Europę czeka afera porównywalna do afery Abramoffa
Brukselscy lobbyści są jak krasnoludki. Niby każdy wie, o kogo chodzi, ale nikt nie przyzna się publicznie, że go spotkał - mówi włoski europoseł Antonio Tajani. W kwadracie o powierzchni 4 km2 między Avenue des Arts i Parc du Cinquantenaire w Brukseli działają obok siebie instytucje UE i przedstawicielstwa "rzeczników interesu". To właśnie oni, lobbyści i PR-owcy, są współtwórcami europejskiego prawa i regulacji dotyczących tego, jaką wielkość ma eurojajko i jaką długość powinny mieć europejskie rajstopy. W "kwadracie" nie ma jasnych zasad, dzięki temu nie ma też głośnych afer. - Ten system działa tak dobrze dzięki sieci wzajemnych powiązań. Wokół lobbystów panuje zmowa milczenia - mówi Tajani. - Obywatele nie rozumieją działania instytucji Unii Europejskiej. Trzeba rozsunąć zasłony i umożliwić ludziom zobaczenie, co się dzieje w Brukseli - mówi Siim Kallas, wiceszef Komisji Europejskiej, autor inicjatywy zakładającej większą przejrzystość pracy lobbystów.
Dentysta i małpa
Kilka tygodni temu Waszyngtonem wstrząsnęła afera Jacka Abramoffa. Ten lobbysta uchodził za najdroższego i najskuteczniejszego na Kapitolu. Afera uderzyła w lobbystów działających w Kongresie, ale miała też działanie oczyszczające. Pokazała, że system kontroli, dzięki któremu korupcję w końcu ujawniono, działa prawidłowo. Abramoff współpracuje dziś z prokuratorami Departamentu Sprawiedliwości tropiącymi korupcję i nielegalny lobbing w Kongresie. I pokazuje kongresmanów, którzy wzięli łapówki, oraz sposób, w jaki te łapówki można było dawać.
W Brukseli to niemożliwe. Tam nie ma systemu kontroli. "Europejscy Abramoffowie" działają na podstawie kodeksu postępowania z początku lat 90. Zawodowych lobbystów obowiązuje rejestrowanie działalności, otrzymują roczną przepustkę do europarlamentu i są zobowiązani do corocznych raportów ze swej pracy. Teoretycznie wszystko jest w porządku, ale w praktyce nikt nie wie, jak pracują i jaki mają wpływ na proces decyzyjny w UE. Wiadomo, że ich metody są kontrowersyjne. Instytut Corporate Europe Observatory dotarł do materiału szkoleniowego firmy Kimmons & Kimmons (lobbującej m.in. dla GlaxoSmithKline), w którym są opisane najpopularniejsze metody lobbingu. "Strzelanie" to agresywny lobbing polegający na grożeniu (np. przeniesieniem fabryki). Metoda "na dentystę" to skupienie się na wyeliminowaniu z propozycji prawnej najbardziej dotkliwego dla klienta paragrafu, by potem zająć się innymi. "Dobry glina, zły glina" to działanie w grupie: jeden lobbysta prezentuje twarde stanowisko, drugi bardziej umiarkowane, przedstawiając je jako kompromis.
Mało miejsca
Nikt dokładnie nie wie, ilu lobbystów działa w Brukseli. Mówi się o 15 tys. Oficjalnie akredytowanych jest tylko 5 tys., ale w marcu 2004 r. reprezentująca lobbystów organizacja SEAP wysłała do europarlamentu list, w którym skarżyła się, że w jego siedzibie jest za mało miejsca dla lobbystów.
Różne formy lobbingu przynoszą w Brukseli zysk w wysokości 60-90 mln euro rocznie. Większość lobbystów (70 proc.) pracuje na zlecenie firm, 20 proc. działa w imieniu regionów, miast i organizacji międzynarodowych. Najbardziej aktywni są przedstawiciele branży farmaceutycznej i chemicznej. Federacja przemysłu chemicznego CEFIC zatrudnia 140 osób. Największą część lobbystycznego tortu dzieli między siebie "wielka piątka" firm PR: APCO, Burson-Marsteller, Fleishman-Hillard, Hill & Knowlton i Weber Shandwick. Działają one na zlecenie koncernów i samej Komisji Europejskiej. Firma Burson-Marsteller pracowała niedawno na zlecenie Ahmada Szalabiego z Irackiego Kongresu Narodowego i saudyjskiej rodziny królewskiej, która chciała poprawić swój wizerunek po atakach 11 września. W Brukseli działają też "niezależne" instytuty, reprezentujące określone lobby. Swego czasu z niezależnej ekspertyzy skorzystał Elmar Brok, europarlamentarzysta, który proponował utworzenie strefy wolnego handlu między UE a USA. Projekt rezolucji Brok przekopiował z opracowania opublikowanego przez Transatlantic Policy Network, lobby działającego w Brukseli.
