Prostytutka zaspokaja nas nie wtedy, gdy kopuluje, lecz wówczas, gdy moralizuje
Na kogo głosują miliony odwiedzających internetowe blogi i setki tysięcy czytelników książkowych wspomnień? Na luksusową prostytutkę, która staje się w Polsce idolem popkultury. Od wczoraj w księgarniach mamy hiszpański "Dziennik nimfomanki", od przedwczoraj amerykańskie "Wyznania gejszy", a jutro będą następne. Wszystko w kraju, gdzie setki panienek oddają się co godzina w przydrożnych chaszczach, a tysiące na trzeszczących łóżkach w pokątnych agencjach. Czy w tych lekturach chodzi o luksusowy seks i wielkie pieniądze? Ależ skąd! Prostytutka zaspokaja nas nie wtedy, gdy kopuluje, lecz wówczas, gdy moralizuje. A już uwielbiamy, gdy nawraca nas na chrześcijaństwo.
Bez przyjemności
Największe branie mają luksusowe panienki w Internecie. Tylko w jednym tygodniu naliczyłem w polskiej sieci 23 blogi "luksusowych prostytutek". I drugie tyle opowieści, które pod tę kategorię podpadają. Tematyka podobna, charakterystyczna i obłudna. Współżycie nie cieszy żadnej. W Polsce można zostać prostytutką - bo los, bo bieda. To ujdzie. Ale czerpać z tego przyjemność? To już byłoby czyste kurewstwo. Połowa blogowiczek sprzedaje się, bo na przykład z Białostockiego wyniosła tylko wspomnienie zapijaczonego ojca i kształtną pupę. A waciki i apartament w śródmieściu stolicy kosztują. Jedna czwarta oddaje się za zwiedzanie świata: od pokojów w Marriotcie po tani pensjonat na Krecie. Reszta uprawia mętną filozofię: jeżdżę na telefon, ale tak naprawdę chciałabym zostać zakonnicą. "To, że mam pieniądze, luksusowy apartament, superauto, drogie kosmetyki, nie oznacza, że daje to szczęście - czytamy pod adresem zwierzeniaprostytutki.blog.-onet.pl. - Życie jest zaskakujące i naprawdę można robić lepsze rzeczy niż to". Tyle że ona akurat wybiera te gorsze. Żadna "luksusowa" nie inwestuje w siebie. Nie stara się o protekcję "polityków z pierwszych stron gazet" czy "aktorów z serialu", żeby się zaczepić na jakiejkolwiek posadzie. Będą się udzielać, aż wyrotują je młodsze. A potem: Białostockie zaprasza!
Filozofia w rozkroku
Cichodajka.pl przeszło rok przedstawiała się w sieci jako siedemnastolatka z warszawki (lexus, mieszkanie, kieszonkowe wyższe niż pensja lekarza), która oddaje się wysoko postawionym znajomym tatusia. Honorarium bierze, ale dla zasady, nie z potrzeby. Cichodajka znalazła w zeszłym roku prawie pół miliona czytelników w sieci i kilkanaście tysięcy w księgarniach, bo swój blog wydała na papierze. Więc rekord, ale nie on jest najciekawszy. Otóż, cichodajka uprawiała wysoko płatny seks z zemsty na rodakach, którym się nie powiodło. "Pomarz sobie o moim świecie - szydziła. - A teraz wkurwiony idź, weź od matki na sobotnie piwo z kolegami z blokowiska i klnij na mnie do woli". I łącza się zatkały: setki tysięcy tych, co "biorą od matki na sobotnie piwo", wycierały Cichodajką podłogę w bezsilnej złości. A ta się jeszcze odszczekiwała: w tym tygodniu umarł papież, więc co robi kilka tysięcy przedstawicieli pokolenia JP II na blogu prowadzonym przez kurwę?
Co robią? Czytają z ekranu, bo nie poszli do księgarni. A tam jest co poczytać. Parada call girls trwa od lat. Ponętny biust zwisa od wczoraj z okładki "Dziennika nimfomanki" Valerie Tasso. W środku dobrze ustawiona specjalistka od reklamy. Nad grobowym dołem, na środku drogi w Limie, w budce telefonicznej w Barcelonie, zawsze i wszędzie w chętnym rozkroku. Ale rzecz - okazuje się - nie w rozkroku, lecz w filozofii. Orgazm luksusowej panienki wykłada się tak: "To międzygwiezdna podróż moich komórek, uwięzionych przez energetyczną burzę, o którą nie mogę zabiegać, a która nazywa się wiecznością". Energetyczna burza w wieczności... Kto by pomyślał?
