Afryka zmienia się w gniazdo islamskiego fundamentalizmu
Afryka to dla Al-Kaidy róg obfitości. Kupowane tam złoto i diamenty były - i możliwe, że wciąż są - głównym źródłem dochodów Bazy. Organizacja na tym jednak nie poprzestała. Kontynent praktycznie bez przeszkód zmienia się w gniazdo fundamentalizmu. Zachód nie wyciągnął wniosków z lekcji Bliskiego Wschodu i afgańskiego talibanu.
Diamentowa sieć
Zamachy bombowe na ambasady USA w Kenii i Tanzanii w 1998 r., w których zginęły 224 osoby, a 4,5 tys. zostało rannych, nie były tak krwawe, jak chciał bin Laden. Planował, że wybuchnie 12 placówek dyplomatycznych USA w Afryce. Atakom zapobiegła amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, która podsłuchiwała rozmowy z telefonów satelitarnych w Afganistanie. Dzięki temu odkryła także fragment potężnej sieci, którą Al-Kaida oplotła Czarny Kontynent. Okazało się, że organizacja działa nie tylko w tradycyjnie islamskich krajach Rogu Afryki, ale też m.in. w Angoli, Kongu, Ugandzie, Sierra Leone i Gwinei Bissau.
"CIA, MI6 ani żadne inne służby wywiadowcze nigdy nie miały do czynienia z tak wyrafinowaną, globalną siecią finansowania terroryzmu. Al-Kaida stworzyła silny, a jednocześnie najbardziej złożony i elastyczny system pozyskiwania i przekazywania pieniędzy, jaki kiedykolwiek widziano" - napisał Rohan Gunaratna w książce "Inside Al Qaeda: Global Network of Terror". System, który opisał, stworzyli najwyższej klasy bankierzy, księgowi i spece od inwestycji. W Kenii i Tanzanii Abu Ubadiah al-Banshiri, jeden z założycieli Al-Kaidy, oraz Wadih El Hage, osobisty sekretarz bin Ladena, kupowali udziały w przedsiębiorstwach, do których należały kopalnie złota i diamentów. Korzystali nie tylko z oficjalnie działających firm. Przesyłali pieniądze do komórek organizacji na świecie przez działające w 50 krajach hawale, wymyślony ponad tysiąc lat temu hinduski system oparty nie na dokumentach, lecz na słowie honoru. Po 11 września 2001 r. CIA ustaliła m.in., że Al-Kaida w jednej tylko transakcji wysłała w ten sposób z talibanu 10 mln dolarów przez Pakistan i Dubaj prawdopodobnie do Sudanu. Sieć bin Ladena w Afryce korzystała też z doświadczeń innych grup. Organizacja Global Witness udokumentowała, że Al--Kaida, skupując w Tanzanii drogocenne tanzanity, a w Angoli, Sierra Leone i na Wybrzeżu Kości Słoniowej diamenty, używała kanałów przetartych przez szyickie Hezbollah i Amal.
Wspólna idea
Bin Laden już w latach 80. w pogrążonym w wojnach Afganistanie pojął, że państwa upadłe żyją w symbiozie z syndykatami przestępczymi. Handel bronią, narkotykami, ale przede wszystkim złotem i drogocennymi kamieniami okazał się niewyczerpanym źródłem dochodów. Przykładem takiej symbiozy jest Liberia. W 2000 r., gdy rządził nią Charles Taylor, rezydowali tam wysocy rangą wysłannicy Al-Kaidy i Hezbollahu, ale też m.in. Victor Bout, który sprzedawał broń połowie partyzantek w Afryce, afgańskiemu Sojuszowi Północnemu i walczącym z nim talibom. Taylor gościł też Leonida Minina, ukraińsko-izraelskiego handlarza narkotyków i broni, oraz Aziza Nassoura, komiwojażera dyktatora Zairu Mobutu Sese Seko.
