Chwałę Stalina i Armii Czerwonej nadal głoszą w Polsce kłamliwe tablice na wielu pomnikach
Powrót Putina do Breżniewowskich wersji historii, budowa nowych pomników Stalina i wielkiego parku rozrywki jego imienia oburza polskie media i władze. Rekonkwista stalinizmu i odbudowa sowieckiej propagandowej wizji historii współgra z odmową uznania przez rosyjską prokuraturę zbrodni katyńskiej za ludobójstwo i z hucznie obchodzoną rocznicą majowego Dnia Zwycięstwa. Tymczasem na terenie Polski tysiące odziedziczonych po PRL miejsc pamięci głosi chwałę Stalina i Armii Czerwonej, która rzekomo przyniosła wolność i niezależność naszemu krajowi oraz innym "narodom Związku Radzieckiego". Na różnego rodzaju obeliskach i pomnikach aż roi się od symboli bolszewickiego zniewolenia - gwiazd, sierpów i młotów, godła ZSRR - i haseł typu "Wieczna sława bohaterom Czerwonej Armii poległym w bojach za swobodę i niepodległość naszej Ojczyzny". Polacy są do nich przyzwyczajeni, bo pomniki te stoją "od zawsze". Środowiska postkomunistyczne dzisiaj przestały już bronić oprawców z NKWD - w nowych interpretacjach historii wręcz przeciwstawiają im "zwykłego czerwonoarmistę", który wyzwalał Polskę. Czy ma to cokolwiek wspólnego z faktami?
Niewola wyzwolenia
W pierwszych dniach stycznia 1945 r. Polacy z dużą niecierpliwością oczekiwali nadejścia oddziałów Armii Czerwonej. Nastrój oczekiwania był jednak połączony z poczuciem niepewności, wzmacnianym alarmującymi informacjami o zbrodniach, wywózkach i represjach, do których dochodziło na obszarach już wcześniej zajętych przez Sowietów. Atmosferę ostatnich dni niemieckiej okupacji doskonale oddał wojewoda krakowski Jan Jakubiec: "Łapanki i rewizje na ulicach nie doznały przerwy, tak że w mieście widziało się tylko dzieci, osoby starsze i Niemców. Rozstrzeliwania zakładników według list wywieszanych na słupach wykonywano nadal, z upartą systematycznością niemiecką. Bandytyzm przybrał niespotykane dotąd rozmiary. (...) Toteż powszechne było życzenie: niech nawet sam Lucyfer z piekła przyjdzie, byle tylko Niemcy poszli. Z drugiej strony przeciekały do nas niewesołe wieści z tamtej strony frontu. (...) Jeżeli obiektywnie porównamy stosunki z tej i z tamtej strony frontu, to właściwie nie zauważymy wielkiej różnicy. A jednak koszmar hitlerowski dał się społeczeństwu tak straszliwie we znaki, że często mówiono: niech nawet będzie gorzej, byle było inaczej".
Obawy ludności potwierdzał komendant główny AK gen. Leopold Okulicki, który - po prawie dwóch tygodniach zwycięskiej ofensywy sowieckiej - 24 stycznia 1945 r. depeszował, że społeczeństwo ogarnęła "radość z pozbycia się Niemców połączona z powszechną nieomal nieufnością wobec sow[ietów]". Jeden z kurierów Armii Krajowej do Londynu, por. Gustaw Górecki (ps. Gustaw, Konrad) w raporcie z maja 1945 r. napisał, że "Polacy wobec widma klęski niemieckiej podnosili się na duchu, łudząc się tym, że wreszcie po 5 latach terroru, aresztowań, łapanek, więzień, obozów nastąpią lepsze czasy. Niestety, nie wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że Čwyzwolenie bolszewickieÇ oznaczać będzie niewolę, może i bardziej bolesną od hitlerowskiej".