Hitem minionego sezonu urlopowego okazała się niejaka Melissa P. Księgowe w Międzyzdrojach zaczytywały się książeczką "Sto pociągnięć szczotką przed snem" - wyuzdanym erotycznym diariuszem włoskiej nastolatki. Tartak jak tartak, ale rozgrywał się w eleganckich willach na przedmieściu. Tu wysoko postawieni panowie aranżowali spektakle erotyczne, których nie powstydziłaby się poznańska Malta. Tiule, pochodnie i pachnące wody. Nic więc dziwnego, że księgowe całego świata wykupiły 40 mln nakładu. I znowu: nie dla samej eleganckiej kopulacji. Bo Melissa kopuluje wytwornie i wytwornie cierpi, że jest używana ot, tak sobie. Opisuje co i jak, a potem poucza, że tak robić właśnie nie należy. Przed wojną na takie umoralniacze mawiano: i dupa, i ojczyzna.
Zeszłoroczna jesień należała do Hanny Samson, która dała symulację literacką "Wojna żeńsko-męska i przeciwko światu". Otóż warszawianka jedna nie brzydzi się i charakter mężczyzny odczytuje z jego atrybutu. Jak Cyganka z dłoni. To zapewnia jej pieniądze, własną klinikę i program w telewizji. Książkę rozkupywały masowo panie, które się poszkapiły: jaka ja głupia, tyle ch... w życiu poznałam i grosza z tego nie mam. Czy jednak znawczyni penisów z powieści to profesjonalistka, którą cieszy dobrze wykonana robota? Nigdy w życiu! Po fanaberiach z penisami znawczyni grzecznie zakochuje się w przeciętniaczku. Wiadomo, jak być powinno: jedna Polka, jeden penis.
Źródło globalnej moralistyki
Skąd prostytutki i pisarki czerpią moralne wzorce? Od samego Paula Coelho. Bo nie może być tak, że na rynku działa globalny moralizator, a w jego powieściach ani jednej luksusowej call girl, która by umoralniała. I Coelho koryguje kurs powieścią "Jedenaście minut". Młoda Brazylijka ląduje na szwajcarskim bruku, sprzedaje się więc za najwyższą taryfę, podmiejską. I cierpi. Fizycznie - kiedy posażny zboczeniec zaspokaja ją rękojeścią pejczyka - i duchowo - kiedy nie poddaje się refleksji moralnej. Do czasu, bo i zboczeniec, i sama "luksusowa" otrząsają się z uzależnień. Takim morałem każdy zastępowy byłby zachwycony.
To efemerydy, a mamy lektury stałe od lat. Catherine Millet, ceniona pani historyk sztuki z Paryża, opublikowała "Życie seksualne Catherine M.", czyli autobiografię, w której przyznała się do niezliczonych kopulacji. Opisała je detalicznie w tonacji: jestem tylko ciałem, można mojej pupy używać tak, jak się używa mojego mózgu. A mózg Catherine używany był na sesjach i konferencjach, co używanie jej pupy czyni bez porównania bardziej zajmującym. Call girl nie tylko luksusowa, ale i uczona. Ale gdy poskrobać, rozlega się wycie: nikt mnie nie kochał od dzieciństwa, wszyscy się mną posługiwali. Chcieliście mieć ze mnie kawałek ciała do posług, to macie! Bierzcie i pieprzcie! I ochota mija.
Gdyby ktoś sądził, że luksusowa prostytutka jest misjonarką tylko w literaturze, omyliłby się. Hollywood promuje ją od stulecia. Dlaczego? Bo w Hollywood obowiązuje tabu: mężczyzna to twórca nowoczesnego społeczeństwa, a kobieta to paprotka na jego biurku. I tego tabu Hollywood strzeże od stu lat. Rok 1920: najczęściej prezentowany w filmie zawód męski - lekarz; kobiecy - tancerka. Rok 1950: mężczyzna to policjant; kobieta: znowu tancerka. Rok 1970: mężczyzna to oficer armii; kobieta: prostytutka lub studentka. I nasze czasy. Od roku 1990 najpopularniejsze męskie zawody to lekarz, prawnik, finansista, policjant i detektyw. A panie? Też nic nowego: aktoreczka, pielęgniarka, prostytutka. Słowem - dostawczyni przyjemności seksualnej i satysfakcji moralnej. Ale po godzinach.