Teraz równie niebezpieczny jak kiedyś Liberia jest Sudan. "Ideologia reżimu w Chartumie jest bliska binladenowskiej" - twierdzi Jonathon Schanzer z Instytutu Polityki Bliskowschodniej w Waszyngtonie, autor książki "Armie Al-Kaidy". Deklaracje prezydenta Omara el-Baszira o pomocy USA w wojnie z terroryzmem to mydlenie oczu. Sudańskie władze pomagają finansowo Hamasowi, Hezbollahowi, Armii Boga i Islamskiemu Dżihadowi w Egipcie, Etiopii, Erytrei i Palestynie. To czyni z tego kraju - w ocenie Departamentu Stanu USA - jedno z najniebezpieczniejszych państw Afryki. Na równi z Sudanem sklasyfikowano jedynie Somalię. Sytuację tam scharakteryzowano jako "anarchię naznaczoną bratobójczymi walkami i przypadkowym bandytyzmem". 99 proc. z 7,5 mln mieszkańców tego kraju to muzułmanie.
Wyprawka z Koranem
Po zamachach na Amerykę w 2001 r. społeczność międzynarodowa podjęła sporo kroków, by uniemożliwić terrorystom zarabianie na afrykańskich surowcach: 52 państwa, organizacje i przedstawiciele branży jubilerskiej zobowiązali się do certyfikowania diamentów i monitorowania ich przepływu. Również ONZ uchwaliła rezolucję w tej sprawie. Amerykanie w Rogu Afryki zainwestowali ponad 100 mln dolarów w budowę struktur antyterrorystycznych. - Strategię walki USA z Al-Kaidą można sprowadzić do jednego zdania: współpracować z lokalnym rządem, znajdować i aresztować terrorystów - twierdzi prof. Daniel Byman ze School of Foreign Service przy Georgetown University. Taka taktyka to jednak w opinii ekspertów zdecydowanie za mało.
Afryka wciąż pełna jest obszarów nazywanych przez speców od terroryzmu green zones, kontrolowanych niedostatecznie lub wcale. Z powodu nawarstwienia problemów społecznych te tereny to idealne miejsce dla głosicieli najbardziej radykalnej odmiany islamu. - Te trzy czynniki: brak kontroli rządowej, bieda i fundamentaliści z eksportu to największa zachęta dla Al-Kaidy - twierdzi prof. Byman. Terrorystom zadanie ułatwia to, że w wielu państwach afrykańskich rosną społeczności muzułmanów. W Kenii 35-40 proc. obywateli to wyznawcy proroka, choć jeszcze w 2002 r. The World Factbook podawała, że jest ich tam 10 proc. W Etiopii, której mieszkańcy przez stulecia mówili, że ich kraj to "wyspa chrześcijaństwa w morzu niewiernych", teraz muzułmanów jest prawie 40 proc.
Islamizacja nie jest dziełem nagłego oświecenia przez proroka, lecz efektem kampanii. Po zakończeniu "zimnej wojny", gdy Rosja i USA przynajmniej oficjalnie zrezygnowały z zabiegania o wpływy na Czarnym Lądzie, ich miejsce zajęli Arabowie. To oni stworzyli sieć skutecznych, a często jedynych organizacji pomocowych. W zamian za dożywianie czy wyprawkę dla dziecka chcą tylko jednego - przejścia na islam. I ta metoda się sprawdza. - Dzięki temu większość wyznających islam Afrykańczyków bardziej identyfikuje się z religią niż z państwem, któremu niewiele zawdzięcza - uważa Joseph Siegle, członek waszyngtońskiej Rady Stosunków Międzynarodowych.
Wraz z arabskimi organizacjami pomocowymi do Afryki zjechali przedstawiciele najbardziej radykalnych odmian islamu. W medresach poza naukami proroka wpajają młodym, że rozwiązaniem problemów państw, w których żyją, jest uczynienie ich "czystymi" religijnie. To w medresach podżegano do walk z chrześcijanami w Nigerii. W ubiegłym tygodniu w starciach na południowym wschodzie tego kraju zginęło 120 osób. Tysiące ludzi poniosło śmierć w walkach religijnych od 2000 r., gdy mieszkający tam muzułmanie wprowadzili szarijat. "Przeciwdziałanie ekstremizmowi religijnemu, którego uczą medresy, to jedna z głównych części składowych strategii Amerykanów na Bliskim Wschodzie. USA nie podejmują jednak wystarczających kroków, by zwalczać to samo zagrożenie w Afryce" - napisali we wspólnym artykule w "Foreign Affairs" Princeton Lyman i J. Stephen Morrison, eksperci ds. Afryki.
