Najbardziej fanatyczni zwolennicy dżihadu znów rządzą pograniczem afgańsko-pakistańskim
Istnieją niewielkie przejściowe problemy, ale zapewniam, że kraj znajduje się pod całkowitą kontrolą władz - mówi Shaukat Sultan, popijając herbatę z porcelanowej filiżanki. Generał jest jednym z najbliższych współpracowników prezydenta Pakistanu Perweza Muszarrafa. W jego gabinecie, w koszarach podstołecznego Rawalpindi ciszę zakłóca jedynie szum klimatyzatora. To zupełnie inny świat niż ten tuż za murami, gdzie nawet powietrze wydaje się lepkie od upiornego skwaru i brudu miasta. Podobnie od rzeczywistości odstają zapewnienia generała.
Ulice pełne czarnych turbanów, długie brody, workowate spodnie i długie koszule - tak można by opisać którekolwiek z miast w czasach reżimu talibów pod koniec lat 90. w Afganistanie. Tylko że jest wiosna 2006 r., a tak wyglądają ulice Kwety w Pakistanie. Talibowie wyszli z ukrycia. I teraz to oni rządzą zamieszkiwanymi przez Pasztunów terenami granicznymi.
Irakizacja wojny
- Po stronie Pakistanu tylko w prowincji Waziristan graniczącej z Afganistanem talibowie mają około 40 tys. zwolenników. Dzięki temu mogą spokojnie prowadzić walki co najmniej przez rok - twierdzi Syed Saleem Shahzad, szef pakistańskiej redakcji magazynu "The Asia Times". Talibowie otwierają nowe biura i zarządzają wprowadzenie najbardziej rygorystycznej odmiany prawa koranicznego. Ostatnio zakazali słuchania muzyki, oglądania telewizji i korzystania z komputerów. Grożą śmiercią fryzjerom, którzy ośmielą się golić brody klientom. Palą szkoły, w których uczą się dziewczynki, a o egzekucjach nauczycieli informują w ogłoszeniach na murach meczetów. W Mirali w północnym Waziristanie na bazarze puścili z dymem dostawę gazet, bo nazwały ich terrorystami. "Jeśli to się powtórzy, nie będzie płonął papier, lecz korespondenci tych dzienników" - zapowiedzieli podpalacze. Zamiast czytania gazet talibowie nakazują słuchanie swych przywódców duchowych: Maulviego Abdula Khaliqa, Maulanę Sadiqa Noora i Maulanę Noora Muhammada. Na każdym bazarze można kupić taśmy z ich wystąpieniami. Wzywają m.in. do obalenia rządów prezydentów Pakistanu Perweza Muszarrafa i Afganistanu Hamida Karzaja, obu uważając za zdrajców.
Po stronie afgańskiej jest jednak jeszcze gorzej, bo nasilają się ataki zamachowców samobójców, których dotychczas ten region praktycznie nie znał. - Mamy informacje o przekraczaniu granicy przez coraz większą liczbę terrorystów z Pakistanu, Czeczenów i Arabów, z których znaczna część jeszcze niedawno walczyła w Iraku - mówi "Wprost" proszący o anonimowość europejski oficer pracujący w Pakistanie. Zwraca uwagę, że przez pierwsze cztery lata po wybuchu wojny pod koniec 2001 r. zamachy terrorystyczne były starannie przygotowywane. - Poprzedzało je dokładne rozpoznanie, a bomby rozmieszczali profesjonaliści. Tymczasem kilkunastu ostatnich ataków na przystankach autobusowych czy w okolicach posterunków policji, czyli zamachów na łatwe cele, próbowali dokonać zamachowcy samobójcy na rowerach. Zwykle zresztą wybuchali, nie dosięgając celu - mówi oficer. Mimo to ostatnie pół roku uważa się za najkrwawsze od wybuchu wojny. Zginęło ponad tysiąc Afgańczyków i ponad 50 amerykańskich żołnierzy.
Męczeństwo dla naiwnych
Przygraniczna Kweta nie tylko jest schronieniem dla talibów, ale też zapewnia bezustanny napływ młodych bojowników. To tu zaraża się ich ekspansywną i agresywną ideą przekształcenia społeczeństwa na wzór Arabii z VII wieku, z czasów proroka Mahometa. W każdej z ośmiu głównych szkół koranicznych Kwety uczy się nie więcej niż tysiąc talibów. Działa tam też ponad sto medres w nieoznakowanych, prywatnych domach. Uczący się tam młodzi mężczyźni mówią otwarcie: "Przygotowuję się do dżihadu w Afganistanie" lub "Dżihad to mój obowiązek, męczeństwo to moja nadzieja".