Matka Teresa w branży seksualnej
Wycirusy z rogu Hollywoodu nie interesują. To materiał na czarno-biały obrazek interwencyjny do kanału Discovery. Na ekrany trafiają natomiast luksusowe lamparcice z misją. Taka misjonarka chłosta milionerską pupę biczykiem kupionym za fortunę u rymarza fetyszysty. Ale chłosta to tylko oczyszczanie atmosfery przed rekolekcjami. Bo istotą luksusowej prostytutki jest nawracanie męskiej elity narodu. Przypomnijmy. Taką Julię Roberts kupuje sobie na weekend w celach reprezentacyjnych Richard Gere ("Pretty Woman") i nie wie, co robi. Bo luksusowa prostytutka rozpoznaje go natychmiast: Gere to milioner gnida. Wykupuje zadłużone przedsiębiorstwa i rozprzedaje na części z zyskiem. Wniosek: trzeba go nawrócić. Myślał, że kupił sobie luksusowe towarzystwo na "Traviatę" i bzykanko w jacuzzi, a dostał wór pokutny i odrodzenie moralne. Nie on jeden.
Kiedy reżyser Mike Figgis próbował zdobyć u władz miejskich Las Vegas zgodę na kręcenie scen z prostytutkami w reprezentacyjnej części miasta, władze powiedziały - nie. To szkodzi miastu na wizerunek. W rezultacie w "Leaving Las Vegas" Nicholas Cage, wzięty scenarzysta alkoholik, który dobiera sobie panienkę na ostatnie dni życia, musiał być kręcony kamerą zamaskowaną kurtką operatora. Ale kiedy powstał film o prostytutce, która wyciąga z bagna nadzieję amerykańskiego filmu, to nawet zgarnął Oscara i trzy nominacje.
Poczet takich luksusowych seksualno-moralnych ratowniczek nie ma końca. Taki Mel Gibson, gangster w filmie "Godzina zemsty" (1999), też skończyłby w rynsztoku, gdyby nie luksusowa panienka. Ta nie tylko rzuca dla niego bossa mafii, ale i przywraca go do pionu. Bo taka już jej natura Matki Teresy w branży seksualnej - nie spocznie, póki nie nawróci. Bodaj własnego ochroniarza, jak high-priced call girl z filmu "Mona Lisa". Bob Hoskins za swoje nawrócenie został nominowany do Oscara. A co miała z tego "luksusowa"? Miała swoje Westerplatte - zasad broniła do końca. Mało?
Bez przyjemności
Największe branie mają luksusowe panienki w Internecie. Tylko w jednym tygodniu naliczyłem w polskiej sieci 23 blogi "luksusowych prostytutek". I drugie tyle opowieści, które pod tę kategorię podpadają. Tematyka podobna, charakterystyczna i obłudna. Współżycie nie cieszy żadnej. W Polsce można zostać prostytutką - bo los, bo bieda. To ujdzie. Ale czerpać z tego przyjemność? To już byłoby czyste kurewstwo. Połowa blogowiczek sprzedaje się, bo na przykład z Białostockiego wyniosła tylko wspomnienie zapijaczonego ojca i kształtną pupę. A waciki i apartament w śródmieściu stolicy kosztują. Jedna czwarta oddaje się za zwiedzanie świata: od pokojów w Marriotcie po tani pensjonat na Krecie. Reszta uprawia mętną filozofię: jeżdżę na telefon, ale tak naprawdę chciałabym zostać zakonnicą. "To, że mam pieniądze, luksusowy apartament, superauto, drogie kosmetyki, nie oznacza, że daje to szczęście - czytamy pod adresem zwierzeniaprostytutki.blog.-onet.pl. - Życie jest zaskakujące i naprawdę można robić lepsze rzeczy niż to". Tyle że ona akurat wybiera te gorsze. Żadna "luksusowa" nie inwestuje w siebie. Nie stara się o protekcję "polityków z pierwszych stron gazet" czy "aktorów z serialu", żeby się zaczepić na jakiejkolwiek posadzie. Będą się udzielać, aż wyrotują je młodsze. A potem: Białostockie zaprasza!