Nawet najwięksi optymiści szybko się rozczarowali. "Wkraczająca na tereny polskie armia bolszewicka zachowała się gorzej niż najgorsza banda Dżyngis-chana. Rekwizycjom, grabieżom, gwałtom nie było końca. W środkach nie przebierano. Gwałcono nie tylko kobiety młode i stare, ale i dzieci. Najbardziej poszkodowane spod Čwyzwolenia bolszewickiegoÇ wyszły wieś i miasteczka, gdzie bolszewicy dali przykład swej zwierzęco-barbarzyńskiej kultury wschodu" - pisał Gustaw Górecki. Równie dramatyczne meldunki AK wysyłała z różnych części kraju. Jakubiec pisał, że "ludzie przewidujący mówili ČBędziemy teraz mieli okupację sowiecką zamiast hitlerowskiejÇ i rzucali pytanie ČKto nas wyzwoli od naszych oswobodzicieli?Ç".
W sporządzonym w Londynie sprawozdaniu z kraju napisano, że "żołnierz rosyjski wchodził do miast ze standaryzowanym sloganem na ustach ČNie bójcie się, my nie okupanci, my tylko przegnali germańcówÇ". Jednolitość tych oświadczeń była charakterystyczna, robiło to wrażenie katarynki i nawet na najnaiwniejszych optymistach ta programowość nie robiła dobrego wrażenia.
Fala zbrodni
NKWD po opanowaniu nowych terenów błyskawicznie przystępował do aresztowań i wywózek w głąb ZSRR. W ciągu kilku pierwszych dni ofensywy styczniowej (do 24 stycznia 1945 r.) na tyłach 1. Frontu Ukraińskiego aresztowano - jak raportował Stalinowi szef NKWD - 711 osób, w tym "190 członków Armii Krajowej", "47 osób elementu bandycko-powstańczego" i "185 osób innego wrogiego elementu". Na tyłach 4. Frontu Ukraińskiego, którego ofensywa ruszyła później i jedynie północna część obejmowała południowe skrawki Małopolski (w tym Nowosądecczyznę), tylko w ciągu kilku dni aresztowano 146 Polaków.
W czasie kiedy propagandowy żargon komunistów pełen był haseł wdzięczności dla Stalina, represje i aresztowania groziły nawet za żarty na temat postępowania Armii Czerwonej. Poufne i tajne sprawozdania, jakie pisali przedstawiciele zależnych od Rosjan nowych władz komunistycznych, odzwierciedlały jednak tragiczną rzeczywistość - bezkarność, nadużycia i gwałty. "Nastawienie ludności do żołnierzy sowiekich, z początku bez zastrzeżeń życzliwe, a nawet przyjazne, zaczęło stale się pogarszać - pisał mianowany już przez komunistów wojewoda krakowski w sprawozdaniu z czerwca 1945 r. - Powodem tego są wszędzie nadmierne rekwizycje i świadczenia nakładane na ludność albo w większej jeszcze mierze wybryki żołnierzy Armii Czerwonej. Sprawozdania starostów powiatowych zawierają całe litanie wykroczeń przeciwko życiu i mieniu obywateli, napady, rabunki, zgwałcenia kobiet, nawet nieletnich dziewczynek, zabójstwa mężczyzn stających w ich obronie są na porządku dziennym".
Podobne informacje znajdujemy w innych raportach komunistycznych funkcjonariuszy. "Panuje niezadowolenie wśród ludności z powodu niezorganizowanego przejazdu A[rmii] C[zerwonej] przez nasze tereny: są bowiem częste wypadki gwałcenia kobiet przez żołnierzy A[rmii] C[zerwonej], a nadto na porządku dziennym jest kradzież rzeczy, które nie służą wcale dla przejazdu wojska. Żołnierze rabują mienie obywateli, upijają się, stwarzając przy tym bardzo niekorzystną dla naszej partii atmosferę jako pierwszych sojuszników narodów ZSRR" - pisał 2 lipca 1945 r. sekretarz PPR z Brzeska. Nie budzące wątpliwości informacje z terenu przysyłało także wojsko: "Na terenie pow. olkuskiego w ostatnich dniach miały miejsce napady żołnierzy sowieckich na ludność cywilną. Żołnierze sowieccy nie tylko zabierali cały dobytek, ale biją do nieprzytomności mężczyzn, a kobiety gwałcą" - pisali w meldunku operacyjnym z 1 września 1945 r. żołnierze 1. Zmotoryzowanego Pułku KBW.