Dziennikarz Abdullah Shahin opisał historię 25-letniego Pakistańczyka z Kwety, który zdecydował się dołączyć do dżihadu. "Zwerbował mnie kolega, który opowiedział mi okropne rzeczy o afgańskim rządzie. O tym, że Amerykanie znęcają się nad ludźmi, zabijają ich, a przychodząc do afgańskich domów, znieważają naszą religię" - opowiadał Saadullah. Po przeszkoleniu u mułłów w Kwecie chłopak został wyznaczony do akcji w Kandaharze. "Miałem przeprowadzić samobójczy zamach na bazę Afgańskiej Armii Narodowej" - przyznał. Tyle że przyjaciel, który go zwerbował i miał mu towarzyszyć w drodze, na granicy z Afganistanem wręczył mu 30 dolarów i życzył powodzenia, a sam wrócił do Kwety. "Zacząłem się zastanawiać, dlaczego ci ludzie nie przystępują do dżihadu. Żerują na uczuciach młodych. To zwyczajni kłamcy" - podsumował.
Wojna na niby
Saadullah porzucił karierę dżihadysty i wrócił do domu, ale policji niczego nie zgłosił. - Po co miałby to robić? Pakistańska policja doskonale wie, co się dzieje w Kwecie. Każdy, kto choćby przechodził w okolicy jej głównej jednostki, widział, jak wchodzą tam i wychodzą stamtąd talibowie. Odbywają się regularne szkolenia - mówi analityk pakistańskiego "Friday Times". Władze Pakistanu zaprzeczają tym oskarżeniom. Gubernator Owai Ahmad Ghani w wystąpieniu telewizyjnym zdementował pogłoski, jakoby w ogóle w Kwecie byli talibowie. "Ludzie myślą, że Pakistan jest naszym przyjacielem, ale to nieprawda. Pakistan to sojusznik Ameryki, nie talibanu (...). Talibowie nie potrzebują baz poza granicami. Jesteśmy synami Afganistanu. Jesteśmy obecni w Afganistanie i tu będziemy walczyć" - przekonywał z kolei Qari Yousuf Ahmadi, rzecznik talibów.
80 tys. pakistańskich żołnierzy rozmieszczonych na pograniczu z Afganistanem mogłoby utrudnić działanie talibom. - Tyle że Pakistan nie ma interesu w zmianie status quo - mówi europejski oficer. - Pakistan walczy z terroryzmem, ale też go generuje. Gdyby wygrał z talibami i Al-Kadią, a wojna w tym rejonie by się skończyła, straciłby potężne dotacje z Waszyngtonu.
Salony i zamachy
Gdy talibowie rządzili Afganistanem, pojechało tam, w większości na szkolenie wojskowe, 500 tys. osób. Prawie 50 tys. z nich - jak wynika m.in. z danych Departamentu Stanu USA - wciąż jest aktywnych w organizacjach dżihadystycznych na świecie. Oczywiście w latach 1996-2001 taliban miał większe pole manewru niż teraz, ale przez pięć lat wykształcono struktury, dzięki którym możliwy jest napływ nowych dżihadystów. Gdy ruch tego typu przekroczy masę krytyczną, będzie zbierał coraz większe poparcie. Talibowie szybko osiągnęli taki pułap.
Ich taktyka opiera się na operacjach sieci grup partyzanckich, których dowódcy tkwią w niedostępnych górach. Zdaniem Shahzada, tak samo działali mudżahedini w wojnie przeciw Rosjanom w 1988 r. Dzięki temu zdobyli kontrolę nad pograniczem afgańsko-pakistańskim i miejscowościami wokół ważnych miast. Prawie 10 lat po sowieckiej inwazji mogli sprawnie dowodzić oddziałami, ale mieli też zapewniony napływ rekrutów, pieniędzy i broni.
Uspokojenia sytuacji nie ma się co spodziewać. Do końca roku NATO ma powiększyć kontyngent do 21 tys. żołnierzy. Również nasz kontyngent - dotychczas stuosobowy - ma się znacząco powiększyć. Jednocześnie Amerykanie zapowiedzieli wycofanie części wojsk. Niektóre kraje już zapowiedziały, że będą uczestniczyć w odbudowie, ale z talibami nie chcą walczyć. Takie deklaracje składali po konferencji w Londynie w styczniu przedstawiciele Warszawy. Teraz Ministerstwo Obrony nie wyklucza, że polscy żołnierze dostaną mandat do działań ofensywnych.