Filozofia w rozkroku
Cichodajka.pl przeszło rok przedstawiała się w sieci jako siedemnastolatka z warszawki (lexus, mieszkanie, kieszonkowe wyższe niż pensja lekarza), która oddaje się wysoko postawionym znajomym tatusia. Honorarium bierze, ale dla zasady, nie z potrzeby. Cichodajka znalazła w zeszłym roku prawie pół miliona czytelników w sieci i kilkanaście tysięcy w księgarniach, bo swój blog wydała na papierze. Więc rekord, ale nie on jest najciekawszy. Otóż, cichodajka uprawiała wysoko płatny seks z zemsty na rodakach, którym się nie powiodło. "Pomarz sobie o moim świecie - szydziła. - A teraz wkurwiony idź, weź od matki na sobotnie piwo z kolegami z blokowiska i klnij na mnie do woli". I łącza się zatkały: setki tysięcy tych, co "biorą od matki na sobotnie piwo", wycierały Cichodajką podłogę w bezsilnej złości. A ta się jeszcze odszczekiwała: w tym tygodniu umarł papież, więc co robi kilka tysięcy przedstawicieli pokolenia JP II na blogu prowadzonym przez kurwę?
Co robią? Czytają z ekranu, bo nie poszli do księgarni. A tam jest co poczytać. Parada call girls trwa od lat. Ponętny biust zwisa od wczoraj z okładki "Dziennika nimfomanki" Valerie Tasso. W środku dobrze ustawiona specjalistka od reklamy. Nad grobowym dołem, na środku drogi w Limie, w budce telefonicznej w Barcelonie, zawsze i wszędzie w chętnym rozkroku. Ale rzecz - okazuje się - nie w rozkroku, lecz w filozofii. Orgazm luksusowej panienki wykłada się tak: "To międzygwiezdna podróż moich komórek, uwięzionych przez energetyczną burzę, o którą nie mogę zabiegać, a która nazywa się wiecznością". Energetyczna burza w wieczności... Kto by pomyślał?
Hitem minionego sezonu urlopowego okazała się niejaka Melissa P. Księgowe w Międzyzdrojach zaczytywały się książeczką "Sto pociągnięć szczotką przed snem" - wyuzdanym erotycznym diariuszem włoskiej nastolatki. Tartak jak tartak, ale rozgrywał się w eleganckich willach na przedmieściu. Tu wysoko postawieni panowie aranżowali spektakle erotyczne, których nie powstydziłaby się poznańska Malta. Tiule, pochodnie i pachnące wody. Nic więc dziwnego, że księgowe całego świata wykupiły 40 mln nakładu. I znowu: nie dla samej eleganckiej kopulacji. Bo Melissa kopuluje wytwornie i wytwornie cierpi, że jest używana ot, tak sobie. Opisuje co i jak, a potem poucza, że tak robić właśnie nie należy. Przed wojną na takie umoralniacze mawiano: i dupa, i ojczyzna.
Zeszłoroczna jesień należała do Hanny Samson, która dała symulację literacką "Wojna żeńsko-męska i przeciwko światu". Otóż warszawianka jedna nie brzydzi się i charakter mężczyzny odczytuje z jego atrybutu. Jak Cyganka z dłoni. To zapewnia jej pieniądze, własną klinikę i program w telewizji. Książkę rozkupywały masowo panie, które się poszkapiły: jaka ja głupia, tyle ch... w życiu poznałam i grosza z tego nie mam. Czy jednak znawczyni penisów z powieści to profesjonalistka, którą cieszy dobrze wykonana robota? Nigdy w życiu! Po fanaberiach z penisami znawczyni grzecznie zakochuje się w przeciętniaczku. Wiadomo, jak być powinno: jedna Polka, jeden penis.
Źródło globalnej moralistyki
Skąd prostytutki i pisarki czerpią moralne wzorce? Od samego Paula Coelho. Bo nie może być tak, że na rynku działa globalny moralizator, a w jego powieściach ani jednej luksusowej call girl, która by umoralniała. I Coelho koryguje kurs powieścią "Jedenaście minut". Młoda Brazylijka ląduje na szwajcarskim bruku, sprzedaje się więc za najwyższą taryfę, podmiejską. I cierpi. Fizycznie - kiedy posażny zboczeniec zaspokaja ją rękojeścią pejczyka - i duchowo - kiedy nie poddaje się refleksji moralnej. Do czasu, bo i zboczeniec, i sama "luksusowa" otrząsają się z uzależnień. Takim morałem każdy zastępowy byłby zachwycony.