Świeżo mianowany starosta nowosądecki PPR-owiec Józef Łabuz próbował znaleźć wytłumaczenie tak wielkiej agresji i bezwzględności Rosjan wobec tamtejszej ludności. Podsumowując pierwsze miesiące "wyzwolenia" w sprawozdaniu za czerwiec 1945 r., pisał, że "po paromiesięcznym pobycie Armii Czerwonej w tut[ejszym] powiecie nastrój ludności do tej armii stale się pogarsza. Czy wojska czwartego ukraińskiego frontu przyzwyczaiły się do metod stosowanych wobec Rumunii i Węgier, bo stamtąd częściowo przybyły, czy też w składzie ich znajduje się pewna liczba karnych oddziałów - dość, że wypadki obrabowania ludności z odzieży i zegarków trafiają się dość często, nie brak też wypadków ciężkiego uszkodzenia ciała przez postrzelenie ludzi za to, że pijanemu osobnikowi nie chciał przejeżdżający oddać roweru; nie brak wypadków bicia ludzi przez pijanych żołnierzy sowieckich. Nie brak też przypadków zgwałceń, np. w Muszynie około 8". Tamtejszy zarząd miejski napisał, że "poszczególne jednostki wojskowe dopuszczają się stale rabunków, wymuszania, niszczenia majątku osobistego (...) W miesiącu czercu 3 żołnierzy sowieckich zastrzeliło 2 obywateli, jednego w centrum miasta o godz. 6 wieczór, drugiego na przedmieściu w nocy". Nie mogąc w inny sposób wyrazić oburzenia, ludność manifestacyjnie brała udział w pogrzebach ofiar Sowietów. Po pierwszych tego rodzaju demonstracjach UB zakazał jednak ich urządzania. Kiedy 27 grudnia 1945 r. oficer sowiecki zamordował na stacji w Pruszkowie harcerza Stanisława Bema (bliskiego krewnego niepodległościowego polityka Stanisława Grabskiego), zapowiedziany pogrzeb kazano przełożyć, wprowadzono zakaz urządzania przemarszu ulicami, a rodzinie zezwolono jedynie na cichy pochówek pod strażą kilkudziesięciu uzbrojonych żołnierzy KBW.
Wojewoda krakowski, podsumowując doświadczenia z lat 1945-1946, z troską donosił swoim zwierzchnikom, że nastroje społeczeństwa nie sprzyjają rozwojowi idei reprezentowanej przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, gdyż "żywa jest jeszcze pamięć szkód, jakie ludność, zwłaszcza wiejska, poniosła w czasie przemarszu Armii Czerwonej".
Pomniki indoktrynacji
Zafałszowany obraz "wyzwolenia", dokonanego przez uśmiechniętych sowieckich żołnierzy, podtrzymywano do końca istnienia komunistycznego państwa, bo mit "Armii Czerwonej - oswobodzicielki" był jedną z ważniejszych podstaw ideologii PRL - od czasów Bieruta i Gomułki aż po reżim Jaruzelskiego. Dzisiaj idealnie wpisuje się w neoimperialną politykę Putina.
Jak to możliwe, że nasze media od lat relacjonują godną podziwu walkę polskiej Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa o niemal każdy wyraz głównej inskrypcji na Cmentarzu Orląt Lwowskich, podczas gdy tysiące tablic w całej Polsce obraża pamięć ofiar Sowietów i jest urągowiskiem dla żołnierzy niepodległościowego podziemia, walczących przeciw nowej okupacji?
