Peckinpah pokazał, w jakich jatkach rodziła się amerykańska tożsamość i wpisana w nią skłonność do przemocy
Już za życia Sam Peckinpah był legendą nie mniejszego kalibru niż Ernest Hemingway czy John Huston. Był utalentowany, nieobliczalny i miał nieposkromiony pociąg do mocnych trunków. Do filmowej mitologii należą dziś takie opowieści, jak ta, gdy zwymyślany przez Peckinpaha na planie "Majora Dunde'ego" Charlton Heston o mało nie uciął mu stopy szablą. Albo gdy producent Dan Melnick tylko o włos uniknął ciśniętego przez reżysera noża. Innym razem - w trakcie realizacji "Przynieście mi głowę Alfredo Garcii" - tenże Melnick zastał Peckinpaha nie na swym reżyserskim fotelu, lecz nagiego i pijanego w hotelowym pokoju, pochłoniętego strzelaniem z rewolweru w sufit.
Gdy Dustin Hoffman podczas kręcenia "Nędznych psów" w jednej z brutalniejszych scen tylko, zdaniem Peckinpaha, markował furię, aby naprawdę rozjuszyć gwiazdora "Absolwenta", przypiął na plecach jego filmowego antagonisty swastykę. Ale tenże wielki Heston, gdy Peckinpahowi chciano odebrać "Majora Dunde'ego", poświęcił całe swoje gwiazdorskie honorarium, by ten nieobliczalny facet, który mu kilka dni wcześniej naurągał od beztalenci, dokończył swój film. Żaden inny reżyser nie potrafił zaskarbić lojalności aktorów w takim stopniu jak Peckinpah. Ale w zamian wielu z nich otrzymywało od niego jedne z najbardziej znaczących ról w ich życiu.
Nędzne psy i Judasze
Wszystkie anegdoty o Peckinpahu dawno by umarły śmiercią naturalną, gdyby nie to, że zmarły w 1984 r. reżyser pozostawił po sobie jedną z najbardziej spójnych i fascynujących filmowych wizji o przesłaniu jednocześnie bardzo amerykańskim i uniwersalnym. Wszystkie filmy Peckinpaha - przede wszystkim westerny z "Dziką bandą" na czele - zwycięsko przetrwały próbę czasu, były one bowiem nie tylko emanacją przemocy i baletami śmierci, ale też głęboką analizą istoty amerykańskiego ducha, wciąż rozdartego między ujętą w karby prawa cywilizacją, a dzikością zachodnich rubieży, gdzie każdy dla siebie stanowił prawo.
W konflikcie prawa i bezprawia Peckinpah widział kluczowy moment narodzin amerykańskiej tożsamości i źródło wpisanej w nią skłonności do przemocy. Zachód dla jednych mógł być nową przestrzenią życiową, jednak aby rozkwitło na nim normalne życie, najpierw trzeba było się pozbyć niepokornych i wolnych zdobywców z epoki pionierskiej. Bohaterowie choćby "Strzałów o zmierzchu" czy "Pata Garretta i Billy'ego Kida" nieodmiennie stają przed wyborem, czy stanąć po stronie nowego, czy pozostać wiernymi przeszłości, aż do końca. Dylemat jest tym bardziej dramatyczny że wybór nowego oznacza często zdradę starych przyjaciół i wcale nie gwarantuje przetrwania.
Synowie Sama i Sergia
Peckinpah, w którego żyłach płynęła krew pionierów i ludzi cywilizujących Dziki Zachód, jest utożsamiany z westernami. To prawda. Western faktycznie był jego żywiołem, nawet jeśli swoich bohaterów ubierał we współczesny kostium, jak w "Nędznych psach", czy "Dajcie mi głowę Alfredo Garcii". Kiedy na początku lat 60. rozpoczynał swoją karierę "Strzałami o zmierzchu", w tym samym czasie Sergio Leone realizował dolarową trylogię z Clintem Eastwoodem. W epoce kontestacji i antywesternu obaj reżyserzy byli anomalią, epigonami tradycji Anthony'ego Manna i Johna Forda.