Lobbyści pracują niedaleko unijnych instytucji. Rondo Roberta Schumanna, centralne miejsce Brukseli, to także siedziba wielu potentatów przemysłowych. Na Avenue de Cortenbergh 107, naprzeciw Dyrektoriatu Generalnego ds. Rynku Wewnętrznego Komisji Europejskiej, znajduje się siedziba Europejskiego Związku Konfederacji Przemysłu i Pracodawców (UNICE), reprezentującego interesy 32 organizacji z 25 krajów. Przy parku Leopolda mieści się lobby zbrojeniowe - New Defence Agenda (pracująca dla firm Lockheed Martin i BAE Systems). Działają też mniejsi lobbyści: Związek Europejskich Producentów Liczników Gazowych czy Federacja Przemysłu Guzików. Ostatnio w PE zarejestrowali się aktywiści Kościoła Scjentologicznego. - Bez lobby twoje interesy nie istnieją - mówią.
Szampan i wino
Lobbystom zależy, by się znaleźć jak najbliżej Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej. Tam mają wpływ na urzędników niższego szczebla. Zanim komisarz przedstawi propozycje rozwiązań, konsultuje je - przez członków swego gabinetu - z grupami, których będzie ono dotyczyć. To kluczowy moment dla lobbysty. Organizowane są mniej lub bardziej formalne spotkania, a zadaniem lobby jest dostarczenie jak najszybciej ekspertyzy. - Dobrze jest nawiązać osobisty kontakt z urzędnikiem. Na początek robimy research, by poznać nie tylko jego drogę zawodową, ale i prywatne upodobania. Umawiamy się na spotkanie, najlepiej w okolicy placu Jourdan, gdzie jest pełno restauracji - opowiada irlandzki lobbysta Declan Tyrell. - Potem dzwonimy i staramy się podtrzymać znajomość - dodaje. Jak przyznają lobbyści, najważniejsze jest zdobycie zaufania. Jeśli urzędnik będzie otrzymywał solidne ekspertyzy, to później w ważnej dla lobbysty sprawie będzie się go mieć po swojej stronie.
W europarlamencie jest nieco inaczej. Lobbystom zależy na zdobyciu każdego deputowanego, ale przede wszystkim wpływowych członków frakcji. W Europie posłowie są zobowiązani do głosowania zgodnie z rekomendacją. - Niektórzy deputowani z zasady nie umawiają się z lobbystami, inni robią to regularnie - mówi brytyjski poseł Roger Helmer, usunięty z Partii Konserwatywnej za głosowanie niezgodne z rekomendacją. - Bywają dni, że jesteśmy bombardowani przez lobbystów. Do skrzynek na korespondencję wkładają nam butelki wina i szampana - dodaje Milton Nunes, asystent portugalskiego posła Joela Hasse Ferreiry.
Byli urzędnicy UE mogą później liczyć na "pomoc". Brytyjczyk sir Leon Brittan, były komisarz handlu, po odejściu z KE został konsultantem ds. WTO w kancelarii prawnej Herbert Smith, członkiem rady nadzorczej Unilevera, wiceprezesem banku inwestycyjnego UBS Warburg i szefem firmy IFSL, lobbującej na rzecz brytyjskich instytucji finansowych. Od niedawna w Brukseli działa zięć Leonida Kuczmy, Wiktor Pinczuk. Według jednego z brytyjskich lobbystów, przedstawicieli nie potrzebują jedynie Rosjanie: wyręczają ich w tym Niemcy.