Ignorowanie zagrożenia zbliża talibów do zwycięstwa, a resztę świata do kolejnych zamachów, takich jak ataki w Nowym Jorku, Madrycie i Londynie.
Ulice pełne czarnych turbanów, długie brody, workowate spodnie i długie koszule - tak można by opisać którekolwiek z miast w czasach reżimu talibów pod koniec lat 90. w Afganistanie. Tylko że jest wiosna 2006 r., a tak wyglądają ulice Kwety w Pakistanie. Talibowie wyszli z ukrycia. I teraz to oni rządzą zamieszkiwanymi przez Pasztunów terenami granicznymi.
Irakizacja wojny
- Po stronie Pakistanu tylko w prowincji Waziristan graniczącej z Afganistanem talibowie mają około 40 tys. zwolenników. Dzięki temu mogą spokojnie prowadzić walki co najmniej przez rok - twierdzi Syed Saleem Shahzad, szef pakistańskiej redakcji magazynu "The Asia Times". Talibowie otwierają nowe biura i zarządzają wprowadzenie najbardziej rygorystycznej odmiany prawa koranicznego. Ostatnio zakazali słuchania muzyki, oglądania telewizji i korzystania z komputerów. Grożą śmiercią fryzjerom, którzy ośmielą się golić brody klientom. Palą szkoły, w których uczą się dziewczynki, a o egzekucjach nauczycieli informują w ogłoszeniach na murach meczetów. W Mirali w północnym Waziristanie na bazarze puścili z dymem dostawę gazet, bo nazwały ich terrorystami. "Jeśli to się powtórzy, nie będzie płonął papier, lecz korespondenci tych dzienników" - zapowiedzieli podpalacze. Zamiast czytania gazet talibowie nakazują słuchanie swych przywódców duchowych: Maulviego Abdula Khaliqa, Maulanę Sadiqa Noora i Maulanę Noora Muhammada. Na każdym bazarze można kupić taśmy z ich wystąpieniami. Wzywają m.in. do obalenia rządów prezydentów Pakistanu Perweza Muszarrafa i Afganistanu Hamida Karzaja, obu uważając za zdrajców.
Po stronie afgańskiej jest jednak jeszcze gorzej, bo nasilają się ataki zamachowców samobójców, których dotychczas ten region praktycznie nie znał. - Mamy informacje o przekraczaniu granicy przez coraz większą liczbę terrorystów z Pakistanu, Czeczenów i Arabów, z których znaczna część jeszcze niedawno walczyła w Iraku - mówi "Wprost" proszący o anonimowość europejski oficer pracujący w Pakistanie. Zwraca uwagę, że przez pierwsze cztery lata po wybuchu wojny pod koniec 2001 r. zamachy terrorystyczne były starannie przygotowywane. - Poprzedzało je dokładne rozpoznanie, a bomby rozmieszczali profesjonaliści. Tymczasem kilkunastu ostatnich ataków na przystankach autobusowych czy w okolicach posterunków policji, czyli zamachów na łatwe cele, próbowali dokonać zamachowcy samobójcy na rowerach. Zwykle zresztą wybuchali, nie dosięgając celu - mówi oficer. Mimo to ostatnie pół roku uważa się za najkrwawsze od wybuchu wojny. Zginęło ponad tysiąc Afgańczyków i ponad 50 amerykańskich żołnierzy.
Męczeństwo dla naiwnych
Przygraniczna Kweta nie tylko jest schronieniem dla talibów, ale też zapewnia bezustanny napływ młodych bojowników. To tu zaraża się ich ekspansywną i agresywną ideą przekształcenia społeczeństwa na wzór Arabii z VII wieku, z czasów proroka Mahometa. W każdej z ośmiu głównych szkół koranicznych Kwety uczy się nie więcej niż tysiąc talibów. Działa tam też ponad sto medres w nieoznakowanych, prywatnych domach. Uczący się tam młodzi mężczyźni mówią otwarcie: "Przygotowuję się do dżihadu w Afganistanie" lub "Dżihad to mój obowiązek, męczeństwo to moja nadzieja".