Dziś i Leone, i Peckinpah są klasykami gatunku, lecz różnica między nimi - i strefa ich oddziaływania na współczesnych twórców - jest zasadnicza. Leone w swych epickich dramatach o zemście dążył do ukazania przemocy w wymiarze hiperrealistycznym. Peckinpah, choć pod względem sugestywności jego sceny śmierci, filmowane w spowolnionym tempie robiły nie mniejsze wrażenie., zawsze pozostawał romantykiem. Jeśli Leone może inspirować wielu - od Johna Woo po Quentina Tarantino, to Peckinpah patronuje ambitniejszym twórcom w rodzaju Clinta Eastwooda, Michaela Manna, a ostatnio aktora Tommy'ego Lee Jonesa, debiutującego jako reżyser "Trzema pogrzebami Melquiadesa Estrady".
Gdy Dustin Hoffman podczas kręcenia "Nędznych psów" w jednej z brutalniejszych scen tylko, zdaniem Peckinpaha, markował furię, aby naprawdę rozjuszyć gwiazdora "Absolwenta", przypiął na plecach jego filmowego antagonisty swastykę. Ale tenże wielki Heston, gdy Peckinpahowi chciano odebrać "Majora Dunde'ego", poświęcił całe swoje gwiazdorskie honorarium, by ten nieobliczalny facet, który mu kilka dni wcześniej naurągał od beztalenci, dokończył swój film. Żaden inny reżyser nie potrafił zaskarbić lojalności aktorów w takim stopniu jak Peckinpah. Ale w zamian wielu z nich otrzymywało od niego jedne z najbardziej znaczących ról w ich życiu.
Nędzne psy i Judasze
Wszystkie anegdoty o Peckinpahu dawno by umarły śmiercią naturalną, gdyby nie to, że zmarły w 1984 r. reżyser pozostawił po sobie jedną z najbardziej spójnych i fascynujących filmowych wizji o przesłaniu jednocześnie bardzo amerykańskim i uniwersalnym. Wszystkie filmy Peckinpaha - przede wszystkim westerny z "Dziką bandą" na czele - zwycięsko przetrwały próbę czasu, były one bowiem nie tylko emanacją przemocy i baletami śmierci, ale też głęboką analizą istoty amerykańskiego ducha, wciąż rozdartego między ujętą w karby prawa cywilizacją, a dzikością zachodnich rubieży, gdzie każdy dla siebie stanowił prawo.
W konflikcie prawa i bezprawia Peckinpah widział kluczowy moment narodzin amerykańskiej tożsamości i źródło wpisanej w nią skłonności do przemocy. Zachód dla jednych mógł być nową przestrzenią życiową, jednak aby rozkwitło na nim normalne życie, najpierw trzeba było się pozbyć niepokornych i wolnych zdobywców z epoki pionierskiej. Bohaterowie choćby "Strzałów o zmierzchu" czy "Pata Garretta i Billy'ego Kida" nieodmiennie stają przed wyborem, czy stanąć po stronie nowego, czy pozostać wiernymi przeszłości, aż do końca. Dylemat jest tym bardziej dramatyczny że wybór nowego oznacza często zdradę starych przyjaciół i wcale nie gwarantuje przetrwania.
Synowie Sama i Sergia
Peckinpah, w którego żyłach płynęła krew pionierów i ludzi cywilizujących Dziki Zachód, jest utożsamiany z westernami. To prawda. Western faktycznie był jego żywiołem, nawet jeśli swoich bohaterów ubierał we współczesny kostium, jak w "Nędznych psach", czy "Dajcie mi głowę Alfredo Garcii". Kiedy na początku lat 60. rozpoczynał swoją karierę "Strzałami o zmierzchu", w tym samym czasie Sergio Leone realizował dolarową trylogię z Clintem Eastwoodem. W epoce kontestacji i antywesternu obaj reżyserzy byli anomalią, epigonami tradycji Anthony'ego Manna i Johna Forda.
Dziś i Leone, i Peckinpah są klasykami gatunku, lecz różnica między nimi - i strefa ich oddziaływania na współczesnych twórców - jest zasadnicza. Leone w swych epickich dramatach o zemście dążył do ukazania przemocy w wymiarze hiperrealistycznym. Peckinpah, choć pod względem sugestywności jego sceny śmierci, filmowane w spowolnionym tempie robiły nie mniejsze wrażenie., zawsze pozostawał romantykiem. Jeśli Leone może inspirować wielu - od Johna Woo po Quentina Tarantino, to Peckinpah patronuje ambitniejszym twórcom w rodzaju Clinta Eastwooda, Michaela Manna, a ostatnio aktora Tommy'ego Lee Jonesa, debiutującego jako reżyser "Trzema pogrzebami Melquiadesa Estrady".
Więcej możesz przeczytać w 10/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.