Tępienie dyrektyw
O tym, jak duże są wpływy lobbystów, można się było przekonać podczas dyskusji nad dyrektywą w sprawie przemysłu chemicznego (REACH). Komisja chciała, by każdy produkt w UE był badany pod kątem szkodliwości dla zdrowia substancji chemicznych. Dyskusja nad projektem, opóźniana przez lobby, trwała dwa lata, a ostatecznie dyrektywę uznano za "zwycięstwo ekologów". W rzeczywistości jednak zwyciężyło lobby chemiczne, a zwłaszcza zrzeszenie CEFIC, zdominowane przez niemiecką firmę BASF. Doprowadziło ono do wykreślenia zapisu o obowiązkowych testach substancji, których produkuje się mniej niż 10 ton. Będzie trzeba je tylko rejestrować. Lobby nadal jednak twierdzi, że okrojona wersja dyrektywy jest zbyt kosztowna. Być może wkrótce - w ramach taktyki "dentysty" - uda się bardziej ograniczyć te przepisy.
Jeszcze skuteczniejsze jest lobby związków zawodowych i skrajnej lewicy. Podczas dyskusji nad dyrektywą w sprawie usług (tzw. dyrektywą Bolkesteina) wywołało ono prawdziwą burzę. Padły oskarżenia, że Bruksela chce doprowadzić do "dumpingu socjalnego". Bolkesteina oskarżono o to, że jako komisarz UE ds. rynku wewnętrznego działał na zlecenie UNICE.
Od niedawna lobbyści działają ramię w ramię z europejską biurokracją. Ich przeciwnikiem jest Siim Kallas, były premier Estonii, komisarz odpowiedzialny za sprawy administracyjne. Chce on doprowadzić do publikacji rejestru pism napływających do KE, zmusić państwa członkowskie, by ujawniły dokładnie, na jakie projekty wydano pieniądze z funduszy, wprowadzić obowiązkową rejestrację lobbystów i ujednolicić kodeksy etyczne. Według Kallasa, obecny system wydawania pieniędzy tworzy błędne koło. - Co roku przez organizacje pozarządowe wydajemy 2 mld euro i nie wiemy dokładnie, na co te pieniądze są przeznaczane. Część jest wydawana na lobbowanie w komisji. W ten sposób sami płacimy za to, by ulegać lobbystom - mówi Kallas.
Według brukselskiego lobby instytucje unii działają dostatecznie przejrzyście, a publikacja dokumentów spowodowałaby chaos. Inicjatywie pomógł skandal w USA. Niewykluczone, że wraz z jego wygasaniem KE będzie odchodzić od pomysłu Kallasa.
Jeśli Unia Europejska nie zaostrzy kontroli nad pracą lobbystów, czeka ją skandal podobny do afery Abramoffa. Ponieważ mechanizmy antykorupcyjne są w Brukseli słabe, jej skutkiem może być ostateczne pogrzebanie projektu integracyjnego w oczach obywateli Europy. A wówczas lobbyści zostaną bez pracy.
Dentysta i małpa
Kilka tygodni temu Waszyngtonem wstrząsnęła afera Jacka Abramoffa. Ten lobbysta uchodził za najdroższego i najskuteczniejszego na Kapitolu. Afera uderzyła w lobbystów działających w Kongresie, ale miała też działanie oczyszczające. Pokazała, że system kontroli, dzięki któremu korupcję w końcu ujawniono, działa prawidłowo. Abramoff współpracuje dziś z prokuratorami Departamentu Sprawiedliwości tropiącymi korupcję i nielegalny lobbing w Kongresie. I pokazuje kongresmanów, którzy wzięli łapówki, oraz sposób, w jaki te łapówki można było dawać.
W Brukseli to niemożliwe. Tam nie ma systemu kontroli. "Europejscy Abramoffowie" działają na podstawie kodeksu postępowania z początku lat 90. Zawodowych lobbystów obowiązuje rejestrowanie działalności, otrzymują roczną przepustkę do europarlamentu i są zobowiązani do corocznych raportów ze swej pracy. Teoretycznie wszystko jest w porządku, ale w praktyce nikt nie wie, jak pracują i jaki mają wpływ na proces decyzyjny w UE. Wiadomo, że ich metody są kontrowersyjne. Instytut Corporate Europe Observatory dotarł do materiału szkoleniowego firmy Kimmons & Kimmons (lobbującej m.in. dla GlaxoSmithKline), w którym są opisane najpopularniejsze metody lobbingu. "Strzelanie" to agresywny lobbing polegający na grożeniu (np. przeniesieniem fabryki). Metoda "na dentystę" to skupienie się na wyeliminowaniu z propozycji prawnej najbardziej dotkliwego dla klienta paragrafu, by potem zająć się innymi. "Dobry glina, zły glina" to działanie w grupie: jeden lobbysta prezentuje twarde stanowisko, drugi bardziej umiarkowane, przedstawiając je jako kompromis.