Szacunek dla zmarłych nakazuje opiekę nad miejscami pochówku żołnierzy nawet wrogich armii, walczących w imię realizacji politycznych celów Hitlera i Stalina. Powinny to być jednak tylko cmentarze, a nie miejsca ahistorycznej indoktrynacji. Po latach w naszym kraju powstały też cmentarze żołnierzy Wehr-machtu, ale nikt nie pozwoli umieszczać na nich obelisków z gigantycznymi swastykami, chociaż to pod tym znakiem ginęli niemieccy żołnierze. Po prostu insygnia totalitarnego zniewolenia Polski i zbrodni ludobójstwa byłyby obraźliwe dla nas i naszej pamięci. Tymczasem kłamliwe tablice i różne symbole bolszewizmu, odpowiedzialnego za Katyń i inne zbrodnie przeciwko ludzkości, wciąż dumnie obwieszczają zasługi Józefa Stalina dla niepodległości Polski i wschodniej Europy. Co na to rząd RP?
Fot: M. Stelmach
Niewola wyzwolenia
W pierwszych dniach stycznia 1945 r. Polacy z dużą niecierpliwością oczekiwali nadejścia oddziałów Armii Czerwonej. Nastrój oczekiwania był jednak połączony z poczuciem niepewności, wzmacnianym alarmującymi informacjami o zbrodniach, wywózkach i represjach, do których dochodziło na obszarach już wcześniej zajętych przez Sowietów. Atmosferę ostatnich dni niemieckiej okupacji doskonale oddał wojewoda krakowski Jan Jakubiec: "Łapanki i rewizje na ulicach nie doznały przerwy, tak że w mieście widziało się tylko dzieci, osoby starsze i Niemców. Rozstrzeliwania zakładników według list wywieszanych na słupach wykonywano nadal, z upartą systematycznością niemiecką. Bandytyzm przybrał niespotykane dotąd rozmiary. (...) Toteż powszechne było życzenie: niech nawet sam Lucyfer z piekła przyjdzie, byle tylko Niemcy poszli. Z drugiej strony przeciekały do nas niewesołe wieści z tamtej strony frontu. (...) Jeżeli obiektywnie porównamy stosunki z tej i z tamtej strony frontu, to właściwie nie zauważymy wielkiej różnicy. A jednak koszmar hitlerowski dał się społeczeństwu tak straszliwie we znaki, że często mówiono: niech nawet będzie gorzej, byle było inaczej".
Obawy ludności potwierdzał komendant główny AK gen. Leopold Okulicki, który - po prawie dwóch tygodniach zwycięskiej ofensywy sowieckiej - 24 stycznia 1945 r. depeszował, że społeczeństwo ogarnęła "radość z pozbycia się Niemców połączona z powszechną nieomal nieufnością wobec sow[ietów]". Jeden z kurierów Armii Krajowej do Londynu, por. Gustaw Górecki (ps. Gustaw, Konrad) w raporcie z maja 1945 r. napisał, że "Polacy wobec widma klęski niemieckiej podnosili się na duchu, łudząc się tym, że wreszcie po 5 latach terroru, aresztowań, łapanek, więzień, obozów nastąpią lepsze czasy. Niestety, nie wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że Čwyzwolenie bolszewickieÇ oznaczać będzie niewolę, może i bardziej bolesną od hitlerowskiej".
Nawet najwięksi optymiści szybko się rozczarowali. "Wkraczająca na tereny polskie armia bolszewicka zachowała się gorzej niż najgorsza banda Dżyngis-chana. Rekwizycjom, grabieżom, gwałtom nie było końca. W środkach nie przebierano. Gwałcono nie tylko kobiety młode i stare, ale i dzieci. Najbardziej poszkodowane spod Čwyzwolenia bolszewickiegoÇ wyszły wieś i miasteczka, gdzie bolszewicy dali przykład swej zwierzęco-barbarzyńskiej kultury wschodu" - pisał Gustaw Górecki. Równie dramatyczne meldunki AK wysyłała z różnych części kraju. Jakubiec pisał, że "ludzie przewidujący mówili ČBędziemy teraz mieli okupację sowiecką zamiast hitlerowskiejÇ i rzucali pytanie ČKto nas wyzwoli od naszych oswobodzicieli?Ç".
