniem informacji ich dotyczących. 2 proc. deklaruje nawet, że są gotowi umrzeć za ulubionego bohatera kultury masowej. - šyjemy w czasach coraz szybszego obiegu, dociera do nas coraz więcej informacji, z którymi nie wiemy, co robić. Dlatego ludzie tak bardzo potrzebują gwiazd. One są dla nich wyznacznikami standardów zachowania, ludzie im ufają i słuchają ich rad, licząc, że w ten sposób przebrną przez gąszcz docierających do nich komunikatów - wyjaśnia Pomerance.
"Dawniej znane osoby zatrudniały prywatnego sekretarza, aby ten stanowił mur między nimi i społeczeństwem. Teraz sławy wynajmują specjalistów od public relations, aby ci pomogli im jeszcze bardziej zaistnieć w masowej świadomości" - pisał Daniel Boorstin, nieżyjący już socjolog mediów. To on w wydanej w 1961 r. książce "The Image" pierwszy opisał fenomen celebrities, określając je jako "osoby znane z tego, że są znane". Według niego, są one produktem naszych czasów, w których prawdziwe wydarzenia zastępują pseudowydarzenia, sztucznie tworzone na użytek mediów (jako przykład podawał konferencje prasowe). "Kiedyś ludzie byli sławni, bowiem byli wielcy. Teraz uważamy ich za wielkich, bowiem są sławni. W ten sposób sława została sprowadzona do zwykłego rozgłosu" - pisał Boorstin.
Taniec z Kwaśniewską
Boorstin wypowiadał się o celebrities lekceważąco. Nie miał racji, bo taki status osiągają osoby zdeterminowane, pracowite, nastawione na odbiorcę. Rywalizacja celebrities nie jest namiastką, lecz prawdziwą walką. Nieprzypadkowo Richard Schickel w książce "The Culture of Celebrity in America" porównał ich wyścig do zmagań gladiatorów w starożytnym Rzymie. Nic dziwnego, że w kolejce do sławy ustawili się m.in. córka byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewska, aktoreczka Joanna Jabłczyńska, aktor Robert Rozmus, znany z serialu "M jak miłość" Rafał Mroczek czy aktorzy, którzy chcą rewitalizować swoją popularność, czyli Renata Dancewicz i Tomasz Stockinger.
Więcej możesz przeczytać w 10/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.