Dziennikarz Abdullah Shahin opisał historię 25-letniego Pakistańczyka z Kwety, który zdecydował się dołączyć do dżihadu. "Zwerbował mnie kolega, który opowiedział mi okropne rzeczy o afgańskim rządzie. O tym, że Amerykanie znęcają się nad ludźmi, zabijają ich, a przychodząc do afgańskich domów, znieważają naszą religię" - opowiadał Saadullah. Po przeszkoleniu u mułłów w Kwecie chłopak został wyznaczony do akcji w Kandaharze. "Miałem przeprowadzić samobójczy zamach na bazę Afgańskiej Armii Narodowej" - przyznał. Tyle że przyjaciel, który go zwerbował i miał mu towarzyszyć w drodze, na granicy z Afganistanem wręczył mu 30 dolarów i życzył powodzenia, a sam wrócił do Kwety. "Zacząłem się zastanawiać, dlaczego ci ludzie nie przystępują do dżihadu. Żerują na uczuciach młodych. To zwyczajni kłamcy" - podsumował.
Wojna na niby
Saadullah porzucił karierę dżihadysty i wrócił do domu, ale policji niczego nie zgłosił. - Po co miałby to robić? Pakistańska policja doskonale wie, co się dzieje w Kwecie. Każdy, kto choćby przechodził w okolicy jej głównej jednostki, widział, jak wchodzą tam i wychodzą stamtąd talibowie. Odbywają się regularne szkolenia - mówi analityk pakistańskiego "Friday Times". Władze Pakistanu zaprzeczają tym oskarżeniom. Gubernator Owai Ahmad Ghani w wystąpieniu telewizyjnym zdementował pogłoski, jakoby w ogóle w Kwecie byli talibowie. "Ludzie myślą, że Pakistan jest naszym przyjacielem, ale to nieprawda. Pakistan to sojusznik Ameryki, nie talibanu (...). Talibowie nie potrzebują baz poza granicami. Jesteśmy synami Afganistanu. Jesteśmy obecni w Afganistanie i tu będziemy walczyć" - przekonywał z kolei Qari Yousuf Ahmadi, rzecznik talibów.
80 tys. pakistańskich żołnierzy rozmieszczonych na pograniczu z Afganistanem mogłoby utrudnić działanie talibom. - Tyle że Pakistan nie ma interesu w zmianie status quo - mówi europejski oficer. - Pakistan walczy z terroryzmem, ale też go generuje. Gdyby wygrał z talibami i Al-Kadią, a wojna w tym rejonie by się skończyła, straciłby potężne dotacje z Waszyngtonu.
Salony i zamachy
Gdy talibowie rządzili Afganistanem, pojechało tam, w większości na szkolenie wojskowe, 500 tys. osób. Prawie 50 tys. z nich - jak wynika m.in. z danych Departamentu Stanu USA - wciąż jest aktywnych w organizacjach dżihadystycznych na świecie. Oczywiście w latach 1996-2001 taliban miał większe pole manewru niż teraz, ale przez pięć lat wykształcono struktury, dzięki którym możliwy jest napływ nowych dżihadystów. Gdy ruch tego typu przekroczy masę krytyczną, będzie zbierał coraz większe poparcie. Talibowie szybko osiągnęli taki pułap.
Ich taktyka opiera się na operacjach sieci grup partyzanckich, których dowódcy tkwią w niedostępnych górach. Zdaniem Shahzada, tak samo działali mudżahedini w wojnie przeciw Rosjanom w 1988 r. Dzięki temu zdobyli kontrolę nad pograniczem afgańsko-pakistańskim i miejscowościami wokół ważnych miast. Prawie 10 lat po sowieckiej inwazji mogli sprawnie dowodzić oddziałami, ale mieli też zapewniony napływ rekrutów, pieniędzy i broni.
Uspokojenia sytuacji nie ma się co spodziewać. Do końca roku NATO ma powiększyć kontyngent do 21 tys. żołnierzy. Również nasz kontyngent - dotychczas stuosobowy - ma się znacząco powiększyć. Jednocześnie Amerykanie zapowiedzieli wycofanie części wojsk. Niektóre kraje już zapowiedziały, że będą uczestniczyć w odbudowie, ale z talibami nie chcą walczyć. Takie deklaracje składali po konferencji w Londynie w styczniu przedstawiciele Warszawy. Teraz Ministerstwo Obrony nie wyklucza, że polscy żołnierze dostaną mandat do działań ofensywnych.
Ignorowanie zagrożenia zbliża talibów do zwycięstwa, a resztę świata do kolejnych zamachów, takich jak ataki w Nowym Jorku, Madrycie i Londynie.
Więcej możesz przeczytać w 19/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.