W sporządzonym w Londynie sprawozdaniu z kraju napisano, że "żołnierz rosyjski wchodził do miast ze standaryzowanym sloganem na ustach ČNie bójcie się, my nie okupanci, my tylko przegnali germańcówÇ". Jednolitość tych oświadczeń była charakterystyczna, robiło to wrażenie katarynki i nawet na najnaiwniejszych optymistach ta programowość nie robiła dobrego wrażenia.
Fala zbrodni
NKWD po opanowaniu nowych terenów błyskawicznie przystępował do aresztowań i wywózek w głąb ZSRR. W ciągu kilku pierwszych dni ofensywy styczniowej (do 24 stycznia 1945 r.) na tyłach 1. Frontu Ukraińskiego aresztowano - jak raportował Stalinowi szef NKWD - 711 osób, w tym "190 członków Armii Krajowej", "47 osób elementu bandycko-powstańczego" i "185 osób innego wrogiego elementu". Na tyłach 4. Frontu Ukraińskiego, którego ofensywa ruszyła później i jedynie północna część obejmowała południowe skrawki Małopolski (w tym Nowosądecczyznę), tylko w ciągu kilku dni aresztowano 146 Polaków.
W czasie kiedy propagandowy żargon komunistów pełen był haseł wdzięczności dla Stalina, represje i aresztowania groziły nawet za żarty na temat postępowania Armii Czerwonej. Poufne i tajne sprawozdania, jakie pisali przedstawiciele zależnych od Rosjan nowych władz komunistycznych, odzwierciedlały jednak tragiczną rzeczywistość - bezkarność, nadużycia i gwałty. "Nastawienie ludności do żołnierzy sowiekich, z początku bez zastrzeżeń życzliwe, a nawet przyjazne, zaczęło stale się pogarszać - pisał mianowany już przez komunistów wojewoda krakowski w sprawozdaniu z czerwca 1945 r. - Powodem tego są wszędzie nadmierne rekwizycje i świadczenia nakładane na ludność albo w większej jeszcze mierze wybryki żołnierzy Armii Czerwonej. Sprawozdania starostów powiatowych zawierają całe litanie wykroczeń przeciwko życiu i mieniu obywateli, napady, rabunki, zgwałcenia kobiet, nawet nieletnich dziewczynek, zabójstwa mężczyzn stających w ich obronie są na porządku dziennym".
Podobne informacje znajdujemy w innych raportach komunistycznych funkcjonariuszy. "Panuje niezadowolenie wśród ludności z powodu niezorganizowanego przejazdu A[rmii] C[zerwonej] przez nasze tereny: są bowiem częste wypadki gwałcenia kobiet przez żołnierzy A[rmii] C[zerwonej], a nadto na porządku dziennym jest kradzież rzeczy, które nie służą wcale dla przejazdu wojska. Żołnierze rabują mienie obywateli, upijają się, stwarzając przy tym bardzo niekorzystną dla naszej partii atmosferę jako pierwszych sojuszników narodów ZSRR" - pisał 2 lipca 1945 r. sekretarz PPR z Brzeska. Nie budzące wątpliwości informacje z terenu przysyłało także wojsko: "Na terenie pow. olkuskiego w ostatnich dniach miały miejsce napady żołnierzy sowieckich na ludność cywilną. Żołnierze sowieccy nie tylko zabierali cały dobytek, ale biją do nieprzytomności mężczyzn, a kobiety gwałcą" - pisali w meldunku operacyjnym z 1 września 1945 r. żołnierze 1. Zmotoryzowanego Pułku KBW.