Przed laty Zachód, udając, że nie widzi problemów Bliskiego Wschodu, pozwolił, by ten region pogrążył się w chaosie. Skwapliwie wykorzystali to radykałowie, tworząc m.in. Al-Kaidę. Widać Zachód nie dość dotkliwie zapłacił za tamte błędy, skoro pozwala, by to samo się działo w Afryce.
Diamentowa sieć
Zamachy bombowe na ambasady USA w Kenii i Tanzanii w 1998 r., w których zginęły 224 osoby, a 4,5 tys. zostało rannych, nie były tak krwawe, jak chciał bin Laden. Planował, że wybuchnie 12 placówek dyplomatycznych USA w Afryce. Atakom zapobiegła amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, która podsłuchiwała rozmowy z telefonów satelitarnych w Afganistanie. Dzięki temu odkryła także fragment potężnej sieci, którą Al-Kaida oplotła Czarny Kontynent. Okazało się, że organizacja działa nie tylko w tradycyjnie islamskich krajach Rogu Afryki, ale też m.in. w Angoli, Kongu, Ugandzie, Sierra Leone i Gwinei Bissau.
"CIA, MI6 ani żadne inne służby wywiadowcze nigdy nie miały do czynienia z tak wyrafinowaną, globalną siecią finansowania terroryzmu. Al-Kaida stworzyła silny, a jednocześnie najbardziej złożony i elastyczny system pozyskiwania i przekazywania pieniędzy, jaki kiedykolwiek widziano" - napisał Rohan Gunaratna w książce "Inside Al Qaeda: Global Network of Terror". System, który opisał, stworzyli najwyższej klasy bankierzy, księgowi i spece od inwestycji. W Kenii i Tanzanii Abu Ubadiah al-Banshiri, jeden z założycieli Al-Kaidy, oraz Wadih El Hage, osobisty sekretarz bin Ladena, kupowali udziały w przedsiębiorstwach, do których należały kopalnie złota i diamentów. Korzystali nie tylko z oficjalnie działających firm. Przesyłali pieniądze do komórek organizacji na świecie przez działające w 50 krajach hawale, wymyślony ponad tysiąc lat temu hinduski system oparty nie na dokumentach, lecz na słowie honoru. Po 11 września 2001 r. CIA ustaliła m.in., że Al-Kaida w jednej tylko transakcji wysłała w ten sposób z talibanu 10 mln dolarów przez Pakistan i Dubaj prawdopodobnie do Sudanu. Sieć bin Ladena w Afryce korzystała też z doświadczeń innych grup. Organizacja Global Witness udokumentowała, że Al--Kaida, skupując w Tanzanii drogocenne tanzanity, a w Angoli, Sierra Leone i na Wybrzeżu Kości Słoniowej diamenty, używała kanałów przetartych przez szyickie Hezbollah i Amal.
Wspólna idea
Bin Laden już w latach 80. w pogrążonym w wojnach Afganistanie pojął, że państwa upadłe żyją w symbiozie z syndykatami przestępczymi. Handel bronią, narkotykami, ale przede wszystkim złotem i drogocennymi kamieniami okazał się niewyczerpanym źródłem dochodów. Przykładem takiej symbiozy jest Liberia. W 2000 r., gdy rządził nią Charles Taylor, rezydowali tam wysocy rangą wysłannicy Al-Kaidy i Hezbollahu, ale też m.in. Victor Bout, który sprzedawał broń połowie partyzantek w Afryce, afgańskiemu Sojuszowi Północnemu i walczącym z nim talibom. Taylor gościł też Leonida Minina, ukraińsko-izraelskiego handlarza narkotyków i broni, oraz Aziza Nassoura, komiwojażera dyktatora Zairu Mobutu Sese Seko.
Teraz równie niebezpieczny jak kiedyś Liberia jest Sudan. "Ideologia reżimu w Chartumie jest bliska binladenowskiej" - twierdzi Jonathon Schanzer z Instytutu Polityki Bliskowschodniej w Waszyngtonie, autor książki "Armie Al-Kaidy". Deklaracje prezydenta Omara el-Baszira o pomocy USA w wojnie z terroryzmem to mydlenie oczu. Sudańskie władze pomagają finansowo Hamasowi, Hezbollahowi, Armii Boga i Islamskiemu Dżihadowi w Egipcie, Etiopii, Erytrei i Palestynie. To czyni z tego kraju - w ocenie Departamentu Stanu USA - jedno z najniebezpieczniejszych państw Afryki. Na równi z Sudanem sklasyfikowano jedynie Somalię. Sytuację tam scharakteryzowano jako "anarchię naznaczoną bratobójczymi walkami i przypadkowym bandytyzmem". 99 proc. z 7,5 mln mieszkańców tego kraju to muzułmanie.