Mało miejsca
Nikt dokładnie nie wie, ilu lobbystów działa w Brukseli. Mówi się o 15 tys. Oficjalnie akredytowanych jest tylko 5 tys., ale w marcu 2004 r. reprezentująca lobbystów organizacja SEAP wysłała do europarlamentu list, w którym skarżyła się, że w jego siedzibie jest za mało miejsca dla lobbystów.
Różne formy lobbingu przynoszą w Brukseli zysk w wysokości 60-90 mln euro rocznie. Większość lobbystów (70 proc.) pracuje na zlecenie firm, 20 proc. działa w imieniu regionów, miast i organizacji międzynarodowych. Najbardziej aktywni są przedstawiciele branży farmaceutycznej i chemicznej. Federacja przemysłu chemicznego CEFIC zatrudnia 140 osób. Największą część lobbystycznego tortu dzieli między siebie "wielka piątka" firm PR: APCO, Burson-Marsteller, Fleishman-Hillard, Hill & Knowlton i Weber Shandwick. Działają one na zlecenie koncernów i samej Komisji Europejskiej. Firma Burson-Marsteller pracowała niedawno na zlecenie Ahmada Szalabiego z Irackiego Kongresu Narodowego i saudyjskiej rodziny królewskiej, która chciała poprawić swój wizerunek po atakach 11 września. W Brukseli działają też "niezależne" instytuty, reprezentujące określone lobby. Swego czasu z niezależnej ekspertyzy skorzystał Elmar Brok, europarlamentarzysta, który proponował utworzenie strefy wolnego handlu między UE a USA. Projekt rezolucji Brok przekopiował z opracowania opublikowanego przez Transatlantic Policy Network, lobby działającego w Brukseli.
Lobbyści pracują niedaleko unijnych instytucji. Rondo Roberta Schumanna, centralne miejsce Brukseli, to także siedziba wielu potentatów przemysłowych. Na Avenue de Cortenbergh 107, naprzeciw Dyrektoriatu Generalnego ds. Rynku Wewnętrznego Komisji Europejskiej, znajduje się siedziba Europejskiego Związku Konfederacji Przemysłu i Pracodawców (UNICE), reprezentującego interesy 32 organizacji z 25 krajów. Przy parku Leopolda mieści się lobby zbrojeniowe - New Defence Agenda (pracująca dla firm Lockheed Martin i BAE Systems). Działają też mniejsi lobbyści: Związek Europejskich Producentów Liczników Gazowych czy Federacja Przemysłu Guzików. Ostatnio w PE zarejestrowali się aktywiści Kościoła Scjentologicznego. - Bez lobby twoje interesy nie istnieją - mówią.
Szampan i wino
Lobbystom zależy, by się znaleźć jak najbliżej Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej. Tam mają wpływ na urzędników niższego szczebla. Zanim komisarz przedstawi propozycje rozwiązań, konsultuje je - przez członków swego gabinetu - z grupami, których będzie ono dotyczyć. To kluczowy moment dla lobbysty. Organizowane są mniej lub bardziej formalne spotkania, a zadaniem lobby jest dostarczenie jak najszybciej ekspertyzy. - Dobrze jest nawiązać osobisty kontakt z urzędnikiem. Na początek robimy research, by poznać nie tylko jego drogę zawodową, ale i prywatne upodobania. Umawiamy się na spotkanie, najlepiej w okolicy placu Jourdan, gdzie jest pełno restauracji - opowiada irlandzki lobbysta Declan Tyrell. - Potem dzwonimy i staramy się podtrzymać znajomość - dodaje. Jak przyznają lobbyści, najważniejsze jest zdobycie zaufania. Jeśli urzędnik będzie otrzymywał solidne ekspertyzy, to później w ważnej dla lobbysty sprawie będzie się go mieć po swojej stronie.
W europarlamencie jest nieco inaczej. Lobbystom zależy na zdobyciu każdego deputowanego, ale przede wszystkim wpływowych członków frakcji. W Europie posłowie są zobowiązani do głosowania zgodnie z rekomendacją. - Niektórzy deputowani z zasady nie umawiają się z lobbystami, inni robią to regularnie - mówi brytyjski poseł Roger Helmer, usunięty z Partii Konserwatywnej za głosowanie niezgodne z rekomendacją. - Bywają dni, że jesteśmy bombardowani przez lobbystów. Do skrzynek na korespondencję wkładają nam butelki wina i szampana - dodaje Milton Nunes, asystent portugalskiego posła Joela Hasse Ferreiry.