Świeżo mianowany starosta nowosądecki PPR-owiec Józef Łabuz próbował znaleźć wytłumaczenie tak wielkiej agresji i bezwzględności Rosjan wobec tamtejszej ludności. Podsumowując pierwsze miesiące "wyzwolenia" w sprawozdaniu za czerwiec 1945 r., pisał, że "po paromiesięcznym pobycie Armii Czerwonej w tut[ejszym] powiecie nastrój ludności do tej armii stale się pogarsza. Czy wojska czwartego ukraińskiego frontu przyzwyczaiły się do metod stosowanych wobec Rumunii i Węgier, bo stamtąd częściowo przybyły, czy też w składzie ich znajduje się pewna liczba karnych oddziałów - dość, że wypadki obrabowania ludności z odzieży i zegarków trafiają się dość często, nie brak też wypadków ciężkiego uszkodzenia ciała przez postrzelenie ludzi za to, że pijanemu osobnikowi nie chciał przejeżdżający oddać roweru; nie brak wypadków bicia ludzi przez pijanych żołnierzy sowieckich. Nie brak też przypadków zgwałceń, np. w Muszynie około 8". Tamtejszy zarząd miejski napisał, że "poszczególne jednostki wojskowe dopuszczają się stale rabunków, wymuszania, niszczenia majątku osobistego (...) W miesiącu czercu 3 żołnierzy sowieckich zastrzeliło 2 obywateli, jednego w centrum miasta o godz. 6 wieczór, drugiego na przedmieściu w nocy". Nie mogąc w inny sposób wyrazić oburzenia, ludność manifestacyjnie brała udział w pogrzebach ofiar Sowietów. Po pierwszych tego rodzaju demonstracjach UB zakazał jednak ich urządzania. Kiedy 27 grudnia 1945 r. oficer sowiecki zamordował na stacji w Pruszkowie harcerza Stanisława Bema (bliskiego krewnego niepodległościowego polityka Stanisława Grabskiego), zapowiedziany pogrzeb kazano przełożyć, wprowadzono zakaz urządzania przemarszu ulicami, a rodzinie zezwolono jedynie na cichy pochówek pod strażą kilkudziesięciu uzbrojonych żołnierzy KBW.
Wojewoda krakowski, podsumowując doświadczenia z lat 1945-1946, z troską donosił swoim zwierzchnikom, że nastroje społeczeństwa nie sprzyjają rozwojowi idei reprezentowanej przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, gdyż "żywa jest jeszcze pamięć szkód, jakie ludność, zwłaszcza wiejska, poniosła w czasie przemarszu Armii Czerwonej".
Pomniki indoktrynacji
Zafałszowany obraz "wyzwolenia", dokonanego przez uśmiechniętych sowieckich żołnierzy, podtrzymywano do końca istnienia komunistycznego państwa, bo mit "Armii Czerwonej - oswobodzicielki" był jedną z ważniejszych podstaw ideologii PRL - od czasów Bieruta i Gomułki aż po reżim Jaruzelskiego. Dzisiaj idealnie wpisuje się w neoimperialną politykę Putina.
Jak to możliwe, że nasze media od lat relacjonują godną podziwu walkę polskiej Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa o niemal każdy wyraz głównej inskrypcji na Cmentarzu Orląt Lwowskich, podczas gdy tysiące tablic w całej Polsce obraża pamięć ofiar Sowietów i jest urągowiskiem dla żołnierzy niepodległościowego podziemia, walczących przeciw nowej okupacji?
Szacunek dla zmarłych nakazuje opiekę nad miejscami pochówku żołnierzy nawet wrogich armii, walczących w imię realizacji politycznych celów Hitlera i Stalina. Powinny to być jednak tylko cmentarze, a nie miejsca ahistorycznej indoktrynacji. Po latach w naszym kraju powstały też cmentarze żołnierzy Wehr-machtu, ale nikt nie pozwoli umieszczać na nich obelisków z gigantycznymi swastykami, chociaż to pod tym znakiem ginęli niemieccy żołnierze. Po prostu insygnia totalitarnego zniewolenia Polski i zbrodni ludobójstwa byłyby obraźliwe dla nas i naszej pamięci. Tymczasem kłamliwe tablice i różne symbole bolszewizmu, odpowiedzialnego za Katyń i inne zbrodnie przeciwko ludzkości, wciąż dumnie obwieszczają zasługi Józefa Stalina dla niepodległości Polski i wschodniej Europy. Co na to rząd RP?
Fot: M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 19/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.