To efemerydy, a mamy lektury stałe od lat. Catherine Millet, ceniona pani historyk sztuki z Paryża, opublikowała "Życie seksualne Catherine M.", czyli autobiografię, w której przyznała się do niezliczonych kopulacji. Opisała je detalicznie w tonacji: jestem tylko ciałem, można mojej pupy używać tak, jak się używa mojego mózgu. A mózg Catherine używany był na sesjach i konferencjach, co używanie jej pupy czyni bez porównania bardziej zajmującym. Call girl nie tylko luksusowa, ale i uczona. Ale gdy poskrobać, rozlega się wycie: nikt mnie nie kochał od dzieciństwa, wszyscy się mną posługiwali. Chcieliście mieć ze mnie kawałek ciała do posług, to macie! Bierzcie i pieprzcie! I ochota mija.
Gdyby ktoś sądził, że luksusowa prostytutka jest misjonarką tylko w literaturze, omyliłby się. Hollywood promuje ją od stulecia. Dlaczego? Bo w Hollywood obowiązuje tabu: mężczyzna to twórca nowoczesnego społeczeństwa, a kobieta to paprotka na jego biurku. I tego tabu Hollywood strzeże od stu lat. Rok 1920: najczęściej prezentowany w filmie zawód męski - lekarz; kobiecy - tancerka. Rok 1950: mężczyzna to policjant; kobieta: znowu tancerka. Rok 1970: mężczyzna to oficer armii; kobieta: prostytutka lub studentka. I nasze czasy. Od roku 1990 najpopularniejsze męskie zawody to lekarz, prawnik, finansista, policjant i detektyw. A panie? Też nic nowego: aktoreczka, pielęgniarka, prostytutka. Słowem - dostawczyni przyjemności seksualnej i satysfakcji moralnej. Ale po godzinach.
Matka Teresa w branży seksualnej
Wycirusy z rogu Hollywoodu nie interesują. To materiał na czarno-biały obrazek interwencyjny do kanału Discovery. Na ekrany trafiają natomiast luksusowe lamparcice z misją. Taka misjonarka chłosta milionerską pupę biczykiem kupionym za fortunę u rymarza fetyszysty. Ale chłosta to tylko oczyszczanie atmosfery przed rekolekcjami. Bo istotą luksusowej prostytutki jest nawracanie męskiej elity narodu. Przypomnijmy. Taką Julię Roberts kupuje sobie na weekend w celach reprezentacyjnych Richard Gere ("Pretty Woman") i nie wie, co robi. Bo luksusowa prostytutka rozpoznaje go natychmiast: Gere to milioner gnida. Wykupuje zadłużone przedsiębiorstwa i rozprzedaje na części z zyskiem. Wniosek: trzeba go nawrócić. Myślał, że kupił sobie luksusowe towarzystwo na "Traviatę" i bzykanko w jacuzzi, a dostał wór pokutny i odrodzenie moralne. Nie on jeden.
Kiedy reżyser Mike Figgis próbował zdobyć u władz miejskich Las Vegas zgodę na kręcenie scen z prostytutkami w reprezentacyjnej części miasta, władze powiedziały - nie. To szkodzi miastu na wizerunek. W rezultacie w "Leaving Las Vegas" Nicholas Cage, wzięty scenarzysta alkoholik, który dobiera sobie panienkę na ostatnie dni życia, musiał być kręcony kamerą zamaskowaną kurtką operatora. Ale kiedy powstał film o prostytutce, która wyciąga z bagna nadzieję amerykańskiego filmu, to nawet zgarnął Oscara i trzy nominacje.
Poczet takich luksusowych seksualno-moralnych ratowniczek nie ma końca. Taki Mel Gibson, gangster w filmie "Godzina zemsty" (1999), też skończyłby w rynsztoku, gdyby nie luksusowa panienka. Ta nie tylko rzuca dla niego bossa mafii, ale i przywraca go do pionu. Bo taka już jej natura Matki Teresy w branży seksualnej - nie spocznie, póki nie nawróci. Bodaj własnego ochroniarza, jak high-priced call girl z filmu "Mona Lisa". Bob Hoskins za swoje nawrócenie został nominowany do Oscara. A co miała z tego "luksusowa"? Miała swoje Westerplatte - zasad broniła do końca. Mało?
Więcej możesz przeczytać w 10/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.