Byli urzędnicy UE mogą później liczyć na "pomoc". Brytyjczyk sir Leon Brittan, były komisarz handlu, po odejściu z KE został konsultantem ds. WTO w kancelarii prawnej Herbert Smith, członkiem rady nadzorczej Unilevera, wiceprezesem banku inwestycyjnego UBS Warburg i szefem firmy IFSL, lobbującej na rzecz brytyjskich instytucji finansowych. Od niedawna w Brukseli działa zięć Leonida Kuczmy, Wiktor Pinczuk. Według jednego z brytyjskich lobbystów, przedstawicieli nie potrzebują jedynie Rosjanie: wyręczają ich w tym Niemcy.
Tępienie dyrektyw
O tym, jak duże są wpływy lobbystów, można się było przekonać podczas dyskusji nad dyrektywą w sprawie przemysłu chemicznego (REACH). Komisja chciała, by każdy produkt w UE był badany pod kątem szkodliwości dla zdrowia substancji chemicznych. Dyskusja nad projektem, opóźniana przez lobby, trwała dwa lata, a ostatecznie dyrektywę uznano za "zwycięstwo ekologów". W rzeczywistości jednak zwyciężyło lobby chemiczne, a zwłaszcza zrzeszenie CEFIC, zdominowane przez niemiecką firmę BASF. Doprowadziło ono do wykreślenia zapisu o obowiązkowych testach substancji, których produkuje się mniej niż 10 ton. Będzie trzeba je tylko rejestrować. Lobby nadal jednak twierdzi, że okrojona wersja dyrektywy jest zbyt kosztowna. Być może wkrótce - w ramach taktyki "dentysty" - uda się bardziej ograniczyć te przepisy.
Jeszcze skuteczniejsze jest lobby związków zawodowych i skrajnej lewicy. Podczas dyskusji nad dyrektywą w sprawie usług (tzw. dyrektywą Bolkesteina) wywołało ono prawdziwą burzę. Padły oskarżenia, że Bruksela chce doprowadzić do "dumpingu socjalnego". Bolkesteina oskarżono o to, że jako komisarz UE ds. rynku wewnętrznego działał na zlecenie UNICE.
Od niedawna lobbyści działają ramię w ramię z europejską biurokracją. Ich przeciwnikiem jest Siim Kallas, były premier Estonii, komisarz odpowiedzialny za sprawy administracyjne. Chce on doprowadzić do publikacji rejestru pism napływających do KE, zmusić państwa członkowskie, by ujawniły dokładnie, na jakie projekty wydano pieniądze z funduszy, wprowadzić obowiązkową rejestrację lobbystów i ujednolicić kodeksy etyczne. Według Kallasa, obecny system wydawania pieniędzy tworzy błędne koło. - Co roku przez organizacje pozarządowe wydajemy 2 mld euro i nie wiemy dokładnie, na co te pieniądze są przeznaczane. Część jest wydawana na lobbowanie w komisji. W ten sposób sami płacimy za to, by ulegać lobbystom - mówi Kallas.
Według brukselskiego lobby instytucje unii działają dostatecznie przejrzyście, a publikacja dokumentów spowodowałaby chaos. Inicjatywie pomógł skandal w USA. Niewykluczone, że wraz z jego wygasaniem KE będzie odchodzić od pomysłu Kallasa.
Jeśli Unia Europejska nie zaostrzy kontroli nad pracą lobbystów, czeka ją skandal podobny do afery Abramoffa. Ponieważ mechanizmy antykorupcyjne są w Brukseli słabe, jej skutkiem może być ostateczne pogrzebanie projektu integracyjnego w oczach obywateli Europy. A wówczas lobbyści zostaną bez pracy.
ZAWODOWI LOBBYŚCI |
---|
W Brukseli pracuje 15 tys. zawodowych lobbystów, ale zarejestrowanych jest tylko 5 tys. Najwiękze grupy lobbingowe chcą być jak najbliżej instytucji europejskich, dlatego swoje siedziby mają w kwadracie między ulicami Avenue des Arts i Parkiem Cinquantenaire, gdzi mieszczą się głó wnw instytucje UE: komisja Europejska, parlament i poszczególne dyrektoriaty. |
Więcej możesz przeczytać w 10/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.