Wyprawka z Koranem
Po zamachach na Amerykę w 2001 r. społeczność międzynarodowa podjęła sporo kroków, by uniemożliwić terrorystom zarabianie na afrykańskich surowcach: 52 państwa, organizacje i przedstawiciele branży jubilerskiej zobowiązali się do certyfikowania diamentów i monitorowania ich przepływu. Również ONZ uchwaliła rezolucję w tej sprawie. Amerykanie w Rogu Afryki zainwestowali ponad 100 mln dolarów w budowę struktur antyterrorystycznych. - Strategię walki USA z Al-Kaidą można sprowadzić do jednego zdania: współpracować z lokalnym rządem, znajdować i aresztować terrorystów - twierdzi prof. Daniel Byman ze School of Foreign Service przy Georgetown University. Taka taktyka to jednak w opinii ekspertów zdecydowanie za mało.
Afryka wciąż pełna jest obszarów nazywanych przez speców od terroryzmu green zones, kontrolowanych niedostatecznie lub wcale. Z powodu nawarstwienia problemów społecznych te tereny to idealne miejsce dla głosicieli najbardziej radykalnej odmiany islamu. - Te trzy czynniki: brak kontroli rządowej, bieda i fundamentaliści z eksportu to największa zachęta dla Al-Kaidy - twierdzi prof. Byman. Terrorystom zadanie ułatwia to, że w wielu państwach afrykańskich rosną społeczności muzułmanów. W Kenii 35-40 proc. obywateli to wyznawcy proroka, choć jeszcze w 2002 r. The World Factbook podawała, że jest ich tam 10 proc. W Etiopii, której mieszkańcy przez stulecia mówili, że ich kraj to "wyspa chrześcijaństwa w morzu niewiernych", teraz muzułmanów jest prawie 40 proc.
Islamizacja nie jest dziełem nagłego oświecenia przez proroka, lecz efektem kampanii. Po zakończeniu "zimnej wojny", gdy Rosja i USA przynajmniej oficjalnie zrezygnowały z zabiegania o wpływy na Czarnym Lądzie, ich miejsce zajęli Arabowie. To oni stworzyli sieć skutecznych, a często jedynych organizacji pomocowych. W zamian za dożywianie czy wyprawkę dla dziecka chcą tylko jednego - przejścia na islam. I ta metoda się sprawdza. - Dzięki temu większość wyznających islam Afrykańczyków bardziej identyfikuje się z religią niż z państwem, któremu niewiele zawdzięcza - uważa Joseph Siegle, członek waszyngtońskiej Rady Stosunków Międzynarodowych.
Wraz z arabskimi organizacjami pomocowymi do Afryki zjechali przedstawiciele najbardziej radykalnych odmian islamu. W medresach poza naukami proroka wpajają młodym, że rozwiązaniem problemów państw, w których żyją, jest uczynienie ich "czystymi" religijnie. To w medresach podżegano do walk z chrześcijanami w Nigerii. W ubiegłym tygodniu w starciach na południowym wschodzie tego kraju zginęło 120 osób. Tysiące ludzi poniosło śmierć w walkach religijnych od 2000 r., gdy mieszkający tam muzułmanie wprowadzili szarijat. "Przeciwdziałanie ekstremizmowi religijnemu, którego uczą medresy, to jedna z głównych części składowych strategii Amerykanów na Bliskim Wschodzie. USA nie podejmują jednak wystarczających kroków, by zwalczać to samo zagrożenie w Afryce" - napisali we wspólnym artykule w "Foreign Affairs" Princeton Lyman i J. Stephen Morrison, eksperci ds. Afryki.
Przed laty Zachód, udając, że nie widzi problemów Bliskiego Wschodu, pozwolił, by ten region pogrążył się w chaosie. Skwapliwie wykorzystali to radykałowie, tworząc m.in. Al-Kaidę. Widać Zachód nie dość dotkliwie zapłacił za tamte błędy, skoro pozwala, by to samo się działo w Afryce.
Więcej możesz przeczytać w 10/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.